14. Bicie serca
Frank i Isabelle wrócili do miasta, a chwile spędzone poza nim dobrze wpłynęły na ich psychikę. Nie byli już sami w tragediach, z którymi mierzyli się od lat. Było to dla nich ważne.
W tamtym momencie byli duchami. Ich wrogowie myśleli, że nie żyją, dlatego postanowili to wykorzystać. Isabelle załatwiała broń od Philla, a Frank udał do mieszkania Madani, która poinformowała go o aktualnej sytuacji. Junckle wychodził z ukrycia i coraz pewniej stawiał kroki do przejęcia miasta.
Zamierzali zrealizować plan następnej nocy. Zakładał on dostanie się do miejsca, w którym miał znajdować się doktor i pozbycie się go. Musieli mieć jednak pewność, że go tam zastaną. Taka szansa mogła się już nie powtórzyć.
-Ludzie Junckle będą dokonywać transakcji z handlarzem bronią. Spaliłeś mu spore zapasy, więc to potwierdzona informacja – wspomniała jego ostatnią akcję ze zniszczeniem magazynu.
-On tam będzie?
-Sami musicie się przekonać. Zaczął dbać o swoje bezpieczeństwo. Jeśli już się pojawi, to wokół będzie miał mnóstwo ochroniarzy.
-To nie problem – odparł Castle, przekonany, że da sobie z nimi radę.
-Macie szansę rozpocząć nowe życie. Dlaczego tego nie zrobicie?
Madani po części rozumiała ich decyzję, w końcu była z nimi niemal od początku sprawy z Cardiffem. Cały czas starała się razem z CIA zdobyć na Junckle konkretne dowody, aby wsadzić go do więzienia.
-Nie zaczniemy żyć dopóki tego nie zakończymy.
Castle udał się do wyjścia, ale kobieta zatrzymała go jeszcze na chwilę.
-Isabelle wyruszy z tobą? Frank?
-Jadę sam.
Madani nie wiedziała co się między nimi wydarzyło. Mogła się tylko domyślać, że chodzi o kłótnię, ale nic takiego nie miało miejsca. Mężczyzna sam zadecydował, że nie narazi jej już więcej.
Phil wynajął im mieszkanie, w którym mieli zebrać rzeczy potrzebne do zrealizowania planu i jeszcze tego samego dnia zgromadzili w nim sporo broni i amunicji.
-Wyjeżdżamy za pięć minut – ustaliła Isabelle, która jeszcze nie wiedziała, że Frank nie uwzględniał jej w tej walce.
-Zostawiłem w sypialni dwa magazynki. Mogłabyś mi je podać? - udał, że zapakowuje torbę, a kobieta nie wyczuła w tej sytuacji nic podejrzanego.
Udała się do pokoju, w którym nie zauważyła poszukiwanych przedmiotów, ale zanim odwróciła się w kierunku wyjścia, drzwi zostały zamknięte na klucz.
-Frank? - podeszła bliżej i kilkukrotnie pociągnęła za klamkę, nie wiedząc o co w tym chodzi. - Co ty robisz?
-Wrócisz do swojego synka, obiecuję. Ale musisz żyć.
Mężczyzna zabrał rzeczy i wyszedł z mieszkania, zostawiając ją tam w zamknięciu. Isabelle próbowała go zawrócić, ale Castle podjął swoją decyzję.
Nie chciał jej więcej narażać, zamierzał sam zająć się tą sprawą. Zależało mu na niej, a im bardziej ją poznawał, stawała mu się naprawdę bliska. Postawił sobie za cel zabicie jej wroga i zapewnienie jej oraz Timmy'emu bezpieczeństwa.
Szybko zapadł zmrok i udał się na miejsce, w którym miał znajdować się Junckle. Był to sporej wielkości magazyn, w którym mogli przebywać jego ludzie, dlatego Frank skupił się na obserwacji.
Madani podejrzewała, że Frank próbuje zrobić coś głupiego, ale nie mogła skontaktować się z Isabelle. Postanowiła sprawdzić mieszkanie, w którym mieli się znajdować i zastała tam próbującą się uwolnić Isabelle.
-Pojechał sam – była tym bardzo przejęta, jakby przeczuwała, że może wydarzyć się coś złego. Od razu po tym jak kobieta otworzyła jej drzwi, Smith spakowała swoją broń i natychmiast udała się w kierunku wyjścia.
-Pojadę z tobą, może przydać się wsparcie – powiedziała, gotowa w każdej chwili zadzwonić po swoich ludzi.
Najszybciej jak mogły dojechały na miejsce, a z budynku dobiegało echo strzałów. Isabelle bez wahania wbiegła do środka, szukając wzrokiem Franka. Po drodze mijała leżące na ziemi ciała nieznanych jej mężczyzn i szła za śladami krwi, bojąc się, że należy ona właśnie do Castle.
W środku nie znajdował się już nikt z ludzi Junckle, wszyscy musieli się stamtąd wydostać.
-Frank! - Isabelle biegiem ruszyła w stronę leżącego na ziemii ciała. Z daleka rozpoznała swojego towarzysza, ale dopiero kiedy znalazła się przy nim była w stanie zobaczyć co się stało.
Kilkukrotnie oberwał w brzuch, a kobieta szybko zdjęła z siebie bluzę, aby zatamować nią krwawienie. W tym czasie znalazła się przy nich Madani, która nie wahając się zadzwoniła po pomoc, sprawdzając przy tym puls, który ledwo wyczuła.
-Jego serce zaraz przestanie bić – ułożyła odpowiednio ciało mężczyzny, odchylając ego głowę i natychmiast przystąpiła do reanimacji.
Trzydzieści uciśnięć, dwa oddechy.
-Frank, proszę – obecna przy tym Isabelle zalała się łzami. Nie chciała, aby coś mu się stało. - Nie możesz mnie zostawić.
Mimo zmęczenia Madani nie przerywała reanimacji.
-Nie poddawaj się Frank – również nie mogła pozwolić na to, żeby odszedł.
-Frank... Zostaniesz ojcem. Masz po co żyć.
Tak bardzo chciała, aby jakimś cudem usłyszał jej słowa. Dać mu powód do walki, którą na tamten moment przegrywał.
Nie były w stanie stwierdzić jak długo próbowały go obudzić. W oddali było słychać zbliżający się w stronę budynku ambulans.
W końcu przy jednym z wielu uderzeń udało się odzyskać to, co bały się, że już straciły. Frank otworzył szeroko oczy, wracając do przytomności i wzbudzając w kobietach jeszcze większe emocje. Isabelle nie do końca wierząc w to, co się wydarzyło zbliżyła się do niego i z płaczem złączyła z nim swoje dłonie, chcąc pokazać mu, że wszystko jest już dobrze.
-Nic nie mów – nie chciała, aby się przemęczał.
Frank został zabrany do szpitala, gdzie wyjęto mu kule i zaszyto wszystkie rany. Mało brakowało, a mógł się już nie obudzić. Gdyby tylko miał siły, opuściłby szpital już pierwszego dnia, ale nie był w stanie się nawet podnieść. Potrzebował porządnej regeneracji.
Chociaż wydawało się, że Isabelle przeżyła tę sytuację tak bardzo, że nie zechce go już odstąpić na krok, to odwiedziła go dopiero dwa dni później. Nie chciała już nigdy więcej czuć tego, co towarzyszyło jej w momencie, kiedy serce Franka przestało bić.
Musiała wiele rzeczy przemyśleć i w jakiś sposób zapewnić mężczyźnie bezpieczeństwo. To ona była głównym wrogiem Junckle, a to całe polowanie było właśnie na nią. Domyślała się, że Frank był zagrożony nie tylko przez to, że zabił jego ludzi i jej pomagał, ale także dlatego, że jego śmierć mocno by ją skrzywdziła.
Isabelle zrozumiała, że nie mogli już działać razem. Nie zamierzała dłużej go narażać, zwłaszcza po tym jak omal nie stracił życia. Chociaż było to dla niej bolesne, nie widziała innego wyjścia.
-Wyglądasz tragicznie – powiedziała wchodząc do sali, w której znajdował się Castle. Mężczyzna podparł się na łokciach, uśmiechając się na jej widok.
-Dzięki – uśmiechnął się, ciesząc się, że przyszła go odwiedzić. Przez czas kiedy znajdował się w szpitalu myślał o tym, co poszło nie tak. - Junkcle domyślił się, że blefowaliśmy. Zastawił pułapkę.
Isabelle poznała już te fakty.
-Tym razem go zabiję, obiecuję – zwrócił się do niej, czując, że ją zawiódł. Dał się zaskoczyć, ale nie miał zamiaru się jednak poddawać.
-Nie Frank. Nie zaryzykujesz więcej – odparła, a mężczyzna spojrzał na nią pytająco, nie wiedząc o czym mówi. - Idę z CIA na układ, który dotyczy też ciebie. Zeznam wszystko, żebyś mógł być bezpieczny.
Madani nie mogła go wiecznie wyciągać z kłopotów. Zabijał na własną rękę, a w ciągu ostatniego tygodnia uznany był za martwego. Nie mogli tego racjonalnie wyjaśnić. Prędzej czy później ktoś wsadziłby ich do więzienia. Isabelle nie chciała na to pozwolić.
-Nie możesz tego zrobić. Mieliśmy go sami wykończyć.
-I zobacz gdzie nas to doprowadziło. Oboje omal nie zginęliśmy przez drani takich jak Cardiff czy Junckle. Tym razem nie wypełnisz zemsty i będziesz musiał sobie z tym poradzić, ale przynajmniej będziesz żyć.
-Isabelle proszę cię. Nie mieszaj mnie w swoje zeznania.
-Jeśli tego nie zrobię, spróbujesz go znaleźć.
-Mam obiecać, że pozwolę mu bezpiecznie ukrywać się w jakiejś norze dopóki nie zaatakuje ponownie? - pokręcił głową. To, co chciała zrobić kobieta wydawało mu się bezsensowne.
-Nie miałabym pewności, że dotrzymasz słowa. Układ mi ją zapewni.
-Nie wierzę. Tyle razem przeszliśmy, żebyś teraz to przerwała? - próbował się podnieść, ale nie miał na to wystarczająco sił. - Dlaczego to robisz? I nie mów, że zależy ci na moim bezpieczeństwie.
Ta rozmowa wzbudziła w nim wiele emocji. Starał się przekonać ją do zmiany decyzji, ale Isabelle nie zamierzała się z niej wycofywać.
-Trzymałam cię kiedy twoje serce stanęło – do jej oczu na samo wspomnienie o tym napłynęły łzy. - Umarłeś Frank. To nie może się powtórzyć przeze mnie.
-Jeśli to zrobisz... Nie zobaczysz mnie już.
Nie mógłby po tym spojrzeć jej w oczy. Liczył, że to ją powstrzyma, ale kobieta była świadoma konsekwencji jakie miała ponieść.
-Wiem Frank... - mówiąc to odwróciła się w stronę wyjścia, do którego się udała, a Castle próbował ją zatrzymać.
-Isabelle zaczekaj!
Ta jednak wyszła bez słowa. Po tym wszystkim co razem przeszli, zamknęła drzwi do ich wspólnej przyszłości. Czy miała powód? Nawet jeśli to go nie wyjawiła. Frank nie rozumiał jej decyzji i mimo że zależało mu na kobiecie, to poczuł się przez to zdradzony. Nie porozmawiała z nim o tym wcześniej. Po prostu go zostawiła...
Myślał tylko o tym jak wszystko mogło potoczyć się inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top