1989 w Teatrze Słowackiego - recenzja


Zdarza mi się zwlekać z pisaniem krytycznych recenzji - żeby upewnić się, że na pewno zostają w głowie te negatywne wrażenia, żeby mieć pewność, że nikogo nie urażę i żeby wybrzmiało, że mam szacunek do pracy, jaka jest wkładana w każdy spektakl. Jednak tym razem zwlekałam z recenzją, która prawdopodobnie będzie peanem pochwał, ponieważ... bałam się, że o czymś zapomnę i nie przekażę w pełni mojego zachwytu XD

,,1989" to spektakl będący kooprodukcją krakowskiego Teatru im. Juliusza Słowackiego i gdyńskiego Teatru Szekspirowskiego, premierę miał kilka miesięcy temu. Mimo że wyprodukowały go dwie placówki dramatyczne, jest to musical i to nie byle jaki. Od początku był mocno promowany przez powiązania z broadwayowskim ,,Hamiltonem". I to do mnie niespecjalnie przemawiało, bo już wiele razy pisałam, że fanką ,,Hamiltona" zdecydowanie nie jestem, z czego nawet kilka osób już się śmiało XD (Nowe osoby od razu informuję - jak Wy jesteście fanami, to super, nie mam zamiaru nikogo przekonywać, że ten musical jest słaby czy nie zasługuje na popularność). Nie lubię też rapu, a historia XX wieku przestała mnie interesować jakoś pod koniec gimnazjum, kiedy minęła mi faza na serial ,,Dom". Jednak im więcej pojawiało się opinii o tym spektaklu, tym bardziej czułam się zaintrygowana. Spodziewałam się, że skojarzenia z ,,Hamiltonem" i wysoka promocja sprawią, że ludzie będą się rozczarowywać, jak zazwyczaj bywa przy dużych oczekiwaniach, tymczasem słyszałam o nim same entuzjastyczne opinie i jak zazwyczaj powszechna miłość do czegoś mnie nie zachęca, tak tutaj coraz częściej miałam w głowie, że kurczę, to jednak może być dobry spektakl.

Tytuł od początku sugeruje, z czym będziemy mieć do czynienia - ,,1989" to musical o losach działaczy Solidarności, począwszy od pierwszego strajku w Stoczni Gdańskiej po półwolne wybory w czerwcu tytułowego roku. Akcja skupia się głównie na ich działalności politycznej, ale zahaczymy też o życie prywatne. Zobaczymy min. Lecha Wałęsę i jego żonę, Władysława Frasyniuka, Annę Walentynowicz, małżeństwo Kurioniów, ale też generała Jaruzelskiego czy Kiszczaka.

Jeśli chodzi o wspomniane nawiązania do ,,Hamiltona", to inspiracja jest widoczna, ale na pewno nie jest to oddanie musicalu Lina Manuela Mirandy jeden do jednego. Dwie produkcje łączy głównie opowiadanie o historii bardziej nowoczesnymi środkami i to, że są to musicale w całości śpiewane. Oczywiście, pojawiają się pewne tropy, które mogą kojarzyć się z ,,Hamiltonem", jak na przykład zestawienie mężczyzn zajmujących się polityką z bezradnością żon, które chcą prowadzić normalne życie, ale są to motywy tak znane i powszechne, że trudno je uznać za spolszczenie ,,Hamiltona". Tematyka, charaktery bohaterów, warstwa wizualna - tutaj już widać, że wszystko było robione z myślą o oryginalnej, jednostkowej produkcji. W czasie pandemii oglądałam fragmenty ,,Virtuoso" z Teatru Muzycznego w Poznaniu i tam narzekałam, że wiele piosenek brzmi dla mnie, jakby były pisane pod skojarzenia z konkretnymi numerami z musicali broadwayowskich, a nie dlatego, że ktoś miał na mnie indywidualny pomysł. W ,,1989" czułam, że twórcy przede wszystkim chcą nam opowiedzieć swoją historię, a właściwie naszą. Oprócz wspomnianej inspiracji dziełem Mirandy oraz oczywistymi nawiązaniami do polskiej historii i polityki, znajdziemy tu też miejsce na wiele innych kulturalnych nawiązań, które są wplatane ze smakiem i pomysłem - pojawiają się nawiązania do ,,Wesela", ,,Czterech pancernych i psa", ,,Kamieni na szaniec", mitologii greckiej, ale też... Simsów. Nawet sama muzyka nie brzmi dokładnie jak numery z ,,Hamiltona", przypomina raczej polski rap z lat 90 i ta stylistyka zdecydowanie bardziej do mnie trafia.

Nie spodziewałam się tego, ale muzyka mnie urzekła. Kilka dni wcześniej widziałam inną produkcję teatru Słowackiego - ,,Znachora", gdzie narzekałam, że mimo reklamy nie ma on za dużo wspólnego z musicalem. Tutaj ,,musicalość" bije ze sceny. Numery są rozbudowane, różnorodne. Większość z nich to rap z elementami śpiewu, ale znajdą się też liryczne ballady, folk, muzyka gotycka czy... disco polo (wiem, że brzmi okropnie, ale uwierzcie, ma to uzasadnienie). Jest tu bardzo dużo zbiorówek, ale ani razu nie czułam znużenia i wtórności, przeciwnie - na przerwach powstrzymywałam się, żeby nie podśpiewywać ,,Pozytywnego mitu", ,,Niech się Polska obudzi" czy ,,Na ulicach miast" (mam nadzieję, że to są poprawne tytuły). Fantastyczna jest też choreografia, bardzo energetyczna i przebojowa.

Jeśli chodzi o warstwę techniczną, to musical jest zrobiony dość realistycznie. Kostiumy są wzorowane na tym, co nosili ludzie w tamtych czasach, aktorzy są ucharakteryzowani tak, by być w miarę podobni do swoich pierwowzorów. Scenografia jest dość prosta, ale zarazem bardzo użyteczna, balansuje między realizmem a minimalizmem. Nie jest to może najpiękniejszy obrazek, ale patrzy się z przyjemnością.

Twórcy w promocji często powtarzali, że ich celem było stworzenie polskiego ,,pozytywnego mitu", pokazanie aspektu historii, który kończy się optymistycznie i daje nadzieję, w opozycji do polskiej martyrologii i wiecznie przegrywanych powstań. Coś w tym jest, bo pamiętam, że kiedy chodziłam do szkoły, to nawet akademie na zasadniczo bardzo pozytywne święta w rodzaju 11 listopada i 3 maja zawierały jakieś nawiązania do zaborów czy II wojny światowej, a radości bylo tam niewiele. Dlatego cieszę się, że młodzi artyści próbują pokazywać historię Polski w bardziej lekki i wesoły sposób. ,,1989" od początku ma w sobie mnóstwo energii, zapału do walki i stara się wzbudzić w nas nadzieję, że ,,możemy mieć wreszcie pozytywny mit, historię, która dobrze się kończy". Oczywiście, nie jest to cukierkowa wersja, zdarzają się sceny bardziej mroczne (w tym moja ulubiona z Wronami!) i gorzkie, twórcy nie pomijają też dramatycznych wydarzeń takich jak utrata dziecka przez Henrykę Krzywonos, śmierć Gai Kuroń czy rozpadające się małżeństwo Frasyniuków. Nie idealizują też swoich bohaterów, zwracają uwagę chociażby na kotrowersje wokół Lecha Wałęsy czy układów między opozycją a komunistami, ale całość jest ukazana z myślą, że ludzie mogą wiele zmienić i że póki ,,wieje historii wiatr", nikt nie jest bezradny i skazany na stagnację.

Obawiałam się trochę, że opowiadając o historii najnowszej, gdy sporo bohaterów tamtych zdarzeń jeszcze żyje i udziela się w polityce, trudno będzie o obiektywność i wiele perspektyw, ale twórcy ,,1989" nie uciekają od stawiania trudnych pytań, krytykowania pewnych decyzji czy ironicznego podejścia. Próbują odpowiedzieć na pytanie, co kierowało bohaterami przy różnych sytuacjach, ukazują pozytywne i negatywne skutki. Bardzo mądrze i z humorem rozprawiają się z mitem Amerykańskiego Snu, którego się obawiałam, biorąc pod uwagę nawiązania do ,,Hamiltona". Pokazują też, że każda rzecz może być pokazywana z wielu perspektyw, chociażby przez obrady w Magdalence, ale też sytuację małżeństw opozycjonistów, gdzie walka o słuszną sprawę mogła położyć się cieniem na przecież równie istotnych wartościach jak miłość czy rodzina.

Twórcy nie mają też problemu z komentowaniem obecnej sytuacji politycznej i wiele razy robią śmiałe aluzje do obecnej rzeczywistości i partii rządzącej, więc warto być tego świadomym.

Mimo że aktorzy grający w tym spektaklu na co dzień nie występują w musicalach, poradzili sobie świetnie i ani razu nie odczułam sztuczności czy braku profesjonalizmu. Nawet jeśli nie byli do końca ,,musicalowi", dodawało to naturalności i świeżości. Moim faworytem jest Mateusz Bieryt, który zachwycił mnie już wcześniej w ,,Cudzie mniemanym" i tutaj gra bardzo podobną rolę. Władek Frasyniuk w jego wykonaniu jest trochę awanturnikiem, silnym i twardym facetem w typie macho, charyzmatycznym i pewnym siebie, a jego charakterystyczny głos dopełnia całości. Frasyniuk ma też jednak swoją słabość - jest to ogromna miłość do żony, którą próbuje ,,wyłączyć", aby w całości poświęcić się działalności opozycyjnej, co ostatecznie doprowadza do załamania zarówno jego, jak i jej i ich dzieci. Po przebojowych, zadziornych momentach następują te gorzkie i ponure i w obu aktor wypadł naprawdę przejmująco.

Rafał Szumera może nie oczarował mnie wokalnie, ale z naturalnością i sporą dozą ironii oddał przemianę swojego Lecha z prostego, nieco naiwnego elektryka w kogoś, kto za mocno poczuł władzę i pozycję. Oddał też w humorystyczny sposób wiele zachowań i wypowiedzi, które bardzo kojarzą się z Wałęsą, przez co można mieć wrażenie, że naprawdę oglądamy młodą wersję byłego prezydenta. Z kolei Marcin Czarnik (pamiętacie jeszcze te czasy, kiedy grał w telenowelach?) jako Jacek Kuroń stworzył chyba najbardziej dramatyczną i romantyczną postać socjalistycznego idealisty, którym rządzą miłość do kraju oraz żony Gai i który jest nieraz przytłoczony tym, co go spotyka, ale stara się podnosić. Szczególnie uderzająca jest scena śmierci Gai oraz przedostatnia piosenka ,,Co jeśli się uda?". Daniel Malchar jako Bogdan Borusewicz rozbawia naiwnością, ale też porusza swoim ciepłem i troskliwością.

Na uwagę zasługuje też rola Rafała Dziwisza jako Wojciecha Jaruzelskiego - chwilami mroczna, chwilami komediowa (szczególnie jego główna piosenka, która może lekko kojarzyć się z ,,You'll be back"), Dominika Stroki jako zapatrzonego w siebie Mieczysława Jagielskiego oraz przezabawny Antoni Sztaba jako przezabawny Aleksander Kwaśniewski będący tu kimś w rodzaju ,,bananowego dziecka" zafascynowanego Zachodem i nowinkami. Epizodycznie występuje też jako Wrona/Leonid Breżniew, gdzie kreuje zupełnie inną, bardziej tajemniczą i groźną postać. W ogóle Wrony symbolizujące cudzoziemskich dyktatorów i ich gotycka piosenka były dla mnie jednym z najlepszych punktów (w pozostałych rolach Wojciech Dolatowski i Bartosz Bandura).

Jednak ,,1989" to w dużej mierze też historia o kobietach związanych z Solidarnością - kobietach często zapomnianych, spychanych do roli żon opozycjonistów, ale takich, które walczyły na różne sposoby i które zasługują na pamięć. Musical w wielu miejscach oddaje im oczywisty hołd oraz zwraca uwagę na zaangażowanie także współczesnych kobiet. Duże wrażenie robi przemówienie Danuty Wałęsy oraz piosenka ,,Na ulicach miast".

Karolina Kazoń kreuje postać stanowcznej, zaradnej i ciepłej Danusi, która wie, że musi dbać o rodzinę pod nieobecność męża. Jest rozsądna, spokojna i do bólu zakochana w Lechu, wydaje się typową żoną i matką, ale z biegiem czasu odkrywa w sobie ogromną siłę i upór oraz że jej prostota nie jest przeszkodą do niczego. Agnieszka Kościelniak jako Krysia Frasyniuk w poruszający sposób pokazuje uczucie swojej bohaterki do męża, pragnienie domowego spokoju i stabilizacji, ale też to, co dzieje się z tą postacią potem - jak kolejne wydarzenia ją załamują, odbierają siły i jak przestaje chcieć walczyć o miłość. Z kolei Magdalena Osińska jako Gaja jest osobą bardziej zaangażowaną politycznie, zbuntowaną, niepokorną, ale też wrażliwą - jej pożegnanie z mężem i ich wspólny duet są piękne. W ogóle Magdalena najbardziej poruszyła mnie wokalnie swoim mocnym i silnym głosem.

Na drugim planie zachwycają Dominika Feiglewicz jako stanowcza Henryka Krzywonos, Małgosia Majerska (znana min. z roli w ,,Przybyszu" Wojciecha Kościelniaka) jako charakterna i przyciągająca wzrok nawet z oddali Anna Walentynowicz oraz Julia Latosińska jako córka Frasyniuków, która w wzruszający sposób pokazuje niewinność i zagubienie swojej bohaterki, szczególnie w poruszającej solówce.

Przy okazji rewii w teatrze Variete (którą nadal gorąco polecam), pisałam, że lubię od czasu do czasu lekkie, rozrykowe spektakle, które tylko rozluźniają i nie wymagają specjalnych rozważań. Ale jednak specjalne miejsce mam dla tych, które zmuszają do myślenia, wywołują refleksje i zostawiają przemyślenia w głowie. A jeśli jest to podane w pięknej formie artystycznej, z nutą humoru i energią, to jest to dla mnie już teatr na medal. I takie ,,1989". Mam nadzieję, że trafi do jak największego grona odbiorców, bo zasługuje.

https://youtu.be/16gg47PpvuU


Ocena: 10/10

Ulubiony aktor: Mateusz Bieryt jako Władek Frasyniuk

Ulubiony głos: Magdalena Osińska jako Gaja Kuroń

Ulubiona piosenka: ,,Pozytywny mit"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top