Rozdział 2
Obrzeża Hyper City nie były nawet trochę podobne do obrazków z Internetu przedstawiających metropolię. Aiden nastawił się, że zobaczy monumentalne drapacze chmur, setki tysięcy samochodów z warczącymi silnikami, przejeżdżające nad głowami pociągi i tabuny ludzi, a ku jego zaskoczeniu rodzina Adams została ulokowana na przedmieściach w wymuskanym amerykańskim domu dla nowobogackich zamieszkujących zadbane osiedla. Nie mógł jednak narzekać, bo dom był naprawdę ładny, a okolica budziła zaufanie. Gdy podjechali pod swoje nowe gniazdko i wysiedli z auta prosto na brukowany podjazd prowadzący do garażu, po drugiej stronie, na podwórku, bawiły się dzieci przyszłych sąsiadów, a czuwała nad nimi kobieta koło czterdziestki. Od razu zaczęła zezować w ten typowy dla plotkar, ciekawski sposób. Przywdziała na usta sztuczny uśmiech, a potem do nich pomachała. Minęło zaledwie kilka minut, kiedy zdążyli wypakować z auta plecaki, a nieznajoma weszła na ich część chodnika.
— Och, jak miło, nowi sąsiedzi! — Klasnęła w dłonie. — Nazywam się Jenkins. Leonora Jenkins i mieszkam tam o, naprzeciwko was. — Odwróciła się przez ramię, by wskazać palcem na swój dom, jakby Adamsowie nie domyślili się tego zawczasu.
To tato ustawił się w roli obrońcy i głowy rodziny, na co Orianna odetchnęła w duchu z ulgą.
— Miło mi poznać — od razu narzucił spokojny ton głosu i uśmiechnął się chyba najprzyjaźniej jak tylko umiał. — Nazywam się Archibald Adams, moja żona Arlene — wskazał kolejno na mamę i młodego — to nasz syn Aiden i... — na koniec odwrócił się do pierworodnej — córka Orianna.
Pani Jenkins obrzuciła Oriannę takim spojrzeniem, jakby od razu przypisała dziewczynie łatkę czarnej owcy rodziny. Cóż, może i tak było, ale bez przesady. Żeby momentalnie przejść do szufladkowania...?
Na ustach pani Jenkins zawisło niewypowiedziane pytanie – dlaczego imię córki Adamsów nie zaczynało się na literę A. I tak nie uzyskałaby odpowiedzi. Nikt tego nie wiedział, nawet sami rodzice. Z jakiegoś powodu dopiero przy narodzinach Aidena uznali, że to w sumie byłoby całkiem zabawne stworzyć team A. Zamiast tego mieli Triple A z bonusem.
Orianna odchrząknęła, na co pani Jenkins, mrugnąwszy, lekko pokręciła głową i znów wróciła do przyklejonego uśmiechu.
— Cudowna rodzina... A skąd do nas przybywacie?
— Z Pinedale — tym razem odpowiedziała mama, kładąc młodemu dłoń na ramieniu, bo już zaczęło go nosić z nudów. — A to pani... syn? — Popatrzyła ponad ramieniem sąsiadki.
Kobieta machnięciem ręki przywołała do nich nastoletniego chłopaka na oko w wieku Orianny, który właśnie wychodził z domu.
— Tak, to mój Chris, uczęszcza do HIT-u — rzuciła z nieukrywaną dumą. — Wiecie, co do HIT, prawda?
— Tak się składa, że nasza Ori zaczyna tam naukę od przyszłego tygodnia — tato wszedł na nieco ostrzejsze tony, jakby nie chciał pozwolić, by robiono z ich rodziny głupków, na co pani Jenkins tylko krótko skinęła głową.
Gdy Chris w końcu zrównał się z matką, dziewczyna miała okazję mu się przyjrzeć. Był ciemnoskóry, ale o karnacji nieco jaśniejszej niż jego matka, o pociągłej twarzy z wyraźnymi kośćmi policzkowymi. Wysoki, wysportowany na pewno uchodził w szkole za przystojnego. Sprawiał wrażenie powściągliwego i spokojnego. Pierwszej podał rękę Oriannie, po czym kulturalnie się przedstawił. Miał dużą, ciepłą dłoń i z jakiegoś powodu wzbudziło to w niej zaufanie.
On akurat nie obdarzył nikogo uśmiechem, nawet oczy miał dość chłodne, stalowoszare, a jednak Orianna nie mogła oderwać od nich wzroku. Zatraciła się w nich na ułamek sekundy; poczuła wtedy mrowienie pod skórą i wszystko inne uległo rozmyciu. To była ich chwila, zupełnie tak, jakby cały świat przestał istnieć, zostali tylko oni.
Dziwne. Bardzo dziwne uczucie.
Orianna otrząsnęła się z tego, gdy Chris ściskał dłoń jej ojca. Nie chciała dać po sobie poznać, że coś wytrąciło ją z równowagi, więc cofnęła się o krok i wskazała palcem na auto.
— Pójdę wyciągnąć walizki z bagażnika.
I odeszła, nie czekając na odpowiedź.
Przez kilka kolejnych dni rozpakowywali i ustawiali meble, które przywiozły ciężarówki z firmy od przeprowadzek. Wszystko to załatwił im pan Park – przyszły dyrektor Orianny. Nawet dom należał do jakichś jego znajomych i dlatego wynajem był tak tani. Dziewczyna nie dowiedziała się o dyrektorze zbyt wiele, zresztą jak rodzice, którzy poznali go kilka miesięcy temu w Indiach. Jego szczodrość, rzecz jasna, nie była bezwarunkowa, ale nie mieli wyjścia. Młodsza Adams zastanawiała się, kiedy przyjdzie jej zapłacić za to wszystko. Na razie jednak cała rodzina przymykała oko na wszelkie czerwone flagi.
Orianna nie lubiła tego uczucia, gdy znajdowała się w sytuacji bez wyjścia, bo wtedy reagowała zbyt emocjonalnie. Teraz musiała zagryźć zęby i odrzucić na bok natrętne myśli. Opanowała bicie serca i oddychała przez nos, wyciągając z kartonu swoje notatki. Ułożyła je bardzo dokładnie w górnej szufladzie komody i zajęła się resztą. Nie miała zbyt wiele ubrań, głównie jeansy i bluzy na długi rękaw, a na szczęście o tej porze roku temperatura zwykle nie przekraczała sześćdziesięciu stopni*. Aiden zabrał ze sobą znacznie więcej; zabawki, książki, komputer i cały osprzęt. Dostał pokój naprzeciwko niej, też na piętrze, i choć pokój ten był nieco mniejszy, to młody jakoś się ze wszystkim zmieścił. Orianna słyszała, jak biegał w tę i we w tę, szukając swoich zagubionych szpargałów, potem znów zainteresowało go coś nowego i ekscytował się przestrzenią.
Fakt, dom był dość spory – na górze rodzice zajęli sypialnię no i na piętrze znajdowała się jeszcze dodatkowa łazienka oraz dodatkowy pokój gościnny. Na dole natomiast, oprócz kuchni i salonu, tato odkrył kolejne obszerne pomieszczenie tuż obok schodów, które obwołał swoim gabinetem. Klasycznie z tyłu domu mieściło się ogrodzone żywopłotem podwórko – wprost dla przykładnej amerykańskiej rodziny z dziećmi i psem.
Orianna poczuła się nagle przytłoczona tym wszystkim, więc gdy tylko wsadziła ubrania do wbudowanej w ścianę szafy, zeszła na parter i wyszła na zewnątrz głównymi drzwiami. Opierając się dłońmi o barierkę, zaczerpnęła duży haust powietrza. Na kilka sekund mocno zacisnęła powieki.
To nie był żaden sen. Naprawdę znalazła się w Hyper City. W pięknym domu na przedmieściach. A co, jeśli już nie będzie musiała uciekać? To możliwe...?
Momentalnie uniosła spuszczoną głowę i od razu dostrzegła patrzącego na nią po drugiej stronie ulicy Chrisa. Stał na podwórku z kubkiem w ręku i po prostu gapił się tymi swoimi niespotykanie jasnymi oczami.
O co mu chodzi? Powinnam podejść, zagadać...?
Wyprostowała plecy, układając usta w cienką linię. Jakoś odruchowo ściągnęła brwi. Nie wiedziała co zrobić. Zacisnęła tylko dłonie w pięści i czekała, bo chłopak sam, niezbyt pospiesznie, zaczął się zbliżać. Nie uśmiechał się, co może było jego znakiem rozpoznawczym. Jej zresztą też przychodziło to dość ciężko. Świetnie się dobrali.
— Cześć — mruknęła, gdy już zatrzymał się przed schodkami prowadzącymi na taras.
— Cześć — odparł równie lakonicznie.
Przez kilka sekund po prostu stali.
Co za dziwny człowiek. Ale pewnie o mnie myśli to samo.
Chris upił łyk z dużego, czerwonego kubka i dopiero powiedział:
— Mama się zastanawia, czy już się rozpakowaliście.
— Mhm. — Orianna skinęła głową. — Kończymy.
Ponownie nastąpiła kilkusekundowa, niezręczna cisza. Dziewczynie zaczęły pocić się dłonie. Musiała więc rozprostować skostniałe palce.
— No więc... emm... uczysz się w Hicie, tak? — zagaiła.
— Od roku.
— Mhm. Ja zaczynam po weekendzie.
Teraz on skinął, po czym znów przechylił kubek. Robiło się niekomfortowo, Orianna spojrzała ukradkiem w bok, szukając tematów do rozmowy. Chciała coś dodać, ale nie wiedziała co. Takie small talki przyprawiały ją raczej o ból brzucha.
— Jeżdżę do szkoły samochodem, to niedaleko. Mogę cię podwieźć, jeśli chcesz.
Popatrzyła na niego lekko skołowana. Chris natomiast nie wyglądał na zawstydzonego czy coś w tym stylu – biło od niego wyluzowanie. Zupełnie tak, jakby panował nad każdym mięśniem w ciele. Musiała kilkakrotnie zamrugać. Nadal czekał na odpowiedź, więc krótko odchrząknęła.
— Jasne, chętnie z tobą pojadę. Jeszcze nie znam drogi...
— To dwadzieścia minut autem. Jeśli chcesz jechać autobusem, to na przystanek idziesz tędy — odwrócił się w prawo i wskazał ręką w tamtym kierunku — a potem jedziesz jakieś czterdzieści minut. Plus, minus.
Mimowolnie się do niego uśmiechnęła. Oczywiście, że wolałaby jeździć autem, bo tak było po prostu szybciej. Ciekawe, czy z Chrisem będą zaczynać o podobnych godzinach, aby mogła częściej korzystać z jego dobrodziejstwa. Bo przecież sam to zaproponował...
— Dołączasz do pierwszej klasy?
— Drugiej — sprostowała.
— Też jestem w drugiej.
Wolno pokiwała głową. No, no, jakoś to się powoli ciągnęło. Jedno zagadywało, drugie odpowiadało i na odwrót. Orianna pomyślała, że być może zyskała pierwszego sojusznika w tym nieznanym jej świecie. Tu z pewnością panowały inne zasady i powinna szybko się ich nauczyć. Musiała uważać, aby nie popełnić żadnego błędu. Wystarczyło, że zachowa spokój i nie będzie panikować, a wszystko powinno pójść jak z płatka.
Wymienili się z Chrisem numerami telefonów; tak tylko na wszelki wypadek, przecież nie będą do siebie wydzwaniać czy pisać. Orianna jeszcze przez kilka sekund obserwowała spod pióropusza rzęs, jak Chris oddalał się w stronę swojego domu, a potem, po ciężkim westchnieniu, weszła do środka.
Weekend upłynął zaskakująco szybko. W poniedziałek rano cała rodzina Adamsów przygotowywała się do przyszłych obowiązków. Mama o dziesiątej miała rozmowę o pracę w Hyper City Clinic, tato natomiast dostał za zadanie odwiezienie Aidena do szkoły podstawowej, a potem miał wrócić, by pracować z domu. Jako programista i analityk finansowy cenił sobie elastyczność. Orianna próbowała nie pokazywać, jak bardzo się tym wszystkim przejmowała, ale cholernie pociły jej się dłonie, a palce drżały, jakby nieustannie grała na niewidzialnym pianinie. Bo przecież już za godzinę znajdzie się w jednej z najbardziej prestiżowych szkół świata! A jeśli coś pójdzie nie tak...? A jeśli spieprzy coś na starcie? To jej się zdarzało, może i tym razem...
— Ori, masz wszystko? — zawołała z kuchni mama.
Orianna automatycznie pokiwała głową, mimo że mama tego nawet nie widziała, ale dziewczyna ponownie sprawdziła plecak. Był jeszcze stosunkowo pusty, wszelkie pomoce naukowe miała otrzymać dopiero w szkole.
— Fajnie, że Chris cię zabiera — wtrącił się tato, który akurat kontrolował rzeczy Aidena i w międzyczasie znalazł zestaw walkie-talkie.
Po co młodemu były takie rzeczy?!
— To miłe z jego strony. Wydaje się w porządku — mama pociągnęła temat. — Chyba się polubiliście.
— Boże, mamo... — jęknęła Ori, przewracając oczami.
— Dobrze, dobrze, już nic nie mówię. — Mama wzniosła rozpostarte dłonie w poddańczym geście.
— Słuchaj, Ori — tato, wciąż kucając przy plecaku Aidana, nachylił się w stronę córki — gdyby coś się działo... cokolwiek, to dzwoń. Jasne?
Orianna zacisnęła usta w cienką linię i krótko skinęła. Postanowiła zrobić wszystko, aby nie wydarzyło się nic niepożądanego.
Nowa szkoła. Nowe życie. Nowa ja.
Dumnie wypięła pierś. Da radę, na pewno.
Chris już czekał w aucie pod swoim domem. Miał czerwony kabriolet, ale Ori nie znała się na markach samochodów, więc na ten widok niekontrolowanie uniosła brwi z zachwytu i podbiegła do kolegi.
— Fajna fura — skwitowała, otwierając drzwi od strony kierowcy, a potem delikatnie je zamknęła.
Chris od niechcenia machnął ręką.
— Kupiłem używaną. To co, gotowa na pierwszy dzień? — Pod jego nosem wykwitło coś jakby na kształt bladego uśmiechu, ale Ori nie chciała sobie tego dopowiadać.
Może traciła wzrok!
W odpowiedzi skinęła głową.
Gdy tylko wyjechali ze swojego osiedla, które zasiedlały jednorodzinne domki z idealnie przystrzyżonymi trawnikami, znaleźli się na ruchliwej, dwunastopasmowej autostradzie. To właśnie wtedy Ori aż rozdziawiła usta z zachwytu i pożerała wzrokiem niemalże wszystko, co tylko była w stanie. Monumentalne drapacze chmur wyświetlały kolorowe reklamy, a pomiędzy budynkami majaczyły o wiele nowocześniejsze – bo holograficzne, trójwymiarowe obrazy przedstawiające jakieś osoby – najpewniej sztuczną inteligencję – reklamujące produkty czy usługi. Jedna z nich nawet śpiewała, a gdy przejeżdżali wiaduktem, rozbrzmiewała głośna, popowa muzyka. Postać tańczyła, a w pewnym momencie przeniosła rękę w ich kierunku, jakby odgarniała od siebie morskie fale. Ori przeszył dreszcz, kiedy przez jej ciało przeniknął hologram, ale na Chrisie nie zrobiło to żadnego wrażenia i nawet na chwilę nie oderwał wzroku od auta przed nimi.
— Da się do tego przywyknąć? — parsknęła, wskazując kciukiem na puszczającą do nich oczko hologramową kobietę.
— Taaa. I to szybciej niż ci się wydaje.
Oparła brodę na dłoni i głośno westchnęła. Choć przytłoczona kolorami i zgiełkiem miasta, starała się nawet nie mrugać, aby nic jej nie umknęło. Chris chyba parsknął pod nosem, ale chwilowo miała to gdzieś. Czuła się niemal otumaniona ilością osób przemierzających szerokie chodniki oraz aut ciasno zaścielających ulice.
— Pojedziemy obwodnicą, bo zaczynają się korki.
Wspomniana przez Chrisa obwodnica wyprowadziła ich z centrum miasta prosto na tereny, które diametralnie różniły się od tego, co Ori widziała jeszcze kilka minut wcześniej. Niemal zachłysnęła się widokiem soczystej zieleni, bujnymi drzewami i sztucznym zbiornikiem wodnym. Przez chwilę myślała, że wjechali na teren rozległego parku, ale po chwili zza zakrętu wyłoniła się istna forteca.
Śnieżnobiały budynek z przestronnymi, wysokimi oknami był otoczony przez tak wysoki mur, że ten miał chyba z pięćdziesiąt stóp, jakby jego głównym zadaniem było odpieranie szturmu.
— Czy to...? — Orianna rozdziawiła usta z zachwytu.
Chris w odpowiedzi skinął głową i lekko się uśmiechnął.
Szkoła, na żywo, w niczym nie przypominała swojej internetowej podobizny. Na początku pokazał się tylko główny gmach, który już sam w sobie robił wrażenie. Na szczycie, niczym na wieżyczce, powiewała flaga Stanów Zjednoczonych. Wjazdu na teren szkoły i zapewne parkingu strzegło kilka metalowych bram. Chris nawet nie zatrzymał auta, tylko zwolnił, a brama, przy akompaniamencie pikania, sama się przed nimi otworzyła.
— Skąd wiedzieli, że...?
— Brama jest naszpikowana kamerami, które rozpoznają twarz — wyjaśnił, zanim usłyszał końcówkę pytania.
Poważnie mam wszystko wymalowane na twarzy?
Ori jednak nie miała czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo w końcu znalazła się na terenie tego mistycznego przybytku. Parking był podzielony na sektory – w zależności od roczników. Nie był wypełniony nawet w połowie, a i tak wokół niego przechadzało się chyba z kilkunastu ochroniarzy. Największe skupiska uczniów zbierały się bliżej głównego gmachu; nie wszyscy wchodzili od razu, spora część stała w grupkach na szerokim deptaku z białego kamienia. Na ziemi nie leżał ani jeden papierek, a krzewy rosnące po obydwu stronach chodnika były przystrzyżone niemal pod linijkę. Ori uczęszczała już do kilku amerykańskich szkół i żadna, nawet odrobinę, nie przypominała HIT-u. Cóż, może jedynie z nazwy.
— To jak? — Ori usłyszała za plecami dźwięk zatrzaskiwanych drzwi auta. — Gotowa?
Pokiwała głową. Przełknęła ślinę.
Nie. Nie była gotowa.
* 60 stopni – w USA miarą temperatury jest skala Fahrenheita, czyli 60 to około 15 stopni Celsjusza
*50 stóp to około 15 metrów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top