Elisabeth Das Musical - Recenzja
Sześcio-siedmioletnia Fanny chowała się na bajkach o księżniczkach emitowanych na cudownym kanale Jetix Play, który niestety po kilku latach zniknął z anteny. Tam też poznała jeden z seriali, który zawładnął jej serduszkiem, pierwszą telenowelę-melodramat życia, czyli ,,Księżniczkę Sissi". Codziennie(czy tam kilka razy w tygodniu, nie pamiętam, jak często były emicje) zasiadała przed ekranem telewizora, by zachwycać się piękną miłością Sissi i Franza, nienawidzić Zofii i Heleny(chociaż ja nawet złych zazwyczaj lubiłam) i drżeć, czy na pewno będzie happy end. Serio, nigdy tak mocno nie przejmowałam się fabułami jak w dzieciństwie, a obecnie telenowel nie lubię, więc pewnie już nigdy nie będę się tak przejmować czy Pani X zwiążę się z Panem Y.
Potem trochę podrosłam i ogarnęłam, że ten serial nie miał zbyt wiele wspólnego z prawdziwą historią cesarzowej Elżbiety Bawarskiej ,,Sissi", ale sympatia do postaci pozostała i trwa nadal, wspomniałam o Sissi w ulubionych postaciach historycznych, chociaż wiem, że nie była do końca dobrą i przykładną osobą. O musicali na temat jej życia dowiedziałam się z jakiejś grupy na Facebooku, ale wtedy mnie nawet jakoś szczególnie nie zainteresował i szybko o nim zapomniałam. Dopiero Wattpad mi o tym przypomniał, bo nie wiem, czy to odczuwacie, ale działa tu dość pokaźna grupa fanów niemieckojęzycznych musicali dowodzona przez AnOld-FashionedGal , do której ja(jak wiadomo) nie należę, ale jednak pomyślałam, że dobrze byłoby znać ten tytuł, bo jest jednak w pewnym sensie kultowy.
Oglądałam wersję z Essen z 2009 roku i to na jej podstawie głównie się wypowiem.
Krótko o fabule: ,,Elisabeth" to niejako streszczenie życia cesarzowej Elżbiety Bawarskiej, wychowanej w domu książęcym, ale oddalonym od Wiednia, w atmosferze wolności i niejakiej dzikości. Sissi kocha jeździć konno i pisać wiersze, czuje się nieco dopasowana do świata w którym żyje(ale o tym później). Jej życie zmienia się, gdy wraz z matką udaje się na spotkanie z ciotką, cesarzową Zofią, i jej synem Franciszkiem Józefem. Wszyscy spodziewają się, że poślubi on siostrę Sissi, Helenę. Jednak młody cesarz zakochuje się od pierwszego wejrzenia w Elisabeth i postanawia, że to z nią chce się ożenić. Sissi odwzajemnia jego uczucia i wkrótce para bierze ślub, a młoda dziewczyna zostaje zmuszona do wpasowania się w schemat wiedeńskiego, arystokratycznego życia, którego nienawidzi i przeciw któremu się buntuje.
W rolę tytułowej Elisabeth wcieliła się Pia Douwes, która miała przed sobą dość trudne zadanie, musiała wcielić się zarówno w młodziutką, niewinną i pełną życia księżniczkę bawarską, jak i zgorzkniałą, przytłoczoną wszystkim, co ją spotkało, cesarzową Austro-Węgier. I trzeba przyznać, że w każdej z tych odsłon wypada dobrze i bardzo naturalnie. Na początku, nawet w scenie po wypadku, który nieomal ją zabił, kipi energią, młodością i nadzieją, ale też naiwnością, by z czasem okazywać coraz więcej siły i dumy, ale też chłodu, chociażby w scenach z synem i mężem, których odtrąca. Do tego Pia Douwes posiada piękny, wysoki głos, którego słuchałam z ogromną przyjemnością.
A jaka jest Elisabeth w wydaniu Pii Douwes? Zdecydowanie nie jest kryształową, bajkową postacią, którą twórcy musicalu zwalniają z win za wszystko, co się stało w Wiedniu, jak zrobiła to chociażby Alison Pataki w swojej powieści ,,Sissi. Cesarzowa mimo woli". Elisabeth imponuje - bo jest silna, umie przeciwstawić się teściowej, chce żyć po swojemu i bez oglądania się na konwenanse, jak stwierdza pod koniec - ,,zawsze była wierna sobie". Ale z drugiej strony nie można oprzeć się wrażeniu, że sama po części odpowiada za zło, które ją spotkało. Na początku jest bardzo naiwna i pełna złudzeń, co świetnie widać w romantycznym duecie z Franciszkiem Józefem - Sissi kocha i postrzega przyszłe życie z mężem jako piękną bajkę, natomiast Franz też wyznaje jej miłość, ale jednocześnie zaznacza, że życie na dworze cesarskim nie będzie łatwe. Sissi zaś zdaje się kompletnie tego nie dostrzegać i nie zastanawiać się jaką cesarzową powinna być, więc jej późniejszy bunt przeciw konwenansom może się wydawać oznaką niewiedzy i zaślepienia.
https://youtu.be/ZnAlo-2I098
Pod wieloma względami Elisabeth bardzo przypomina mi ,,Evitę" Andrew Lloyd Webbera - też zaczynamy musical z wiedzą, że główna bohaterka już nie żyje i jesteśmy prowadzeni w opowieść przez ,,narratora", który próbuje obedrzeć ją z chwały i mitów. Tutaj tą rolę pełni Lucheni, morderca Elżbiety Bawarskiej. W tę rolę wciela się Carsten Lepper i moim zdaniem również wyszło mu to świetnie. Lucheni w jego wykonaniu jest nieco szalony, oderwany od rzeczywistości, ale może właśnie dzięki temu jako jedyny ma odwagę wykrzyknąć, że ,,król jest nagi", a raczej, że ,,wasza Sissi była nikczemną egoistką".
Bo nie da się ukryć, że Elisabeth tak naprawdę całkowitej sympatii nie budzi. Podziw i uznanie może, ale mi trudno było ją szczerze lubić, chociaż pisałam już, że sama postać Elżbiety jest mi bliska. Sissi przedstawiona w austriackim musicalu zdecydowanie jest egoistką - odtrąca męża, i to właściwie jeszcze zanim zdążył on wobec niej zawinić, jest przesadnie skupiona na sobie i swoim wyglądzie, wykorzystuje urodę do walki o wpływy, nie zajmuje się synem, który bezskutecznie szuka u niej miłości i zrozumienia. I wydaje się, że to wszystko czyni w imię niezależności i chęcia niepolegania na nikim. Elisabeth jest postacią dla której wolność jest najwyższą wartością i która dla tej wolności poświęca wszystko, przez co czasem ma się wrażenie, że jej zachowania są przesadzone i motywowane jedynie chęcią udowodnienia czegoś innym. Czy to minus? Absolutnie nie, ponieważ Elżbieta Bawarska jest postacią kontrowersyjną i mimo wszystkich jej zalet i romantycznej otoczki jaka wiąże się z jej osobą, warto mieć świadomość, że nie była takim typowym poszkodowanym aniołem, jakiego niektórzy chcieliby w niej widzieć.
https://youtu.be/iNzG8jSrT_k
Pozytywnie odnoszę się też do przedstawienia w musicalu Franciszka Józefa, który wydaje się postacią wielowymiarową i skomplikowaną. Na początku jest bardzo poddany matce, co negatywnie wpływa na relację z Sissi - ale różne sceny i piosenki pokazują nam, że jemu naprawdę trudno byłoby odrzucić to jak wychowała go Zofia. Potem staje się silnym, surowym cesarzem, niejako uosobieniem życia, które jego żona odrzuca, jest też skonfliktowany z synem. Jednak cały czas ma się wrażenie, że w tej postaci jest prawda. Franz jest po prostu politykiem, on musi się tak zachowywać, musi przestrzegać konwenansów i racji stanu, ale zapewne jemu również przydałoby się wsparcie i ciepło. Nie znalazł go u żony, ale mimo to do końca ją kocha i próbuje odzyskać, nawet mimo łagodnie przedstawionego epizodu ze zdradą. Z samego libretta Franciszek budzi raczej współczucie niż niechęć.
I niestety tutaj pierwszy poważny minus, bo moim zdaniem ta postać miała ogromny potencjał, który nie został w pełni wykorzystany. Franciszka jest bardzo mało i zdaje się nie wywierać większego wpływu na Sissi, a przecież to za jego sprawą została cesarzową i tak naprawdę to małżeństwo z nim wpłynęło na każdą jej późniejszą decyzją. Tutaj, niestety, egzystuje trochę z boku, nie ma też zbyt porywających piosenek. Ogromnie żałuję, że nie pokazano więcej urywków z jego początkowego życia z Sissi, gdy byli jeszcze szczęśliwi i zakochani, oraz później, gdy zapoczątkowały się między nimi konflikty. Boli też brak wprowadzenia młodszych córek cesarskiej pary, Gizeli i Marii Walerii. Obie miały świetne relacje z ojcem i dzięki temu można by pokazać Franza z nieco innej strony, choć, jak wspominałam, i tak jest ciekawą postacią, tylko ze zmarnowanym potencjałem. Niestety, nie pomaga też odtwórca tej roli. Andre Bauer jest moim zdaniem nijaki, nie przykuwa uwagi, nawet w najbardziej ,,gniewnych" scenach, nie wyróżnia się ani aktorstwem, ani głosem, do tego brak chemii między nim a Pią Douwes.
https://youtu.be/FLc8DwRkJco
Zupełnie inne odczucia mam natomiast wobec odtwórcy roli arcyksięcia Rudolfa granego przez Jespera Tydena. Tego aktora poznałam już wcześniej, dzięki piosence z musicalu o Tutenchamonie, i chociaż było to krótkie i słabe dźwiękowo nagranie, to już wtedy przykuł moją uwagę. Jako Rudolf wzbudza uwagę, ciekawość, ale i współczucie. Gdy próbuje buntować się przeciw ojcu, widać w nim desperację i charakter, gdy błaga o uwagę matki, ma się ochotę płakać razem z nim. Do tego głosowo podobał mi się chyba najbardziej z całej męskiej obsady. Jego Rudolf przemówił do mnie znacznie bardziej niż ten z ,,Afery Mayerling" - zarówno pod względem głosowo-aktorskiego wykonania, jak i przedstawienia w fabule. Tutaj nie jest romantycznym kochankiem Marii Vetsery(z którą romans zostaje krótko skwitowany jako ,,ten skandal"), ale nadwrażliwym, nieprzystosowanym do życia człowiekiem, skonfliktowanym z ojcem, pragnącym miłości matki, której nie otrzymuje. Jego postać wnosi dużo życia i dramatyzmu, i jak pierwszy akt musicalu, kiedy Sissi i Franz są młodzi, wydawał mi się mało ciekawy i dynamiczny, tak drugi, gdzie na pierwszy plan wychodzi relacja z Rudolfem, oglądałam z zapartym tchem.
Jednak to nie Rudolf ani Franz są główną postacią męską, ale... Der Todd, męskie uosobienie śmierci, grane przez Uwe Krogera(Taaffego z ,,Afery Mayerling). I z tą postacią mam największy problem, bo moim zdaniem muzycznie jest najmocniejszym punktem ,,Elisabeth". Wszystkie jego piosenki są mocne, dynamiczne i przykuwają uwagę, zarówno świetny i bardzo mroczny ,,Prolog" w zaświatach, rytmiczne duety z Elisabeth, ,,Mama, wo bist du" śpiewana z małym Rudolfem(nie wiem, kto zagrał tą rolę, ale była fanatastyczna - chłopiec był niesamowicie naturalny i naprawdę można było poczuć jego ból i osamotnienie), duet z Franciszkiem, ale przede wszystkim ,,Die Shatten werden langer", duet z Rudolfem, zdecydowanie najmocniejsza i najbardziej wpadająca w ucho piosenka w musicalu, przynajmniej w mojej opinii.
https://youtu.be/ZusGbMEgbso
Natomiast, co do samego miejsca Śmierci/Śmiercia/Der Todda w fabule mam już spore wątpliwości. I tutaj z miejsca wszystkich bardzo przepraszam, bo wiem, że większość osób, które widziały ten musical, jest zachwycony tą postacią i tym wątkiem, ale do mnie on od początku nie przemówił i gryzł się z motywem próby opowiedzenia prawdziwej, niepolukrowanej historii Sissi. Bowiem w tym musicalu już na początku dowiadujemy się, że Elisabeth... jest zakochana w Śmierci. Spektakl zaczyna się sceną w zaświatach, gdzie Lucheni jest wypytywany, dlaczego zabił cesarzową. Ten upiera się, że Elisabeth chciała umrzeć, bo... kochała Śmierć, a on ją. W ten sposób, oprócz historii o kobiecie, która walczy z konwenansami i trochę się w tym wszystkim gubi, dostajemy niejako tragiczną historię miłości z czymś w rodzaju motywu Persefony. I nie miałabym z tym problemu, gdyby to była historia fikcyjna, fantastyczna, z wymyślonymi postaciami. Tutaj jednak mamy do czynienia z realnymi ludźmi z prawdziwymi biografiami. I trochę mi się gryzie uczynienie fikcyjnego wątku główną osią poczynań Elisabeth. Przez cały musical kobieta ma różnego rodzaju interakcje ze Śmiercią, w którym najpierw się zakochuje i uważa go za uosobienie innego, idealnego świata, gdzie wreszcie miałaby swoje miejsce, potem odrzuca, by móc żyć, a on podejmuje swego rodzaju walkę z Franciszkiem Józefem... a ostatecznie nawet śmierć Rudolfa wydaje się czymś w rodzaju zemsty za porzucenie Der Todda przez ukochaną.
I rozumiem, że to miało być symboliczne, ukazać niechęć Elżbiety do świata, jej nieprzystosowanie do realnego życia, że ta Śmierć początkowo jest tutaj czymś na kształt fantazji, którymi chce się żyć, zamiast rzeczywistością, a potem staje się niszczycielską siłą, która zabiera Elżbiecie dzieci, a potem staje się wyzwoleniem - bo cesarzowej jest bliżej do umarłych niż żyjących. Jednak dla mnie ta symbolika chwilami stawała się wręcz natarczywa i nie miałam już wrażenia, że oglądam zmagania Elisabeth z życiem, ale historię zakazanej miłości. Śmierć bowiem zdaje się wręcz uwodzić zarówno Sissi, jak i Rudolfa, kłóci się o cesarzową z Franzem, a ich ostatni duet(może bardziej ze względu na reżyserię niż tekst) przypomina miłosny song stęsknionych kochanków, którzy wreszcie zaznali happy endu. I jak dla mnie to jest za duże mieszanie fantazji z realnością, zwłaszcza, że mam wrażenie, że przez tego Todda została zmarginalizowana rola Franza i pozostałych postaci, jakby pełnili oni rolę jedynie kolejnych ,,questów", które muszą pokochać główni bohaterowie w drodze do miłości. Tak więc jeszcze raz przepraszam, jeśli złamałam komuś serce, ale do mnie ten wątek zdecydowanie nie przemówił i z jednej strony bym go wycięła, a z drugiej straciłabym wtedy wszystkie świetne piosenki.
Żeby było pozytywniej - uważam, że Uwe Kroger jest jako Śmierć wspaniały, mroczny, nieco przerażający, ale intrygujący. Zdecydowanie wyróżnia się charyzmą i nawet w scenach, kiedy nic nie mówi, przykuwa uwagę. Tę rolę grał potem Mark Seirbert, którego kojarzę z nagrań. Wokalnie chyba wolę Seirberta, ale Kroger naprawdę genialnie wykreował tę postać aktorsko, a jego specyficzna, wysoka barwa głosu bardzo pasowała.
https://youtu.be/pbqHzdxtPgQ
(Dla odmiany wersja z Markiem Seirbertem)
Teraz trochę o realizacji. Uważam, że każdy musical i w ogóle produkcja powinny mieć na siebie pomysł i zdecydowanie pomysłu w ,,Elisabeth" nie brakuje. Musical jest bardzo mroczny i nawet radosne sceny z młodości głównej bohaterki, niosą w sobie przeczucie, że zaraz zdarzy się coś złego. Szczególnie w ten mrok wprowadza właśnie postać Śmierci oraz zbiorówki, takie jak ,,Prolog", nacjonalistyczny ,,Hass" czy scena w szpitalu psychiatrycznym, gdzie nie tylko można dostać dreszczy, ale zwyczajnie zacząć się bać. Scenografia jest bardzo minimalistyczna, co nie do końca wpisuje się w moje poczucie estetyki(lubię, kiedy w teatrze się coś dzieje), ale zarazem zostawia pole do popisu dla wyobraźni. Kostiumy też szczególnie wybijają się na pierwszy plan(wiem, że dla niektórych to zaleta), ale oddają ducha epoki, chociażby piękna odwzorowana autentyczna suknia Elżbiety Bawarskiej, w której Pia Douwes wygląda zjawiskowo. Muszę też pochwalić charakteryzację, bo jest naprawdę dopracowana i widać jak bohaterowie posuwają się w latach, szczególnie Elisabeth. Mimo słabej jakości nagrania nie da się nie zauważyć różnicy między jej młodzieńczą urodą na początku i ,,wysuszeniem" w dojrzałym wieku.
Jeśli zaś chodzi o piosenki, to również tu mam dość mieszane uczucia. Bardzo podobały mi się wszystkie piosenki Todda, Rudolfa, zbiorówki z udziałem ,,ludu", piosenki Lucheniego(zwłaszcza ,,Kitsch", który całkowicie odarł Elisabeth z aury ideału) czy nawet główny song Sissi ,,Ich Gehör Nur Mir", chociaż w tym przypadku oczekiwałabym chyba czegoś mocniejszego. Natomiast reszta nie do końca zapadła mi w pamięć. To musical w całości śpiewany, co z jednej strony jest plusem, bo nie ma tu nużących scen między piosenkami, a zarazem sprawia, że niektóre songi wydają się o niczym i wepchnięte tylko po to, żeby pokazac jakiś przebieg akcji, który mógłby zostać opowiedziany w dialogu. Nie podobały mi się w ogóle zbiorowe sceny arystokracji, wydawały mi się zbyt nadęte, ale takie same odczucia miałam chociażby przy ,,Aferze Mayerling", więc chyba po prostu nie lubię piosenek arystokratów, również muzyczne sceny z rodziną Sissi mnie nudziły. Kilka tygodni obejrzeniu nagrania w głowie gra mi właściwie tylko ,,Die Schatten werden länger"(będę kopiować z Wikipedii, macie znaki niemieckie), ,,Prolog", ,,Hass", ,,Kitsch" i ,,Wenn ich tanzen will".
https://youtu.be/8rTpFVCmrvY
Mimo tego smutnego zakończenia, musical oceniam zdecydowanie na plus, w skali 1-10 waham się między oceną 7 a 8, bo jednak nie wiem, czy po kilku miesiącach będę wspominała wspomniane wyżej piosenki i czy bardziej będę pamiętać wady czy zalety tej produkcji. Fabuła mnie szczególnie nie urzekła, początek wręcz nudził, ale z drugiej strony naprawdę bardzo podobało mi się przedstawienie postaci historycznych i pomysł na nie... przy czym jednocześnie nie podobał mi się główny wątek ;) Aktorzy w większości byli bardzo dobrzy, a zespół zgrany, do tego sama muzyka i realizacja są na wysokim poziomie, chociaż zabrakło mi efektu ,,wow". Podczas oglądania ,,Elisabeth" nie miałam w głowie: ,,Jak to skończę, to nie zobaczę już nic równie dobrego", jak się to zdarzało przy niektórych musicalach. A jednocześnie na pewno ten spektakl coś we mnie zostawił, zachwycił mrokiem i klimatem, w pewnych momentach zszokował i wzbudził silne emocje. Mam zamiar za jakiś czas obejrzeć pierwszą, wiedeńską wersję, również z Douwes i Krogerem, a poszczególne piosenki pewnie będę zapętlać. Ale z drugiej strony raczej nie jest to mój ,,must listen".
A czy polecam? Polecam, bo to dobry musical, który zyskał już status kultowego, i jest naprawdę klimatyczny. Zastanawia mnie, czemu nie doczekał się polskiej wersji, zwłaszcza, że każdy mniej więcej kojarzy historię Sissi, a w niektórych miejscach w naszym kraju nadal jest w pewnym sensie ,,kultywowana" pamięć o Galicji.
Ocena: 8/10
Ulubiony głos: Pia Douwes jako Elisabeth
Ulubiony aktor: Uwe Kroger jako Śmierć
Ulubiona piosenka: ,,Die Schatten werden länger"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top