Jesus Christ Superstar według Jakuba Wociala - recenzja


Kilka miesięcy temu próbowałam zrobić listę musicali, które bardzo chciałabym zobaczyć. Chciałam umieścić tam ,,Jesus Christ Superstar" w interpretacji Jakuba Wociala i Santiago Bello. Jednak nie byłam pewna, czy ta inscenizacja kiedykolwiek wróci na polskie sceny. Tymczasem niespodziewanie firma Jakuba Wociala ,,Broadway w Polsce" ogłosiła prywatne wystawienie tego tytułu - aż na trzech scenach.

Jak sama nazwa wskazuje, jest to fabularyzowana historia ostatnich dni Jezusa Chrystusa, który jest tu ukazany jako idol tłumu, który wielbi go, ale nie do końca rozumie Jego słowa. Jedyną osobą, która dostrzega niebezpieczeństwo w postawie uczniów Chrystusa, jest apostoł Judasz, który ostatecznie uznaje, że musi przerwać tę działalność i połączyć siły z izraelskimi kapłanami.

,,Jesus Christ Superstar" to musical wzbudzający ogromne emocje. W wielu kręgach uchodzi za kontrowersyjny i obrazoburczy, dla innych jest pięknym duchowym przeżyciem. Zabawne jest to, że o inscenizacji Jakuba Wociala widziałam dwie wydawałoby się niemożliwe do pogodzenia opinie: ,,Jestem wierząca/y, ale lubię ten musical", ,,Nie po drodze mi z religią, ale lubię ten spektakl". Ja znałam tę historię i większość piosenek, ale nigdy specjalnie o nich nie myślałam, poza zapętlaniem sobie coverów Accantusa przed Wielkanocą. Natomiast czytając przez kilka lat recenzje i opinie o tej inscenizacji, miałam poczucie, że to może być coś dla mnie.

I nie zawiodłam się. To jeden z tych musicali, które oddziałują na zmysły, zmuszają do refleksji i na których siedzi się cicho, nie chcąc uronić ani chwili z fabuły. Jako osoba wierząca, nie czułam się zbulwersowana, a przeciwnie, zaproszona do dialogu i przemyśleń, do przyjrzenia się, co można zrobić z wiarą, jak zareagować na słowa Jezusa i czy zawsze rozumiemy, w co wierzymy. Nie jest to wizja zawsze przyjemna i wygodna, ale ja lubię od czasu do czasu poczuć się zaniepokojona teatrem i zostać zmuszona do przemyślenia nie tylko sztuki, ale i tego, co jest we mnie i w świecie. Podobne odczucia miałam chociażby przy ,,Thrill me" na temat natury zła. Na ,,Jesus Christ Superstar" siedziałam z bijącym sercem i jeszcze długo rozważałam przedstawione wątki. W dużej mierze to oczywiście zasługa materiału, który wykorzystuje biblijne postacie i wątki do pokazania nam ludzkich wątpliwości, słabości i starań. Muzykę wcześniej lubiłam, ale bez szału (wyjątkiem jest utwór ,,Jak mam go pokochać", o którym nawet pisałam pracę na studiach). Natomiast na deskach Teatru Variete zachwyciłam się tymi mocnymi i przebojowymi, a zarazem prawdziwymi i emocjonalnymi utworami. Rozterki Jezusa w ,,Biednym Jezuralem" czy ,,Getsemani", bunt Judasza w ,,Superstar" i ,,Nie miało być tak", przekręcanie słów Jezusa w ,,Mów jak jest" i piosence Szymona Zeloty, mroczne ,,Jezus musi umrzeć" czy ,,Na wieki przeklęty", ale też te delikatniejsze utwory, jak wspomniane już ,,Jak mam go pokochać" czy ,,Zacząć od początku".

Jednak wersja Wociala i Bello zapada też w pamięć pod względem samej adaptacji, która różni się od większości światowych produkcji ,,Jesusa", które zazwyczaj są mocno współczesne. Tutaj mamy dużo inspiracji Biblią i starożytnością - w kostiumach, rekwizytach czy choreografii. I dla mnie to był świetny pomysł - moda się zmienia, to co dla nas jest codzienne, za dziesięć lat może trącić myszką. Czerpanie z wzorców biblijnych i antycznych dodaje tej inscenizacji uniwersalności, zarazem zwracając uwagę na kontekst historyczny i to, że ludzie zawsze są identyczni. Nie bez znaczenia jest też bardzo mroczny i nastrojowy sposób wystawienia. Tak naprawdę spektakl zaczyna się jeszcze przed uwerturą - gdy zajmujemy miejsca, na widowni stoją członkowie zespołu w czarnych płaszczach, a przy siedzeniach przechadza się postać Przeznaczenia z kadzidłem w rękach. Nie ma tu dyskusji i żartów z publicznością jak w bardziej lekkich musicalach, ale i tak granica między publiką a aktorami się zaciera. Do tego pozytywnie oceniam brak przerwy, dzięki czemu widz nie jest wytrącony z przeżywania historii i siedzi w ciszy i skupieniu aż do pożegnania z bohaterami.

W ogóle wydaje mi się, że sama inscenizacja i reżyseria robią tu bardzo dużo. Ma się wrażenie, że każdy element jest przemyślany i czemuś służy. Ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie postaci Przeznaczenia, które cały czas krąży wokół bohaterów i to ono, nie Judasz, obdarowywuje Jezusa zdradzieckim pocałunkiem, oraz Nadziei, która trwa przy Jezusie i opuszcza Go jako ostatnia (w tych rolach Dominika Łakomska i Anna Pupek). W tle dzieje się bardzo dużo - nieufne spojrzenia Judasza, urocze gesty między Piotrem i jego żoną (w każdym razie zakładam, że to jego żona), wycofywanie się Jezusa... Czego nie rozumiem to tych czułości Szymona Zeloty i Marii Magdaleny XD Choreografia Santiago Bello jest bardzo widowiskowa i złożona, czerpiąca z wielu motywów i kultur, opowiadająca osobną historię w każdej piosence. Wprawdzie miałam kilka momentów, które były aż za bardzo rozbudowane i sprawiały wrażenie chaosu, ale to kwestia subiektywna. No i w piosence ,,The Temple" nie zrozumiałam ani słowa, ale taka już nasza krakowska tradycja ;) Bardzo dobrym elementem jest też scenografia - dosyć ascetyczna, składająca się głównie z krzyża i sznurów, co cały czas przypomina nam, jaki los czeka główne postacie. Dużo jest też scen będących opowieścią samą w sobie, jak ,,Jest wszystko w porządku" z unoszącym się pyłem, czy bardzo symboliczna scena biczowania. No, po prostu można siedzieć i analizować po kolei każdy element.

Oczywiście bardzo ważną stroną każdego spektaklu jest obsada i przyznam, że dawno nie poczułam takiej emocjonalnej więzi z bohaterami i zapominałam, że patrzę na aktorów, wykonujących swoją pracę. Znając biblijną historię, kilka razy miałam ochotę wejść na scenę i pocieszyć Piotra, Piłata czy Marię Magdalenę.

W rolę Jezusa w moim spektaklu wcielił się Maciej Podgórzak, aktor związany na stałe z Teatrem Muzycznym w Gdyni, gdzie zasłynął rolami Dany'ego w ,,Grease" czy Gringoire'a i Phoebusa w ,,Notre Dame de Paris". Obecnie możemy go także widzieć poza Poznaniem w takich musicalach jak ,,Deszczowa Piosenka" (Don Lockwood) czy ,,Friends. The Musical Parody" (Ross Geller). Jego Jezus jest jednocześnie pełen światła i godności, taki w jakiego chcielibyśmy wierzyć, ale też głęboko ludzki. Widać Jego wrażliwość i poświęcenie, ale też zagubienie i smutek, gdy czuje się niezrozumiany i wykorzystywany do czegoś, czego nie chce. Jego ból świadomości, że nie jest w stanie w pełni zmienić ludzi, jest mocno odczuwalny. Z kolei sceny sądu, biczowania i śmierci przyprawiają o dreszcze i rozpacz i niemoc udzielają się też widzowi. Absolutnie przepiękne jest ,,Getsemane"  w wykonaniu Maćka - jednocześnie piękny popis czystego, mocnego głosu, wyraz buntu i emocjonalna rozmowa z Bogiem.

Jako Judasz towarzyszy Maćkowi Jakub Wocial, który wcześnie występował jako Jezus. Obawiałam się trochę tej roli, bo na koncertach Wocial zachwycił mnie wokalnie, ale jego maniera aktorska nie do końca przypadła mi do gustu. Natomiast jako Judasz absolutnie wbija w fotel. Pokazuje bunt, niezrozumienie i gniew swojego bohatera, poczucie, że został oszukany i wykorzystany w planie, którego nie zrozumiał, ale jednocześnie cierpienie i fascynację Jezusem do samego końca. Oczywiście wokalnie bardzo dobrze daje radę, a pełne skrajnych emocji ,,Superstar" było moim ulubionym songiem w jego wykonaniu.

Jedyną rozbudowaną postacią kobiecą w spektaklu jest Maria Magdalena grana tu przez Natalię Piotrowską-Paciorek, która jest jednym z moich ulubionych głosów musicalowych od lat, a teraz po raz pierwszy zobaczyłam ją w roli aktorskiej. Nie zawiodłam się. Natalia zawsze wygrywa dla mnie wokalnie - jej głos jest zarazem mocny, głęboki, ale potrafi też być subtelny i eteryczny, co doskonale pasuje do dwoistości Marii Magdaleny. Natalia bardzo dobrze pokazuje też sprzeczne emocje i przemianę bohaterki. Początkowo, w piosence ,,Mów co jest", Magdalena próbuje kokietować Jezusa, bo innej drogi nie zna, by w ,,Jest wszystko w porządku" rozwinąć w sobie romantyczne uczucia do Niego. Moje ulubione ,,Jak mam go pokochać" w wyrazisty sposób ukazuje bałagan w głowie kobiety i jej szukanie właściwej drogi, by ostatecznie doprowadzić do zrozumienia przez Magdalenę roli Jezusa i wykazanie niezwykłej siły i godności w Jego dalszej męce i takich scenach jak rozmowa z Piotrem. Chemia między Natalią Piotrowską i Maćkiem Podgórzakiem jest bardzo delikatna i subtelna, absolutnie nie ma tu niczego, co mogłoby kogokolwiek zgorszyć, ale ,,coś" między nimi jest namacalne i poruszające.

Jeśli chodzi o postacie z drugiego planu, chyba największe wrażenie zrobił na mnie Maciej Nerkowski jako Poncjusz Piłat, który wykreował tu kolejną niejednoznaczną, pięknie szarą postać. Piłat na zewnątrz jest twardym służbistą, który umie wydawać rozkazy, ale poznajemy go w scenie snu, gdy ukazuje się z delikatnej, wrażliwej natury. Potem podczas sądu nad Jezusem jest surowy i zdystansowany, by z czasem pokazywać coraz więcej emocji, próby ratowania skazanego, współczucia i bólu, ale też gniewu, że został uwikłany w tę sytuację. To postać, której raz się boimy, by za chwilę chcieć jej powiedzieć, że to się musiało stać, a liczenie batów, początkowo spokojne, powoli przechodzące w gwałtowność, to scena, która na długo zapada w pamięć.

Skoro Piłat i Judasz nie są czarnymi charakterami, musiał zostać nim arcykapłan Kajfasz grany przez Pawła Tucholskiego. Tego aktora kojarzyłam jedynie z roli ciapowatego, ignorowanego przez wszystkich Amosa w ,,Chicago", tymczasem tutaj miałam wrażenie, że patrzę na innego człowieka. Kajfasz to najbardziej mroczna i ponura postać, w czarnym płaszczu i ze swoim niskim głosem wręcz emanuje złem i wywołuje autentyczny strach. Towarzyszy mu Annasz i kapłan - a raczej towarzyszą, bo te role grają panie, Agnieszka Fajlhauer i Brygida Turowska. Są naprawdę dobre w tych rolach, też bardzo mroczne (to będzie słowo tej recenzji), groźne, okrutne, zwłaszcza Fajlhauer, która ma na twarzy wypisane szaleństwo i podłość. Jednak przyznam, że nie do końca rozumiem ten zabieg i według mnie kobiece barwy wokalne i ekspresja zbytnio kontrastują z Kajfaszem. Ale może o to chodziło.

Jacek Zawadzki jako Herod wnosi na scenę pewną komediowość i lekkość, która daje chwilę przerwy przed najtrudniejszymi scenami, a także pokazuje próżność i zakochanie w sobie swojego bohatera, a jego song to prawdziwa perełka. Przemysław Niedzielski przykuwa oko energią i wiarą w swojej piosence i nie daje się zepchnąć na drugi plan w innych scenach. Z kolei Jakub Szyperski jako Piotr początkowo nie wyróżnia się na tle innych apostołów, co mnie zdziwiło, bo w ,,Pretty Woman" i ,,Variete Great Revuae" ten aktor bardzo mocno wyrastał przed tłum. W pierwszych scenach pozostał więc pewien niedosyt, ale z czasem Szyperski rozwija swoją postać, pokazuje, jak Piotr musi podejmować decyzje i niejako staje się prawdziwym następcą Jezusa. Bardzo porusza scena zaparcia się i późniejszy duet z Natalią.

Jak wspominałam, czytałam o tej inscenizacji kilka lat i zawsze czułam, że to mój typ teatru, że to mogłoby mi się spodobać. Oczywiście przez chwilę czułam obawy, że te wysokie oczekiwania pękną jak balonik, że się rozczaruję. Ale nie. Minęło kilkanaście dni, a ja ciągle myślę o tym spektaklu i analizuję różne zabiegi. Mam nadzieję, że to nie był chwilowy powrót i za rok ,,Jesus" wróci. Pięknie byłoby zrobić z tego rekolekcyjną tradycję.


Ocena: 9/10

Ulubiony aktor: Maciej Podgórzak jako Jezus

Ulubiony głos: Natalia Piotrowska-Paciorek jako Maria Magdalena

Ulubiona piosenka: ,,Jak mam go pokochać"

Ulubiona scena: Sąd nad Jezusem


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top