8. Zeznania

Frank nie miał pojęcia ile czasu minęło od wydarzeń w mieszkaniu. Dojechał na wspomniane wcześniej lotnisko od razu po jego namierzeniu i zastał samolot niemal gotowy do startu. Na pokład wnoszono jeszcze pojedyncze bagaże. Nie wiedział czy podróżował nim tylko Doc, nie chciał wszczynać strzelaniny przy nie zamieszanych w to osobach.

Ruszył w jego kierunku z zaciśniętą na broni dłonią. Chciał zemsty, w tamtej chwili pragnął śmierci tego człowieka. Był to winny Isabelle.

-Doc! - krzyknął głośno, a nagle w oknie samolotu pojawiła się twarz, którą widział parę chwil wcześniej. Miał jeszcze większą ochotę się nim zająć, chciał żeby cierpiał tak jak dziewczyna.

Junckle nie spodziewał się, że zobaczy jeszcze Castle. W jednej chwili zaczął żałować, że mu także nie wpakował kulki w głowę.

Maszyna nie była jeszcze gotowa do startu, nie miał drogi ucieczki.

-Wyłaź albo klnę się na wszystko, rozwalę ten pieprzony samolot – wiedział, że nie zależało mu na życiu innych ludzi i był świadomy że Doc posiada broń, którą będzie chciał spróbować wykorzystać.

-Myślisz że zemsta przyniesie ci ulgę za to, że sam ją do mnie przyprowadziłeś? To ty ją zabiłeś – usłyszał jego głos wydostający się ze środka. Próbował zagrać na jego emocjach, będąc przekonanym, że zależało mu na dziewczynie.

Wyszedł na zewnątrz z każdym krokiem próbując trafić w przeciwnika, jednak z daleka nie potrafił poprawnie wycelować. Odgłos pustego magazynku dał Frankowi jeszcze lepszą możliwość działania. Z krzykiem ruszył w kierunku mężczyzny, który rzucił się do ucieczki. Nie pobiegł daleko, Castle dopadł go przy innym samolocie, odrzucił na ziemię pistolet i powalił doktora na ziemię. Z całej siły okładał go pięściami, chciał żeby czuł ból chociaż w takim stopniu, jaki wcześniej przeżywała Isabelle.

Twarz Doca szybko pokryła się krwią. Nie liczył ciosów jakie zadawał. Mógł zabić go własnymi rękami, ale obiecał, że zrobi to z broni dziewczyny. Podniósł przedmiot i wymierzył go w leżącego na podłodze mężczyznę, podpierającego się na łokciach.

-To za Isabelle – już miał pociągnąć za spust, kiedy nagle usłyszał głos próbujący go powstrzymać.

-Frank nie rób tego! - odwrócił się w stronę kobiety mającej za sobą szereg ludzi. Nie obchodziło go jak się tam znalazła, musiał dokończyć to co zaczął.

-To nie twoja sprawa Madani – odezwał się widząc że czekają na jego ruch. Nie chciał dać się rozproszyć mimo że w środku był rozdarty po tym, że stracił osobę, która powoli stawała się mu bliska.

-Wiem co zrobił. Nie wyjdzie z więzienia, dopilnuję tego – kobieta starała się przekonać go do postępowania zgodnie z ich rozkazami, ale znała Castle nie od dziś. Była świadoma, że od strzału dzielą ich zaledwie sekundy.

-Mam w to uwierzyć?

-Znaleźliśmy świadka w jego mieszkaniu – to co słyszał mieszało mu w głowie. Nie dopuszczał do siebie myśli, że mogło być inaczej.

-On ją zabił – pragnął pociągnąć za spust.

-Isabelle żyje – nie wiedział czy słowa te miały na celu powstrzymanie go przed zastrzeleniem doktora. Trzymał w rękach jej ciało, to nie mogło być prawdą. A jednak się zawahał. Spojrzał w oczy Madani, która się do niego zbliżyła i wiedział, że kobieta nie miała w zwyczaju kłamać.


Madani powiązała ze sobą fakty dotyczące Alberta Junckle. To właśnie on nadzorował stan zdrowia Smith w czasie upozorowanego wypadku. Podejrzane wydały jej się kontakty z ludźmi Cardiffa, których dosyć często zdarzało mu się leczyć, jednak większość przypadków kończyła się niezapisaną w aktach śmiercią. Kobieta użyła wielu swoich znajomości aby czegoś się o nim dowiedzieć, ale nie spodziewała się, że okaże się on być kimś znacznie gorszym.

Z zeznań świadków wynegocjowała nakaz przeszukania jego mieszkania. Myślała że znajdzie w nim dowody na jego współpracę z handlarzami narkotyków, ale nie spodziewała się że tuż po wejściu zastanie scenę zbrodni.

-Isabelle Smith – zaczęła meldować do urządzenia nagrywającego – znaleziona martwa o godzinie 1.30.

To był pierwszy raz kiedy ją zobaczyła. Szukała jej znając twarz tylko ze zdjęć. Nie chciała jednak znaleźć jej w takim stanie.

-Wyczuwam słaby puls – usłyszała nagle od jednego z agentów sprawdzających stan ofiary. - Jej serce wciąż bije.

-To niemożliwe – podparł Frank kiedy kobieta opowiedziała mu o tej sytuacji. Przez wcześniejsze układy z CIA nie został aresztowany, warunkiem były wartościowe zeznania. W tamtej chwili siedział w wozie prowadzonym przez Madani.

-To ona powiedziała nam gdzie jesteś.

Może właśnie to utrzymało ją przy życiu. Ocalenie mężczyzny, który był dla niej ważny stało się celem przeżycia. Wszystkie te wydarzenia działy się jakby były snem, wręcz niemożliwym do spełnienia. A jednak miały okazać się prawdą.

Znaleźli się w jej biurze, gdzie Castle miał złożyć zeznania. Na ten moment był jedynym świadkiem tego, co wydarzyło się w mieszkaniu Doca i biurze Cardiffa. Opowiedział jej wszystko co mógł. Sprawa była dosyć pogmatwana, ale po złożeniu pojedynczych historii w całość zaczynała tworzyć spójną wersję.

-Ale jak Junckle namówił Cardiffa żeby jej nie zabił? - kobieta zastanawiała się głośno.

-Zrzucono na nią winę – miał na myśli podejrzenia o zabójstwo Johnsona. - Może myślał, że problem sam się rozwiąże. Co z nią będzie?

-Jeśli przeżyje zostanie naszym świadkiem. Zapewnimy jej ochronę. Ale nie mogę obiecać, że odnajdziemy Timmy'ego.

Najważniejsze w tamtym momencie było to, aby dziewczyna się obudziła. Minęło kilka dni, a Frank otrzymał telefon od Madani. Miała informować go o stanie zdrowia Isabelle, ale powiedziała mu tylko żeby przyjechał do szpitala. Nie wiedział co tam zastanie.

Na korytarzu czekała na niego Dinah, której mina początkowo o niczym nie świadczyła. Dopiero kiedy podszedł bliżej pokiwała znacząco głową i uchyliła drzwi do sali, do której bez zastanowienia wszedł.

Na szpitalnym łóżku znajdowała się dziewczyna z zabandażowaną głową i siną twarzą. Ciężko było ją rozpoznać. Castle podszedł bliżej chcąc sprawdzić czy jest przytomna. Po chwili jednak sama na niego spojrzała.

-Frank? - jej głos był ledwie słyszalny, ale gdy tylko wypowiedziała jego imię mężczyzna nachylił się obok niej.

-Żyjesz... - nie mógł uwierzyć własnym oczom.

-Ja... - mówienie było jeszcze zbyt męczące.

-Nic nie mów – delikatnie wtulił czoło w jej zabandażowaną głowę, nie chcąc sprawić jej najmniejszego bólu. Poczuł ulgę, że Isabelle się obudziła. Jeszcze kilka dni temu trzymał jej ciało, a nagle znów miał ją przy sobie. Żywą.

Nie znali się długo, sami nie wiedzieli co ich łączyło. Wspólny cel? A może chęć ryzyka. W tamtym momencie nie powstrzymywał łzy wzruszenia, która spłynęła po jego policzku.

-Przepraszam... - znał wiele powodów, za które był jej to winien. Zabranie jej do Junckle, zostawienie rannej w mieszkaniu, mimo że w obu przypadkach nie mógł być pewien. Czuł jednak, że to przez niego znalazła się w takim stanie.

Isabelle delikatnie uniosła kąciki ust do góry dając mu tym do zrozumienia, że nic z tego nie jest jego winą. Wiedziała w co się pakuje i że może nie wyjść z tego cała.


-Kula nie uszkodziła narządów, a rana na głowie okazała się być powierzchowna. Nie chciała umrzeć – na osobności lekarz przedstawił informacje Madani i Castle, który tylko dzięki niej mógł być przy tym obecny.

-Ale jak to możliwe? - wciąż nie wierzył, że był świadkiem czegoś takiego.

-Puls był ledwo wyczuwalny, ale to się zdarza. W porę została odnaleziona.

-Zostawiłem ją tam... - mógł wezwać pogotowie, a zamiast tego rzucił się w pogoń za odpowiedzialnym za to Junckle. Gdyby Madani nie trafiła do tego mieszkania, Isabelle z pewnością byłaby martwa.

-Kiedy tam weszłam bez zastanowienia stwierdziłam jej zgon. Oboje popełniliśmy błąd – chciała go uspokoić, ale wiedziała do czego może doprowadzić poczucie winy.

Frank jednak czuł się odpowiedzialny za los Isabelle. Wrócił do jej kryjówki i spakował do torby jej ubrania, akcesoria i wychodząc spojrzał na komputer. Postanowił zgrać na telefon jej filmik z synkiem w razie gdyby chciała go zobaczyć.

Nie wrócił do szpitala od razu. Dziewczyna potrzebowała dojść do siebie, co wymagało sporo czasu. Nie spełnił jeszcze założonego przez siebie zadania, chciał wyeliminować wszystkich ludzi Cardiffa. Zastanawiał się czy Isabelle powinna go w ogóle widzieć. Ale prawda była taka, że nikogo innego nie miała. A on nie chciał jej zostawić.

Kilka dni później wszedł do sali, w której się znajdowała. Bandaż na jej głowie zamieniono w niewielki opatrunek. Wciąż miała sińce pod oczami i wyglądała słabo. Castle nie wiedział co powiedzieć.

-Junckle truł mnie przez ostatnie miesiące – powiedziała już nie tak cichym głosem jak ostatnio. - To nie był nawrót choroby. Madani chce żebym zeznawała.

-Zastanawiasz się nad tym? - spytał nie wierząc że mogłaby mieć ku temu zawahanie.

-On nie powie mi gdzie jest Timmy.

-Nie możesz tracić nadziei.

-Wiesz czemu nie chciał zabić Cardiffa osobiście? Bo to jak wytoczenie wojny jego ludziom. Nie żałuję że to z robiłam. Ale niedługo dowiedzą się kto za tym stoi. Sama poniosę konsekwencje.

Blisko trzy tygodnie od całego zajścia Isabelle poczuła się na siłach aby złożyć zeznania. Nienawidziła Junckle za to co zrobił i chciała żeby trafił do więzienia na długie lata. Przez cały czas kiedy leżała w szpitalnym łóżku spodziewała się, że odwiedzi ją ktoś z jego ludzi i szybko dokończy to, co zaczął doktor. Fakt że nikt się nie zjawił wydawał się dosyć podejrzany.

Isabelle długo o tym myślała. Dlaczego nie chciał jej powstrzymać przed współpracą z policją. Dopiero kiedy usiadła naprzeciwko Madani i agenta przed którym miała złożyć zeznania, uświadomiła sobie, że powód był wręcz oczywisty.

Chwilę wcześniej kobieta ustaliła z nią odpowiednią wersję wydarzeń. Mimo, że jej nie znała, chciała jej pomóc chociaż w ten sposób.

-Nie wspominaj o Cardiffie. Opowiesz tylko jak poznałaś Junckle i znalazłaś ciało Johnsona. Musimy udowodnić, że nie miałaś nic wspólnego z jego śmiercią.

-Proszę mi powiedzieć... Jaka jest szansa na znalezienie mojego synka? - spytała nie wiedząc czy może w to wierzyć.

-Moi ludzie sprawdzają monitoring z tamtego okresu. Ale nie umiem odpowiedzieć na twoje pytanie.

Przeszły do sali w której miało odbyć się przesłuchanie.

-Możemy zaczynać? - zadała jej pytanie Dinah widząc w niej zakłopotanie. Pokiwała jednak głową wciąż myśląc nad tym, czy powinna to zrobić. - Proszę się przedstawić.

-Nazywam się Isabelle Smith – wpatrywała się w jeden punkt , skupiając na nim swoją uwagę.

-Proszę powiedzieć jak poznała pani doktora Alberta Junckle?

Kobieta jednak nie odezwała się ani słowem. W jej głowie biły się ze sobą wszelkie myśli.

-Panno Smith? - Madani zauważyła, że coś jest nie tak, jednak nie spodziewała się jej kolejnych słów.

-Odmawiam składania zeznań – powiedziała nagle, a po jej policzku spłynęła łza.

Agent wyłączył nagrywanie i na prośbę Dinah zostawił je same.

-Nie może ci już zagrażać. Za twoje postrzelenie nie grozi mu dożywocie, na które zasługuje. Pomyśl o Timmy'm.

-Właśnie to robię. Co jeśli coś mu zrobi? Byłby do tego zdolny.

-Zapewnimy ci ochronę, ale warunkiem jest współpraca. Jeśli nie wyjaśnimy sprawy z Johnsonem, wciąż będziesz główną podejrzaną. A wtedy na pewno nie zobaczysz już synka.

Słowa te dotknęły kobietę. Wiedziała, że Madani nie chciała jej nimi urazić, tylko zmusić do podjęcia działania. Musiała być jednak pewna, że Doc nie wie gdzie jest Timmy.

-Proszę o rozmowę z Junckle.

Jeszcze tego samego dnia udało się doprowadzić jej prośbę do skutku. Madani oczywiście jej w tym towarzyszyła, nie zostawiłaby Isabelle samej z jej niedoszłym zabójcą. Weszły do pomieszczenia gdzie przy stoliku znajdował się skuty mężczyzna. Spojrzał na kobiety z uśmiechem na twarzy, jakby ich widok go ucieszył.

-Nie powinnaś być już martwa? Wykonałaś swoje zadanie – mówił o zabiciu Cardiffa, jednak Isabelle nie dawała się sprowokować. Usiadła naprzeciwko niego zachowując jednak spory dystans. Patrzyła w oczy kogoś, kto przez lata udawał, że chce jej pomóc, a tak naprawdę okazał się największym wrogiem.

-Odmówiłam składania zeznań. Czy to zapewni Timmy'emu bezpieczeństwo?

-Nie kłamałem mówiąc, że nie mam pojęcia gdzie teraz jest – wiedział też, że nie może powiedzieć nic więcej aby nie przyznać się przy Madani do jakiejkolwiek winy.

-Jeśli to prawda, co mnie przed tym powstrzyma?

-Kompletnie nic. Zależy mi żebyś wyszła na zewnątrz.

-Zacznie się, prawda? - Madani patrzyła na nich pytająco nie wiedząc o czym rozmawiają.

-Musisz się przekonać – po usłyszeniu ostatniego zdania Isabelle udała się w stronę wyjścia. Została wypuszczona na korytarz, jednak mętlik w jej głowie został zmniejszony.

-O co chodziło? Co się zacznie? - zadała jej pytanie Dinah, chcąc to zrozumieć. Kolejne słowa Isabelle jeszcze bardziej ją zdziwiły.

-Chcę zeznawać.

Isabelle zgodziła się na warunki CIA, jednak zrezygnowała z ochrony. Nie chciała żeby jakiś agent kręcił się przy niej przez cały dzień. Miała świadomość że Junckle będzie zarządzał swoimi ludźmi nawet z więzienia i wraz ze śmiercią Cardiffa przejął pewną władzę. Przez to jej zeznania traciły na wartości.

Kilka dni później została wypuszczona. Mimo tego co powiedział jej Junckle czuła się spokojna, w końcu wyszła na świeże powietrze i chciała spędzić chociaż chwilę bez uciekania.

Na parkingu zobaczyła znajome jej auto, a tuż obok wynurzającego się zza niego Franka. Nie spodziewała się, że będzie na nią czekać.

-Nie musiałeś – powiedziała, ale jego widok w głębi duszy naprawdę ją ucieszył.

-Chciałem – odparł otwierając jej przednie drzwi. Kobieta zajęła miejsce, po chwili Castle znalazł się tuż obok.

Początkowo jechali bez słowa, muzyka z radia próbowała zagłuszyć panującą ciszę, aż w końcu przerwał ją Frank.

-Cieszę się, że nic ci nie jest – spojrzał na nią mówiąc szczerze. Cały czas pamiętał chwilę jak trzymał jej ciało, nie mogąc wymazać tego widoku z pamięci.

-Dziękuję, że chciałeś mnie pomścić – zwróciła się do niego widząc, że całe to wydarzenie wpłynęło na jego emocje.

-W końcu jesteśmy partnerami.

-Byliśmy... - mężczyzna nie wiedział o czym mówiła. - Od tej pory powinnam działać sama.

-Zakończyłaś swoją wojnę – zwrócił się do niej. Przecież miała na celu zemścić się za zabójstwo Johnsona i to zrobiła.

-Wojna dopiero się zaczyna – spojrzał na nią pytająco nie wiedząc o czym dokładnie mówi. Dopiero zbliżając się do jej kryjówki zobaczyli unoszący się dym. Wtedy też oboje zrozumieli, że sprawa z Cardiffem nie była do końca rozegrana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top