Prolog
Letnie, ciepłe powietrze wypełniało las, a lekkie podmuchy wiatru zachęcały do położenia się pod drzewem i zaśnięcia.
Strzał.
Cicho skrzeczące na rozłożystych koronach drzew gawrony poderwały się do lotu. Po chwili wracając do wcześniej obranego miejsca spoczynku.
Przekleństwo.
Stojąca przy rzeczce sarna podniosła głowę i wpatrując się w mknącą pomiędzy gałęźmi postać, wycofała się wgłąb puszczy zaniepokojona obecnością człowieka.
Krew.
Zielone liście wydały cichy szelest gdy drobna osoba wbiegła pomiedzy nie, pozostawiając po sobie jedynie ledwie widoczne, czerwone ślady.
Jęk bólu.
Wydawać by się mogło, że matka natura nic sobie nie robiła z nieproszonych gości. Wszystko otaczała cisza, przerywana wystrzałami. Jedynie las, jakby chcąc skrócić bezsensowną gonitwę, coraz bardziej się zagęszczał. Odstraszał.
Niewielka sylwetka z rozpaczą przedzierała się przez poplątane korzenie wiekowych drzew i rozległe krzewy. Nie przejmowała się gdy na jej twarzy lądowała pajęczyna, jej przeciwnik był o wiele gorszy od Bogu ducha winnego pajączka, który przez ostatnie tygodnie dopracowywał swoje źródło pokarmu.
Podskoczyła gdy niecały metr przed nią pocisk wbił się w pień drzewa. Chwytając mocniej za pasek torby. Ledwo wykonała kolejny skręt, delikatnie się odchylając, aby nie zarobić gałęzią w głowę. Przyspieszyła cudem przeskakując po kamieniach na drugą stronę rzeki. Obiecała sobie w duchu, że zaraz po znalezieniu kryjówki podziękuje duchowi babki za pomoc.
Jakby na zawołanie poczuła ogromy ból w lewym ramieniu. Cała ręka zaczęła się trzaść, a na leśną ścieżkę zaczęła skapywać krew. Gdy chciała już upaść po jej ciele rozeszła się kolejna porcja adrenaliny. Nie mogła teraz zginąć.
Przygryzła wargę i chwytając się za ranę ruszyła w dalszą drogę. Nie musiała długo czekać aby po jej brodzie zaczęła płynąć strużka czerwonej cieszy, i biorąc przykład z tej na ręce, zaczęła barwić ziemię. Gdyby nie to, że aktualnie goniła ją zorganizowana i dobrze uzbrojona grupa to zatrzymałaby się aby popatrzeć.
Parsknięcie.
Oni nie chcieli jej teraz zabić. Byli jak myśliwi idący za ranną zwierzyną, która sama wiąże sobie sznur na szyi. Zależało im na tym, aby dopaść swoją ofiarę obdartą z godności i popadającą w szaleństwo. Potem zająć się nią tak aby prosiła o śmierć.
Strach.
Omijając niestabilną stertę kamieni dostrzegła plamę krwi. Rozszerzyła szerzej oczy, to było niemożliwe aby kręciła się w kółko. Bezwiednie zacisnęła poranione palce na ranie. Potrzebowała maksymalnie dwóch minut aby ją oczyścić.
Nie miała w zapasie nawet trzydziestu sekund.
Kątem oka zobaczyła zbliżającą się do niej sylwetkę. Spróbowała przyspieszyć, jednak mięśnie boleśnie dały o sobie znać. Rozpaczliwie zaczęła wypatrywać ratunku.
Wystrzał.
Przy jej stopie podniósł się pył. Skręciła widząc przewalone nad niewielkim urwiskiem drzewo. Schyliła głowę mijając nisko rosnące gałęzie. Po chwili z paniką wskoczyła na swój most.
Trzy metry.
Tyle wystarczyło aby noga dziewczyny ześlizgnęła się, a grawitacja przyjęła jej ciało w swoje objęcia. Kolejne sekundy wydawały się minutami. W miejscu gdzie jeszcze chwilę wcześniej znajdowała się jej głowa powietrze przeciął pocisk. Z jej gardła wydobył się krótki krzyk.
Wpadła do wody. Bąbelki z powietrzem szybko opuściły jej usta i powędrowały do powierzchni.
Panika.
Spróbowała odepchnąć się od dna ale jej ciało było za słabe. Czuła się jak w klatce z plomieni, płuca paliły, a gdybg nie wszechobecna woda to po jej policzkach pociekłyby łzy. Ta sytuacja miała jeden plus.
Te potwory jej nie dorwą.
Zmusiła swoją rękę do pracy. Musiała sie wydostać. Gdy już myślała, że wszystko stracone poczuła uścisk na swojej dłoni. Szybkie pociągnięcie sprawiło, że jej głowa znalazła się na powierzchni. Zakaszlała głośno podpływając do brzegu.
Zaczęła się rozglądać. Była sama. Doczołgała się do linii drzew padając przy jednym. Za nią ciągnęła się ścieżka krwi. Skrzywiła sie na ten widok i czujnie obserwując otoczenie sięgnęła do torby. Dopiero teraz zdołała oglądnąć ranę postrzałową. Kula jedynie musnęła jej ciało. Chciała westchnąć, jednak miała mało czasu. Nie wiedziała ile zajmie im dotarcie do rzeki.
Chwytając za butelkę spirytusu przez jej głowę przeszła głupia myśl. Z uwagą obserwowała szyjkę butelki walcząc z pokusą. Ostatecznie wylała jedynie część płynu na ranę. Nie zwlekając obowiązała ramię bandażem. Nie musiała długo czekać, aby powstała na nim czerwona plama.
Podnosząc się cicho stęknęła i zarzuciła torbę na ramię. Zauważyła ruch w krzakach. Jej ciemne tęczówki szybko padły w przeciwnym kierunku. Schyliła się do torby czujnie obserwując otoczenie.
Niewielka postać zmieniła pozycję. Dziewczyna nie potrzebowała zachęty. Chwytając w zdrową rękę sztylet ruszyła na przeciwnika. Gotowa na atak wyskoczyła za drzewo. Do jej uszu dotarł jedynie melodyjny chichot, za którym od razu ruszyła.
Całe siły zdążyły do niej wrócić, a chłodna kalkulacja zastąpiła panikę. Po prawej stronie mignęła jej czyjaś sylwetka. Natychmiast ruszyła w pogoń. Nie zwracając na nic uwagi zaczęła wymijać pierwsze przeszkody. Z lewej strony poleciał na nią nóż. Szybko go wymijając przyspieszyła. Ktoś chciał ją odciągnąć od celu.
Szerokie barki wskazywały na chłopaka, a krótkie włosy jedynie potwierdzały tą teorię. Był od niej niewiele niższy. Szybko zapamiętywała wszystkie informacje. Nie zwracając uwagi na ból w zranionym ramieniu mijała drzewa. Pieczenie na nogach i twarzy jedynie utwierdzało ją w tym, że musi dopaść postać i odreagować to wszystko.
Nagle chłopak zniknął, a zamiast niego pojawiła się przed nią kolejna przeszkoda. Siatka pod napięciem. Wycofała się obserwując odbiegającego po drugiej stronie karzełka. Wyciągając ze spodni pasek zacisnęła go mocno nad raną. Poprawiła rękawiczki bez palców i przystąpiła do wspinaczki.
Jej dedukcja była prosta, skoro on przyszedł to ona też da radę. Zacisnęła zęby podciągając się na lewej ręce. Będąc na szczycie zrzuciła torbę i po chwili do niej dołączyła. Założyła ją i powolnym krokiem skierowała się do nie zamkniętych drzwi w murze.
Kto wymyślił takie przejście? Nie wiedziała, ale zapragnęła pogratulować mu ujemnego IQ. Sięgając do torby wymieniła broń na pistolet ze smutkiem zrozumiała, że nie uda jej się celnie wymierzyć lewą ręką.
Przysuwając się do muru czuła buzująca adrenalinę. Pełna obaw przekroczyła bramę do paszczy lwa.
Otworzyła szerzej oczy widząc ogromny, zadbany budynek. Przyjemny wiatr rozwiał jej krótkie, bordowe włosy. Przed nią stal chłopak którego goniła i ruda dziewczyna. Oboje celowali do niej.
Rudej trzęsły się ręce przez co ciemno oka już wiedziała co zrobić. Gdy skierowała lufę na chłopaka poczuła ciężar na plecach, a po chwili szmatkę na ustach. Nie czekając na reakcję przerzuciła napastnika przez plecy.
Drobna dziewczyna o blond włosach z piskiem upadła na ziemię. Po chwili szybko się podniosła i poprawiając okulary wstała. Przeskanowała sylwetkę rannej dziewczyny i uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Witamy w Szkole Morderców, co cię do nas sprowadza?
Ave
Witam w moim kolejnym raczku (czyt. Fanfiction)
Ten prolog jest żałosny. Pozdrawiam
~normal_psycho
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top