Manuvalen
Manuvalen otuliła się szalem. Ziąb wdzierał się do chaty przez nieszczelne, pomalowane mrozem okna. Wiedziała, że to jej wina. Jesienią za mało mchu upchnęła w szczeliny.
Potarła dłonie, by wykrzesać z palców kilka iskier, które mogłyby ogrzać skostniałą skórę. Na próżno. Udręczone ciało nie chciało dać jej magii, której teraz tak bardzo potrzebowała.
Opadła ciężko na stołek i wlepiła zaszklony wzrok w zwitek papieru, oznaczony pieczęcią. Czekała na tę nowinę. Kilka tygodni temu, pomiędzy drzewami dostrzegła posłańca. Zgubił się, lecz dostrzegłszy ją, w te pędy znalazł się na progu. Nie krył niezadowolenia faktem, że mieszka tak daleko od staju. Nie omieszkał wspomnieć, że król ma dla niej miejsce u swego boku. Potem tę posadę zajmie ktoś inny. Funkcja maga na dworze to zaszczyt, ale czy tego właśnie chciała? Czy miała odwagę złamać stempel? Cóż mógł pisać... może... to nie zaproszenie, a coś zgoła odmiennego? Coś, co wgryzało się we wspomnienia, niczym robak w soczyste śliwki. Dotyk. Smak ust. Miękkie pukle jasnozłotych włosów, opadające na szczupłą, zaoraną bliznami twarz. Oczy, niczym kryształki lodu, chłodne i podniecające... a potem... Gorycz odrzucenia. Policzek, piekący niczym ukąszenie żmii. Nie odważyła się otworzyć listu.
Sięgnęła po wiadomość. Mięła ją w przez chwilę, jak mnie się odzienie, kiedy nie wie się czy to wstyd tak pobudza palce w beznamiętny taniec, czy może strach przed tym, co czai się w lepkim mroku. Małe skrawki, jeden po drugim, upstrzyły drewnianą podłogę. Połamana pieczęć, kaskadą okruchów posypała się w dół. Już nie dowie się, co tam było napisane.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top