Percabeth V

Wiecie co? Jeśli nie przeszkadza wam, że publikuję rozdziały co miesiąc, to zakładam książkę. Kiedy to skończycie, to prawdopodobnie część poprzednich rozdziałów będzie już opublikowana i opatrzona tytułami. Szukajcie "Percabeth - zasada numer jeden" na moim profilu!


Annabeth


Zeszłam na dół z mętlikiem w głowie.

Czyżby Percy okazał się dojrzalszy niż sądziłam? Przyjął to wszystko tak spokojnie... Może nawet spokojniej niż ja. Nie każdy ma taką szansę jak ja. Nie mogłam jej zmarnować.

Wyciągnęłam z szafki mój kubek opatrzony rysunkiem lwa, krzywiąc się na brudne naczynia w zlewie. Mój grymas zmienił się jednak w uśmiech, kiedy przypomniałam sobie, że będę potrzebować dzisiaj nie jednego, a dwóch kubków.

Czerwony kubek z drobnym rysunkiem drzewa sandałowego powędrował tuż obok mojego. Kiedyś, kiedy bardzo się nudziłam, zabrałam się za malowanie na nieużywanych kubkach. Potem wystarczało to odpowiednio zakonserwować i gotowe! Może jakimś mistrzem nie byłam, ale jakoś to wyglądało.

Wstawiłam wodę na herbatę, nie pozostawiając mojemu gościowi specjalnego wyboru. Pewnie i tak powie coś w stylu: "wszystko mi jedno" albo "to co ty". "Wszystko mi jedno" jest wkurzające, a "to co ty" urocze. Już sama nie wiem co wolałabym usłyszeć.

Z jednej strony Percy był bardzo przystojny, dobrze się z nim dogadywałam, chociaż wciąż czułam się przy nim nieco nieswojo.

Znacie to uczucie, kiedy tak bardzo boicie się czegoś nie spieprzyć, że niemal żyjecie niekomfortem?

Usłyszałam kroki na schodach a po chwili pojawił się także ich twórca. Zwyczajna szara koszulka i luźne spodnie dresowe tworzyły przyjemne wrażenie. Miało się ochotę powiedzieć "cześć, skarbie", jakby Percy schodził na dół codziennie, ja wstawiałam wodę na herbatę i czekałam na niego, przyglądając się słonecznikom w wazonie.

Postanowiłam ograniczyć się tylko do słabego uśmiechu.

To, co dostałam w zamian, przerosło moje najśmielsze oczekiwania.

Jego uśmiech był taki szczery i piękny, że niemal ugięły się pode mną kolana.

Nie mogłam się zakochać.

Nie teraz.

Spuściłam wzrok, bębniąc palcami w blat.

- Masz ochotę na herbatę?

- Jasne.

Usiedliśmy przy stole i zapanowała cisza. Nie była aż taka niezręczna, ale bądź co bądź znaliśmy się tylko kilka dni. Wpatrywałam się w cień na stole, jaki rzucał Percy. Nie odważyłam się spojrzeć na niego wprost, chociaż nie był to jakiś skomplikowany gest.

Co się ze mną dzieje, do cholery?

Kiedy woda w czajniku zaczęła wrzeć, Percy poderwał się i zalał oba kubki wrzątkiem. Bez wahania podał mi ten z lwem, jakby wiedział, który jest mój.

Uśmiechnął się.

- Ile czasu nam jeszcze zostało? - spytał. - Może skoczę po coś do jedzenia.

Pokręciłam stanowczo głową.

- Zostało jeszcze jakieś jedzenie... Tak myślę.

- To żaden problem, naprawdę. - zapewniał Percy.

- Nie wypuszczę cię.

Percy uśmiechnął się nieco szerzej.

- Zgoda. - odchylił się na krześle, opierajac dłonie na brzuchu. - Co proponujesz, wielmożna gospodyni?

Wstałam i zerknęłam do lodówki.

- Jest ser, masło i dwa pomidory. - odparłam, po czym zajrzałam do chlebaka. - I połowa jakiegoś chleba... Można go odgrzać w tosterze.

- Świetnie.

Percy także wstał i pomógł mi przygotowywać kanapki.

Wprawdzie ser miał trochę podejrzany smak, ale nie takie rzeczy się już jadło.

Zerknęłam na zegarek.

- Cholera! - syknęłam. - Mamy tylko dwadzieścia minut!

Minęłam Percy'ego i pobiegłam na górę.

Po niecałych dziesięciu minutach spotkaliśmy się przy drzwiach.

Nie miałam czasu, żeby spokojnie się przygotować, ale nigdy się nie malowałam, więc jeden problem zawsze miałam z głowy. Wzięłam pierwszą lepszą koszulkę, spodnie i koszulę w kratę, nie martwiąc się specjalnie, czy do siebie pasują.

Jak się okazało, Percy także miał kraciastą koszulę - zupełnie zapomniałam, że to w niej wczoraj włamał się przez okno.

Uśmiechnął się jak tylko mnie zobaczył.

Odwzajemniłam uśmiech, po czym zarzuciłam plecak na ramię i otworzyłam drzwi.

Droga minęła nam przyjemnie - rozmawialiśmy o jedzeniu, szkole, przyjaciołach.

Dowiedziałam się, że Percy przeprowadził się z drugiego końca Stanów, zostawiając tam czwórkę zaufanych przyjaciół oraz większą część rodziny. W Nowym Jorku mieszkał tylko z mamą. Postanowiłam nie dopytywać, ponieważ każdy potrzebuje swoich tajemnic. Jeśli ich nie masz, można cię pokonać z łatwością.

Spóźniliśmy się zaledwie pięć minut, i zdaje mi się, że nauczycielka przymknęła na to oko. Z reguły dobrze się uczyłam, byłam w miarę lubiana i miałam jako takie znajomości. Nie łatwo byłoby mnie podkopać. Na pewno nie w tej szkole.

Rzeczy zaczęły dziać się dopiero w połowie dnia.

Siedziałam razem z Piper na stołówce, ponieważ Percy z Jasonem i resztą chłopaków grali w koszykówkę na boisku. Mieli dzisiaj eliminacje do szkolnej drużyny i obojgu bardzo zależało na dostaniu się do niej. Miałyśmy szybko zjeść lunch i pobiec im kibicować.

Ale gdzieś tak w połowie jedzenia, zaczęło mi się robić niedobrze.

- I wtedy ja... - Piper urwała w pół zdania, widząc moją zbolałą minę. - Annabeth, wszystko w porządku?!

Objęłam się ramionami.

- Niedobrze mi... - mruknęłam.

Piper poderwała się od stołu i wzięła mnie pod ramię, biegnąc w stronę łazienki.

- Coś ty zjadła? - westchnęła.

- Wydaje mi się, że ten ser wcale nie był nieprzeterminowany... Ale Percy też go jadł i najwidoczniej nic mu nie jest.

Piper zmarszczyła brwi.

- Percy też go jadł? Kobieto, masz mi sporo do opowiedzenia.

Kiedy dowlokłam się do łazienki i wpadłam do kabiny, pośpiesznie związując włosy w podwijanego kucyka, usłyszałam jak drzwi dziewczęcych toalet otwierają się ponownie.

- Piper! - usłyszałam głos stłumiony przez drzwi kabiny. - Jason zaczyna za pięć minut!

Niemal mogłam wyczuć jak Piper w charakterystyczny sposób marszczy czoło i opiera na nim dłoń.

- Nie mogę... Annabeth źle się czuje. - odpowiedziała.

Jakby w odpowiedzi poleciała pierwsza porcja rzygów.

- Leć, Piper. - jęknęłam. - Poradzę sobie.

- Jesteś pewna? - pomarańczowe trampki Piper pojawiły się w szczelinie pod drzwiami kabiny.

- Zupełnie. Biegnij!

- Uważaj na siebie!

Zmrużyłam oczy, siadając na kiblu. Brzuch powoli przestawał mnie boleć, został jedynie nieprzyjemny smak soków żołądkowych w ustach. Żałowałam, że nie mogę pójść z Piper kibicować, ale nie byłoby miło, gdybym rzygnęła na boisko.

Dopiero po dziesięciu minutach zdecydowałam się wyjść z łazienki.

Obmyłam twarz wodą i przepłukałam usta. Kiedy uniosłam głowę, by przejrzeć się w lustrze, uderzyłam twarzą w ścianę.

- Dziwka! - krzyknął Davie, ponownie pchając mnie na ścianę. - Przespałaś się z nim, a teraz jeszcze masz z nim dziecko?!

W ustach poczułam metaliczny smak krwi. Przypuszczam, że moja twarz również nie była w najlepszym stanie. Odwróciłam się powoli, łapiąc za głowę.

- O co ci chodzi?! - odkrzyknęłam.

W odpowiedzi dostałam z liścia w twarz.

- O co mi chodzi?! - powtórzył Davie. - Wczoraj goniliśmy Jacksona, który zupełnie przypadkiem wylądował w twoim domu! Wspięliśmy się na dach i co zobaczyliśmy?! Spałaś z nim w jednym łóżku!

Prawy policzek pulsował tępym bólem. Z języka zaczęła mi lecieć krew, ponieważ przycięłam go sobie zębami.

- Nie przespałam się z nim! - krzyknęłam, zaciskając ręce w pięści. - I nie mam z nim żadnego pierdolonego dziecka!

- Przestań pieprzyć!

Dostałam z pięści w brzuch, na co zatoczyłam się do tyłu, aż moje plecy poczuły ścianę. Jedno rzyganie to nie oznaka zajścia w ciążę! [jakby ktoś nie wiedział, lmao]

Skuliłam się w kącie, chowając głowę w ramionach.

Davie splunął.

- Dziwka!

I tym jakże pięknym słowem zakończyłam pewien etap mojego życia.



Jak się podobało? xDD Pamiętajcie, że założyłam dla was książkę xDD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top