1. Pościg
Każdy dzień zaczął wyglądać dokładnie tak samo. I chociaż polegał na ciągłym eliminowaniu zagrożenia, dla Franka Castle stało się to normalnością. Mimo tego, że zemścił się na ludziach, którzy przyczynili się do śmierci jego rodziny, nie zaznał spokoju. Został sam, starając się wykorzystywać samotność jako obronę samego siebie. Bo tylko to było w stanie go złamać - narażenie bliskich. Mogło mu się zdawać, że już ich nie ma, ale byli ludzie, którym na nim zależało i którzy w trosce o niego zrobiliby wszystko. Dlatego zaczął przed tym uciekać, całkowicie oddając się walce i zabijaniu.
Z czasem jednak nawet mafijni zbrodniarze, handlarze narkotyków, czy mordercy przestali być dla niego sensem egzystencji, stając się monotonnością. Frank pragnął oczyścić miasto ze zła, jednak nigdy nie jest to do końca możliwe. Zawsze znajdzie się ktoś, kto wykorzysta krzywdę innych dla własnego zysku. Właśnie dlatego Castle nigdy nie przestał walczyć i tak naprawdę nigdy nie wrócił z wojny, która wszędzie mu towarzyszyła.
Kolejny dzień, kolejne wymierzenie sprawiedliwości przez Franka. Po ciężkim wieczorze, wracał do mieszkania przez spustoszałe miejsca, gdzie zasięg był ledwo do złapania. Był zmęczony, ale nie na tyle, aby zrobić sobie chociaż dzień wolny od przemocy. Taki już był. Noc była spokojna jak zwykle gdy wracał, mając na widoku jedynie gwiazdy, będące świadkami jego czynów. Zatrzymał się na poboczu, aby zmyć z policzków widoczne ślady krwi, które mógłby zauważyć przypadkowy kierowca, lub ktoś z budynku, w którym mieszkał. Namoczył kawałek koszulki wodą z butelki i spoglądając w przednie lusterko zanurzył w niej twarz.
Spojrzał na leżący na przednim siedzeniu telefon, który pokazywał już jedną kreskę zasięgu. Nie oczekiwał od nikogo wiadomości, a ku jemu zdziwieniu na wyświetlaczu pojawiło się ich kilka. Wszystkie o nieudanej próbie skontaktowania się z nim, a pomimo tego, że numer był nieznany, opcji nie było wcale tak dużo. Domyślił się, komu mogłoby zależeć na samozwańczym stróżu prawa.
Znów jechał dalej, aby dotrzeć do mieszkania przed wschodem słońca, gdy usłyszał wibracje dochodzące z telefonu. Numer nieznany. Po chwili zastanowienia wziął go do ręki i patrząc to na niego, to na drogę postanowił odebrać.
-Czego potrzebujesz tym razem? - przełączył na tryb głośnomówiący i ulokował urządzenie obok siebie.
-Skąd wiedziałeś kto dzwoni? - usłyszał kobiecy głos po drugiej stronie słuchawki. Wciąż skupiał się na drodze, powoli dojeżdżając do miasta.
-Nie otrzymuję za wiele telefonów Madani - odparł, słysząc krótki śmiech z jej strony.
-Co nie zmienia faktu, że trudno się do ciebie dodzwonić. Musisz być zajęty - Frank przeczuwał, że kobieta wiedziała o jego działaniach i wciąż stanowiła dla niego zagadkę pod względem tego, że nie został aresztowany. Może to przez to, co razem przeszli i jak zostali skrzywdzeni przez tego samego człowieka, a może po prostu oboje czerpali z tej znajomości korzyści.
-Przejdź do rzeczy - mówiąc to zaczął mijać budynki, aż w końcu wjechał na główną drogę prowadzącą od obrzeży miasta, aż do samego centrum.
-Chodzi o morderstwo Johnsona - powiedziała, jednak Frank nie znał wcześniej tego nazwiska.
-Kto to? - zadał pytanie, wciąż nie wiedząc o co chodzi. Skoro Madani do niego zadzwoniła, musiało oznaczać to, że śledzczy sobie z tym nie radzą, a co za tym idzie, Castle mógłby przydać się w wytropieniu kogo trzeba.
-Przez pięć lat racował dla Cardiffa - to nazwisko poznał od razu. Frank niejednokrotnie o nim słyszał. Szef mafii, z którą zmagał się przez ostatnie miesiące, jednak nie był w stanie dotrzeć do nich tak szybko. Wytężył słuch i skupił swoją uwagę na kolejnych słowach padających z ust Madani, która po ciszy poznała, że Castle zna już kilka informacji na jego temat - Musimy coś na niego znaleźć i zamknąć go na długo.
-Nie znaleźliście żadnych śladów? - wiedział jaka będzie odpowiedź, inaczej nie zadzwoniłaby z tym do niego.
-Jego śmierć miała miejsce pół roku temu - zaczęła tłumaczyć, a te wiadomości zdziwiły Franka - Znaleziono wtedy ślady należące do kobiety, prawdopodobnie jego dziewczyny. Zniknęła, a ktoś chciał, aby wyglądało to na zabójstwo z jej ręki.
-Po co mi to mówisz? - spytał, nie wiedząc jak może w takiej sytuacji się przydać.
-Ktoś włamał się do mieszkania Johnsona dwa dni temu - kontynuowała, jakby wiedziała, że spyta o związek z Cardiffem - Myśleliśmy, że dziewczyna nie żyje, ale technicy odkryli jej ślady. Zniknęło też zdjęcie jej i Johnsona.
-Myślisz, że pomoże mi znaleźć Cardiffa? - zależało mu na tym, aby wykończyć wszystkich z jego mafii, łącznie z szefem, ale miała ona szerokie zasięgi, co utrudniało mu identyfikację każdego. Zresztą nie tylko mu, skoro nawet departament bezpieczeństwa ani CIA nie było w stanie namierzyć wszystkich.
-Zabił jej chłopaka, myślę, że to powód do zemsty - nie czekając aż Frank zgodzi się podjąć jakiekolwiek działanie, odparła - Wyślę ci adres Johnsona i kilka informacji, może uda ci się znaleźć coś więcej.
Castle nie zdążył nawet nic powiedzieć, może też Madani przewidziała, że sprawa nie będzie dla niego aż tak interesująca, dlatego rozłączyła się, a kilka sekund później rozbrzmiał dźwięk smsa.
Postanowił od razu się tym zająć, nie widział sensu powrotu do mieszkania, aby chociaż chwilę się przespać. Wiadomość zawierała zdjęcie dwójki ludzi, Johnsona, chłopaka o szczerym spojrzeniu, na którego widok ciężko było uwierzyć, ze należy do mafii. Tuż obok niego znajdowała się równie młoda dziewczyna o dłuższych, ciemnych włosach, z szerokim uśmiechem. Frank nigdy wcześniej nie widziałam nikogo z nich, ale zaskoczony był zaginięciem dziewczyny Johnsona tuż po jego śmierci.
Mieszkanie, pod którego adres się udał, znajdowało się w centrum miasta, na jednym z wyższych pięter budynku. Ruszył po schodach w jego kierunku, nie licząc, że cokolwiek znajdzie, skoro nawet policji, ani śledczym się to nie udało. Nie był pewny, czy trafił we właściwe miejsce, zwłaszcza, że kiedy pociągnął za klamkę, okazało się, że drzwi były otwarte. Nie powinno tak być. Skierował rękę na broń, którą trzymał przypiętą do paska i próbował po cichu wejść do środka, jednak skrzypnięcie drzwi spowodowało, że nie był już niezauważalny.
W środku panowała cisza, nawet oddech został wstrzymany. Światło było zgaszone, jedynie blask księżyca ukradkiem padał na dalszą część mieszkania. Frank wymierzył broń przed siebie, aby nie zostać zaskoczonym i skupił się na tym, aby wśród ciemności wyłapać nawet najmniejszy ruch. Nie czuł strachu, ale pamiętał, że znajdował się na miejscu niewyjaśnionej zbrodni i lepiej było, aby niczego nie dotykał, ani nie zostawiał po sobie śladów. Miał się tylko rozejrzeć, jednak czuł, że nie jest tam sam. Zrobił kilka kroków naprzód, wyczuwając przed sobą sofę i skręcił do innego pomieszczenia, które było tuż obok. Po chłodnym uczuciu, które wyczuł dotykając ręką, jak się okazało umywalki, zauważył, że jest w łazience, a wokół nikogo nie ma. Gdy już odwrócił się, aby wrócić do głównego pomieszczenia, usłyszał trzaśnięcie drzwi wejściowych. Natychmiast, biegiem udał się w ich stronę, a wybiegając na korytarz zauważył jedynie skrawek ciemnej bluzy znikającej za rogiem. Osoba ta była dosyć szybka i zwinna, jednak weteran nie dawał za wygraną. Mógł trafić na pierwszy od dawna ślad, mogący naprowadzić go na Cardiffa. Wybiegł za nieznaną mu postacią na tył budynku, ale zobaczył jedynie odjeżdżający samochód. Gdyby tylko zaparkował w tej części, już jechałby za nią. Przebiegł przez drogę i natychmiast ruszył w kierunku, w którym odjechał czarny Nissan. Przez szybką zmianę świateł i długi rząd pojazdów nie był w stanie go dogonić.
Wykręcił numer do Madani, który podesłała mu razem z adresem, a kobieta odebrała już po jednym sygnale. Wiedziała, że nie dzwonił z byle czym.
-Sprawdziliście, jakim samochodem jeździła dziewczyna Johnsona? - spytał, nie zatrzymując się i szukając wzrokiem auta.
-Z tego, co wiemy nie miała prawa jazdy, jej nazwiska nie ma nawet w bazie danych - chociaż był środek nocy, rozmowa z Frankiem postawiła ją na nogi - Ale auto Johnsona nie zostało znalezione.
-Jaki to samochód? - zadał pytanie, czując, że zna odpowiedź. Słyszał przez telefon wertowanie stron przez Madani, która prawdopodobnie trzymała w mieszkaniu kopię akt całej sprawy.
-Czarny nissan z 2011 roku - nie zaskoczyło go to, jednak Madani dodała - To popularny model. Ale czemu pytasz o to właśnie teraz?
-Jadę za dokładnie takim - czuł, że powie za chwilę o ślepym zaułku, więc od razu dodał - Ten, kto nim jedzie, był w mieszkaniu Johnsona przede mną. - Ta informacja poruszyła kobietę jeszcze bardziej.
-Nie zgub go - słychać było, że chciała coś dopowiedzieć, jednak rozmowa się urwała, a telefon Franka się rozładował. Wciąż w oddali widział samochód, jednak poprzez natłok innych, nie był w stanie go dogonić. Zauważył, że skręca w mało znane mu miejsce i mógł zaryzykować i jechać za nim, albo skontaktować się z Madani i pozwolić jej na działanie. Wiadomo, którą opcję wybrał, a gdy ruszył trasą wyznaczoną przez samochód, znalazł się na obrzeżach miasta. Zwolnił, widząc, że jest na tyłach budynków. Auta, które śledził nigdzie nie było, jakby zapadło się pod ziemię, co nie było możliwe. Postanowił rozejrzeć się po okolicy, dlatego wyszedł na zewnątrz i ruszył w kierunku budynków. Nie wyglądało to na bogatą dzielnicę, dlatego nie sądził, że był to ktoś z ludzi Cardiffa. Uważał, że to dobra kryjówka, aby właśnie tacy jak oni, nie trafili tu.
Nie wiedział kogo dokładnie szuka, nie widział przecież nawet, czy ścigał mężczyznę, czy kobietę, nie znał profilu tej osoby, jedynie samochód, którym uciekła, a którego w tamtej chwili nie mógł namierzyć. Pewne było tylko to, że ten ktoś był w mieszkaniu Johnsona i próbował coś odszukać, lub zatrzeć dowody, a zarazem wiedzieć coś o nocy, kiedy zginął. Tego właśnie potrzebował dowiedzieć się Frank. Znalezienie jego mordercy mogło doprowadzić go do Cardiffa, dzięki czemu w końcu mógłby się pozbyć go i jego ludzi. Nie oddałby ich w ręce CIA, sam wymierzyłby sprawiedliwość za wszystko, czego się dopuścili. Handel narkotykami i bronią wśród nieletnich, liczne morderstwa do jakich Castle dotarł, jednak wobec których policja nie mogła wiele zrobić. Miał szansę zbliżyć się do sprawy i zakończyć to.
Pod budynkiem znajdowało się kilka starszych kobiet, które być może stały tam wystarczająco długo, aby zobaczyć samochód lub inny ślad. Frank zarzucił kaptur i zbliżył się do nich pewnym krokiem, ale tak, aby nie wzbudzić większych podejrzeń, chociaż wątpił, że mogło mu się to udać. Nie zauważył nawet kiedy zrobiło się jasno.
Zadał pytanie, na które nie uzyskał odpowiedzi, dlatego poszedł dalej, aby się rozejrzeć. Zauważył niezbyt wysoki wjazd pod jednym z budynków i od razu udał się w jego stronę. Trafił na niewielki, podziemny parking i ku jego zdziwieniu znajdowało się tam auto, za którym jechał.
-To teren prywatny - usłyszał głos należący do starszego mężczyzny, który przechodził akurat obok, przypatrując się Frankowi.
-Wiesz, do kogo należy ten samochód? - wskazał ręką, obserwując reakcję zapewne jednego z mieszkańców, jedna w odpowiedzi zobaczył tylko wzruszenie ramionami. Postanowił podstępem dowiedzieć się czegoś więcej, dlatego zaczął mówić - Gnojek zarysował mi samochód i jeśli się z nim nie dogadam, będę zmuszony zadzwonić na policję.
Mężczyzna podrapał się po siwych włosach, myśląc nad tym, co powinien zrobić. Ani on, ani pozostali mieszkańcy z pewnością nie chcieliby mieć tu więcej kłopotów.
-Chłopak mieszka tu na parterze - odparł po dłuższej chwili zastanowienia, czy postępuje dobrze - Ale nie rób mu krzywdy - dodał znikając za wyjściem, jakby przeczuwał, że może mieć kłopoty.
Frank ruszył w kierunku drzwi, które miały doprowadzić go do uciekającej przed nim osoby. Wszedł w głąb korytarza znajdującego się tuż za nimi i mijał kolejne, docierając do właściwych, za którymi ktoś zamieszkiwał. Nie wiedział, czego może się spodziewać, dlatego zacisnął dłoń na broni, jaką trzymał za plecami i kilkukrotnie zapukał, jakby kulturalnie czekając aż nieznana osoba wpuści go do środka, ale wiedział, że prędzej czy później będzie musiał użyć siły. Gdy odczekał kilka sekund, złapał za klamkę, a drzwi po raz kolejny okazały się być otwarte. Wszedł do środka pewnym krokiem, pomimo tego, że osoba będąca w środku musiała wiedzieć o jego nadejściu. Gotowy był użyć broni, ale z zabiciem musiał jeszcze zaczekać. Najpierw potrzebował informacji, dopiero później mógłby pozbyć się problemu.
Jego oczom ukazało się całkiem spore mieszkanie, wyglądające jakby ktoś przerobił je z garażu. Ściany były szarego koloru, a umeblowanie skromne, lecz nadające się do codziennego funkcjonowania. I tak jak myślał, miejsce to przypominało bardziej kryjówkę.
Szedł dalej, mijając umeblowanie kuchenne, aż w końcu zobaczył stojącą pod ścianą postać. Trzymała wycelowany w jego stronę pistolet, wpatrując się w nieznanego mężczyznę, który w końcu ją znalazł. Oboje mierzyli w siebie, gotowi strzelić, jednak żadne tego nie zrobiło.
-Czego chcesz? - zadała pytanie osoba, której Frank nie potrafił rozpoznać.
-Szukam zabójcy Johnsona - odparł, wciąż nie widząc twarzy osoby zna przeciwka - Byłeś w jego mieszkaniu i wróciłeś jego samochodem - Czekał na jakąkolwiek reakcje, jednak oboje pozostawali w bezruchu.
-Znalazłeś mnie - znów usłyszał niepewny głos osoby, która starała się, aby brzmiał poważniej i pewniej siebie.
-Przyznajesz się do morderstwa? - spytał, zaciskając przy tym dłoń na broni.
-Policja i tak zrzuciła już winę - wśród ciemności narodziła się niepewność. Sytuacja ta była Frankowi poniekąd obca, zazwyczaj nie rozmawiał, a od razu działał, jednak wiedział, po co w tamtej chwili tam jest.
-Na jego dziewczynę - nie wiedział kim jest jego rozmówca, dlatego nie miał zamiaru wspominać o Cardiffie.
-Zaginęła, więc nie ma problemu, co? - postać zaśmiała się, a Castle nie rozumiał, czy zrobiła to z powodu tego, że za tym stała, czy może kpiła z całej tej sprawy. Trudno było mu powstrzymywać się przed zaatakowaniem jej, starał się opanowywać. Myślał o tym, że gdyby chciała go zabić, zrobiłaby to w momencie, kiedy przekroczył próg wejścia do jej mieszkania.
-Ty za tym stoisz? - zadał pytanie, czując, że nieznana mu osoba porusza się niepewnym krokiem wzdłuż ściany.
-Masz szansę wyjść stąd żywy - mruknęła, a Frank nie do końca rozumiał jej groźbę, widocznie nie wiedziała z kim ma do czynienia.
-Ty nie - na te słowa, światło przy wejściu zgasło, pogrążając mieszkanie w niemal całkowitym mroku, a dwójka obcych ludzi stanęła do konfrontacji. Frank musiał poskromić swoją chęć zabicia, chociaż wahał się. W końcu miał przed sobą kogoś, kto mógł stać za całym zajściem z Johnsonem, ale nie był przecież pewny dla kogo pracował, ani kim był. Najbliższe chwile miały pokazać, na co się zdecydował i jaki z jego instynktów wygrał. Niezaprzeczalne było tylko to, że nikt nie mógł mu przeszkodzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top