Cabaret w teatrze STU - recenzja
,,Cabaret" to musical Johna Kandera, który zdobył popularność głównie za sprawą filmu w reżyserii Boba Fosse'a z Lizą Minelli w głównej roli żeńskiej. W Polsce jest bardzo znany i kochany, doczekał się wielu adaptacji, obecnie można go oglądać w Chorzowie, Warszawie (z Krzystofem Szczepaniakiem w roli Mistrza Ceremonii), Krakowie i Radomiu, a ma powstać także wersja szczecińska. Co ciekawe, z tych propozycji jedynie Teatr Rozrywki w Chorzowie jest sceną musicalową, pozostałe inscenizacje zostały zrobione przez teatry dramatyczne, co ma trochę inną specyfikę i może rodzić pewne ryzyko. Uważam jednak, że w przypadku dzieła prezentowanego w teatrze STU w ogóle to nie przeszkadza i zaraz Wam opowiem dlaczego.
Akcja dzieje się w latach 30 w Berlinie, gdzie przybywa początkujący amerykański pisarz Cliff Bradhsaw. W pociągu poznaje Ernsta Ludwiga, który zaprasza go do klubu Kit Kat, gdzie występuje artystka kabaretowa Sally Bowles. Początkowo niewinna zabawa staje się dla Cliffa i Sally początkiem głębszej relacji. Tymczasem w Berlinie powoli zaczyna mówić się o Hitlerze i atakach na Żydów...
Jak wspominałam, realizacja musicalu w teatrze dramatycznym różni się od wystawiania tego gatunku w teatrze muzycznym. Na szczęście, w tym wypadku mamy do czynienia z reżyserem, który ma już doświadczenie w formach muzycznych, Krzysztof Jasiński reżyserował min. ,,Chicago", operę ,,Halka" czy śpiewogrę ,,Pan Twardowski". Muzyka nie jest tu więc na drugim planie i odgrywa odpowiednią rolę, udało się dobrze oddać klimat przedwojennego kabaretu i widz naprawdę może się poczuć, jak na takim występie. Duża w tym zasługa choreografii znanego polskiego choreografa Jarosława Stańka (który pracował przy takich hitach jak ,,West Side Story" czy ,,Jesus Christ Superstar" w Teatrze Rozrywki czy chociażby ostatnio w ,,Rock of Ages" w Teatrze Syrena). Niestety, scena w teatrze STU jest niewielka i nie ma tu osobnego zespołu tanecznego, więc przy takich scenach jak ,,Wilkomenn" nie ma gromady tancerek, a jedynie aktorki. Sprawiało to, że chwilami brakowało mi rozmachu, ale na szczęście to, co otrzymał, choreograf wykorzystał bardzo dobrze, ruchy są intensywne i naprawdę mocno osadzone w epoce jazzu i rewii. Pojawiają się nawet elementy burleski, bo chociaż nikt nie rozbiera się do bielizny, to jest kilka układów, których punktem kluczowym jest zdjęcie z siebie np. szala albo butów (chyba można uznać to za naśladownictwo burleski). Ostatnio trochę zainteresowałam się tą dziedziną i co nieco poczytałam i pooglądałam i często pojawiał się motyw tego, że burleska powinna być ciałopozytywna i pokazywać, że bez względu na wiek czy wygląd każdy powinien kochać swoje ciało i uważać je za piękne i atrakcyjne. Biorąc pod uwagę, że tutaj role tancerek odgrywają trzy aktorki w różnym wieku i o różnej figurze oraz mężczyzna przebrany za draq queen, to chyba spełnia to swoje zadanie.
Tutaj warto wspomnieć o tym, że jest to inscenizacja dość odważna i mocna, wpisująca się w klimat rozpusty i dekadencji. Poza wspomnianą draq queen, sam Mistrz Ceremonii kilkakrotnie balansuje na granicy męskości i kobiecości, widocznie zachęca do przekraczania kolejnych granic, a w pewnym momencie pokazuje się w samej bieliźnie. W choreografiach jest sporo nawiązań do seksu czy prostytucji. Mi to nie przeszkadzało i pozwoliło mi wsiąknąć w ten fascynujący, chociaż niespecjalnie moralny świat, niemniej scena parodii mszy wydawała mi się już pójściem krok za daleko.
Jak wspominałam, scena STU nie jest duża. Można więc się spodziewać, że scenografia będzie dość ascetyczna i tak rzeczywiście jest - mamy tylko kilka krzeseł, stoliki z rozstawionym szampanem i biurko w pokoju Cliffa. Jedynym bardziej ,,wystrzałowym" elementem scenografii jest brokatowa zasłona oraz wiszące nad sceną obrazy przedstawiające wydarzenia z dwudziestolecia międzywojennego. Taka scenografia wpasuje się moim zdaniem w klimat kabaretu i sugeruje dużo umowności (podobnie było w ,,Chicago" w teatrze Variete), natomiast prawdziwym strzałem w dziesiątkę są tu rekwizyty. Strzelające konfetti, ulotki rozsypywane na publiczność czy owoce Herr Schulza robią robotę. Przepiękne są kostiumy - zarówno dyskotekowe , błyszczące ubrania Sally, eleganckie i jednocześnie seksowne suknie Fraulein Schneider czy prowokujące kreacje Mistrza Ceremonii.
Twórcy postanowili wykorzystać jeszcze jeden element, jaki daje mała scena, która w dodatku znajduje się pośrodku widowni - interakcje z widzem. Chyba nigdy nie byłam na spektaklu, w którym praktycznie co chwila widzowie są wciągani w akcję i zaciera się granica między sceną a widownią. Mistrz Ceremonii zwraca się do ludzi bezpośrednio, traktuje ich jako gości, zadaje pytania i zachęca do pomocy w konferansierce. Widzowie z pierwszych rzędów mogli otrzymać nawet mandarynki Herr Schulza czy szampan na przyjęciu sylwestrowym w Kit Kat! Aktorzy chodzą nie tylko po scenie, ale także biegają po widowni. Na uwagę zasługują dwa momenty - Cliff obserwujący występ Sally z balkonu, na którym siedzą także widzowie, oraz Sally śpiewająca w miejscu orkiestry (w przeciwieństwie do wielu musicali wystawianych przez ,,zwykłe" teatry, tutaj muzyka jest grana na żywo), ale dużym zaskoczeniem dla wielu będzie pewnie moment w ,,Tomorow Belong To Me", gdzie część widzów została zaproszona na scenę, by raz z obsadą stworzyć kółko wokół Ludwiga. Dzięki temu ograniczone zasoby ludzkie (oczywiście tylko ilościowo) oraz przestrzenne stały się zaletą, nie wadą.
Pierwsza połowa spektaklu jest bardzo szalona i rozrywkowa, ale powoli wyczuwamy, że dzieje się coś nie tak. Ernst Ludwig wspomina o szmuglowaniu czegoś z Paryża i czyta ,,Mein Kampf". Początkowo nikt nie zwraca na to uwagi, ludzie żyją lekko i swobodnie, od czasu do czasu martwiąc się jedynie o pieniądze, ponieważ ,,forsa w ruch wprawia świat". Jednak na pewnym przyjęciu dochodzi do wyraźnego podziału i politycznej deklaracji, nazizm nabiera realnych barw, a atmosfera staje się znacznie bardziej mroczna. Wstrząsający fragment następuje po ,,Tomorow Belong to Me", gdzie gasną światła, a my możemy posłuchać fragmentu wypowiedzi Hitlera. Opowieść, która zaczęła się od obietnicy zostawienia trosk w szatni, zaczyna nas przekonywać, że ,,stać czy iść, wszystko jedno" i zmusza do odpowiedzi na pytanie: ,,gdy narasta zło, co byś zrobił?", które Fraulein Schneider kieruje nie tylko do Cliffa, ale i do widzów. Obecnie ta opowieść porusza i wchodzi w mózg jeszcze bardziej, ukazując ogrom zła, do jakiego zdolny jest człowiek i rzucając w próżnię pytanie: ,,Dlaczego ludzie nie mogą żyć w spokoju i dać spokój innym?".
Ale prawda jest taka, że nazizm w ,,Cabarecie" nie jest tylko dziełem jakichś brutalnych, okrutnych nazistów z kosmosu. Ernst Ludwig od początku budzi grozę i z czasem ukazuje coraz większy fanatyzm, ale pozostali bohaterowie to zwykli ludzie prezentujący różne postawy, jakie mogli wykazywać prawdziwi Niemcy w latach 30. ,,Luźna dama" Fraulein Kost w randkach z hitlerowcem widzi szansę na dostatnie życie, Herr Schulz powtarza, że przecież rządy się zmieniają i do ostateczności nikt się nie posunie, Fraulein Schneider chce tylko zachować swój pensjonat, a Sally próbuje ignorować wszelkie informacje i cieszyć się beztroskim życiem, ponieważ boi się wizji wyjazdu z Niemczech i zakończenia kariery, stara się przekonać, że jako artystka da radę być apolityczna. Jedynym głosem rozsądku jest tu Cliff, który szybko zauważa co się dzieje i próbuje wprowadzić porządek moralny, ale spotyka się z obojętnością i przekonaniem, że jeden człowiek nie ocali świata. Z perspektywy człowieka XXI wieku wiemy, kto miał tu rację i jaki los czeka ojczyznę bohaterów, ale słuchając ich deklaracji, widzimy, jak bardzo te postawy wydawały im się naturalne i racjonalne. Co boleśnie rozbija bańkę przekonania, że pewne rzeczy nas nie dotyczą.
Od czasu do czasu jednak nadal pojawiają się wesołe, kabaretowe sekwencje, dzikie tańce i przebojowe numery, spektakl kończy słynna piosenka ,,Życie kabaretem jest", wykonana w bardzo radosny i lekki sposób. Pozwala to na jednoczesne złapanie oddechu między trudnymi, gorzkimi scenami, ale także zmusza do refleksji. Możemy powiedzieć sobie, że ten świat jest naprawdę zdemoralizowany, skoro ludzie potrafią się bawić i tańczyć, gdy tuż obok wszystko się zawala. Ale można też uznać, że takie jest życie - martwimy się, boimy, obserwujemy historię, ale jednocześnie żyjemy w swojej codzienności, gdzie czasem zdarza się coś fajnego czy zabawnego.
Na pochwałę zasługuje cały zespół, który na co dzień nie pracuje przy musicalach, a mimo to sprawdził się nie tylko aktorsko, ale także wokalnie i tanecznie, znakomicie wykonując piosenki i niekiedy brawurowe układy, a przejście z mówienia do śpiewania wypadało naturalnie. W rolę Mistrza Ceremonii, który przeprowadza nas po Berlinie, wciela się, na zmianę z Krzysztofem Kwiatkowskim i Łukaszem Szczepanowskim, Dominik Mironiuk (Stuckey z ,,Pretty Woman"). Jest w tej roli magnetyczny, tajemniczy, charyzmatyczny, chwilami komediowy, w innych momentach groźny, a jeszcze czasami subtelnie komentuje rzeczywistość. Dosłownie można zapomnieć, że to jest aktor, a nie prawdziwa postać, która do nas mówi. Na uwagę zasługują też jako umiejętności wokalne i taneczne, a pod tym ostatnim względem miał chyba najtrudniejsze wyzwanie z całej obsady. Pisałam, że w roli Sally Bowles chciałam zobaczyć Joannę Pocicę. Zagrała Paulina Kondrak, ale już od pierwszych chwil przekonała mnie do swojej wizji Sally - nieco głupiutkiej, próżnej, lekkomyślnej i rozwiązłej, która początkowo może nawet bawić, ale z czasem widz obserwuje w niej coraz większe napięcie i wątpliwości, które w końcu muszą doprowadzić do załamania. Świetnie sprawdziła się tanecznie (a niektóre układy, np. w ,,Don't Tell Mama" były bardzo skomplikowane), ale przede wszystkim wokalnie - jej głos był mocny, energiczny, doskonale wpasowywał się w stylistykę kabaretową, a zarazem w tym wszystkim było pełno emocji. Trio głównych bohaterów zamyka Aleksander Talkowski jako Cliff. Jego bohater jest takim głosem rozsądku i sumieniem innych postaci, przez cały czas próbuje walczyć, zaprowadzić ład, ale ostatecznie zostaje z tym całkiem sam. Talkowski grał bardzo naturalnie i oszczędnie, w stosunku do innych postaci używał zdecydowanie bardziej subtelnych środków ekspresji, co jeszcze potęgowało kontrast między nim a Berlinem. Chemia między Cliffem i Sally uderza nas od początku i jest bardzo namacalna, nawet w scenach, gdy nie są oni na pierwszym planie, np. podczas przyjęcia zaręczynowego czy ogłoszenia Ludwiga.
Dorota Zięciowska jako Fraulein Schneider zdecydowanie odstaje od wizerunku starszej pani - ma piękne kreacje, głęboki dekolt, emanuje pewnością siebie i seksapilem, także w scenach, gdy wciela się w jedną z tancerek w Kit Kat (jej śpiew jest bardziej ,,aktorski", ale myślę, że pasuje do tego klimatu). Jest stanowcza, konkretna, ale pod wpływem uczucia do Herr Schulza budzi się w niej niewinność, delikatność i nieśmiałość. W tym duecie partneruje jej Andrzej Róg, który wzrusza i wywołuje współczucie jako żydowski handlarz, który nie rozumie, dlaczego przestał być uważany za Niemca. Ich wątek miłosny jest bardzo uroczy, z rozczuleniem można oglądać, jak dwoje starszych ludzi pozwala sobie na miłość i szczęście i uśmiechać się w scenach, gdy zbliżają się do siebie za pomocą ananasa czy mandarynek. ,,Małżeństwo" to zdecydowanie najbardziej wzruszające wykonanie spektaklu.
Zupełnie inne emocje budzi Marcin Zacharzewski jako Ernst Ludwig - chociaż chwilami można dostrzec w nim lekki komizm, zdecydowanie częściej budzi grozę i jest pełnokrwistym, zimnym nazistą, w którego oczach widać nienawiść i napawanie się władzą. Karolina Szeptycka jako Fraulein Kost (oraz tancerka w klubie) początkowo bawi i czaruje ruchami, ale gdy przywdziewa hitlerowski strój, nagle staje sie przerażająco ostra i bezlitosna.
Jeśli chodzi o ,,Cabaret", to znałam wcześniej część fabuły i kilka piosenek, chociaż nie obejrzałam filmu, bo w teatrze lubię dać się zaskoczyć. Jeśli chodzi o wykonanie, wiele rzeczy naprawdę mnie zaskoczyło i to zaskoczyło na plus. Przedstawiona tu historia początkowo wydaje się zabawna i lekka, by potem wzbudzać coraz bardziej skrajne emocje i zmuszać nas do myślenia i uświadomienia sobie, że przedstawione tematy wcale nie są tak bardzo odległe, a przez nieustanny kontakt z publicznością to poczucie jest jeszcze mocniejsze. Zdecydowanie będę chciała na tę inscenizację wrócić i to pewnie nie raz, chociaż z chęcią zobaczyłabym też inne.
https://youtu.be/BmFlpDtD5pE
Ocena: 9/10
Ulubiony aktor: Dominik Mironiuk jako MC
Ulubiony głos: Paulina Kondrak jako Sally Bowles
Ulubiona piosenka: ,,Życie kabaretem jest"
Ps. Tylko uwaga do samego teatru: boli niepodawanie obsady na konkretny dzień i to, że zespół aktorski jest niepełny, nie ma wzmianek o Karolinie Szepstyckiej i Dominiku Mironiuku :(
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top