Prolog
Dzień jak, co dzień. Wstaję o świcie, jem śniadanie, sprawdzam międzyczasie, co ciekawego robili moi ludzie na świecie. Pracuję. Przekomarzam się z Namie. Idę na miasto. Pracuję. Idę do Ikebukuro. Pracuję. Gonię się z Shizu-chan. Po gonitwie idę do Simona na ootoro i wracam do siebie. Pracuję. Myję się i idę spać. Dzień jak, co dzień.
- Dzień jak, co dzień~ -mruknąłem, patrząc przez ogromne okna z mojego salono-biura i podziwiałem jak moi kochani ludzie śpieszyli się gdzieś. - Oni mają zajęcie... Mają kogoś, a ja? Ech, przecież jestem ich bogiem! Powinni mnie wielbić! Kochać! A nic nie robią~ -jęknąłem głośno i podszedłem do mojej planszy z pionkami do różnych gier. Zacząłem im się przyglądać. Aktualnie w planach miałem się zabawić z pewnym biznesmenem, ale że on był tak strasznie nudny i tak okropnie przewidywalny, postanowiłem zakończyć ten "romans" i jednym sprawnym ruchem zrzuciłem planszę na ziemię. Ciszę w sporym pomieszczeniu przerwał trzask uderzających o podłogę drewnianych elementów gry.
Machnąłem na pionki ręką niechętnie. Po, co mam sprzątać, skoro mam Namie? Ona się zajmuje takimi pierdołami, ja mam coś ważniejszego do zrobienia. Coś, co jest ciekawsze i zabawniejszego, niż sprzątanie jakiegoś planu, którego już i tak dawno zapomniałem, bo, co mam, niby sobie zaprzątać nim głowę? Usiadłem do biurka chcąc zacząć zbierać informacje dla mojego klienta, gdy usłyszałem, że do mnie ktoś się dobija i dzwoni jakby się paliło. Nie zwracając na to uwagi pracowałem, bo przecież Namie otworzy.
Ach... Racja... Po kilku chwilach ciągłego irytującego dzwonienia przypomniałem sobie, że przecież Namie dzisiaj miała wolne, bo jej ukochany braciszek ma urodziny, a ja siedzę w domu sam. Przez zbieranie informacji zupełnie zapominam o świecie. Zwyczajowo zamknąłem ekran komputera, wyłączając przy tym najistotniejsze foldery i niechętnie wstałem z krzesła. Poszedłem do drzwi, przygotowując w międzyczasie nóż sprężynowy. Nigdy nie wiadomo kogo można zobaczyć po drugiej stronie. Spojrzałem przez judasza w drzwiach z myślą ,,Kto ośmielił się zakłócić mój spokojny dzień?" ale gdy zobaczyłem tylko dwie pary czerwonych oczu, warknąłem zirytowany, chowając do kieszeni spodni nóż i otworzyłem drzwi.
- A z jakiej to okazji wy odwiedzacie swojego brata, hm?
- Iza-nii~ - krzyknęła entuzjastycznie Mairu. - W końcu otworzyłeś! Już chciałam dzwonić do Shizuo, żeby przyszedł i wyważył te drzwi... Tak! I wtedy byśmy mogły się spotkać z Yuhei-san? Nee, nee, Kuru-nee to byłoby wspaniałe~!
- ... Tak... - Usłyszałem cichutki głosik Kururi, popierającą jak zawsze siostrę.
Bliźniaczki chyba zapomniały o mojej obecności, bo jedna zaczęła dusić drugą, a ja nie widząc w tym nic ciekawego, wzruszyłem ramionami i już chciałem zamykać drzwi, gdy drogę zagrodził mi but jednej z bliźniaczek. Świetnie.
- Iza-nii~ to nie miłe zamykać nam drzwi przed nosem - oburzyła się żywsza z sióstr.
- To oświećcie mnie dlaczego tu przyszłyście? Nie mam czasu. - Przewróciłem oczami i to wystarczyło by te dwie diablice weszły do mojego mieszkania.
- Rozgośćcie się - powiedziałem do powietrza i zamknąłem drzwi, a jedna z bliźniaczek bezceremonialnie usiadła na moim fotelu przy komputerze, druga stanęła przy niej, niczym ochroniarz jakiegoś szychy.
Jak dobrze, że wyłączyłem ważne pliki. - Oi, sio stamtąd to moje miejsce pracy.
Poszedłem w stronę potworków z chęcią wyrzucenia ich za drzwi, ale Kururi podeszła do mnie od tyłu i siłą usadowiła na krześle dla klientów. Patrzyłem jak Mairu siedzi na moim fotelu i uśmiecha się dumnie.
O co tu chodzi? Kiedy robią takie akcje to zawsze: A chcą coś ode mnie, albo B chcą mnie sprzedać Shizu-chan, żeby pozwolił im się spotkać z jego braciszkiem, bądź jeszcze jest opcja C, po prostu żeby mnie wkurzyć.
- No to dowiem się czego chcecie? Kasy? Numeru od Yuheia? Ktoś w szkole was gnębi? - zakpiłem.
- Nie! Chcemy tylko odpowiedź na jedno pytanie Iza-nii - mruknęła okularnica tajemniczo, na co ciężko przełknąłem ślinę.
- Jakie niby? - Zmarszczyłem brwi zaintrygowany.
Obydwie bliźniaczki milczały przez dłuższą chwilę, patrząc na mnie, a ja poczułem się, jakby dowiedziały się skądś, gdzieś, od kogoś coś dziwnego na mój temat. Już chciałem zaprzeczać na wszystko co święte, ale gdy usłyszałem pytanie, wydałem z siebie ciche wzdychnięcie ulgi. Nie żeby taka opcja mi się spodobała, oczywiście.
- Iza-nii, pójdziesz z nami do muzeum?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top