Zwierciadło w zwierciadle. Labirynt - recenzja


Po dwóch mocno politycznych spektaklach i oczekiwaniu na powrót na kolejny (,,1989") postanowiłam całkowicie zmienić klimat i udać się na coś zbliżonego do fantastyki. ,,Zwierciadło w zwierciadle. Labirynt" jest adaptacją książki Michaela Ende, słynnego pisarza fantastyki, autora ,,Niekończącej się opowieści", którą chyba każdy kojarzy, jeśli nie jako powieść, to jej ekranizację lub nagraną do niej piosenkę.

Fabuła jest dość umowna i nietypowa. Kozioł (coś w rodzaju Diabła) zaprasza nas na przedstawienie odgrywane przez trupę składającą się ze Starego Króla, Starej Królowej, Kuglarza, Anioła i Panny Młodej. Cała świta czeka na pojawienie się Wędrowca, który jako jedyny może poślubić Pannę Młodą i podobno przejść przez drzwi do innego świata. Wędrowiec pojawia się i rusza w drogę, chociaż z zastrzeżeniem, że nikt wcześniej nie powrócił z Labiryntu.

Wiem, że coraz częściej to mówię, ale ten spektakl jest specyficzny. Najwidoczniej polscy twórcy są coraz odważniejsi ;) Nie czytałam tej konkretnej książki Endego, więc nie wiem, na ile inscenizacja się na niej opiera, ale podtytuł ,,Trzynaście bajek dla dorosłych" bardzo tu pasuje, bo mamy do czynienia ze zbiorem scen, które są ze sobą powiązane, ale zarazem każda przedstawia coś innego. Obawiałam się, czy na dłuższą metę nie będzie to męczyć i fabuła nie wyda mi się przesadzona, ale dobrze się bawiłam. Były momenty lżejsze i bardziej rozrywkowe, były skłaniające do refleksji. Były metafory i ukryte znaczenia, ale podane w taki sposób, by zmusić do myślenia, ale jednocześnie zadowolić też warstwą ,,wierzchnią".

Mamy tu sporo poruszanych tematów. Wszystkie je spina wędrówka człowieka przez życie, ale oprócz tego mamy tu refleksje na temat szukania zapomnienia w miłości fizycznej, okrucieństwa wojny, bezwzględności władzy, powiązań Kościoła z polityką. Nie brakuje nawiązań do naszej współczesnej rzeczywistości i wydarzeń, które rozpalają społeczeństwo, więc nie uciekłam przed tymi tematami. I o ile w spektaklu ,,Songi Teatru STU" narzekałam na za duże przeplatanie teraźniejszości z np. latami 80, tak tutaj postawiono tylko na aktualne tematy i wyszło to świetnie. Ale nie brakuje też warstwy rozrywkowej, zabawnych dialogów oraz interakcji z publicznością, w której przoduje Kozioł.

I piosenki. Teatr STU często sięga po elementy muzyczne i tak było też tutaj, sięgnięto głównie po klasyki polskiej piosenki na czele z ,,Jak linoskoczek" Grzegorza Turnau. Numery są wykonane pięknie, wszyscy artyści prezentują wysoki poziom wokalny, aranżacje mają wspaniły klimat i budzą emocje, prowadząc nas przez opowieść. Myślę, że kiedyś wrócę na ten tytuł, bo chcę to jeszcze raz usłyszeć.

Strona techniczna także stoi na wysokim poziomie. Scenografia jest dość minimalistyczna, ale poszczególne rekwizyty pasują do opowieści i mają swoją atmosferę, a całości dopełniają piękne, klimatyczne światła. Mamy też wyświetlane nad sceną obrazy i jak czasem taki zabieg mnie irytuje, tak tutaj pasował i dopowiadał pewne kwestie (banknoty cudowne!). No i kostiumy są absolutnie fantastyczne - barwne, oryginalne, przykuwające wzrok. Szczególnie ostateczna suknia Królowej i suknia Panny Młodej. Do tego dopracowane makijaże.

Jednak tym, co szczególnie przyciągnęło mnie na ten tytuł, jest obsada, w której znaleźli się jedni z moich ulubionych aktorów. Na szczęście, na moim przedstawieniu pojawiła się większość z nich.

Przez całość prowadzi nas Jan Marczewski w roli Kozła i jest to chyba najbardziej barwna postać. To ktoś w stylu diabła i zarazem mistrza ceremonii - przekracza granicę między sceną a widownią, jest nieco demoniczny i mroczny, kiedy indziej zabawny i lekki. Raz wydaje się złym duchem, a kiedy indziej pomocnikiem, ale nigdy nie można oderwać od niego wzroku. Jan Marczewski w pełni udźwignął ciężar tej niełatwej roli. W porównaniu z nim główny bohater grany przez Roberta Koszuckiego może się wydawać nieco blady, pozbawiony wyrazistych cech, ale myślę, że to celowy zabieg, aby stworzyć everymana, którego każdy widz będzie mógł ,,wypełnić". Natomiast jego wątpliwości, strach i nadzieję Koszucki oddaje bardzo dobrze.

,,Trupa teatralna" ani trochę im nie ustępuje. Beata Rybotycka jak zawsze nie zawodzi. Jej Stara Królowa jest jednocześnie mroczna, zimna i okrutna, ale też pełna rozpaczy i tęsknoty. Jej dialog ze Starym Królem na początku budzi do niej pogardę, a potem coraz większe współczucie. Ani na chwilę Królowa nie rezygnuje ze swojej tajemniczości i godności, nawet gdy błaga o miłość. Z kolei wykonanie piosenki ,,Jeruzalem" urzeka wrażliwością i autentycznością. Ja miałam łzy w oczach. Jednak wokalnie najbardziej urzekła mnie Sylwia Zelek-Golonka, którą na scenie widziałam po raz pierwszy. Aktorka dobrze pokazuje ,,dziwność" Anioła, który nie jest ani chłopcem, ani dziewczynką, a zarazem jego mądrość i dobroć, bycie oparciem dla reszty, ale szczególnie zapada w pamięć jej czysty, dźwięczny głos. Trio pań zamyka Martyna Solska, po której spodziewałam się większej roli, ale i tak odegrała ją bardzo dobrze. Panna Młoda to nieco naiwna, romantyczna dziewczyna czekająca na księcia z bajki, ale mająca też w sobie coś niepokojącego. Później natomiast Martyna zamienia się w pracownicę ,,dzielnicy miłości" i bardzo dobrze ogrywa tę scenę, gdzie jest kusząca, ale bez tandety i seksualizowania siebie. Jej głos jest całkiem przyjemny dla ucha, więc czekam na bardziej rozbudowane wokalnie role.

Na końcu pozostali panowie. Andrzej Róg jako Stary Król jak zawsze pokazuje klasę w roli doświadczonego, złamanego przez życie mężczyzny, który jednak nie wyrzekł się swojej godności i wierzy, że Bóg jest po jego stronie. Szczególnie w rozmowie z Królową pokazuje silne i skrajne emocje. Z kolei Marcin Zacharewicz jako Kuglarz miał chyba najmniejszą rolę, ale dobrze dopełniał Kozła i wprowadzał na scenę sporo niepokoju. I zapomniałabym o efektach specjalnych i iluzjonistycznych, które naprawdę dopełniały całość i przypominały o obecnej na scenie magii.

Teatr STU po raz kolejny udowadnia, że zasłużył na miano mojej ulubionej krakowskiej sceny teatralnej. Chociaż nie będzie to mój ukochany tytuł, to świetnie się na nim bawiłam, ale zaliczyłam też chwile zadumy i wzruszeń, i właściwie do żadnego elementu nie mogę się doczepić. Kiedyś na pewno wrócę, chociażby dla tych pięknych piosenek i żeby zobaczyć Królową Marysi Tyszkiewicz i Anioła Joanny Pocicy.


Ocena: 8/10

Ulubiony aktor: Beata Rybotycka jako Stara Królowa

Ulubiony głos: Sylwia Zelek-Golonka jako Anioł

Ulubiona piosenka: ,,Jeruzalem"

Ulubiona scena: Rozmowa Królowej i Króla


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top