Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale - Recenzja


,,Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale" to sztuka, która została nazwana pierwszą polską operą narodową, ale według niektórych jest wodewilem, a obecnie często adaptuje się ją jako musical. W każdym razie dzieło z librettem Wojciecha Bogusławskiego oraz Jana Stefaniego zostało wystawione przed trzecim rozbiorem i swoim wzywaniem do jedności narodowej mocno odpowiedziało na potrzeby tego okresu, a potem odegrało istotną rolę w czasach rozbiorów.

Wersja wystawiana w krakowskim teatrze im. Juliusza Słowackiego nieco inaczej podchodzi do tej historii. Nadal opowiada o konfliktach, potrzebie wolności i zjednoczenia, ale przenosi ją do świata naszych współczesnych konfliktów, wprowadzając wątki queerowe i feministyczne, a wszystko w konwencji Dzikiego Zachodu i muzyki country.

Akcja toczy się w naprawdę istniejącej podkrakowskiej wsi Mogiła, która obecnie jest częścią Nowej Huty. Poznajemy tam dwoje młodych - Stacha i Basię, którzy pragną się pobrać, ale dziewczyna została już obiecana góralowi Bryndasowi i istnieje obawa, że zerwanie stałoby się podstawą krwawej zemsty. Dodatkowo Dorota, macocha Basi, także zakochała się w Stachu i próbuje zdobyć go dla siebie. Jednocześnie do wsi powraca student z Warszawy Bardos i tu następuje główne odstępstwo od oryginału - Bardos okazuje się gejem, który uciekł do miasta, by czuć się akceptowany ze swoją tożsamością, a do Mogiły powraca na ślub matki, gdzie ma zamiar dokonać coming-outu.

https://youtu.be/Po7X4shWsHg

Nie jest to klasyczna inscenizacja, przenosząca nas do oświeceniowej Polski. Pełno tu symboli, mieszania epok i konwencji. Jednocześnie mamy zachowany z oryginału wątek krakowskich wieśniaków oraz przybyszy z gór, a także wierny tekst Bogusławskiego z archaizmami i gwarowymi wyrażeniami, ale także sporo współczesnych aluzji - Bardos w Warszawie zdaje się prowadzić typowe życie z XXI wieku, pojawiają się mikrofony i elektryczność, scena jak z klubu nocnego. Do tego wszystkiego dochodzi wyraźna inspiracja Dzikim Zachodem, wyrażana głównie w aranżacjach piosenek, ale także w niektórych strojach czy scenografii. Duży misz masz i rzadko kiedy jest tu miejsce na dosłowność. I przyznam, że niekiedy mnie to męczyło i sprawiało, że trudno było mi wczuć się w akcję, bo wiedziałam, że więcej tu alegorii niż autentycznego przedstawiania wydarzeń i emocji. Jednocześnie wiele nawiązań i rozwiązań uważam za bardzo dobre i trafne, ale o tym więcej, gdy będę mówić o konkretnych wątkach i obsadzie. Najbardziej boli mnie niekonsekwencja w niektórych wątkach i symbolach. Pierwsza scena w Mogile przedstawia nam Krakowiaków, którzy obawiają się najazdu Górali - mamy tu półnagich mężczyzn, jednego w stroju syreny, panie w podobnym stylu, które zasłaniają piersi nasutnikami i ogólnie wszystko wygląda jak właśnie z klubu go-go. Wiedziałam, że inscenizacja ma mieć wątki LGBT i byłam pewna, że Krakowiacy zostaną tu pokazani jako ci światowi, otwarci, swobodni seksualnie, a Górale jako konserwatyści. Tymczasem w kolejnych scenach okazuje się, że mieszkańcy Mogili są tradycjonalistami, którzy boją się homoseksualizmu Bardosa. Moim zdaniem pewnym nadużyciem była też scena, gdy w jednej z piosenek układ sugeruje nam, że Bryndas molestuje Basię - jest to bardzo poważny temat i w dziele zaangażowanym społecznie nie powinien być pokazywany tak lekko.

Teatr imienia Juliusza Słowackiego jest instytucją o charakterze dramatycznym, a musicale są jedynie dodatkiem do większego repertuaru. Widać tu więc różnice między wystawieniami w teatrze Buffo czy Variete, gdzie oczywiście mamy masę świetnych aktorów, ale nacisk jest głównie kładziony na śpiew. W ,,Krakowiakach" zdecydowanie rządzi aktorstwo i bardzo trudno było mi wybrać ulubionego aktora, bo wszyscy są bardzo dobrzy, przekonujący i charyzmatyczni. Mniej wyróżniają się wokalnie, ale w tym wypadku też nie mam powodów do narzekań, bo zespół jest bardzo zgrany, układy taneczne są pełne dynamiki i energii, nie czuć, że na scenie nie mamy zawodowców, a osoby, które głównie ,,siedzą" w typowych dramatach. Co do piosenek, to większość z nich są śpiewane zbiorowo, zgodnie z konwencją oryginału, co trochę utrudnia przekazanie w nich bardziej indywidualnych emocji, ale są to naprawdę dobre wykonania. Żadna z piosenek szczególnie nie zapadła mi w pamięć, ale to raczej wynik tego, że Bogusławski i Stefani pisali to jako całość, a nie zbiór kolejnych songów, które mają też mieć wartość jako rzeczy do osobnego posłuchania. Jednak aranżacja i przerobienie tego na country wyszło naprawdę super, słuchało mi się tego bardzo dobrze i wpadało w ucho. Trochę tylko boli fakt, że często nie było dokładnie słychać tekstów. Scenografia też jest bardzo fajna, wprowadza w klimat westernu, jest szczegółowa i wyrazista, ale też nie jest na tyle bogata, żeby nie pasować do przedstawienia niższej warstwy społecznej.

Jeszcze jedna kwestia, a mianowicie humor. Jak wspominałam, ,,Krakowiacy" operują na oryginalnym tekście Bogusławskiego, ale pojawiają się też autorskie fragmenty i przeróbki, co bardziej dopasowuje treść sztuki do współczesnej sytuacji. Jest to coś w rodzaju komedii, która ma nas rozbawić, więc pojawia się tu humor sytuacyjny i słowny. I w tym słownym humorze poszalano. Pojawiają się oczywiście aluzje do dyskryminacji osób LGBT czy walki o prawa kobiet, ale także do pandemii koronawirusa oraz rządów PiS-u: w pewnym momencie Bartosz, ojciec Basi, przerażony woła do Bryndasa: ,,Panie prezesie". Przyznam, że trochę męczy mnie już to, że wszędzie teraz trzeba wrzucić jakiś żart z koronawirusa i Kaczyńskiego, ale po przemyśleniu uświadomiłam sobie, że humor tak wyglądał zawsze. Ludzie zawsze próbowali obracać w żart to, co ich przygnębiało, przerażało, żeby ,,obśmiać" nielubianą opcję, ale też, żeby samemu oswoić swoje lęki. Wiadomo, że czasem wyjdzie to zgrabniej, czasem nie, ale ja nie mam prawa oceniać, kto ma prawo żartować z czegoś, co go dotyka.

Ponieważ najlepiej omawia się na przykładach, będę tutaj podawać kolejne rozwiązania reżyserskie przy ocenie obsady (uwaga - spoilery!).

W roli naszego przewodnika po Mogile/studenta/geja Bardosa obserwujemy Daniela Malchara. Trzeba przyznać, że aktor oddał charyzmę bohatera, jego inteligencję, ale także marzycielskość. Bardos jest nie tylko jednym z bohaterów, pełni rolę kogoś w rodzaju mistrza ceremonii, który przedstawia nam świat Mogiły i tłumaczy, co ukrywa reszta postaci. Malchar dobrze radzi sobie z ukazaniem buntu, komizmu, ale też scen bardziej refleksyjnych czy romantycznych, a tożsamość Bardosa została oddana z dużą lekkością - widać, że jest ekscentryczny i różni się od reszty Krakowiaków, ale zarazem nie jest to postać sprowadzona tylko do bycia ,,różowym, tęczowym gejem" (scenę coming-outu w sukience możemy uznać za kpinę z wiejskiej społeczności). Wiem, że pewnie wiele osób podejdzie do takiej zmiany obsadowej z nieufnością i uzna to za usilne i przesadne wprowadzanie wątków homoseksualnych. Przy czym - sama jestem typem osoby, która uważa, że czasami mniejszość seksualna zostaje wprowadzona bezsensownie i jedynie w celu dotarcia do publiczności o konkretnych poglądach, niż dlatego, że ktoś miał na nią jakiś pomysł. Ale kilka dni po obejrzeniu ,,Cudu" stwierdzam, że tutaj tak nie jest. Powiedziałabym nawet, że ten motyw uzmysłowił mi, że ta sztuka naprawdę może być ponadczasowa. Kiedy dwa lata temu czytałam oryginał, patrzyłam na niego z punktu widzenia powstania kościuszkowskiego i nastrojów Polaków przed ostatecznym rozbiorem - bo bez wątpienia jest to dzieło poruszające ważne tematy, ale tematy, które nas już dzisiaj nie do końca dotyczą, bo przynajmniej na razie nie stoimy w obliczu utraty niepodległości, a mieszkańcy wsi może czasami mają utrudniony dostęp do różnych rzeczy, ale mają wolność osobistą. Dopiero w teatrze Słowackiego dostrzegłam uniwersalność tej historii - bo zobaczyłam, że można ją odnieść do naszych współczesnych konfliktów i problemów społecznych, które może mnie nie dotyczą, więc nie są mi szczególnie bliskie, ale dla kogoś są. Nie mamy tutaj już sojuszu między dwiema grupami społecznymi, ale między miejską społecznością queerową a konserwatywną wsią. I chociaż początkowo dochodzi tu do dramatów i kłótni, to na końcu okazuje się, że obie strony mogą się dogadać i życzyć drugim dobrze - Bardos mimo wyśmiewania się z Mogilczan, chce pomóc im się uratować przed Góralami, a jego matka ostatecznie błogosławi homoseksualny związek, jej gwałtowna reakcja okazuje się głównie wynikiem tego, że syn jej nie zaufał. Piosenki o tym, że Bóg każdemu każe kochać i żeby widzieć w drugiej osobie przede wszystkim człowieka (nie jest status społeczny, majętność - czy płeć i orientację) w tej nowej odsłonie nie są prostym moralizowaniem, ale czymś mocnym i poruszającym. Jako osoba, która na co dzień raczej nie szuka tematyki queerowej, byłam wzruszona.

Drugim przedstawicielem ,,współczesności" jest Stara Baba, ktoś w rodzaju wiejskiej szeptuchy - w tej inscenizacji jest to postać całkowicie nowoczesna, ubrana we współczesne, proste ubrania i stanowiąca głos sumienia we wsi. To ona ocenia zachowania bohaterów, próbuje ich do czegoś przekonywać, a Bardos nazywa ją swoją mentorką. Od czasu do czasu pojawiają się też przerywniki, gdzie Stara Baba opisuje jakiś problem społeczny - min. sytuację kobiet czy wykorzystywanie kultury chłopskiej. W tych monologach jest sporo trafnych aluzji, ale chwilami też pojawia się moralizatorstwo i zbyt dosadne tłumaczenie, co jest dobre, a co złe. Sama Lidia Bogaczówna, która kreuje tę postać, przedstawia nam prostą, spokojną kobietę, która nie ma w sobie za dużo poweru, ale może taki był zamysł - wszak Stara Baba nie musi nikomu udowadniać, że jest silna, a i mimo swojej odwagi, bywa czasem przytłoczona tym, co obserwuje.

Naszego głównego amanta, Stacha, zagrał Mateusz Bieryt. Jest to chyba rola, która najbardziej zapadła mi po tym spektaklu w pamięć. Stach w tym wykonaniu jest śmiały, zawadiacki, flirciarski i mimo swojej dwuznacznej moralności czaruje charyzmą i pewnością siebie, nie dziwi więc fakt, że kobiety za nim szaleją (i nie tylko kobiety). W wielu scenach przejmuje rolę wodzireja, potrafi zgromadzić wokół siebie ludzi, a w piosenkach i układach tanecznych mocno się wyróżnia, nie przytłaczając jednak reszty zespołu. Jest to dosyć ciekawe i świeże, bo z mojej wiedzy wnioskuję, że ta postać zazwyczaj jest przedstawiana jako nieco naiwny chłopak, który nie ogarnia gry Doroty. Tutaj mamy gościa, który zdecydowanie nie jest rycerzem na białym koniu - i jak samo nadanie mu więcej życia i sprawczości jest fajne, tak relacja z kobietami to dla mnie trochę pójście po najmniejszej linii oporu. Stach początkowo wydaje się zakochany w Basi i mocno skupiony na ślubie, ale w pierwszej scenie z Dorotą, całuje ją, dotyka i ogólnie zachowują się jak kochankowie. Może i byłby to interesujący zabieg, zrobienie z pozytywnego, choć głupkowatego bohatera, wyrachowanego podrywacza, gdyby nie to, że potem libretto idzie wiernie za Bogusławskim, a Stach wyrywa się Dorocie i zdaje się nią brzydzić. Moim zdaniem było to trochę za bardzo pójście w wersję ,,mężczyźni krzywdzą kobiety", chociaż samo zaangażowanie aktora oceniam naprawdę bardzo wysoko.

Można się spodziewać, że w takim wypadku sama Dorota (która u Bogusławskiego może być czymś na kształt czarnego charakteru) będzie budzić więcej sympatii i zrozumienia i rzeczywiście tak jest. W tym wypadku nie jest to też tak sztampowe. Dorota w tej wersji jest już trochę podstarzałą, ale nadal próbującą kipić energią i wigorem, panią, przebraną za Dolly Parton. Bywa wulgarna, głupia i egoistyczna (potrafi nawet uderzyć pasierbicę), ale w scenach, gdy mówi o swojej nieszczęśliwej miłości czy nieudanym małżeństwie, potrafi wzruszyć i wzbudzić litość - powtarza też, że nie rozumie, dlaczego jako kobieta może być postrzegana wyłącznie jako ,,dziwka albo święta", co oddaje feministyczny charakter spektaklu, a fakt, że Dorota sama tego feminizmu nie rozumie, tworzy coś naturalnego i intrygującego zarazem. Ewelina Casette bardzo dobrze oddała tą dwoistość bohaterki, wywołując masę sprzecznych emocji, oraz zachwycając różnorodnym wokalem, a także tańcem. Problemem jest tu znowu niespójność między nowoczesnymi rozwiązaniami reżyserkimi a zachowanym librettem - wersja teatru Słowackiego próbuje nas przekonać, że Dorota naprawdę kocha Stacha i jej miłość jest głęboka, jednocześnie zachowując piosenki i rozmowy z oryginału, gdzie bohaterka wprost mówi, że tak naprawdę do chłopaka ciągnie ją głównie urok czegoś zakazanego i równie dobrze mogłaby oddać się każdemu innemu mężczyźnie.

Ten wielokąt zamyka postać, z którą mam największy problem, czyli Basia. W programie można zauważyć, że tę rolę grają aż trzy aktorki - Katarzyna Zawiślak-Dolny, Agnieszka Kościelniak i Alina Szczegielniak. I nie jest to wieloobsadowość i nie musimy wybierać, którą z pań chcemy zobaczyć na scenie - Basia występuje tu niejako w trzech osobach, jej tekst jest podzielony między trzy aktorki w każdej scenie; także w scenach miłosnych Stach zwraca się do wszystkich ,,Baś" i po kolei tuli je i całuje, co w niektórych momentach wypada dość perwersyjnie. Nie wiem, czy miało to podkreślić, że bohater jest kobieciarzem, czy zasugerować jakiś związek poliamoryczny z trzema siostrami, ale mnie to bardzo męczyło. Abstrahując od tego, czy kogoś zniesmaczy widok takiego ,,czworokąta", to bardzo ucierpiała na tym sama postać Basi, która w tej wersji ma być feministką, zdecydowaną, niezależną dziewczyną, której osobowość jest jednak tłumiona we wsi, która ,,czuje się zbyt głupia, by pójść na studia" i która w małżeństwie widzi szansę na ucieczkę od ojca. Jest to naprawdę oryginalne spojrzenie na tę postać, ale przez to, że widz bardziej skupia się na ,,dziwności" zabiegu grania jednej postaci przez trzy aktorki i próbach zrozumienia, co to ma symbolizować, wątek feministyczny praktycznie zanika. Nie da się też ukryć, że gdy tekst jest podzielony na trzy osoby, żadna z nich nie ma wielkiej szans się wykazać, czego szczerze żałuję, bo wszystkie panie próbowały dawać z siebie wszystko i energii czy profesjonalizmu nie można im odmówić.

Kolejną z ,,innowacji" jest ukazanie Bartosza, ojca Basi i niejakiego ,,przywódcy wsi" - w tym wypadku nie jest to już dumny gospodarz i kochający ojciec, ale mężczyzna styrany życiem, terroryzujący w pierwszej kolejności własną rodzinę, a potem sąsiadów, chodzący zawsze zgarbiony i mocno sepleniący. Nie jest to duża rola, ale na pewno jest wyzwaniem, co bardzo dobrze wykorzystał Tomasz Wysocki. Antoni Milancej jako Bryndas jednocześnie śmieszy wiarą w swoją wspaniałość (scena striptizu jest przednia) oraz przeraża brakiem szacunku i uprzedmiotawianiem innych. Dobrze radzą sobie Rafał Szumera i Karol Kubasiewicz w rolach górali (ten drugi zostanie potem wybrankiem Bardosa), bardzo fajną rolą jest też Jonek w wykonaniu Dominika Stroki - przyjaciel Stacha to chłopak pełny życia, ironiczny i o wyraźnych zdolnościach przywódczych, który knuje intrygi, aby pomóc przyjacielowi. Jak wspominałam, ważną rolę pełnią motywy feministyczne, toteż od razu rzuca się w oczy przedstawienie kobiet. Wawrzyńcowa, matka Stacha, to według Bardosa ,,kobieca strażniczka patriarchatu", pouczająca Dorotę, o konserwatywnych poglądach, ale nie można jej odmówić, że to ona jest najsilniejszą osobowością w tej wsi i najlepiej odnajduje się w życiu, a jej monolog na zaręczynach, który wybrzmiewa goryczą, został świetnie zinterpretowany przez Dorotę Godzic. Zosia to narzeczona Jonka, która okazuje się jednak też... matką Bardosa, a między narzeczonymi jest znaczna różnica wieku. Jednak wydają się naprawdę kochającym duetem, a Bożena Zawiślak-Dolny mimo mniejszej roli potrafi pokazać emocje swojej bohaterki zarówno wobec narzeczonego, jak i syna, a pod koniec naprawdę wzrusza. Wisienką na torcie jest Karolina Kazań jako góralka. Młoda aktorka w stroju ,,królowej mafii" i ze strzelbą zachwyca energią i buńczucznością, tworząc postać kobiety, która nie da sobie w kaszę dmuchać i idealnie odnajduje się w męskim świecie. Znakomicie także tańczy i w scenach zbiorowych bardzo przykuwa uwagę, a jej silny, czysty głos zachwyca najbardziej z całego musicalu.

Elementem, który od razu rzuca się w oczy, jest zakończenie. W oryginale Bardosowi udaje się pogodzić Krakowiaków i górali, a Jonek i Stach knują intrygę przeciwko Dorocie - kobieta daje sobie wmówić, że Stach po ślubie z Basią wda się z nią w romans i udaje się z nim na ,,schadzkę", gdzie zostaje uwięziona i przekonywana, że Bartosz zaraz przyjdzie i odkryje jej zdrady. W rezultacie kobieta ze strachu rezygnuje ze starań i Stacha i postanawia zostać przykładną żoną, wyraża też zgodę na ślub Basi. Ponieważ tu Bartosz i Stach nie są do końca dobrymi postaciami, a Dorota została ,,uczłowieczona", twórcy zrezygnowali z takiej formy happy endu. Pod koniec Bardos doprowadza do zgody między zwaśnionymi ludami... biorąc ślub z góralem Świstosem, czemu błogosławi jego matka, a ceremonię prowadzi sam Tadeusz Kościuszko (w tej roli Oskar Malinowski). Potem następuje zbiorowa piosenka, która kończy także oryginalną sztukę, o konieczności kochania bliźniego bez względu na wszystko. I jak już wspominałam, uważam, że użycie w tej konwencji wątku LGBT wypada naprawdę dobrze i w swojej nowoczesności oddaje ducha oryginału. Jednak pod koniec aktor grający Bardosa stwierdza, że jest to ,,historia coming outu, którego nigdy nie dokonał" i przenosimy się do bitwy między Krakowiakami a góralami, podczas której ginie Stach, a Dorota go opłakuje. Rozumiem chęć zmiany klimatu i wskazania innych problemów, rozumiem chęć pokazania problemów społecznych... ale ,,Cud" to jednak sztuka, która miała podnosić na duchu i krzepić serca, więc żałuję, że nie pozwolono pozostać memu sercu pokrzepionemu z happy endem w postaci homoseksualnego małżeństwa i zgody między Stachem, Basią i Dorotą.

,,Cud mniemany" w teatrze Słowackiego jest inscenizacją specyficzną. Podczas oglądania nie byłam w stanie takiego zachwytu i urzeczenia, jak zazwyczaj w teatrze, a niektóre wątki były dla mnie zbyt chaotyczne i przekombinowane. Jednocześnie kilka dni po obejrzeniu tego spektaklu, nadal o nim myślę i analizuję niektóre przedstawione sytuacje. Uważam, że niektóre aspekty możnaby pokazać inaczej, ale zdecydowanie doceniam całość i cieszę się, że mogłam poznać teatr bardziej symboliczny, zaangażowany społecznie, a do tego posłuchać fajnej muzyki country i zobaczyć dobre sceny zbiorowe. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, to polecam, chociaż podejrzewam, że dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z teatrem i chcą się zakochać w tej sztuce, taki początek mógłby być zbyt ciężki.


Ocena: 7/10

Ulubiony aktor: Mateusz Bieryt jako Stach

Ulubiony głos: Karolina Kazań jako Góralka


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top