17.
Co prawda informator Jaya czekał na nas przecznicę przed komisariatem, ale i tak utrzymywaliśmy, że jechaliśmy do niego dobrą godzinę. Choć nic konkretnego od niego nie dostaliśmy, prócz alibi jeśli Voight będzie pytał, to czułam, że ta podróż nie poszła na marne. Zastanawiałam się po co brnę w te wszystkie kłamstwa, skoro lżej jest mi bez nich. Jeśli wszyscy poznają prawdę, będę mogła skupić się w końcu na tym co robię.
- Dzwonił szpital - oznajmił sierżant wychodząc z gabinetu. Nie był zadowolony. - Ernesto nie przeżył drugiej operacji - spojrzał na mnie, a ja wiedziałam, że to moja wina. - Musimy znaleźć inny punkt zaczepienia.
- Sierżancie - zawołałam zanim zniknął u siebie. - Może zacznijmy od znalezienia tych dwóch facetów, dla których pracował Ernesto. - Ten pomysł wpadł mi do głowy sekundę temu i miałam nadzieję, że to coś pomoże. Widziałam jak bardzo Voight był zły po otrzymaniu wiadomości ze szpitala. Chciałam choć trochę naprawić swoje winy.
- Przeszukaj bazę. Jeśli coś znajdziesz daj znać - rzucił i wszedł do siebie. Tak też zrobiłam. Odłożyłam na bok prywatne myśli i skupiłam się na pracy. Siedziałam nad tym dobre kilka godzin i nic. Zastanawiałam się czy może mężczyzn nie ma tutaj bo ich wygląd bardzo się zmienił. Wszystko zależy od tego jak długo siedzieli.
- Jay - szepnęłam do partnera. - Przejedzmy się do Englewood. Może trafimy na coś.
- Teraz?
- A kiedy? Na Boże Narodzenie? To jedyna szansa aby ich znaleźć - westchnęłam. Halstead przytaknął więc zaczęliśmy się zbierać.
- A wy dokąd?- Hank z kurtką w dłoni wyszedł z biura.
- Do Englewood - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie zamierzałam już niczego ukrywać, szczególnie przed szefem.
- Simpson pojedzie ze mną, Halstead weź Upton i pojedzie przeszukać jeszcze raz biuro Ernesto. - powiedział spokojnie schodząc po schodach. - Idziesz? - rzucił wyrywając mnie z zamyślenia. Pobiegłam za szefem rzucając partnerowi przepraszające spojrzenie.
Sierżant zachowywał się bardzo cicho w samochodzie. Skupiony na jeździe nie odezwał się ani razu. Nie wiedziałam czy ja powinnam w ogóle coś powiedzieć. Przeprosić? W zasadzie już to zrobiłam tyle, że byłam wtedy roztrzęsiona i może dlatego nie zebrałam opieprzu.
- Sierżancie, chciałam...
- Simpson, jeśli jeszcze raz mnie przeprosisz za Ernesto, to wywalę cię z wozu i pieszo pokonasz jeszcze te trzy przecznice - odparł wciąż nie patrząc na mnie.
- Ja po prostu mam wrażenie, że zawiodłam.
- Nie zrobiłaś tego - stanął na poboczu i zgasił silnik. - Bonnie, jesteś dobrym policjantem i jak każdy masz trochę spapraną przeszłość. Nie przepraszaj za to. - myślałam, że na tym zakończyliśmy temat. - Co się stało z gościem, który cię napadł? - zapytała znienacka. Dobrą chwilę zajęło mi załapanie o co pyta.
- Ten, który mnie zgwałcił? - serce odrobinę mi przyspieszyło. Sierżant skinął głową. Czy powinnam znów skłamać? A co jeśli prawda mu się nie spodoba? Nikonu by się nie spodobała, powinnam za to iść siedzieć, ale... Sierżant jest inny. On też ma swoje na sumieniu skoro ma wyrok. - Zabiliśmy go razem z moim partnerem. - odparłam pewnie patrząc przed siebie.
- Rozumiem. - Musiałam sprawdzić jego reakcje. To zwykłe "rozumiem" było jakby nie usłyszał mojej odpowiedzi, albo uznał ją za żart. Tyle, że się nie śmiał, wiec... Czy on to właśnie zaakceptował?
- Więc jaki jest plan? - zapytałam odpuszczając dalsze drążenie tematu, moje uczucia nie znikną, a sierżant jest bardziej pokręcony niż ja.
- Plan jest taki, że wejdziemy do jamy smoka i przekonamy się co się stanie - uśmiechnął się jakby to miała być dobra zabawa.
- Chyba lubi sierżant ryzyko? - zaniepokojona popatrzyłam na szefa.
- Jak każdy glina - odparł.
Wróciliśmy na komendę tym razem z tropem. Hank zaprowadził mnie do tego lokalu, gdzie był przed nalotem na Cat'a. Siedziało tam kilku mężczyzn, a kilku innych grało w bilard. Usiadł przy stole z jedną grupą chwilę pogadał i wrócił do mnie mówiąc, że to na nic. Nie chciałam odpuszczać, więc gdy tylko Voight przeszedł obok sama podeszłam do stolika.
- Nie znamy się panowie. Przynajmniej nie tak dobrze jak wy i mój szef. Jednak uprzedzam, że ja jestem mniej miła niż on - zaczęłam, zerkając czy czasem Voight nie chce mnie powstrzymać. Stał jednak tylko przy drzwiach i nasłuchiwał. - Jeśli wiecie gdzie są zleceniodawcy Ernesto Mendoza radzę powiedzieć, jeśli nie chcecie codziennych wizyt SWAT, a uwierzcie jestem w stanie wam to załatwić - dodałam, spokojnie siadając obok człowieka, który mógłby być moim dziadkiem. Pięć par oczu gapiło się na mnie z politowaniem, ale jedne nie. Właśnie z tymi złapałam kontakt wzrokowy. Siwiejący mężczyzna pod siedemdziesiątkę uśmiechał się do mnie. - Papa Sony? - zapytałam, a on przytaknął. - Wiesz, że wydali na ciebie wyrok.
- Nie oni pierwsi - odpowiedział.
- Ale może ostatni? - zadrwiłam. - Potrzebuje tylko nazwisk, nic więcej.
- Gusto, Sanders - odparł pewnie bez wahania. Usatysfakcjonowana wstałam i napotkałam kolejną parę oczu. Tym razem pełnych dumy. Voight uśmiechnięty odwrócił się i wyszedł a za nim ja. W ciszy dotarliśmy tutaj. Na posterunku byli już wszyscy i dlatego chciałam rozwiać wszelkie wątpliwości co do mojej przeszłości. Sierżant najpierw podał dwa nazwiska, które uzyskałam. Rozkazy poszły więc moja kolej.
- Mogę was prosić o odrobinę uwagi? - zapytałam. Stanęłam przodem do całego biura, za mną był tylko sierżant. - Wiem, że to nie czas i miejsce, ale jeśli mamy pracować razem, chciałabym się podzielić trochę z wami moją historią - Dodałam zerkając na partnera. Jay wydawał się spięty, ale nie zamierzałam mówić o nim. - Jak już wiecie, przydarzyło mi się kiedyś coś... strasznego... nie wiem do końca jak to nazwać. - zaczęłam nerwowo skubać skórki i unikać ich wzroku. Bałam się ich osądu. - Mój partner pomógł mi się z tego pozbierać, ale to wciąż siedziało mi w głowie. Więc szukaliśmy tego zwyrodnialca.... długo go szukaliśmy. Zawalając swoją robotę. A gdy już znaleźliśmy...
- Simpson, do mnie - przerwał mi sierżant.
- Ale ja... - nie dokończyłam, pociągnął mnie za łokieć wprowadzając do swojego gabinetu. - Sierżancie...
- Ty oszalałaś? - zdziwiony usiadł na biurku z zaplecionymi rękoma na klatce piersiowej. - Chcesz im powiedzieć, że dokonałaś z partnerem samosądu?
- Muszą mi ufać...
- Jeśli im powiesz, przestaną - wyjaśnił. - Moja przeszłość nie jest kolorowa. Także popełniałem błędy. Zbyt wiele błędów - zamyślił się. - Zapłaciłem za to stratą syna i partnera. - wyznał
- Więc mam nie być z nimi szczera?
- Masz być szczera ze sobą i ze mną. A oni muszą być skupieni. - wskazał na swoich ludzi, którzy właśnie nas obgadywali. Co powinnam teraz zrobić skoro już zaczęłam...
- A mogę chociaż powiedzieć coś, czego nikt nie wie, a co nie jest nielegalne? - Zaskoczyłam go, ale przytaknął. Wyszłam więc z gabinetu i od razu wszystkie pary oczu skierowały się na mnie. - Przepraszam za małą przerwę... na czym ja to... a tak. Kiedy już go znalazłam okazało się, że zemsta nie jest wcale taka słodka. Kilka dni po tym znaleźliśmy się w opuszczonym budynku, gdzie podobno miał być jakiś przestępca. Jednak znaleźliśmy tylko śmierć. Mój partner zginął, a ja... Dostałam kulkę w łeb.
- Co? - Jay jaki i reszta nie zrozumieli o czym mówię.
- Dostałam strzał prosto w skroń - pokazałam miejsce gdzie cztery lata temu była dziura po kuli. - O tutaj.
- Jakim cudem jeszcze żyjesz?
- Lekarze operowali mnie tak długo, aż uratowali mi życie. Tyle, że straciłam pamięć i nie wiem wszystkiego. Więc chciałabym, abyście wiedzieli, że to nie tak, że nie chcę mówić o przeszłości, ja po prostu jej nie pamiętam. - dodałam wychodząc z twarzą. Zerknęłam jeszcze na sierżanta, który przytaknął zgadzając się na taką wersje prawdy.
To be continued.....
*Sorry za taki rozdział, wiem jest beznadziejny, ale ni jak nie umiałam przebrnąć przez to i zacząć w końcu zmierzać do brzegu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top