Rozdział 11
— Czekaj, że co? Muszę to przetrawić.
Czy Ori właśnie opowiedziała o sytuacji, jaka się zadziała w gabinecie Parka? Tak. Czy wyjawiła całą prawdę? No jasne, że nie. Nie mogła przecież zdradzić prawdziwego powodu, dla którego dyrektor tak sprawnie to wszystko zatuszował. Dokumenty związane z Dark Sparkiem też na razie zachowała dla siebie. Kate przyjęła już zdecydowanie za dużą jak dla niej dawkę informacji, bo z głupkowatym wyrazem twarzy spoglądała zamglonym spojrzeniem gdzieś na jeziorko. Potrzebowała jeszcze kilku sekund, aby się ogarnąć, aż w końcu dodała:
— To jest chore! W sensie okej, fajnie, że ci odpuścił, i ofkors, nie cierpię Angie, ale kurczę... — Popatrzyła na Ori tak, jakby szukała w niej zrozumienia.
Edd przejął pałeczkę:
— Coś tu mocno nie gra. Wiemy już, że Park działa głównie dla własnych interesów, więc na pewno nie chodzi tylko o dobre imię szkoły.
— Yup, takie info, puszczone w świat, zniszczyłoby reputację HIT-u. Myślę jednak, że — mówił Tom — chce od ciebie czegoś więcej.
I cała trójka popatrzyła na nią, jakby nagle była głównym podejrzanym w sprawie morderstwa! No dobra, prawie była, co nie zmieniało faktu, że chyba powinni stać po jej stronie, prawda? Na twarz Toma wstąpiła ta nieufność, z którą Ori go poznała; zwęził oczy, mocno zacisnął usta, nawet ciało ustawił w takiej nieco defensywnej pozie.
— Jak tylko będę wiedzieć więcej, to od razu wam powiem! — skłamała, wyciągając przed siebie ręce w geście poddańczym.
Nastała dziwna, niekomfortowa cisza. Prowadzili ze sobą niemą walkę na spojrzenia, głównie Ori z Tomem. Gość nie odpuszczał, to mu należało przyznać. Był cwany, cwańszy, niż dziewczyna przypuszczała. Mógł być dla niej zagrożeniem... Przecież wystarczyłoby tylko...
Na Bogów, nie! O czym ona w ogóle pomyślała?!
Aż głośno wypuściła zalegające w płucach powietrze, które ważyło chyba z tonę.
Odwróciła wzrok, przegrała.
— Słuchajcie, ja też muszę wam coś powiedzieć. — Edd spadł jej jak manna z nieba, a inni od razu zainteresowali się jego słowami. — Dostałem dziś na mejla nagranie z kamery. Jeszcze go nie oglądałem...
— Dopiero teraz nam to mówisz?! — ryknęła Kate.
— No co? Kiedy miałem to zrobić? Byliśmy zajęci innym tematem.
— Kate, zejdź z niego. Po prostu chodźmy teraz — zrugał koleżankę Tom.
I poszli. Cała czwórka. Wrócili do głównego budynku, potem od razu udali się do sali komputerowej Edda. Byli jakoś tak dziwnie poddenerwowani, nawet Ori, która przecież z tym włamaniem nie miała nic wspólnego, ale najwyraźniej przejęła się losem kolegi. Bo jeśli wierzyć Tomowi, że Edd tworzył takie „zajebiście pomocne" programy, to ktoś z pewnością chciał podkraść jego kod.
Edd otworzył załącznik i odpalił jedyne nagranie. W rogu widniała godzina dziesiąta trzydzieści pięć, czyli na trochę przed lunchem. Wszyscy wstrzymali oddechy, dało się słyszeć tylko szmery z głośników. Przesłany do Edda film nie był długi, najwyraźniej wycięto dla niego tylko ten fragment, w którym ktoś faktycznie się włamał, bo już za chwilę przed salą stanął panicznie rozglądający się na boki chłopaczek w ciemnej bluzie z kapturem zarzuconym na głowę. I to wystarczyło, by uchwycili fragment jego twarzy. Edd zapauzował.
— Kojarzycie go?
Ori na pewno nie kojarzyła. Szczupły niski, z wystraszoną miną. Miał chyba ciemne oczy.
— Niezbyt... — mruknął Tom, przysuwając twarz do monitora, a co za tym szło – przysuwając twarz do Ori.
Odruchowo zadrżała.
— Wiecie co... Gdzieś jakbym go... — Kate też się nachyliła i jej usta zrównały się z nosem Edda siedzącego na fotelu.
Adams mogłaby przysiąc, że kolega momentalnie zesztywniał, a jego policzki oblał pokaźny rumieniec.
— Wydaje mi się, że to pierwszoroczniak. Sprawdzę to.
Nagranie faktycznie skończyło się kilka minut później, bo jak tylko usłyszeli z głośników stłumiony alarm, chłopak w pośpiechu wybiegł z sali. Wtedy znów przyjrzeli się jego twarzy, ale to już nie rzuciło nowego światła na sprawę.
— Znajdę tego idiotę i przyniosę ci go w zębach — warknęła Kate i choć intencje zapewne miała dobre, to tak energicznie pacnęła Edda w ramię, że ten aż stęknął.
Cudownie, jeszcze tego brakowało, żeby jakiś dzieciak grzebał w sprawach kumpli Orianny...
Zaraz, zaraz, czy właśnie pomyślała o nich per kumple? Świat już całkowicie oszalał. Wiedziała jednak, że jeśli będzie trzeba, to włączy się w poszukiwania tego głupka, a potem już sobie wszystko wyjaśnią.
~*~
Kiedy wróciła do domu, tato wyściubił nos z gabinetu, rzucając kilka słów na przywitanie.
— Chcesz ze mną zjeść? Zrobiłem zapiekankę.
No jasne, że chciała! Umyła ręce, nakryła dla nich do stołu, a tata odgrzał dwie porcje. Usiedli.
— Wiem, co się dziś stało — od razu przeszedł do konkretów, chociaż głos miał trochę niepewny — porozmawiamy o tym?
Nie miała ochoty, ale musiała. Komunikacja była podstawą wszystkiego, nawet w tak nieprzyjaznych warunkach jak otoczenie nastolatki w okresie dojrzewania.
— Poniosło mnie dziś... — stęknęła Ori, dłubiąc widelcem w zapiekance. — Wkurzyłam się i popchnęłam koleżankę na ścianę. Ale na szczęście żyje!
Tata milczał i nie odrywał on niej wzroku. Przeszły ją po plecach ciary. Chyba nie zaczął się jej bać...? To znaczy, zdawała sobie sprawę, że mogło tak być, ale nieustannie udowadniała im, w sensie rodzicom, że ich nie skrzywdzi. Nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że być może od teraz będzie inaczej, że zaczną się obchodzić z nią jak z jajkiem albo gorzej!
— Dyrektor Park postanowił to zatuszować, chodzi mu o mnie i nie chce, żeby to się wydostało poza szkołę. Mówił wam o tym? Bo pewnie dzwonił, prawda? — zalewała ojca potokiem słów, ale nadal się nie odzywał. — Rodzicom Angie wcisnął kasę, a mi na odchodne teczkę z dokumentami. Wszystko, co ma na...
Z lekko otwartymi ustami popatrzyła tacie prosto w oczy. Próbowała z nich coś odczytać, pozostawały jednak nieodgadnione. Zacisnęła pięść na widelcu, jakoś tak bezwiednie, zupełnie tego nie kontrolując, aż w końcu warknęła:
— Powiedzże coś!
Do tej pory opanowany, tym razem niespokojnie drgnął, jakby reagował na polecenie przełożonego.
— Co chcesz ode mnie usłyszeć? Że tego nie pochwalam? Że masz karę? — parsknął, choć wcale nie wyglądał na rozbawionego. — Nie ma na tym świecie takiej mocy, która ci czegokolwiek zabroni.
Miał rację i do tej pory grzecznie grał według jej zasad. Kochał ją, czuła to, ona zresztą kochała jego, ale ich pozycje znacząco się różniły. Nie byli normalną, amerykańską rodziną.
— Ale zawsze możesz mnie wspierać jak do tej pory. Chyba że już nie masz na to siły.
Głośno westchnął i zwiesił ramiona, jakby był znacznie starszy niż w rzeczywistości.
— Zawsze będę cię wspierał, tyle że... Boję się.
— Mnie?
— O ciebie — podkreślił, kładąc akcent na „o".
Och.
Momentalnie zalała ją fala wyrzutów sumienia. Policzki zapiekły niczym zetknięte z garnkiem wrzącej wody. Naprawdę ciężko zapanować nad tymi wszystkimi emocjami, kiedy własne ciało odmawiało posłuszeństwa! Cholerne hormony...
— Wybacz — mruknęła Ori już znacznie spokojniej. Poczuła się taka zmęczona, przygnieciona tym wszystkim, jakby dźwigała na plecach niewidzialny, ogromny głaz. — Coś mnie ostatnio nosi, dużo się dzieje... Ja też się boję, ale o Parka — zdradziła i zerknęła na reakcję taty – momentalnie uniósł brwi z zaciekawienia. — To niebezpieczny typ, chce mnie wykorzystać i najgorsze jest to, że wie zdecydowanie za dużo. Już nie mogę uciec, bo mnie znajdzie i nie da spokojnie żyć.
Tatę ewidentnie zatkało. Próbował coś powiedzieć, bo nieznacznie poruszył ustami, ostatecznie jednak słuchaj dalej.
— Jestem pewna, że po szkole sprzeda mnie wojsku czy coś. I będę musiała dla nich... pracować.
Głośno przełknął ślinę i zbladł. Ori pomyślała, że to chyba był zły pomysł, aby mówić mu o tych najgorszych rzeczach. Mimo to skoro już zaczęła, to musiała skończyć.
— Nie mam wyboru, tato, tylko przed nim udawałam, że posiadam jakąkolwiek decyzyjność. Tak naprawdę, przyjmując propozycję dyrektora, wpadłam w jego pułapkę.
— Nie, t-to nasza wi...
— Przestań. Decyzja była moja. Więc i ja poniosę konsekwencje.
Wolno wypuścił powietrze przez nos. Wyglądał na bardzo przytłoczonego wszystkimi rewelacjami. Nie zasłużył sobie na to, co go spotkało. Przypadek chciał, że dobremu człowiekowi – Archiemu Adams – urodziła się córka, która wprowadziła do jego świata chaos, ból, smutek i strach. Cierpiał przez głupie zrządzenie losu, przez błąd w systemie. A ona nie mogła nic...
Nie, to nieprawda. Istniał pewien sposób, aby raz na zawsze uwolnić od niej rodziców i Aidena. Wiedziała o tym, wiedziała od początku, lecz niczym pijawka trzymała się tych cudownych, niewinnych ludzi i żyła w słodkim zakłamaniu, że tym razem może być inaczej. Że może być dobrze.
~*~
W swoim pokoju w końcu mogła na spokojnie przejrzeć teczkę od Parka. Wcześniej wyczekiwała tego momentu, ale jakoś rozbiła ją rozmowa z ojcem i podświadomie trochę to odwlekała. Orianna usiadła wygodnie na łóżku, by otworzyć przed sobą wszystkie dokumenty.
A wcale nie było ich dużo. Zaledwie kilkanaście kartek z fotografiami, opisami i...
Zaraz, zaraz.
W zagięciu papierowej teczki ukrył się niewielki, czarny pendrive. Na jego widok mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Oczywiście, że to nim zajęła się na początek. Wetknęła urządzenie do laptopa, a na ekranie pokazał się folder zatytułowany „DS". W środku znalazło się znacznie więcej zdjęć; niektóre były rozmazane i oczywiście wszystkie przedstawiały samozwańczego bohatera. To filmy okazały się znacznie ciekawsze, bo na nich DS ratował ludzi czy zwierzęta.
Był taki jeden, szczególny film, w którym kamera – wprawdzie z pewnej odległości, ale jednak – uchwyciła Dark Sparka walczącego z trzema mężczyznami. Na pierwszy rzut oka ta trójka wyglądała na zwykłych bandziorków, aż w końcu jeden, ogolony na łyso, wyciągnął broń.
Orianna spowolniła nagranie. Oglądała je bardzo dokładnie, klatka po klatce. Nie mogła zrozumieć, czemu ten uzbrojony facet nie zdążył nawet strzelić, po prostu padł na ziemię, jakby go poraził niewidzialny...
Piorun.
Przysunęła twarz bliżej ekranu. Czy tylko jej się wydawało, czy na serio z prawej dłoni Dark Sparka wystrzelił elektryczny, cienki promień, który przeszył mężczyznę? Trwało to może ułamek sekundy, ale było jak najbardziej prawdziwe!
Coś zabulgotało jej w żołądku i z pewnością nie była to zapiekanka taty.
Cholerny Dark Spark okazał się o wiele bardziej problematyczny, niż się Oriannie wydawało. Bo albo wszedł w posiadanie jakiejś naprawdę zaawansowanej technologii, albo... miał nadprzyrodzone moce. Oczywiście drugiej opcji nie chciała brać pod uwagę, ale im dłużej cofała, a potem oglądała nagranie, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że wszystko było możliwe. Nic dziwnego, że Park również chciał go dorwać. Jeśli faktycznie DS chodził do HIT-u, a dyrektor nie miał pojęcia o jego mocach, bohater mógł okazać się prawdziwą żyłą złota. I to logiczne, że ujawniać się nie chciał.
Musiała coś z tym zrobić, musiała się kogoś poradzić. Jej nowa „paczka" raczej odpadała, bo niby jak Ori wytłumaczyłaby fakt posiadania tych dowodów? Musiałaby znów naopowiadać im bajki, ale skrzywiła się na samą myśl o kolejnych kłamstwach. Drugi przyszedł jej do głowy Chris. Nie był jakoś specjalnie z tym wszystkim związany poza oczywiście uczęszczaniem do ich szkoły, a dodatkowo od samego początku coś ją do niego nieustannie ciągnęło.
Od razu sięgnęła po telefon i nastukała wiadomość.
~*~
Usiadła tym razem na jego łóżku zasłanym czarną, elegancką plandeką. Sam ją do tego zachęcił! Nie była tak skrępowana jak za pierwszym razem w tym pokoju, więc przystała na propozycję. Chris zresztą usiadł tuż obok. Był tak blisko, że czuła orzeźwiający zapach wody kolońskiej, widziała delikatne żyłki na szyi, no i te jasne oczy... Roztaczał wokół siebie intrygującą aurę, tego mu odmówić nie mogła.
— Czy wierzysz w magię, Chrisie Jenkins?
Aż zamrugał, usłyszawszy pytanie i na chwilę zmył z twarzy tę nieprzeniknioną maskę opanowania.
— Słucham?
— No wiem, jak to brzmi... Ale widziałam coś, co sprawiło, że zwątpiłam w otaczający nas świat. — Lekko przygryzła dolną wargę. — Pokażę ci.
Odpaliła na telefonie to samo nagranie, które oglądała już tak wiele razy, że zapamiętała każdą sekundę.
— O tu, teraz patrz!
Chris oglądał i coraz mocniej marszczył czoło. Być może coś sobie uroiła, a może on też to dostrzegł? W końcu popatrzył na nią z takim dziwnym grymasem, jakby zbierał właściwe słowa.
— No coś jest na rzeczy — wydusił.
Czyli jednak nie oszalała, a Dark Spark posiadał jakieś... moce.
— Skąd masz nagranie?
Westchnęła, a niewidzialne palce ścisnęły ją za gardło. No a jakże, musiał o to zapytać! W sumie czego się spodziewać...
— Od Parka.
— Dyrektor tak po prostu ci je dał? — Chris pokazywał coraz więcej emocji, nawet uniósł brwi!
— Nie tak po prostu... Poszliśmy na pewien układ, o którym wolałabym nie mówić. To był taki gest dobrej woli z jego strony.
Naprawdę chciałaby w to wierzyć.
— Okej, nie dopytuję. — Znów popatrzył na jej telefon, chociaż ekran był już zablokowany. — Odpowiadając na twoje pytanie — głośno wypuścił powietrze przez nos — to wierzę w magię. Zwłaszcza że po szkole krążą pewne miejskie legendy o wyjątkowych uczniach obdarzonych mocami.
— Serio?
Kiwnął głową.
— A teraz, widząc coś takiego, nie mógłbym tych opowieści ignorować. Tylko, Orianno... — Niespodziewanie położył dłoń na jej ramieniu. — Uważaj, na co się porywasz. Jesteś pewna, że chcesz w tym grzebać?
Aż zadrżała, nie wiedząc, czy od jego elektryzującego dotyku, czy może od wypowiedzianych słów. Chris niestety miał rację i grzebanie w czymś takim mogłoby okazać się dla Orianny zgubne.
Ona jednak... jakoś nie mogła się przed tym powstrzymać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top