Rozdział 10

To już tu, już teraz na parkiet wchodzi dyrektor Park! Jestem bardzo ciekawa, czy przypadnie Wam do gustu. Dajcie koniecznie znać, co o nim sądzicie :).

~*~

Słychać było nieustające stukanie w klawiaturę, a jednak sekretarka niepewnie spoglądała na nich znad monitorów. Czasem też nerwowo poprawiała okulary, kiedy Tom przyłapywał ją na tym zezowaniu. On natomiast siedział wraz z Orianną w poczekali pod ścianą i z pochylonymi głowami przypominali zganione psy. Sytuacja była jednak poważna. Nie wiedział, co ich spotka, gdy w końcu zostaną wezwani do gabinetu dyrektora, na razie mieli po prostu czekać.

    — Hej... — zagaił szeptem, nieco przysuwając się do Orianny. — Co tam się właściwie wydarzyło? — Szybkie zerknięcie na sekretarkę; nie patrzyła. — Popchnęłaś Angie na ścianę? Wszystko działo się tak błyskawicznie.

    Orianna wpatrywała się w swoje dłonie zaciśnięte na kolanach. Miała zmarszczone czoło, a z ust utworzyła cienką linię. Milczała.

    — Powiedz mi, bo, serio, nie wiem, co widziałem. Wiem, że coś do ciebie mówiła, denerwowała się. Ale potem? Nie zdążyłem tam dobiec.

    Znów odpowiedziało mu milczenie.

    — Orianno, proszę. To ważne. Jeśli Park zapyta... Nie, on na pewno zapyta, czego byłem świadkiem. Bo przecież to ja cię złapałem, kiedy zaczął się chaos.

    Stali tam, na korytarzu przy Angie, aż do przyjazdu karetki. Wtedy byli zbyt skołowani, aby zamieć choć słowo, ale potem jeden z ochroniarzy zaprowadził ich prosto do osobistej sekretarki dyrektora i od tamtej pory minęła chyba z godzina. Emocje powoli opadały.

    — Orianno — powiedział stanowczo, lecz wciąż spokojnym tonem. — Porozmawiaj ze mną.

    Zanotował drgnięcie jej palców na kolankach. Mimo że nie odwróciła wzroku i ledwo poruszała ustami, to usłyszał:

    — Tak, pchnęłam ją. Pchnęłam Angie.

    — Dlaczego? — wymsknęło mu się.

    Cicho wypuściła powietrze nosem.

    — Bo straciłam kontrolę. Pozwoliłam się ponieść emocjom. Nie wytrzymałam...

    Sam nie rozumiał, skąd przyszło to dziwne uczucie ulgi w klatce piersiowej. Przecież to nie tak, że popierał przemoc, chyba po prostu ucieszył się, że w końcu się do niego odezwała.

    — Myślisz, że... że ją zabiłam?

    Aż odruchowo wyprostował plecy, a kiedy zobaczył parę przerażonych oczu wlepionych w niego, tym razem zakłuło go w żołądku.

    — Nie, na pewno nie. Nie zabiłaś jej, słyszysz? — Wolno wyciągnął rękę. Przez chwilę się wahał, ale w końcu położył dłoń na ramieniu koleżanki. — Angie pojechała do szpitala, tam udzielą jej pomocy.

    Wciąż tak na niego patrzyła; niedowierzająco, w panice, więc głupio wypalił:

    — Masz problemy z agresją?

    Tylko pokiwała głową.

    — Dlaczego... emm, nie zapisałaś się na zajęcia z wychowania fizycznego? Sztuki walki, kickboxing, może judo?

    Momentalnie spochmurniała. Odwróciła od niego głowę i znów wbiła wzrok w swoje ręce. Tym razem czekał, nie zadawał kolejnych pytań. Bo skoro agresja i używanie siły nie były jej obce, to czemu nie zdecydowała się na wyładowanie negatywnych emocji?

    — Ja nie mogę. Nie mogę się rozbierać.

    Aż odruchowo odjął dłoń od jej ramienia. Nie mogła się rozbierać? W sensie, że w szatni?

    Musiał zrobić wyjątkowo idiotyczną minę, bo dodała:

    — Nie mogę pokazywać rąk i nóg.

    Aha, czyli odpadały też ćwiczenia w strojach odsłaniających te partie ciała. No dobra, ale – być może – nauczyciel zgodziłby się na jakieś odstępstwo od normy i zaakceptował strój na długi rękaw, coś w stylu tych kostiumów dla kolarzy czy surferów? Zresztą... Czego się wstydziła? Miała jakieś blizny? W przeszłości uległa poważnemu wypadkowi? Cholera, tak niewiele o niej wiedział. Ba, do tej pory nie chciał wiedzieć! Wystarczyło mu, że mieszkała w Pinedale, lubiła biologię i miała na pieńku z Angie. Nie próbował jej zrozumieć, chyba podświadomie wciąż wypierał to, że dzięki Kate dołączyła do ich paczki.

    Jakoś nagle zapragnął wiedzieć.

    — Dlaczego...?

    Wzdrygnęła się i skrzywiła, jakby polizała plasterek cytryny. Może nie powinien pytać... Nie, on na pewno nie powinien pytać. Było już jednak za późno. Usłyszał:

    — To nie twoja sprawa.

Chciał coś odpowiedzieć, jakoś się wytłumaczyć, bo niespodziewanie stanęły mu przed oczami takie nieprzyjemne mroczki zażenowania. No głupek, no! Czemu ten jeden, jedyny raz nie umiał trzymać języka za zębami? Jakoś do tej pory nie ciągnęło go do zadawania jej pytań, więc czemu teraz coś mu się przekręciło we łbie?

Otworzył usta, żeby chociaż przeprosić, ale tylko bezradnie popatrzył na koleżankę, bo w tym samym momencie sekretarka wywołała go do gabinetu Parka. Orianna zastygła z gniewnym wyrazem twarzy i wzrokiem utkwionym w podłodze. Nie zadarła głowy, nawet kiedy przechodził obok. Kolana miał jak z waty, skręcało go w żołądku i najchętniej to by się stąd jak najszybciej ewakuował, ale – niestety – czekała go ta cholerna rozmowa z dyrektorem!

„I za jakie grzechy mnie to spotyka?!".

~*~

Szumiało jej w uszach, z ledwością usłyszała głos sekretarki i zanotowała powłóczącego nogami Toma. Gdy zniknął za wysokimi, na pewno też ciężkimi drzwiami, odrobinę rozluźniła spięte mięśnie pleców. Kate powiedziała jej któregoś dnia, że drzwi pokrywa warstwa z włókna węglowego; kuloodporne i niewrażliwe na uderzenia zapewne właściwie chroniły najważniejszą osobę w szkole. Orianna jednak nie miała siły myśleć o Parku, jej głowę zajęło to, co zrobiła Angie.

    Nie chciała, żeby tak wyszło, naprawdę. Przecież obiecywała sobie i rodzicom, że już nikogo nie skrzywdzi, a tamto życie ma dawno za sobą. W młodości epizody agresji nasilały się do tego stopnia, że zaczęła obawiać się całkowitej utraty kontroli i to dlatego rodzice przemierzyli świat, aż w końcu trafili do Indii, gdzie od wiejskiego szamana wyciągnęli runy ochronne. Do tej pory działały, a Ori pilnowała, by tusz z henny nigdy nie bladł. Tylko co z tego, skoro właśnie coś w niej pękło? I jeśli będzie tylko gorzej...? To miał być zupełnie nowy epizod pozbawiony przemocy i rozlewu krwi, bez niszczenia ekosystemu i wojen. Przecież nie chciała powtarzać wydarzeń z...

    Aż się wzdrygnęła. Czuła na sobie palące spojrzenie sekretarki, ale nie śmiała choćby poruszyć ręką czy nogą w obawie, że ruch ten wywoła coś złego. Spieprzyła. A przecież doskonale znała specyfikę buzujących, nastoletnich hormonów, więc czemu nie mogła tego po prostu opanować? To nie tak, że była niewolnikiem procesów chemicznych, kultury, wychowania, środowiska...

    Zaraz, zaraz. A może właśnie była? Może dlatego jej mózg od tych kilkunastu lat pracował tak, a nie inaczej?

    Rozległ się dźwięk uchylanych drzwi i automatycznie poderwała się do pionu. Nie wiedziała, ile czasu Tom spędził u dyrektora, nawet nie sprawdzała telefonu, którego wielokrotne brzęczenie było słychać z plecaka.

    — Teraz ciebie wzywa — mruknął Tom, kiedy się mijali.

    Nie patrzyła na niego, nie mogła. Nie chciała ujrzeć czegoś, co wbiłoby jej w serce kolejną szpilę, więc po prostu z pochyloną głową przeszła obok bez słowa.

~*~

    Drzwi faktycznie były takie, na jakie wyglądały, czyli ciężkie i masywne, niczym do sejfu. W środku kryła się istna skarbnica artefaktów, bowiem dłuższą ścianę zastawiały mahoniowe półki wykonane z jakiegoś drogiego drewna, a na nich liczne posążki, figurki, talizmany, wazy, skamieliny i wiele innych przedmiotów pochodzących z różnych epok i różnych zakątków świata. Pod stopami Ori poczuła gruby, miękki dywan zajmujący znaczną część podłogi, natomiast na samym końcu pomieszczenia, gdzie tliło się bladożółte światełko lampki, za biurkiem siedział człowiek. Nie było to byle jakie biurko, bo grube, dębowe i mogące na blacie pomieścić ze cztery monitory. Mężczyzna, niezwykle pasujący do tego zlepku archaizmów, wyglądał, jakby wyrwał się z posiedzenia jakiejś mafii.

    Orianna zbliżała się do niego powoli, aby nie przeoczyć żadnego szczegółu. Usta i brew dyrektora znaczyły długie, zapewne wieloletnie blizny. Włosy, takie niby w niesfornym nieładzie, zostały zaczesane do tyłu i tylko kilka krnąbrnych kosmyków opadało na czoło. Wąskie i zdecydowanie czujne oczy wpatrywały się w dziewczynę, jakby chciały przejrzeć ją na wylot. Park ubrany był w czarną koszulę, o krawacie, oczywiście, nie było mowy. Spod koszuli wystawał jakiś srebrny łańcuszek. Ori dopatrzyła też – na pewno drogi – zegarek na lewym nadgarstku. Dyrektor skanował ją tak długo, aż poczuła się odrobinę nieswojo, bo przecież ona też go obserwowała. Trochę jak dwa drapieżniki oceniające siłę przeciwnika.

    — Proszę, usiądź, panno Adams.

    Och, jak finezyjnie!

    — Dziękuję, panie Park — odpowiedziała nieco zgryźliwie, ale też chciała dopasować się do jego tonu.

    Stojący przed biurkiem fotel okazał się wyjątkowo wygodny; równie ciemny co reszta mebli w gabinecie, obity pikowaną skórą miał zapewne uśpić uwagę przeciwnika. Ale nie z nią takie numery. Parkowi brakowało tylko cygara w ustach i szklanki z lodem oraz whisky w dłoni, a jej pistoletu przy skroni.

    — Porozmawiajmy o tym, co stało się na korytarzu — od razu przeszedł do konkretów.

    Dobrze. Bez owijania w bawełnę, bez animozji. To było ich pierwsze spotkanie twarzą w twarz i na szczęście miało odbyć się bez tych wszystkich fałszywych wymian uprzejmości.

    — Tom panu nie mówił? — westchnęła. — Popchnęłam Angie na ścianę. Wcześniej zamieniłyśmy kilka... nieuprzejmych zdań.

    Milczał, znów bacznie jej się przyglądał. Splótł palce dłoni przed sobą, coś chyba analizował. Ona też nie dodawała więcej szczegółów z tamtego zdarzenia, chciała poczekać i wybadać, co takiego już wiedział albo co jeszcze chciał usłyszeć. Jego odpowiedź całkowicie zbiła ją z pantałyku:

    — Nie. Nie tak to było.

    Musiała aż zamrugać, i to kilkukrotnie! Co to miało znaczyć, o co mu chodziło? Oczywistym było, że siedział przed nią człowiek niebezpieczny i wpływowy. W prowadzeniu tej szkoły niczym hodowli miał swoje własne, podejrzane interesy. Ale...

    — Więc powiem ci, co naprawdę się wydarzyło. — Na jego ustach zamajaczył cień sarkastycznego uśmiechu. — Stałyście na korytarzu i rozmawiałyście. Wbiegł w was jakiś uczeń, który cię popchnął. Wpadłaś na nią, a Angie... cóż. Niefortunnie uderzyła głową o ścianę.

    Orianna uniosła wysoko brwi. Głośno sapnęła. Miała teraz w głowie istny mętlik, więc po prostu wypaliła:

    — W co ty pogrywasz, Park?

    Zaśmiał się. Krótko, niezbyt przyjemnie, po czym wyprostował plecy, by wygodniej oprzeć się o oparcie swojego fotela.

    — No i w końcu mówisz jak ty, a nie jakaś zahukana nastolatka.

    Skrzywiła się. Oczywiście, że ją przejrzał, zapewne już kilka lat temu. Pewno zbierał o niej informacje i wiedział o wszystkim, co miało miejsce w poprzednich szkołach.

    — Tego właśnie chcesz? Żebym pewnego dnia w końcu kogoś zabiła? I to też będziesz tuszował?

    — A nie zabijałaś przedtem? — Ostentacyjnie uniósł brew.

    Skąd... Skąd wiedział takie rzeczy? Ktoś musiał... Cholera.

    Odchrząknęła.

    — To bez znaczenia. Teraz tego nie robię — narzuciła na twarz kamienną maskę, aby tylko nie pokazywać, jak wiele emocji wzbudziły w niej słowa dyrektora — i dobrze ci radzę, żebyś mnie nie prowokował.

    — Hola, hola, tylko bez gróźb! — Znów się zaśmiał, zupełnie nieprzejęty potencjalnymi konsekwencjami. — Przecież to dla ciebie wygodne, żeby nieco zmienić historyjkę o Angie.

    Z tym akurat miał rację. Orianna dopiero rozpoczęła nowe, dobrze rokujące życie w jednej z najlepszych placówek świata i nie chciała tego zaprzepaścić przez ten niefortunny wybryk. Zrozumiała, że stanęła przed bardzo ważną decyzją i miała kilka opcji do wyboru, trochę jak w jakiejś grze typu "Until Dawn" czy "Detroit Become Human". Mogła z miejsca odrzucić propozycję Parka, zaprzeć się i czekać na wszelkie skutki swoich czynów, mogła też zacząć go wypytywać i mieć nadzieję, że dyrektor nie skłamie albo... zagrać w jego grę, by zobaczyć, do czego ją to zaprowadzi.

    Westchnęła. Wybrała opcję numer trzy.

    — W takim razie co z Angie, z jej rodzicami? Odpuszczą tak łatwo?

    Park nieco zwęził oczy i uśmiechnął się jadowicie. Przypominał żmiję, która ugryzieniem zatruła organizm ofiary i podążała jej śladem, aby ją ostatecznie pożreć.

    — Dostałem informację, że ma wstrząśnienie mózgu. Szybko zareagowano, więc to nic poważnego. Poza tym Angie otrzymała od szkoły stypendium, tylko udaje bogatą i nigdy się nie przyzna, jak jest naprawdę. Złożyłem już jej rodzicom hojną ofertę, którą – naturalnie – przyjęli. Będą milczeć do grobowej deski.

    Dobry był, poważnie. Przemyślał każdą odpowiedź, każdy ruch i co najważniejsze – działał zaskakująco szybko. Stąpał ze trzy kroki przed nimi. Zaplanował tu sobie hodowlę uzdolnionych dzieciaków i czy Ori chciała to przyznać, czy nie, naprawdę trzymał rękę na pulsie. Doskonale wiedział, co potrafiła i właśnie dlatego nie zamierzał się jej pozbywać. Mogła być dla niego maszynką do zielonych albo katem. Wystarczyło, że odpowiednio rozegra tę grę.

    — Nie mogę wyjść z podziwu, panie Park. Znałam już takich jak pan. Cwanych, przebiegłych, którzy to myśleli, że wszystko kontrolują — mruknęła, splatając ręce na piersi. — No nic, niech będzie po twojemu. Zobaczymy, jak rozłożysz karty.

    Tylko uśmiechnął się szerzej, ukazując dwa rzędy śnieżnobiałych, nieco zbyt ostrych zębów. Wlepiał w nią głodne władzy i bogactwa spojrzenie. Och, jak doskonale je już znała. Zmieniały się tylko okoliczności, ale ludzie zawsze byli tacy sami.

    Pomyślała jeszcze, że skoro już znalazła się przed samym Parkiem, a przecież miała do niego znacznie więcej pytań, to głupotą by było nie wykorzystać takiej okazji. Teraz to ona umościła się wygodniej, ostentacyjnie kręcąc biodrami, i założyła nogę na nogę.

    — Skoro mamy współpracować, muszę wiedzieć coś jeszcze.

    Momentalnie ściągnął brwi, chyba zaskoczony dalszą rozmową.

    — Kim jest Dark Spark? Nie, nie, nie — pomachała mu ręką przed twarzą, bo otwierał usta, żeby coś powiedzieć — tylko nie zaprzeczamy i nie wymigujemy się. Ten samozwańczy bohater ma jakieś powiązania ze szkołą, najpewniej z tobą, to już ustaliłam.

    Bardzo szybko spochmurniał, a temperatura w gabinecie jakby nagle spadła o kilkanaście stopni. Taką minę Ori też dobrze znała. Wystarczyło zadać niekomfortowe pytania, a rozmówca, nawet jeśli tego nie chciał, obnażał swoje oblicze. Mimo to dyrektor czekał na dalsze słowa.

    — Płacisz za usuwanie artykułów z neta — powiedziała pewnym siebie tonem, chociaż tak naprawdę były to tylko domysły jej znajomych.

    Westchnął. Potrzebował jeszcze kilku sekund, żeby na powrót uformować na twarzy wyniosłą maskę i odzyskać kontrolę. W końcu powiedział:

    — Bo mi to nie na rękę. Tak, Dark Spark jest moją zadrą w oku. I tak, podejrzewam, że jest jednym z uczniów HIT-u. Zapewne mi nie uwierzysz, jednakże nie znam prawdziwej tożsamości tego człowieka. Ale w końcu poznam, to tylko kwestia czasu.

    Teraz to ona zwęziła powieki, analizując tę odpowiedź. Jeszcze nie zdecydowała, czy uwierzyła Parkowi, czy nie.

    — Zapewne nie chcesz dzielić się takimi talentami z resztą świata. Dark Spark ma nietypowe umiejętności. Miałam okazję przekonać się o tym na żywo.

    Uśmiechnął się w kąciku ust, chociaż wcale nie wyglądał na rozbawionego. Być może trafiła w samo sedno sprawy.

    — Naturalnie. — Coś niecnego musiało mu przyjść do głowy, bo zerknął ukradkiem gdzieś w okolice szuflady biurka. — Właściwie to miałbym coś, co podjudziłoby twój głód wiedzy. — Schylił się, wpisał kod i za chwilę szuflada otworzyła się z cichym szczęknięciem. — Teraz będziemy kwita.

    Rzucił na blat najzwyklejszą, czarną teczkę na dokumenty. Nie pękała w szwach, więc chyba naprawdę nie zgromadził powalającej ilości informacji.

    — Proszę, weź, to dla ciebie. Będziesz wiedzieć tyle samo co ja.

    Jasne, że po nią sięgnęła. Informacje stanowiły najcenniejszą walutę, cenniejszą nawet od pieniędzy. A Ori była tak cholernie... głodna wiedzy, jak to określił Park. Teczkę od razu schowała do plecaka, na przeglądanie będzie czas po szkole.

    Rozmowa dobiegła końca.

~*~

    Tom, co bardzo ją zdziwiło, czekał na nią przed gabinetem Parka. Na twarzy miał wymalowane przynajmniej kilka jeszcze niezadanych pytań, ale poczekał, aż Ori do niego podejdzie, a potem w napiętej ciszy opuścili pomieszczenie. Dopiero na zewnątrz mogli odetchnąć pełną piersią.

    — Co ci powiedział? — zaczął bez ogródek.

    Przez chwilę pomyślała, że przecież nie musiała mu nic mówić, to nie były jego sprawy. Z drugiej jednak strony tkwili w tym razem. Przewróciła oczami.

    — Nie ukarze mnie. Ba, zamierza zatuszować całą sprawę. Zapłaci rodzicom Angie za milczenie. Rozpuści historyjkę, że ktoś na nas wpadł i to dlatego uderzyła się głową o ścianę. Ogarniasz to?

    — Poważnie...? — Z wrażenia aż uniósł brwi i otworzył szerzej oczy.

    — Ano, też byłam zaskoczona, ale sądząc po tym wszystkim, co mi o nim mówiliście, już mnie to wcale tak nie dziwi. — Na chwilę utkwiła wzrok w ziemi. Korytarz był pusty, właśnie trwały lekcje. — Może się zerwiemy? Napiszę do Kate i Edda, obgadamy to wszystko.

    Tom jakoś tak bez pomyślunku chwycił ją za przegub.

    — Chcesz ich w to wciągać?

    — Na pewno słyszeli już jakieś plotki. Wolisz, żeby poznali prawdę od nas, czy snuli domysły?

    Puścił ją, uznała to za zgodę, więc wyciągnęła telefon i nastukała kilka zdań na chacie grupowym. Potem wyszli z budynku i udali się na tyły szkoły, gdzie ciągnął się rozległy park mający chyba za zadanie odprężać uczniów przed egzaminami. Usiedli na ławce nieopodal sztucznego akwenu, by tam poczekać na resztę. Zjawili się pół godziny później.

    Kate biegła, Edd z trudem truchtał tuż za nią, a na jego okrągłej buzi widać było kilka kropel potu. Dziewczyna z takim impetem uderzyła dłońmi w oparcie ławki, że pozostali podskoczyli.

    — CO. WY. ODWALILIŚCIE?!

    To był ten moment, kiedy przemknęło Ori przez myśl, czy aby wzywanie Kate było najlepszym pomysłem pod Słońcem.

    — Kate, wychilluj, zaraz ci wszystko... — zaczął Tom.

    — Po szkole latają takie newsy, że w ogóle ciężko uwierzyć, ale, halo, no skądś to się musiało wziąć! A miny macie takie, jakbyście się właśnie posrali!

    Ori cicho wypuściła powietrze nosem. Tak, to zdecydowanie był zły pomysł.


Wybaczcie mi za rozjechane akapity, ostatnio Wattpad nie chce ze mną współpracować 🙈.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top