Rozdział 7

Tęskniliście za Hyper City? Dziś trochę miasta, trochę tajemnic i nowych pytań, na które Ori będzie musiała znaleźć odpowiedzi.

~*~

Pierwszy tydzień w nowej szkole minął Oriannie bez większych zawirowań. Edd poprosił o nagrania z kamer z tamtego dnia, gdy ktoś włamał się do jego sali, w której prowadził prace nad projektem sztucznej inteligencji, ale nadal nie otrzymał zgody. Pozostawało mu tylko czekać i mieć nadzieję, że taka sytuacja się nie powtórzy. Kate na przerwach nie odstępowała Ori, stając się swoistą zaporą przed groźnym spojrzeniem Angie Bellvey. To dobrze, myślała Orianna. Wolała na razie skrywać się za bezpiecznymi plecami nowej koleżanki, niż znów stawać w ogniu uwagi. Będąc niewidoczną, zwykłą uczennicą jakich wiele, mogła bez przeszkód skupić się na swoich sprawach. A było ich sporo, zaczynając od badań po lektury na język angielski.

Sobotę zaczęła dość spokojnie; wśród rodziny czuła się na tyle pewnie i bezpiecznie, że na śniadanie zeszła w krótkich spodenkach i zwykłym T-shircie. Mimo to nie umknęło jej szybkie, napięte spojrzenie mamy przelatujące po rękach i nogach Ori.

— Kiedy ostatnio je poprawiałaś? — mama jednoznacznie kiwnęła brodą w stronę córki.

Ta zamyśliła się na kilka sekund. To by było jakoś na chwilę przed przeprowadzką, czyli...

— Z tydzień temu.

— Mhm, to masz jeszcze trochę czasu. Gdzie wsadziłaś barwnik?

Ori usiadła przy stole obok brata i zaczęła obracać nóż między palcami. Zimno bijące od metalu przyjemnie koiło skórę.

— Mam w pokoju, nie martw się. — Poczuła od taty, siedzącego z lewej, momentalnie spięcie mięśni i równie szybkie rozluźnienie. Pewnie chciał to zamaskować dobrodusznym uśmiechem i słowami:

— Ufamy ci.

Wiedziała to, byli najlepszymi rodzicami, jakich miała. Wyrozumiali, wspierający. Każdy by takich zazdrościł. A jednak nie potrafiła wyzbyć się uczucia, że na nich nie zasługiwała, że uczyniła już za wiele złego, by los obdarzył ją tak wspaniałymi ludźmi.

— Dzięki. Nie musicie się martwić, serio. Panuję nad tym. — Ostentacyjnie pomachała rękoma przed swoją twarzą.

— Tato, tato! A czy ja tez będę mógł mieć takie fajne tatuaże? — odezwał się Ayden podekscytowanym głosem, a w jego oczach rozbłysły małe iskierki.

— Wrócimy do tego, jak skończysz szesnaście lat, dobra? — mama ucięła temat. Podeszła do stołu, położyła na nim ostatnie misy z jedzeniem i w końcu zaczęli jeść.

Orianna uwielbiała wspólne posiłki, zwłaszcza że odbywały się z ukochanymi osobami. Nic tak nie zbliża jak strawa przy rodzinnym stole, często mawiała babcia. Nie było jej już na tym świecie, ale Ori zachowała w głowie obraz spokojnej, dość prostej kobiety o wielkim sercu. Dla dziewczyny jednak przemijanie w koncepcji życia oraz śmierci już dawno straciło większy sens.

~*~

Po śniadaniu wróciła do pokoju, aby trochę popracować. Leżąc na łóżku, przeglądała swoje notatki. Wertowała w myślach słowa, które spisała.

„Toksyczne substancje naturalne: w niektórych środowiskach naturalnych mogą występować substancje chemiczne, które są toksyczne dla mózgu i układu nerwowego. Przykładem może być występowanie toksyn grzybach czy roślinach, mogących powodować zaburzenia poznawcze, halucynacje lub nawet śmierć".

Tu od początku nie chodziło o żadne grzyby czy toksyny. Oczywiście, że mogły mieć ogromny wpływ na mózg, ale Ori nie miała do czynienia z podobnymi substancjami w sposób, który w świetle prawa uchodziłby za nielegalny. Zresztą nigdy nie zrobiłaby takiej głupoty. Od razu przeszła do kolejnej notatki:

„Skład wody i pożywienia: zawartość różnych substancji chemicznych w wodzie pitnej i pożywieniu może mieć wpływ na zdrowie mózgu i ogólną kondycję organizmu. Na przykład, niedobór niektórych składników odżywczych, takich jak witaminy i minerały, może prowadzić do problemów zdrowotnych, które mogą wpływać na funkcjonowanie mózgu i nastrój".

To już stało znacznie bliżej teorii, jakoby czynniki zewnętrzne kompletnie zmieniły jej postrzeganie świata, jej pragnienia i cele, jej nienawiść...

Nie czuła już tego co kiedyś. Uwolniła się od paskudnego uczucia nienawiści, a jednak pozwoliła spętać przez coś znacznie silniejszego – strach. Tym razem bała się, że wszystko straci, a pierwszy raz od bardzo dawna kiełkowała w podbrzuszu ta maleńka iskierka szczęścia.

Ori głośno westchnęła i odkładając kartki na brzuch, spojrzała w bok. Na szafce nocnej leżało „Zabić drozda" wypożyczone ze szkolnej biblioteki. Proste drzewo z okładki nie zachęcało do lektury, tym bardziej tytuł. No bo po co zabijać jakiegoś ptaka? To nie miało sensu.

Ori do głowy przyszła tylko jedna, szybka myśl; wymacała ze swojej prawej strony telefon i napisała do Chrisa, tym razem na Messengerze:

„Cześć, czytałeś „Zabić drozda"?".

Był dostępny, odpowiedział od razu.

„Tak, a co?"

...

Usunęła kilka liter. W sumie nie spodziewała się, że tak szybko jej odpisze, a do tego czasu planowała wymyślić jakiś sensowny powód zapytania. Westchnęła. Znów zaczęła pisać i ponownie całość skasowała. Nie chciała wyjść na idiotkę, która miała w sobie na tyle butności i impertynencji względem literatury, aby nawet nie przeczytać streszczenia w Internecie. Cóż, tak właśnie było, bo Ori zajmowała się o wiele ciekawszymi zajęciami, ale niestety zbliżał się termin omawiania lektury, więc... chyba musiała schować dumę do kieszeni i poprosić o pomoc. Przyłożyła kciuki do ekranu, już miała zacząć pisać, gdy otrzymała kolejną wiadomość:

„Chcesz o tym pogadać? Wbrew pozorom to nie taka prosta książka. Wpadnij do mnie".

Szerzej otworzyła oczy i aż odsunęła od twarzy telefon. Miała wpaść... do Chrisa Jenkinsa? Tak po prostu? Chyba nie byli na takim etapie relacji, żeby się już odwiedzali. A może on właśnie wyciągnął do niej przysłowiową rękę? Co powinna zrobić, co odpisać? To wszystko zdecydowanie ją przerastało. Bo przecież to nie tak, że Chris jej się podobał. Owszem, obiektywnie był bardzo przystojny i, o czym już przekonała się na własnej skórze, podobał się innym dziewczynom w szkole, tak Ori nie chciała znów zajmować sobie głowy podobnymi rzeczami. Życie w Pinedale oraz związek romantyczny, który tam nawiązała, pokazały, że były ważniejsze aspekty, na których powinna się skupić.

Mimo to, nie mogła zaprzeczyć jednemu faktowi – coś ją do Chrisa ciągnęło. Jeszcze nie rozumiała co, ale postanowiła sama się o tym przekonać.

— Gdzie idziesz? — Tato odwrócił się od telewizora. Oglądał z młodym „The Voice", ale program chyba nie pochłonął go na tyle, by tatko nie usłyszał cichych kroków córki za plecami.

Nawet mama podniosła głowę znad stery papierów i poprawiła okulary, jakby tym zabiegiem chciała wyostrzyć sobie wzrok.

— Do... — urwała Ori. Jakaś malutka cząstka niej krzyczała, żeby dziewczyna przemilczała temat wyjścia lub nawet oszukała rodziców, ale kiedyś cała rodzina obiecała, że nie będą mieć przed sobą tajemnic. — Do Chrisa. Chce pomóc z jedną lekturą, a mi kończy się czas na przeczytanie i...

Po co Ori w ogóle się tłumaczyła? Przecież we wszystkim jej ufali, a nawet jeśli nie, to ukrywali to pod maską tych cool rodziców. Znali jej najmroczniejsze sekrety, które zresztą zaakceptowali, więc czemu, do cholery, odwiedzenie sąsiada wywołało w Ori tę nagłą frustrację?

Zadrżały jej dłonie i w sumie dopiero teraz poczuła, że mocno zaciskała pięści. Tata też z pewnością to zauważył, więc zaśmiał się na rozładowanie atmosfery.

— Tylko bądźcie grzeczni!

— Daj znać, czy zjesz u niego. Jak nie, to możemy dziś zamówić pizzę — odezwała się mama, przechwytując porozumiewawcze spojrzenie taty.

— Okej. — Ori zmarszczyła czoło. — To pa. — I wyszła.

Na zewnątrz zastanawiała się, czy naprawdę myśleli, że tego nie dostrzeże. Gdzieś głęboko, w najdalszym zakątku podświadomości, wiedziała, że trochę się jej bali. Może nawet bardziej niż trochę. Kochali ją, ale miłość ta nie mogła wymazać prawdy. Obdarzyli ją bezwarunkowym uczuciem, bo przecież wypełzła na ten nowy świat z łona matki. Prawda była bolesna, podobnie jak wszystko to, czego doświadczyli z jej rąk. Wprawdzie nigdy nie zrobiła im fizycznej krzywdy, ale widzieli fakty – widzieli zdjęcia połamanych rąk czy nóg, krwawe otarcia, wybite zęby, powyrywane włosy... A to i tak była ta „lżejsza" wersja.

Nie, stop. Tym razem będzie inaczej.

Przybywając do Hyper City, Ori obiecała sobie, że już nikogo nie skrzywdzi.

Nabrawszy do płuc spory haust powietrza, przeszła na drugą stronę ulicy. Jeszcze zanim zapukała do drzwi, potarła ramiona; ukryte pod długimi rękawami czarnej bluzy wydawały się takie kruche, ale i dobrze chronione przed wścibskimi spojrzeniami. Nogi zabezpieczyła nieco przydługimi spodniami dresowymi, a stopy skarpetkami pod kolana, aby nie ujawnił się ani skrawek skóry. Jedynie dłonie i kawałek szyi pozostawały odsłonięte.

No dobrze, chyba czas na nieuniknione, pomyślała i w końcu kilkukrotnie zastukała.

~*~

Dom rodziny Jenkins nie ociekał bogactwem, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Umeblowano go prosto, ale schludnie; nie brakowało śnieżnobiałego obrusu na stole w jadalni, licznych słoików z przyprawami na blacie kuchennym oraz oczywiście kominka zajmującego sporo przestrzeli w salonie. Wnętrze pachniało ziołami. Pan domu rozsiadł się wygodnie na oliwkowej kanapie i czytał gazetę, a pani Jenkins krzątała się po kuchni, zasypując Oriannę masą pytań na temat ulubionych potraw, które ewentualnie będzie mogła przyrządzić na obiad. W pośpiechu przecierała szmatką drewniany blat. Z piętra docierały wesołe głosy rozbawionych dzieciaków, a Chris dzielnie oprowadzał dziewczynę po parterze.

— Chrissie, mogłeś coś powiedzieć, że będziemy mieć gościa! Ubrałabym się ładniej i trochę posprzątała... — zawodziła Leonora, chociaż wyglądała dobrze – nieco przaśnie – ale nadal ładnie w białej, rozkloszowanej sukience, a dom wręcz lśnił. — Mój Chris rzadko kogoś zaprasza, a już w szczególności koleżanki!

Oczy Leonory momentalnie spotkały się z wymownym, chłodnym spojrzeniem Chrisa, więc ta zamilkła.

— Będziecie się uczyć, ta? — ojciec Chrisa nawet na nich nie zerknął, jedynie pomiział palcem swojego grubego wąsa i przerzucił stronę.

Wyglądał tak, jakby do niego jeszcze nie dotarła technologia ostatnich dwudziestu lat. Miał też najciemniejszy odcień skóry z całej trójki, a Chris zdecydowanie wdał się w matkę. W jasnej koszuli wkasanej w sztruksowe, brązowe spodnie przypominał Oriannie jej dziadka, który – podobnie jak babcia – już od kilku lat nie żył, ale przez moment poczuła, jakby znów tu był.

~*~

Pokój Chrisa znacząco różnił się od reszty pomieszczeń. Największy ze wszystkich; został umeblowany w stylu industrialnym. Orianna tylko przez chwilę czuła dziwną dla siebie krępację, ale szybko pozbyła się tego wrażenia i wkroczyła do środka. Chyba najbardziej przypadła jej do gustu jedna ze ścian, o którą opierało się łóżko. Górna połowa ściany była wykonana z ciemnej kostki, natomiast dolna z szarego budulca imitującego surowy beton. Łóżko też wyglądało niczym wyjęte z nowobogackiej rezydencji – szerokie i długie chyba na osiem stóp* zostało obite ciemnym, pikowanym welurem. W pokoju stały jeszcze inne czarne meble, a całość dopełniały szklane dodatki jak na przykład stolik nocny.

Ori nie miała do tej pory żadnych wyobrażeń czy oczekiwań, ale musiała przyznać, że pokój pasował do Chrisa. Do jego chłodnej, z pozoru odpychającej, wręcz drapieżnej, energii, do eleganckiej, wyuczonej nonszalancji.

— Siadaj, gdzie chcesz — rzucił chłopak.

Ori była na tyle wychowana, że nie rozsiadłaby się tyłkiem na łóżku dopiero co poznanej osoby, więc grzecznie spoczęła na – równie ciemnej i welurowej – kanapie obok biurka. Jakoś odruchowo zacisnęła uda, nieco garbiąc plecy. Przecież nie pierwszy raz znajdywała się w męskiej sypialni, a jednak pomieszczenie znacznie ją przytłoczyło. Zupełnie tak, jakby wszystko dookoła kazało jej uciekać. Zresztą poczuła to też kiedy Chris stanął tuż nad nią i ich oczy spotkały się na ułamki sekundy. Przeszył ją niespodziewany, lodowy promień, a całe ciało skamieniało. Dech ugrzązł w piersi, a wszystko, co dostrzegała Orianna, to stalowoszare, śmiercionośne tęczówki.

Wrażenie uleciało, jak tylko Chris odsunął się, by usiąść przy biurku. Niezauważalnie wypuściła powietrze. Na plecach ukrytych pod długą bluzą z kapturem spłynęła kropelka potu. Oriannie wydawało się, że był to jakiś wyraz ulgi i choć w nogach aż mrowiło ją do ucieczki, to coś nieodgadnionego kazało jej zostać właśnie tu, w tym pokoju, przy Chrisie Jenkinsie.

— To co chciałabyś wiedzieć o Droździe? — zapytał zupełnie spokojnym tonem, a jego głos był głęboki, całkiem pociągający.

W sumie to chciała wiedzieć wszystko, bo przecież nie przeczytała ani zdania, ale do tego nie mogła się przyznać. Momentalnie z zażenowania zapiekły ją policzki.

— No wiesz... Będę wdzięczna za ogólny koncept. Jakich pytań spodziewać się na teście i tak dalej...

Chris spojrzał w kierunku sufitu. Wyglądał jak Adonis, jak młody bóg wykuty z marmuru. Miał idealnie zarysowane kości policzkowe, a spod obcisłego T-shirtu wystawały równie atrakcyjnie wyrzeźbione obojczyki. Ori wiedziała, że w pewnym momencie hormony oraz pociąg seksualny zaczną dawać o sobie znać. Kiedyś dużo o tym czytała, w końcu chciała być przygotowana na to, co miało nadejść, ale nie spodziewała się, że okres dojrzewania może być aż tak upierdliwy. Westchnęła.

— Najważniejszymi motywami w tym dziele są rasizm, moralna zgnilizna, niesprawiedliwość i uprzedzenia — zaczął mówić Chris. Czasem robił dłuższe pauzy na zastanowienie, a Orianna sporządzała w głowie notatki, bo przecież pamięć miała akurat bardzo dobrą. — Generalnie książka promuje empatię, sprawiedliwość... no.

— Okej, raczej kumam. — Nie byłoby to trudne do dedukcji, gdybym ją przeczytała, pomyślała. — Dzięki wielkie, sporo mi rozjaśniłeś.

— Nie ma sprawy.

Wolno pokiwała głową. Zapadła ta nieprzyjemna cisza i zrobiło się nieco dziwnie. Ze splecionymi dłońmi na biurku i wzrokiem utkwionym w blacie, Chris wyglądał, jakby znów odpłynął gdzieś myślami. Ori naprawdę nie potrafiła go rozgryźć. Po co właściwie ją tu zaprosił? Czy rzeczywiście chciał jedynie pomóc...? Postanowiła nie przeciągać struny i nie nadwyrężać jego dobroci, więc znacząco odchrząknęła i wstała.

— To ja będę się...

— Chcesz wyskoczyć na miasto?

Zastygła w połowie kroku w przód. Popatrzyła na niego trochę infantylnie; jak dziecko nierozumiejące prostego pytania. Coś w jej minie skłoniło go do bladego uśmiechu. Pokazał nawet białe niczym śnieg zęby!

— Miałaś już okazję poszlajać się po Hyper City czy poświęciłaś ciało oraz duszę nauce? — parsknął.

O Bogowie, Chris Jenkins potrafił żartować!

— No wiesz... Na karierę w koszykówce nie mam co liczyć.

— Kto wie. — Teatralnie wzruszył ramionami. — Próbowałaś z wapniem?

Przewróciła oczami. Cóż, wzrostem to ona akurat nie powalała, ale przecież miała inne atuty, jak na przykład... Ech, nieważne, coś na pewno w sobie miała.

— To co, lecimy? — zapytał.

— Lecimy.

~*~

Właściwie to nie polecieli, a pojechali autem Chrisa. Pani Jenkins próbowała ich jeszcze uraczyć malutkimi kanapeczkami wyciętymi w trójkąty, ale syn skutecznie ostudził jej zapał przeszywającym spojrzeniem oraz zaciśniętymi ustami. Ori powoli zaczynała wyciągać pewne wnioski, jakoby Chris nie darzył rodziców żarliwym uczuciem. Nie wykluczała też swojej pomyłki, bo przecież mógł być to kolejny przejaw dojrzewania. Ona przecież wielokrotnie cudem powstrzymywała się od opryskliwych komentarzy względem najbliższych, bo jej usta – jakby nagle zyskały własną świadomość – wręcz pragnęły wyrzucać obrzydliwe słowa. Ostatnie dwa lata były naprawdę ciężkie, zaczynając od tych paskudnych hormonów, po wydarzenia z Pinedale, a kończąc na kolejnej przeprowadzce.

Teraz jednak siedziała w czerwonym kabriolecie z opuszczonym dachem, wiatr tańczył pomiędzy jej długimi, kruczoczarnymi włosami, autem kierował całkiem interesujący chłopak, a otaczała ich istna dżungla drapaczy chmur, kolorowych, holograficznych bilbordów, przejeżdżających nad i pod nimi po betonowych wiaduktach samochodów. Jak przystało na sobotnie popołudnie, miasto tętniło życiem. Chris, w pewnym momencie, chyba celowo zjechał na boczną, dwupasmową ulicę, aby pokazać również ciemną stronę tego miejsca.

Ori momentalnie zrozumiała, że znalazła się w nieco mniej przyjemnej dzielnicy, gdzie na chodnikach, niczym grzyby po deszczu, wyrośli ludzie powszechnie określani jako tacy, od których należy trzymać się z daleka. Wprawdzie nigdy nie obawiała się bezdomnych, ćpunów, czy nawet kryminalistów, ale dla spokoju sumienia rodziców unikała podobnego towarzystwa. Podejrzani mieszkańcy Hyper City mieli w sobie na tyle bezczelności, że podawali sobie między rękoma małe torebki niewiadomego pochodzenia, a nawet wstrzykiwali różne substancje czy wmasowywali je palcami w dziąsła. Obskurne kamienice mieściły na paterach różne salony „upiększające".

„Tanie implanty".

„Proteza u Corteza".

„Chipy, części i wszystko, co chcesz"...

— W każdym raju jest miejsce, o którym chcemy zapomnieć, prawda? — rzucił niespodziewanie Chris, nie odwracając wzroku od ulicy.

Ori zerknęła na niego kątem oka. Oczywiście, że miał rację, ale przecież każdy mógł głosić podobne populizmy. Mimo to, jednak postanowiła wdać się w dyskusję:

— Nie da się w pełni wyplenić zła. Ale bez zła nie istniałoby dobro. Tak samo jak ład i chaos, które całkowicie się dopełniają.

Kilka sekund milczenia.

— Być może.

— Ale gdyby ktoś zamierzał obrać sobie taki cel... — Ori opuściła wzrok, by wbić go w swoje dłonie. — Czy stworzyłby utopię? Myślisz, że to możliwe? Że społeczeństwu udałoby się funkcjonować w takim świecie?

Popatrzyła na niego i wyłapała, szybkie, krótkie, zdecydowanie napięte spojrzenie. Dostrzegła, jak zmarszczył czoło i mocniej zacisnął palce na kierownicy.

— Tak sobie tylko gdybam — dodała już nonszalanckim tonem i wzruszyła ramionami. — Takie tam pieprzenie odklejonej nastolatki.

~*~

Wrócili do centrum i cudem – ale jednak – udało się zaparkować; zostawili auto w okolicy parku, gdzie teoretycznie parking był płatny, lecz tylko od poniedziałku do piątku w godzinach szczytu. Zewsząd napływali ludzie; niektórzy spacerowali powoli, rozkoszując się skrawkiem zieleni i szelestem pluskającej z fontann wody, inni uprawiali jogging, a im bliżej ogromnego, przeszklonego centrum handlowego, tym Ori i Chrisa mijały coraz to oryginalniejsze jednostki – przedstawiciele wszelakich subkultur i stylów. Adams z fascynacją obserwowała dziewczynę z kompletnie ogoloną głową, białymi soczewkami kontaktowymi i rozciętym na pół, jaszczurzym językiem, bo przecież to całkiem normalne, że nieznajoma uśmiechnęła się od ucha do ucha na widok ciekawskiego spojrzenia, prawda? Na ogromnym, owalnym placu przed centrum handlowym nie zabrakło również kolorowych cosplayerów, fanów zaawansowanej technologii protez, którzy popisywali się sztucznymi ramionami, będącymi w stanie bez problemu zmiażdżyć telefon czy kamień, a nawet performerów, nie wzbraniających się przed ukazaniem światu nagiego ciała umazanego farbą.

Cała ta gama zróżnicowanych jednostek budziła w Ori ogromną ciekawość; dziewczyna wręcz pożerała wygłodniałym wzrokiem co ciekawszą personę lub zachowanie. Ciężko było się od tego oderwać, ale gdy znaleźli się już bliżej głównego wejścia do ogromnego budynku, zaparło jej dech w piersi. Monumentalna, wielokondygnacyjna, przeszklona konstrukcja, która z pozoru wyglądała tak, jakby miała za chwilę runąć, ociekała przepychem. Nawet z placu przed budynkiem było widać śmigające widy, przypominające o sobie krótkimi błyskami, liczne ruchome schody czy nawet chodniki, neonowe szyldy sklepowe i co najważniejsze – tabuny ludzi.

Ori spięła się na myśl, że zaraz miała wejść do środka i karmić zmysły tymi osiągnięciami ludzkości. Wiedziała, że Hyper City było najbogatszym miastem w całych Stanach, sporo o tym czytała w Internecie. Miasto, początkowo, czyli dwadzieścia lat temu, stanowiło jedynie rządowy projekt, który zakwitł w największe dzieło ludzkiej technologii dofinansowywane przez wojsko, prywatnych inwestorów, czy nawet rządzących z innych państw. Ludzi ciągnęło tu z ciekawości, ale miasto dawało tak wiele możliwości zarobkowych, że obecnie liczyło piętnaście milionów mieszkańców.

W miejscu jak to, przed pięknym centrum handlowym, ciężko było skupić myśli i nie zatracić się w futurystycznym klimacie. Dziewczyna miała ochotę wyrzucić z siebie kilka słów zachwytu, na co Chris chyba czekał, bo zerkał w jej stronę, ale niespodziewanie usłyszeli przeraźliwy wrzask. Wcale jej się nie wydawało, bo ludzie wokół na chwilę zastygli w miejscu, a potem – jak jeden mąż – zaczęli rozglądać się za źródłem dźwięku.

Wysoko, chyba gdzieś na ósmym piętrze centrum handlowego, Ori dostrzegła niewielki, szklany balkonik. Jego podłoga, a właściwie pozostałości po niej wciąż spadały na ziemię w formie połamanego szkła. Kilka osób odskoczyło w popłochu, gdy posypały się na nich śmiercionośne odłamki.

Jednak nie to było problemem.

Na Bogów...

Ori aż wytężyła wzrok.

Przyklejony do metalowej poręczy, z dyndającymi nóżkami, wisiał jakiś człowiek, chyba dziecko! Mięśnie Ori odmówiły posłuszeństwa, podobnie zresztą jak całe ciało, i zagotowało jej się w podbrzuszu. Było w tym coś niesamowicie groteskowego – bo z jednej strony takie zdarzenie nie powinno budzić w niej żadnych emocji, a jednak z jakiegoś powodu poczuła... Właściwie co? O czym pomyślała?

Niech ktoś go ratuje.

Empatia? Względem zupełnie obcej osoby? Tak, chyba tak.

Mocno zacisnęła pięści. Ludzie dookoła wskazywali na dziecko palcami, krzyczeli, a niektórzy nawet płakali. Niesamowite, że w tym przebodźcowanym świecie, w którym informacja stała się najważniejszą walutą, wciąż istniało współczucie.

I zaraziło też Ori.

Uformowała usta w wąską linię, nie mogąc wyzbyć się tego jednego, suchego stwierdzenia: dziecko spadnie i umrze.

— Och, to on...

Popatrzyła na Chrisa, który wypowiedział zaledwie te kilka słów, a jednak nie mógł oderwać wzroku od nieba. Nie patrzył jednak na dziecko, a na coś przemykającego w powietrzu. Ori, marszcząc czoło, chyba próbowała ujrzeć to co on. Słońce było dziś wyjątkowo intensywne, a niebo bezchmurne, ciężko więc było...

I wtedy go zobaczyła. Człowiek zamajaczył jej wysoko, na nieboskłonie, a zza niego przebijały się intensywne promienie słoneczne. Z pozoru mogło się wydawać, że latał pomiędzy wieżowcami, ale on w jakiś sposób zaczepiał się o nie, nabierał prędkości i odbijał, by śmignąć przed siebie. Płynnymi, wyćwiczonymi ruchami przypominał trochę bohaterów anime Attack on Titan albo...

— To taki nasz miejski Spider-Man — parsknął Chris i choć Ori nie miała siły, aby teraz na niego spojrzeć, to wręcz poczuła, że się uśmiechał. — Przyjęło się, że nazywamy go Dark Spark.

Stała z rozdziawioną buzią i tylko patrzyła, jak ten cały Dark Spark rozhuśtał się do zwisającego dziecka i przechwycił je w ostatnim możliwym momencie. Razem, bezpiecznie wylądowali na ziemi. Ori nawet nie drgnęła, kiedy tłum ludzi rzucił się w stronę nieznajomego, wiwatując jego imię, a wielu z nich miało już telefony w dłoniach, bo przecież musieli uwiecznić ten cudowny ratunek. Dziecko zdążyło tylko coś wymamrotać, a Dark Spark poklepał je po głowie, by zaraz wyciągnąć obie ręce w stronę wieżowca i po prostu wystrzelić w jego kierunku.

Ale to wystarczyło, by Ori mu się przyjrzała. Ewidentnie używał jakiegoś sprzętu umożliwiającego wystrzelenie z ramion żyłek czy linek, wbicie się nimi w powierzchnię i następnie „lot" w tym kierunku. Ubrany był w ciemny, zakrywający całe ciało uniform przypominający taki, który noszą członkowie SWAT. Logiczne, skoro poruszał się ze sporą prędkością na takich wysokościach – musiał ochraniać skórę. Twarz, rzecz jasna, również miał kompletnie zasłoniętą, nawet oczy za pomocą czarnych szkieł.

No dobra, ale kim on właściwie był? Dlaczego pajacował w kostiumie Batmana i ratował miasto przed złem? Jego imię brzmiało raczej... mało kreatywnie i nieco zabawnie. Do tego niebezpiecznie kojarzyło się z nazwiskiem dyrektora szkoły – panem Parkiem, którego Orianna jeszcze nie poznała osobiście. Czy on i ten samozwańczy bohater mieli ze sobą coś wspólnego?

Postanowiła, że za wszelką cenę musi poznać odpowiedzi. 


1. 8 stóp (a dokładnie 8,2) to 2,5 metra.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top