Percabeth III

Jeszcze trochę i mogę normalnie książkę zakładać xDD


Annabeth


Babcia wyszła kilka minut temu, zostawiając mi obszerną listę zakupów.

- Annie, twoja lodówka świeci pustkami. - zauważyła przed wyjściem, nieco kąśliwie. - Zresztą musisz coś jeść.

Jak najbardziej się z nią zgadzam.

Kiedy tylko opuściła dom, wbiegłam po schodach na górę, żeby poszukać moich słuchawek. Bez muzyki nigdzie nie wychodziłam, a jeśli nie miałam w planach spotkań z przyjaciółmi, to tym bardziej.

Po niecałych dziesięciu minutach już byłam w sklepie spożywczym na końcu ulicy. Zmieniając zawartość mojej listy zakupów na coś bardziej odżywczego niż kiełki i fasola, ułożyłam w myślach kolację idealną. Ale i tak lepiej (i przyjemniej) byłoby zjeść ją z kimś jeszcze. Odrzuciłam Piper i Jasona, ponieważ szli dzisiaj do kina.

A z innymi nie byłam aż tak zżyta, żeby zapraszać ich do siebie na kolację.

Kontynuowałam więc zakupy, pogrążając się w nieco ponurych myślach.

- Sześćdziesiąt osiem czterdzieści. - usłyszałam przy kasie.

Wręczyłam kasjerce pieniądze, wzięłam resztę i wyszłam ze sklepu.

Na dworze było mroźno, wiał wiatr i padał deszcz. Skąd taka nagła zmiana pogody? Jeszcze wczoraj było słonecznie. Podciągnęłam robiony na drutach szalik pod brodę i ruszyłam w kierunku domu.

Kiedy wrócą rodzice? Kiedy mi powiedzą, gdzie byli przez te wszystkie lata? Kiedy wreszcie będzie tak, jak powinno być w zwykłym domu na obrzeżach Nowego Jorku?

Za dużo pytań.

I zero odpowiedzi.

Potrzebowałam kogoś. [Percy'ego? xDD nie mogłam się powstrzymać xDD] Kogoś, z kim mogłabym pogadać i zjeść kolację. Kogoś, kto byłby przy mnie, żeby powiedzieć 'dzień dobry', 'dobranoc' czy 'wszystko będzie dobrze'.

Zatrzymałam się dopiero przy furtce w kolorze butelkowej zieleni, wyciągając z kieszeni klucze. W domu nie paliły się żadne światła, co było zresztą do przewidzenia.

Najpierw wrzuciłam do środka zakupy, dopiero potem wpakowałam się sama. Ile ja tego nakupiłam, do cholery?!

Westchnęłam głośno, powstrzymując się przed załkaniem.

Chciałam tylko rodzinę.

Kiedy usłyszałam gwałtowne pukanie (a raczej walenie) w drzwi, prawie dostałam zawału. Podeszłam do drzwi na palcach, w myślach powtarzając wszystkie ciosy karate, jakie znałam z filmików na yt.

[i wszyscy wiemy, kto będzie za drzwiami]

Otworzyłam je powoli, a moim oczom ukazała się postać w kapturze, zacierająca ręce.

- Annabeth, pożyczyłabyś mi pół kilograma cukru? - spytała Lily, młoda kobieta z naprzeciwka. Często ze sobą rozmawiałyśmy, a jeszcze częściej wyświadczałyśmy sobie drobne przysługi. Uśmiechnęłam się do niej i przyniosłam szybko cukier, proponując herbatę.

Kiedy Lily podziękowała uprzejmie i odeszła, westchnęłam ponownie.

Może to głupie, ale podświadomie liczyłam na... Ugh.

Nieważne.

Przeniosłam zakupy do kuchni i zaczęłam przygotowywać kolację. Mój brzuch zaburczał głośno, domagając się swojego. Uśmiechnęłam się kącikiem ust.

Ale kiedy znowu usłyszałam pukanie, wkurzyłam się.

Ile jeszcze ludzi ma mnie poprosić o cukier, zanim będę mogła coś zjeść?!

Ku mojemu zdziwieniu pukanie nie dochodziło jednak od strony drzwi, tylko od salonu. Zacisnęłam palce na nożu kuchennym i powoli zakradłam się do źródła dźwięku.

Zamarłam.

W oknie naprzeciwko zobaczyłam Percy'ego, jak zwykle robiącego z siebie idiotę, z bukietem kwiatów zawiniętym w papier.

[bo Percy jest za zajebisty, żeby wchodzić drzwiami]

Otworzyłam okno, wpuszczając go do środka, ociekającego wodą i pachnącego wiosennym deszczem.

- Dzień dobry. - uśmiechnął się szeroko, wyciągając do mnie rękę z kwiatami. - Pomyślałem, że wpadnę.

Uśmiechnęłam się, chyba najbardziej szczerze w całym moim życiu.

- To miłe z twojej strony, ale jest... - zerknęłam na zegarek. - dwudziesta pierwsza trzydzieści, a ty wchodzisz przez okno.

Percy przechylił głowę, wręcz błagalnie.

- Tak naprawdę to Gang mnie ściga. - wyznał. - A, że nie wypada przychodzić do kobiety w niezapowiedziane odwiedziny bez kwiatów, mam kwiaty.

Poczułam nieodpartą chęć przytulenia go, ale mój mózg zajmowały wtedy inne myśli.

'On tu jest!'

'Przyniósł mi kwiaty!'

'Może zostanie na noc!'

Na noc.

Na noc...

- Dziękuję. - wymamrotałam po chwili, biorąc od niego kwiaty i rozwijając papier. - Percy... Skąd wiedziałeś, że słoneczniki to moje ulubione?

Chłopak uśmiechnął się zawadiacko.

- Ma się te sposoby. - odpowiedział tajemniczo.

- Chcesz coś zjeść? - spytałam, lustrując go wzrokiem. - Właśnie robię kolację.

Percy ostrożnie zdjął buty i na palcach ruszył w dom na poszukiwanie przedpokoju.

- Jeśli nie sprawi ci to kłopotu, to zostanę na dłużej.

Miałam ochotę skakać ze szczęścia, ale oczywiście tego nie okazywałam.

- Jak musisz.

Po kilku minutach już siedzieliśmy w kuchni, jedząc moje spaghetti. Modliłam się w duchu, by Percy nie uznał tego za obrzydlistwo.

Miałam ochotę z nim porozmawiać, tak o niczym, jakbyśmy spędzali czas razem codziennie. Wiedziałam jednak, ze rozmowa się tak nie potoczy. Byłaby niezręczna i pełna nieśmiałych uwag. Nie chcąc więc tego zrujnować, patrzyłam na niego kątem oka, zachowując milczenie.

- Bardzo dobrze gotujesz.

To nieoczekiwane wyznanie tak mnie zaskoczyło, że aż upuściłam widelec na stół. Podniosłam go powoli, obracając w palcach, i rozmyślając nad logiczną odpowiedzią.

- Dziękuję.

Ale ja oryginalna.

Kiedy skończyliśmy jeść i odstawiłam naczynia do zlewu, odkładając mycie na jutro, zaczęłam się na serio zastanawiać, co zrobić z tym podrzutkiem.

W końcu doszłam do wniosku, że, chcąc nie chcąc, będzie musiał spać w pokoju gościnnym, w którym nie sprzątałam od lat.

Zaprowadziłam go na górę i otworzyłam pokój.

- Możesz spać tutaj. - odparłam z pewnym wahaniem. - Nie sprzątałam tu dosyć długo, ale chyba będzie dobrze...

Percy położył rękę na moim ramieniu, na co wzdrygnęłam się mimowolnie.

- Będzie świetnie i jeszcze raz dziękuję. - uśmiechnął się ciepło, przez co ja też się uśmiechnęłam. - Dobranoc.

Kiedy tylko dopadłam mojego pokoju, osunęłam się na podłogę, z oczami szeroko otwartymi z przerażenia.

Co ja mam robić?!

Tak bardzo chciałam go przytulić, poprosić, żeby spał w moim pokoju, porozmawiać.

Tymczasem siedziałam tutaj, zadręczając się negatywnymi myślami.

Przebrałam się w piżamę i wskoczyłam do łóżka.

Przewracałam się z boku na bok dobre pół godziny, aż w końcu postanowiłam zgrywać dręczoną koszmarami niewinną nastolatkę.

Wstałam z łóżka i zakradłam się do pokoju obok.

Percy leżał na łóżku, a na poduszkę skapywała strużka śliny.

Jak uroczo. [czuć sarkazm?]

Zapukałam w drzwi, przygotowując się na najniebezpieczniejszą grę aktorską mojego życia.

- Mhm? - Percy zamruczał, uchylając jedną powiekę. - Coś się stało?

- Ja... - na dźwięk jego głosu wszystkie odważne scenariusze poszły w zapomnienie. - Nie... Może już pójdę.

Zaczęłam się wycofywać, ale Percy zdążył już usiąść i ogarnąć sytuację.

Przepadłam.

- Coś się stało, Annabeth? - powtórzył z naciskiem.

Westchnęłam nierówno, wbijając wzrok w podłogę.

- Miałam koszmar i... Tak sobie myślałam, że... Wiesz...

Nawet w półmroku zauważyłam jego szeroki uśmiech.

- Jasne, chodź tutaj.

Podreptałam do niego, wciskając się nieśmiało na łóżko.

Percy przykrył mnie kołdrą.

- Wszystko będzie dobrze. - wymruczał, obejmując mnie delikatnie.

Wtuliłam się w niego, za Chiny nie chcąc nawiązywać kontaktu wzrokowego.

Co on mógł teraz o mnie myśleć?

- Sorry za kłopot... - udało mi się wreszcie wydusić.

Percy zaśmiał się cicho, a jego klatka piersiowa uniosła się i opadła.

- To żaden kłopot. - odpowiedział tylko.

Przez kilka minut siedzieliśmy tak w ciszy, sam na sam ze swoimi myślami. Kiedy zamknęłam oczy, poczułam jednak całusa w policzek.

Bogom dzięki za coś takiego jak ciemność, która ukryła mój przeklęty rumieniec.

Udałam, że śpię i tego nie zauważyłam, po czym naprawdę zapadłam w sen.



No i chyba to zwaliłam.

xDD

A, i jeszcze coś.

IDŹCIE NA ZWIERZOGRÓD PÓKI MOŻECIE

zajebiste (co z tego, że jestem za stara xDD)

Judy x Nick (No niech będzie, użyję tej wkurzającej emoty) <3

Ps. Piszcie jak bardzo beznadziejny wyszedł ten rozdział xDD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top