Rozdział 15
Dzień dobry w tę upalną niedzielę! Dziś będzie troszkę dłużej, bo zaserwowałam nieco akcji :). Bardzo nie chciałam dzielić tego rozdziału, by upchać więcej do następnego i uważam, że skończyłam w przyzwoitym momencie.
~*~
Po ich ostatniej lekcji przyczaili się w stołówce, aby tam czekać na Ivana. Dziwnie milczący Tom obserwował wszystkich (może jakieś pięć osób) czujnym, nieco niechętnym spojrzeniem, a Orianna usadowiła się obok niego na drewnianej ławie. Wybrali strategiczny stół z widokiem na główny korytarz.
Kate i Edd już dawno poszli do domu, tak uroczo nieświadomi, ile emocji buzowało teraz w młodej Addams. Dziewczynie pociły się dłonie, które próbowała niepostrzeżenie wycierać o spodnie, w końcu odpuściła. Ponadto znów zaschło jej w gardle i wcale nie pomagało popijanie wygazowanej coli. Odruchowo przeczesała palcami nieco już przydługą grzywkę i aż się skrzywiła.
No świetnie, tylko sobie pobrudziła włosy, które zresztą już nie były w idealnym stanie, bo myła je wczoraj wieczorem, a te – jak na złość – lubiły się często przetłuszczać. Spocone paluchy wcale nie pomagały. Dała sobie gniewnego pstryczka w czoło, na co Tom zmarszczył brwi i skupił wzrok tylko na niej.
— Tobie też siada na łeb?
Miała przeogromną ochotę odpowiedzieć mu czymś równie przyjemnym, ale w sumie to tak, siadało jej już na łeb. Westchnęła.
— Nie dziw mi się. To całe śledzenie wydaje się...
— Kretyńskie? — dokończył i nieco rozluźnił plecy. Jego spojrzenie też momentalnie złagodniało; już nie patrzył na nią jak na chorą psychicznie. — Ryzykowne? Prostackie? Dziecinne? Tak, tak, wiem. A jednak Kate ma rację. — Znów czujnie rozejrzał się dookoła, by zaraz nachylić się nad nią i przejść do szeptu: — Ivan może zagrażać nam wszystkim. Jeśli to prawda, co o nim mówią ludzie, a do tego jeśli wykradł od Edda cenne dane, staje się niebezpieczny. Nie znamy jego intencji ani koneksji. A co, jeśli ma powiązania z mafią... rosyjską?
— Nie bądź rasistą — żachnęła się, ale szybko dotarło do niej, że Tom jednak mówił z sensem. Lekko przygryzła dolną wargę. Cholera, a może ten cały Ivan był podopiecznym dyrektora Parka? Albo jego sługusem?! Co, jeśli to właśnie on zdobywał informacje i przekazywał je w niewłaściwe ręce?
— Nie jestem. Po prostu mam łeb na karku i biorę pod uwagę wszystkie możliwości.
Z tym łbem na karku to by akurat polemizowała, ale wolała go nie denerwować i po prostu pokiwała głową. Ich relacja już teraz była wyjątkowo trudna, nieco dziwaczna, w sumie Ori nie wiedziała, na czym stali – czy Tom ją w ogóle lubił? A może jednak wizja spędzenia z nią kilku godzin sam na sam po szkole przyprawiała go o ciarki i niestrawność? Ech, Ori wydęła wargi do własnych myśli. To nie tak, że jakoś specjalnie zabiegała o dobre stosunki, po prostu nie pragnęła żadnych kwasów między nimi. No i skoro mieli spędzić razem jeszcze dwa lata, to chyba lepiej jakoś się dogadać, prawda?
Nagle rozproszył ją głuchy odgłos kroków, gdzieś w oddali. Uniosła wzrok. Przyklejona do samej ściany, aby jak najdalej od ich stolika, przemykała Angie Bellvey. Jej wypłoszone oczy otarły się o ciało Ori tylko na sekundę; gdy wymieniły spojrzenia, Angie szybko zwiesiła ramiona, spuściła głowę i czmychnęła w głąb stołówki.
Mhm, czyli to oznaczało, że od tej pory Orianna będzie mieć z nią spokój. Zupełnie niekontrolowanie drgnęły jej kąciki ust. Angie przeżyła i wróciła do szkoły – tylko to się liczyło. A resztę... można uznać za ewentualne – i oczywiście przypadkowe – korzyści.
Tom szybko zrozumiał tę scenkę, bo wymownie uniósł brew, a na jego zwykle naburmuszonej twarzy pojawił się cień sarkastycznego uśmiechu.
— Nawet tego nie komentuj. — Ori machnęła ręką.
— Wcale nie zamierzałem! — Uśmiechnął się szerzej, jakby nie mógł dłużej kontrolować tego grymasu.
Teraz może i było im do śmiechu, za to tydzień temu miała ochotę wymiotować na samą myśl o tym, że prawdopodobnie odebrała komuś życie, Tom natomiast naciskał, aby poznać całą prawdę i sam był tym wszystkim cholernie przejęty. Jak dobrze, że mieli to za sobą...
— Można ci wiele zarzucić — kontynuował, na co zdążyła w oburzeniu otworzyć usta — ale przynajmniej umiesz sobie poradzić. Daje mi to złudną nadzieję, że jakoś ogarniemy dziś tego Ivana.
Ori jednak zrobiło się cieplej na sercu. Właśnie potwierdził, że w pewnym stopniu darzył ją zaufaniem, prawda? No chyba jej się nie przesłyszało. Przewróciła oczami, żeby rozładować atmosferę.
— Dzięki. Ty też mi wyglądasz na takiego, co sobie poradzi.
— Obyśmy tylko nie musieli się z nim bić... — zażartował, co wcale nie było śmieszne. Po chwili to do niego dotarło, bo głupkowato podrapał się po potylicy i uciekł spojrzeniem w bok.
Tom nie potrafił żartować – zanotowane.
~*~
Po trzech sygnałach zwiastujących przerwę oraz dla niektórych koniec zajęć, zakończyli swoją luźną pogawędkę i skupili się tylko na wodzeniu wzrokiem po ludziach na korytarzu. Kate wysłała im zdjęcie Ivana, które wyglądało jak wyciągnięte ze szkolnych dokumentów i Ori naprawdę nie chciała wiedzieć, skąd tamta ja wytrzasnęła. Addams wydawało się, że czekali całą wieczność, chociaż tak naprawdę minęło zaledwie kilka minut. Kiedy jednak dostrzegła w tłumie ich cel misji, od razu zerwała się z miejsca. Tom chwycił ją za łokieć.
— Poczekaj, spokojnie. — Rzucił jeszcze jedno, ukradkowe spojrzenie na stoliki dookoła, ale siedziały tam dwie osoby, zupełnie nie zwracające na nich uwagi. — Chodźmy tak, jakbyśmy wracali do domu.
— A niby jak wraca się do domu? W pośpiechu! — Zmarszczyła czoło, na co ten tylko przeciągle westchnął.
Ruszyli miarowym tempem do wyjścia, ale i tak co kilka kroków Tom ciągnął ją za bluzę i gniewnie poruszał górną wargą, ni to chcąc coś do niej warknąć. Ori nie mogła nic na to poradzić, że chciała mieć tę misję za sobą; rodzice nie będą dopytywać, dlaczego wróciła później niż zwykle, ale nie czerpała przyjemności z eskapady. W żołądku jej buzowało i chociaż nie jadła od kilku godzin, to wcale nie z głodu; przeszło jej nawet przez myśl, że być może wcześniej powinna udać się do toalety na dłuższe posiedzenie...
Mimo że Ivan wylał się na zewnątrz wraz z tłumem uczniów, z nikim nie rozmawiał, szedł przed siebie, nie rozglądając się na boki pogrążony w myślach. Ori tylko miała nadzieję, że jego potencjalne nadprzyrodzone moce nie pozwalały mu na wyczuwanie zagrożenia jak to potrafił komiksowy Spiderman.
Głupota.
Podążyli za nim na przystanek oddalony o kilkadziesiąt metrów od szkolnym murów. Nie byli oczywiście sami, bo wielu uczniów nieposiadających auta wracało do domu właśnie w ten sposób. Ori zresztą też się to zdarzało – w niektóre dni ona i Chris kończyli o innych godzinach. Dziś był zaskoczony; napisał do niej godzinę temu, że już czeka na parkingu, ale musiała sprzedać mu bajeczkę o projekcie. W sumie... Ich kryminalną działalność można by po części uznać za projekt.
Przyjechał pierwszy, błękitny autobus szkolny, który zbierał i rozwoził tylko dzieciaki z HITu.
Ivan do niego nie wsiadł.
W ciągu kilkunastu minut przyjechały jeszcze dwa, zgarnęły resztę uczniów, a na przystanku została tylko ich trójka. Dopiero wtedy Ivan zwrócił na nich uwagę, na co szybko przeszli do rozmowy o pierwszym lepszym temacie – padło na zbliżające się Talent Days.
Następny autobus był tym, do którego wsiedli; Ivan zajął miejsce z przodu, a Ori z Tomem usadowili się na samym końcu, na podwyższeniu. Było jeszcze za zimno na klimatyzację, grała za to nastrojowa muzyka country.
— Myślisz, że coś podejrzewa? — szepnęła, nie spuszczając wzroku z brązowej czupryny.
Ivan zupełnie nie rzucał się w oczy, ot przeciętny nastolatek ubrany w szarą bluzę. Chyba nie posiadał zbyt wielu znajomych, czesał się na gładko, wzrostem też nikogo nie powalał. Ciężko było uwierzyć, że to właśnie on włamał się do Edda.
— No co ty. Poprzednie autobusy były zapchane, to raczej normalne, że poczekaliśmy na ten.
— Ale, Tom... Kurde. Czy to nie wyda mu się dziwne, że wracamy z nim pierwszy raz?
Tom poparzył na nią w oburzeniu, marszcząc czoło.
— Tak, na pewno będzie zapamiętywał każdego, z kim jechał. Boże. Jedziemy na miasto zrobić zakupy, prawda?
No w sumie to miało sens. Odetchnęła i pozwoliła zmęczonym plecom na chwilę relaksu, chociaż oparcie okazało się twardsze, niż zakładała. Pilnowała Ivana, gdy zbliżali się do przystanków, a w międzyczasie obserwowała okolicę za oknem. Kiedy wjechali do centrum, klasycznie pożerała oczami drapacze chmur i jej ulubione holograficzne reklamy. Zrobiło się o wiele głośniej od klaksonów, szumu opon na asfalcie, ludzkich głosów... Widok autobusu był raczej rzadki, tu znaczna większość posiadała samochody, ewentualnie korzystała z metra, bo Hyper City szczyciło się aż piętnastoma liniami. Ori miała nadzieję, że bacznie obserwując wieżowce, dojrzy wśród nich bujającego się na linkach Dark Sparka, ale to by było za duże szczęście jak na tak krótki czas. O ile w ogóle jeszcze kiedykolwiek na niego wpadnie. Od tamtego spotkania nie pojawił się żaden nowy filmik na YouTube i zapanowała ta dziwna cisza w eterze. Może samozwańczy bohater ukrył się w swojej norze i czekał na właściwy moment? Może nasłuchiwał policyjnego radia, by zjawić się podczas większej akcji?
Westchnęła i oparła brodę na dłoni. Wpadające przez szybę słońce raziło ją w oczy i przynosiło niechciane ciepło, bo nawet pojawił się odruch, by podciągnąć rękawy czarnej bluzy. Trudno, musiała jakoś to wytrzymać. Odwróciła się na Toma, który to mógłby wzrokiem wypalić Ivanowi dziurę w głowie.
— Przestań, bo się odwróci i zobaczy, że patrzysz, jakbyś chciał go zamordować. — Szturchnęła kolegę w ramię.
— Jak ty panikujesz...
— No ciekawe czemu. — Wydęła wargi. — Mógłby nas z to pozwać.
Dopiero to skłoniło Toma do wbicia tym razem w nią swojego uroczego, mrożącego krew w żyłach spojrzenia.
— Za to, że jedziemy na zakupy?! — syknął.
Ukradkiem zerknęła na widoki za szybą. Zjechali już z tej głównej, kilkunastopasmowej drogi, a otoczenie zmieniło się nie do poznania – zupełnie jak za pierwszym razem, gdy Chris pokazywał jej Hyper City. Przejeżdżali właśnie wąską ulicą pomiędzy niższymi budynkami; licznymi sklepami usługowymi, które ochoczo odwiedzała ta raczej podejrzana część klienteli.
— W takie miejsce nie jeździ się na zakupy — odparła sucho, już na niego nie patrząc.
Autobus przemieszczał się znacznie wolniej, nie pomagały przejścia dla pieszych i duże samochody dostawcze, co jakiś czas zjeżdżające z drogi, by zaparkować na krawężniku przed sklepami. Po chodnikach szwendali się przeróżni ludzie; od matek z licznym potomstwem, przez starsze, wychudzone osoby, po podejrzanych typków w za dużych ciuchach. Ori zauważyła też kiwającego się w przód i tył faceta, który pewnie zażył fenty albo inne gówno. Przypominał ludzką lalkę o pustym spojrzeniu, która poruszała się pod wpływem niewidzialnej siły.
— Straszne... — szepnęła sama do siebie.
— Tak jest wszędzie — mruknął Tom, a ona poczuła ruch obok siebie. Przysunął się, by też popatrzeć.
— Wiem, ale...
— Nie wszystkich da się uratować.
Błyskawicznie odwróciła do niego głowę, nie zważając na ten nieprzemyślany ruch. Nie spodziewała się, że jego twarz będzie AŻ TAK blisko. Dotknęła nosem jego nosa i poczuła na skórze ciepły oddech. Na chwilę zesztywniała, uległszy przeszywającemu skurczowi biegnącemu od pleców w dół, wzdłuż kręgosłupa. Tom nie odsunął się od razu; spoglądał na nią tymi bursztynowymi ślepiami, które czasem mroziły jej krew w żyłach, ale teraz... Były ciepłe i przyjazne.
Głośno przełknęła ślinę. Czy gdyby położyła mu teraz dłoń na klatce piersiowej, to jego serce biłoby równie szybko co jej? Cholera.
Uśmiechnął się pod nosem, po czym wyprostował plecy, zostawiając ją w bezpiecznej odległości. Kompletnie straciła wątek; o czym wcześniej rozmawiali? Chyba o tamtym nieznajomym ćpunie, ale to już nie miało znaczenia... Znów zaschło jej w ustach.
— Ivan się podniósł — usłyszała, a kolczyk Toma w kształcie krzyża lekko zabrzęczał.
Wstali i spokojnym krokiem podeszli do tylnego wyjścia, posyłając Ivanowi ukradkowe spojrzenia. Chłopak ani razu nie odwrócił się w ich stronę, jechał jak zahipnotyzowany, patrząc tylko przed siebie. Teraz albo nigdy.
Cała trójka, innymi wyjściami, wygramoliła się z autobusu prosto przed sklep z protezami i chociaż przybytek nie zachęcał brudnymi szybami czy obdrapanym szyldem, tak kręciło się przed nim przynajmniej kilkanaście osób. Ivan jednak nie czekał, aż sobie pozwiedzają – od razu ruszył szybkim krokiem wzdłuż budynków. Tom też zareagował w porę. Może całkowicie bezwiednie, a może jednak celowo, zamknął dłoń Ori w stalowym uścisku, by pociągnąć ją za sobą. Na chwilę zrobiło jej się zimno i cała sztywna podążała za nim jak robot, którego kolana nie chciały prawidłowo działać. Mimo to sprawnie lawirowali między tubylcami i nie zatrzymywały ich pogwizdywania, wścibskie spojrzenia czy obce plecy. Tom poruszał się niczym czarna pantera – skupiony na celu, nie przejmował się otoczeniem będącym dla niego tylko wyblakłym tłem. Ori pomyślała nawet, że była dla niego balastem i bez niej poradziłby sobie znacznie lepiej.
To sprowadziło ją na ziemię. Musiała się skupić, do cholery! Ścisnęła ich połączone dłonie, co sprawiło, że Tom jednak posłał jej skonsternowane spojrzenie, ale nie odpuszczał. Wciąż parł przed siebie. Ori, zbyt niska, by z taką łatwością obserwować Ivana, po prostu skanowała otoczenie. Mijane przez nich stoiska czy sklepy różniły się głównie szyldami czy sprzedawanymi produktami, ale reszta pozostawała niezmienna – brud, nieprzyjemny zapach potu, niedziałająca klimatyzacja, ludzie o twarzach pokonanych przez życie.
To nie będę ja. Nigdy.
Nieco przyspieszyła i niemal przywierała ramieniem do Toma. Jego obecność dodawała otuchy, zwłaszcza że chodnik robił się coraz węższy, a ludzi nie ubywało. Jakiś odgrażający się komuś facet prawie trafił Toma pięścią, a dwóch małych chłopców ubranych w poplamione bluzeczki przebiegało tak blisko, że Ori niemal się o nich potknęła. Tom puścił ją tylko na chwilę, by przenieść rękę na jej biodro.
To dziwne, że zupełnie jej to nie przeszkadzało. Jego ciepło i dotyk były kojące, a silne ramię przynosiło poczucie bezpieczeństwa. Coś zakłuło ją w sercu. Przez moment poczuła się jak mała, bezbronna dziewczynka, która jeszcze nie zaznała okrucieństwa tego świata. Jak dziewczynka, którą kiedyś była... Zadarła wzrok, by natrafić na twarz Toma; zaciśnięta szczęka i ładne kości policzkowe, do tego ściągnięte brwi w grymasie skupienia i jeszcze ten bujający się w przód i w tył kolczyk. Czy Tom zawsze był tak przystojny, czy może jednak patrzyła przez pryzmat tego, że ją ochraniał, torując drogę własnym ciałem? Doprawdy, przez to całe śledzenie kompletnie postradała zmysły.
— Skręcił! — odezwał się niespodziewanie.
Przyjaciel pokierował ją w boczną, znaczniej mniej obleganą uliczkę. Musieli zachować większy dystans od Ivana, bo przecież tamten mógłby ich z łatwością zauważyć. Mimo zmniejszonej liczby ruchomych przeszkód na drodze, Tom nadal nie puścił jej ręki. Uśmiechnęła się głupkowato, zupełnie tego nie kontrolując. Jego ciepła dłoń była jedyną pozytywną rzeczą w tym miejscu; otaczały ich wysokie, zatęchłe kamienice przysłaniające światło dnia, na ziemi walały się ubrania czy resztki jedzenia, wokół których kręciły się szczury. Z otwartych okien dobiegały ich mniej lub bardziej wesołe krzyki, dźwięki z telewizorów oraz płacz dziecka.
Pokonali kilka zakrętów i robiło się coraz bardziej nieciekawie. Przyłapany na gorącym uczynku dealer splunął na ich widok, bo uciekł mu klient. Coś huknęło w metalowy kontener z klapą i prawie zderzyli się z kobietą, która wyszła na uliczkę w samej bieliźnie. Jej rozmazany makijaż sugerował, że raczej nie miała udanego dnia. Rzuciła w ich stronę siarczystym przekleństwem i poszła w swoją stronę.
Do tej pory Ori uważała, że już nic nie zrobi na niej wrażenia, a jednak ta gorsza dzielnica Hyper City wywoływała zimne ciarki na karku. Orianna najchętniej czmychnęłaby prosto do swojego bezpiecznego gniazdka. Czekali tam na nią kochający rodzice oraz brat, a ona, zamiast przynosić im tylko dumę, szwendała się po zapyziałych, wąskich uliczkach, śledząc kolegę ze szkoły! Jakim cudem Ivan mieszkał w takim miejscu?! Czyżby stypendium nie starczało na lepsze mieszkanie? To nie miało sensu...
Nagle niewidzialna ręka ścisnęła ją za serce i na chwilę zabrakło Oriannie tchu w piersi. No właśnie! To... To przecież...
— To nie ma sensu! — pisnęła, nie poznając własnego głosu.
— Co?
Zadrżały jej wargi i spociły dłonie, ale Tom chyba się tym zbytnio nie przejął.
— On wie. Ivan na pewno o nas wie. Tom, zawróćmy.
— Przestań. Doszliśmy już tak daleko!
Nie zwalniali, przeciskając się coraz to węższymi alejkami. To prawda, Ivan był naprawdę blisko, tyle że... Czy to nie wyglądało tak, jakby prowadził ich prosto w pułapkę? Nikt ich tu nie znajdzie, nikt nie przybędzie z pomocą. Tylko komu będzie ta pomoc potrzebna?
— Tom, błagam cię. — Szarpnęła go za rękę, ale był nieustępliwy. — To jest zbyt podejrzane.
— Musimy sprawdzić, czym się zajmuje po szkole — syknął, nie odwracając wzroku od kolejnego zakrętu.
W końcu wydostali się z ciasnej alejki prosto na otwartą przestrzeń. Był to jednak ślepy zaułek z trzech stron otoczony kamienicami bez okien. Zero wścibskich spojrzeń, zero możliwości ucieczki, a przed nimi stał Ivan we własnej osobie. Cholerny Ivan, który doskonale zdawał sobie sprawę z ich obecności! Posłał im spojrzenie pełne odrazy.
— Przeklęte szczury! — krzyknął z mocnym, wschodnim akcentem.
Tom posłał jej jeden, mocniejszy uścisk dłoni, jakby to miało coś zasygnalizować, ale w tej chwili kolana znów odmówiły posłuszeństwa, a sztywne ramiona nie były w stanie nawet zadrżeć.
— Po co włamałeś się do sali Edda? — rzucił, nie dając się zastraszyć.
Ivan, chyba w odpowiedzi, wykrzywił usta w karykaturalnym uśmiechu. Dopiero teraz dostrzegła w jego oczach iskierkę szaleństwa, a kiedy rozłożył ręce na boki, usłyszała świst. Ciało zareagowało szybciej niż umysł. Puściła Toma i wykonała na ziemi płynnego fikołka, a tuż po tym, w miejsce, gdzie stali chwilę wcześniej, spadł niczym z nieba ogromny kontener. W powietrze wzniósł się pył i rozdźwięczało w uszach od brzdęku metalu.
— Tom! — krzyknęła w eter.
— Żyję. — Wychylił się z drugiej strony śmiercionośnej pułapki.
Mogła odetchnąć z ulgą, a przelotne niezadowolenie pomieszane z zaskoczeniem na twarzy Ivana dało jej niewielką przewagę. Prawie zginęli i odcięto im drogę ucieczki, a przez to stracił ją również Ivan. Ori nie marnowała cennych sekund – od razu przeszła do natarcia. Wystrzeliła w jego kierunku ze zgiętą pięścią. Chciała to załatwić jednym, celnym ciosem w szczękę. Moc Ivana była zbyt niebezpieczna, aby wdawać się z nim w dyskusje.
— Uważaj! — rozległ się głos Toma, ale to nic nie pomogło.
Ori poczuła ucisk w okolicy żołądka. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, a pulsujący ból na chwilę odebrał jej świadomość. Z trudem podparła się na chwiejnym ramieniu. Oberwała starą, metalową skrzynką na narzędzia prosto w brzuch.
— Ori...
Nigdy tak do niej nie powiedział. Cholera. Krew trysnęła z nosa, ale nie było czasu na użalanie się nad sobą. Orianna odepchnęła się od ziemi, by uniknąć kolejnego, lecącego na nią przedmiotu. Butelka rozbiła się na ścianie za nią.
— Ivan, do kurwy nędzy, przestań!
Rozległ się paniczny śmiech. Coś znów przecięło powietrze, tym razem celem był Tom. Poradził sobie znacznie lepiej, bo bez trudu ominął zabójczą suszarkę na ubrania i już biegł na oponenta. Nie zauważył jednak lecącego klimatyzatora.
— Nie... — wyrwało się Ori, gdy usłyszała trzask, a zaraz głuche sapnięcie przyjaciela.
Tom oberwał w głowę oraz ramię, którym próbował się zasłonić. Z rozciętej skóry od razu poleciała krew, zalewając chłopakowi czoło i oczy. Upadł na kolano, ciężko dyszał. Rozpaliła się w niej iskierka nadziei, że Ivan o niej zapomniał, przez co zdąży go dopaść. Nic bardziej mylnego.
Brzdęk szkła był nie do pomylenia, tylko skąd?! Nie zdążyła się nawet rozejrzeć, a przenikliwy ból oznaczył jej plecy i rozlał się po całym ciele niczym mozaika. Szkło bez trudu przebiło materiał bluzy i odnalazło drogę do skóry. Telekinetyczna siła Ivana była tak duża, że szkło wbiło się Oriannie w kręgosłup. Chyba. Nie mogła mieć pewności. Nie myślała trzeźwo. Pulsacyjne, nierówne wibracje atakowały pod czaszką, obraz rozmazywał jej się przed oczami, szumiało w uszach. Słyszała na przemian śmiech, nierówny oddech Toma, przerywany, spazmatyczny płacz dziecka.
Tom.
Dudnienie kroków Ivana niemal rozsadzało jej mózg, a serce biło tak szybko, że zagłuszyłoby wszystko inne. Krew szumiała w skroniach. Orianna skrobnęła palcami po ziemi, zaciskając dłoń w pięść. Echa przeszłości przedzierały się do niej szeptami.
Ivan zbliżał się do Toma. W ręku trzymał nóż.
Na Bogów...
Zabije go.
Shivari... — usłyszała.
Nie mogła! Nie tu, nie teraz! Obiecała, że już nigdy tego nie zrobi, że już nigdy się nie przemieni. Będzie żyć inaczej, bez rozlewu krwi i mordów.
Ivan uniósł nóż na wysokość twarzy za pomocą telekinezy. No tak, nie chciał sobie pobrudzić rączek. Był już tak blisko, że lada chwila...
Przecież dostała moc od samej bogini, dlaczego więc nie mogła jej użyć? Co stało jej na przeszkodzie? Oczy Toma były teraz mętne, uciekały na boki. Miał zaraz zemdleć i wcale nie pomagała upływająca z jego rozciętej głowy krew. Mimo to wciąż walczył – podniósł się z trudem, oparłszy ciężar na kolanie i stanął jak równy z równym. Coś błysnęło tuż obok, ale to może był nóż, Ori nie wiedziała. Ivan skierował ostrze prosto na krtań Toma.
Nie obroni się.
Syknęła, mocno zaciskając zęby. Wiedziała, że on ją za to znienawidzi. Sama nienawidziła się wystarczająco mocno, ale to było coś zupełnie innego. Musiała jednak podjąć decyzję i nieważne, na co się zdecyduje, poniesie konsekwencje. Przymknęła powieki, odrzuciła mentalne okowy, którymi spętała się sześć lat temu. Tatuaże i tak nie dawały za wiele, po prostu wmówiła sobie, że jakkolwiek ją blokowały. Puściła wodze.
Moc trysnęła z każdej komórki w ciele, Orianna usłyszała skwierczenie jej spalanej skóry, trzask kości i skrzypienie odrywanych od nich mięśni. A może sobie to wszystko wyobraziła? Może ludzki, ograniczony umysł w jakiś sposób chciał tłumaczyć tę transformację? Czuła jednak pulsujące w podbrzuszu źródło nienasyconej energii, a z jej gardła wydarł się przeraźliwy krzyk. Krzyczała do Ivana w swoim dawnym języku. Snop światła na chwilę odciął jej pole widzenia, wiedziała jednak, że oblepiające ciało kryształy uformowały się w kolce, którym pozwoliła wystrzelić we wszystkie strony.
Musiała dać temu upust, inaczej rozsadziłoby ją od środka. Wszystko działo się tak szybko, tak sprawnie, nie słyszała już żadnych głosów oprócz tego jednego w jej głowie – tego cudownego śpiewu przypominającego o tym, jak dobrze było powrócić do formy. Zacisnęła kościste pięści dumna ze swojego wyczynu. Grube u podstawy, ale zwężające się i ostre na końcu kolce tkwiły teraz wbite w ściany budynków dookoła, a pole bitwy zamieniło się w błyszczący labirynt, który zablokował ich wszystkich.
— Kurwa. — To ją ocuciło.
Spojrzała na Toma trzymającego się za prawe, obficie krwawiące ramię. Ups, najwyraźniej zahaczyła i o niego. Ivan, dla odmiany, wisiał w powietrzu przybity do przeciwległej ściany przez kolec w jego brzuchu. Wokół niego roztaczała się krwawa miazga. Shivari wyszczerzyła zaostrzone zębiska.
— Coś ty narobiła...?
Przekrzywiła głowę na bok. Czyżby Tom nie podzielał jej zachwytu nad tym dziełem? Czyżby nie doceniał, jak bardzo się dla niego poświęciła? A może zmienił strony i od teraz zostanie jej największym wrogiem? Jeśli tak, to już ona się z nim rozliczy.
— Heretyk — syknęła, gniewnie mrużąc oczy. Była gotowa do kolejnego ataku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top