3. Zaczekam.


:)


– Obawiam się, że to Zach jest zdrajcą.

Jedno zdanie sprawiło, że nie potrafiłam z siebie wydusić nawet jednego słowa. Rosaline wyglądała na równie wstrząśniętą co ja. William zaś pił herbatę i wpatrywał się w jakiś punkt. Słyszałam tykanie ściennego zegara i nic poza tym. Jak gdyby wszystko, poza czasem, stanęło w miejscu.

– Nie... – odezwała się w końcu Ross. – To niemożliwe. – Parsknęła bez krzty rozbawienia. – To niemożliwe, Will! – Blondyn chwycił ją za dłoń, którą zbliżył do ust i pocałował, próbując uspokoić.

– To nadal nic pewnego – mówił cicho, jednak przebijała się w tym nuta smutku. – To tylko kolejna podejrzana osoba. Sporo przemawia na jego niekorzyść. Znikał na długie dnie, nie dając znaku życia. Pamiętasz, kiedy zaczęły nie zgadzać się rachunki Darkness? I gdy...

– Nie – przerwała mu i wstała. – Ja... wysuszę twoje ubrania, Ronnie. – Blado się uśmiechnęła i, nim którekolwiek z nas coś powiedziało, już wyszła z pomieszczenia. William głośno odetchnął.

– Co teraz? – spytałam cicho. Mężczyzna przeniósł na mnie swoje spojrzenie. 

– Nie wiem. – W jego oczach widziałam żal. – Thomas i ja podejrzewaliśmy go od dawna. Na kamerach z monitoringu z nieudanej akcji widzieliśmy człowieka w masce, który ją sabotował. To Thomas zauważył podobieństwo do Zacha... ale nie będziemy mieć pewności, póki go nie przyciśniemy.

– Bo, w porównaniu do innych grup, trudno nam działać przeciw przyjaciołom. – Smutno się uśmiechnął.

– To... co teraz? – ponowiłam, bo nie wiedziałam, co innego mogłabym powiedzieć.

– Muszę zadzwonić – oznajmił i się podniósł. – Zaczekaj tutaj, będę chciał usłyszeć przebieg twojej rozmowy ze Sparksem, jak i spotkania z Zachem. 

Zamknęłam oczy i pochyliłam głowę. Nie potrafiłam uwierzyć, że to Richer odpowiadał za podpalenia na posesji mojego domu i samochodu czy za tę głupią paczkę, którą dostałam w dniu urodzin Thomasa dawno temu. Nic nie trzymało się kupy. W AC byłam trzy dni, a już zdążyło się tak wiele wydarzyć. Nienawidziłam tego miasta.

– Ronnie? – Uchyliłam powieki, gdy usłyszałam cichy głos Rosaline. Zdążyła wrócić do salonu. – Nie wierzysz w to, prawda?

– Sama nie wiem. – Pokręciłam głową. – Chyba zbyt mało wskazuje na to, by... – Nie dokończyłam zdania. Nie byłam w stanie. – A ty?

– Nie chcę w to wierzyć. – Blado się uśmiechnęła. – Zach zawsze był dla mnie jak brat. Jak młodszy brat, którego nigdy nie miałam. Nie chcę nawet myśleć, że... że byłby w stanie zdradzić własną rodzinę – wyszeptała. Rozumiałam ją.

– Veronica – wtrącił William, który wrócił do pomieszczenia. – Jeśli nie chcesz spotkać się z Thomasem, pozwól, że odwiozę cię do domu i po drodze mi wszystko opowiesz, dobrze?

– Dobrze. – Moja odpowiedź była niewiele głośniejsza od szeptu.

– Zaczekam na niego. Dopiero wraca z Kuby? – dociekała blondynka.

– Wrócił w zeszłym tygodniu – odpowiedział William. – Ale wyjechał na cały dzień do Nowego Jorku. Akurat był w trakcie drogi do Atlantic City, gdy do niego zadzwoniłem.

– Dobrze, przygotuję mu coś do jedzenia – zadecydowała Ross. Przeniosła jasne oczy na mnie. – Przykro mi, że znów cię w to wplątaliśmy, ale jestem pewna, że już nic więcej na ten temat nie usłyszysz.

– Nic nie szkodzi. – Machnęłam dłonią, po czym ją objęłam. – Odbiorę swoje rzeczy na dniach.

– Wpadaj do nas częściej. – Uśmiechnęła się lekko. Po chwili ja i William szliśmy już w stronę mojego auta.

– Jak wrócisz do domu? – zapytałam, kiedy wyjechaliśmy na pustą drogę. Zaczynało się ściemniać.

– Poproszę Regana, żeby mnie zgarnął po drodze. W wolnych chwilach dorabia jako kierowca taksówki. – Uniosłam brew z zaskoczeniem. Kątem oka zauważyłam cień rozbawienia na twarzy Shay'a. – Ale on o tym nie wie. – Nie miałam nastroju, by ten żart mnie rozśmieszył.

Kilka minut milczeliśmy. Z jednej strony to była odpowiednia chwila na ułożenie sobie wszystkiego w głowie, a z drugiej – nadmiar tych wszystkich informacji mnie przytłoczył. Zaczęłam się też zastanawiać nad swoją reakcją na wzmiankę o Frightonie. Czułam się pusta. Jedynym, co poczułam, było lekkie ukłucie nostalgii, ale nic więcej. Czy powinno mnie to jednak dziwić po tych ośmiu latach? Przypuszczałam, że nie. Mimo wszystko myśl o jego powrocie mnie nieco uspokoiła. Zawsze, gdy był w pobliżu, czułam, że wszystko się ułoży, bo on miał kontrolę i znał odpowiedzi na każdy problem. Może na ten też już miał gotowe rozwiązanie?

– Czego się dowiedziałaś od Sparksa? – spytał w końcu Shay. Zacisnęłam mocniej dłonie na kierownicy. 

– Opowiedział mi o zmianie dowódców we wszystkich grupach – odparłam cicho. – Czy to zawsze tak działało?

– Tak – odpowiedział spokojnie. – Co trzydzieści lat wszyscy, łącznie z wygnanymi, mają obowiązek wrócić na wybory. 

– Nawet Carter? – Skręciłam w jedną z ulic, ochlapując przypadkowo osobę, która zdecydowała się na wieczorną przebieżkę. Mimowolnie się skrzywiłam. Tamta osoba zapewne też.

– Carter wrócił do miasta już całe wieki temu. – Głos blondyna wydawał się przygaszony. Z tego, co pamiętałam, dawniej się przyjaźnili. – Tyle, że nieoficjalnie.

– Tony radził mi, bym wyjechała – wyznałam z zamyśleniem.

– Racja, tak byłoby dla ciebie lepiej. 

– Wiesz, że nie mogę teraz tego zrobić. Muszę załatwić sprawy bankowe związane z tymi pieniędzmi z Darkness, a to trochę potrwa, bo nie przyjdę tam z taką ilością, unikając podejrzeń, że nie okradłam jakiegoś jubilerskiego sklepu.

– To jak zamierzałaś to załatwić? – W głosie blondyna słyszałam szczerą ciekawość.

– Kiedy wyjeżdżałam z Atlantic City, porozmawiałam o tych pieniądzach z Kelly. Przelewa mi je na konto co miesiąc. Teraz muszę zająć się resztą, a to znaczy spotkać się z nią i przekazać jej te, które dałeś mi cztery lata temu.

– To niebezpieczne – zauważył w zamyśleniu. –Jak udało jej się uniknąć wszystkich formalności i nie zwrócenia na to uwagę? –Wzruszyłam ramieniem. 

– Mówiła, żebym się tym nie przejmowała, a ja jej zaufałam. Nie jestem przywiązana do tych pieniędzy i najlepiej bym się ich pozbyła, ale przydadzą się. Nawet jeśli nie mi, to komuś z pewnością.

– Mhm – mruknął cicho. Czułam na sobie jego wzrok. – A co ze spotkaniem z Zachem?

Wtedy opowiedziałam mu wszystko ze szczegółami. Parę razy musiałam przerwać opowieść, by skupić się na kolejnych odcinkach trasy, ale William wcale się nie wtrącał. Milczał przez cały ten czas i pozwolił mi na opowiedzenie wszystkiego od samego początku do końca. Dopiero po dłuższych sekundach się odezwał, choć jego głos wydawał się lekko przygaszony:

– Dla własnego bezpieczeństwa radziłbym ci na niego uważasz, Ronnie. 

– Więc naprawdę bierzesz go pod uwagę. – Bardziej stwierdziłam niż zapytałam, mimo to Shay zdecydował się odpowiedzieć:

– Ma sobie sporo do zarzucenia. Nie tylko tą sytuacją. Przez dziewięć lat coś było na rzeczy, ale nikt nie raczył się tym zająć, póki ja i Thomas nie zaczęliśmy węszyć.

– A Victoria? – dopytałam ciszej. 

– Co z nią?

– Przecież jest w związku z Zachem... myślisz, że o niczym nie wie? – Chwilę zwlekał z odpowiedzią.

– Victoria wiele lat temu udowodniła wierność naszej ekipie. Nie Darkness, bo z tym nie ma nic wspólnego, jednak jestem pewien jej lojalności.

Wolałam nie dodawać, że Zach też był godzien zaufania, a jednak William rzucił cień niepewności na jego osobę.

***

– Tylko shhh, właśnie zasnął – odezwał się Dylan cichym głosem pełnym dumy. Wskazał na dwuletniego jasnowłosego Nicholasa Winstona Jaydena, który spał na dywanie pośród porozrzucanych zabawek.

Podeszłam wolno, w taki sposób, by nie zbudzić chłopca. Z opowieści przyjaciela wynikało, że jak na dwuletnie dziecko przystało, Nick był bardzo żywiołowy i nigdzie go nie brakowało. Co prawda nie mówił tak wiele, jakby każdy mógł się spodziewać, mając geny Jaydena, jednak już teraz mogłam zauważyć, że chłopiec miał mocny potencjał, by odziedziczyć wszystko, co najlepsze od ojca. Być może małomówność odziedziczył po Liv, ale to, że wszędzie go pełno, sugerowało, że to Drama był jego tatą, a on jego małą kopią.

– Musisz być pewnie skonany, co? – zagaiłam szeptem, uśmiechając się łagodnie do Nicholasa, który dalej spokojnie spał.

– No ba – sapnął i zaraz się skrzywił, bo zrobił to nieco za głośno. Zerknął niepewnie na syna, by się upewnić, że dalej spał. – Ale kocham go, jest dosłownie identycznym dzieciakiem, co ja w jego wieku.

– Miło, że twoi rodzice ci pomagają – zauważyłam, kiedy usłyszałam z kuchni odgłosy szurania miskami po blacie.

– Tak. – To była jego jedyna odpowiedź, którą i tak ledwo co dosłyszałam, bo musieliśmy być cicho.

Ruchem głowy wskazał mi mały pokoik obok salonu, gdzie spał synek. Był to gabinet jego ojca, jednak teraz Winston Jayden pracował w szpitalu i pomieszczenie stało puste. Mama Dylana, Tess, krzątała się po kuchni i szykowała obiad dla całej rodziny. 

Wiedziałam, czemu Dylan nie był zbyt wylewny w stosunku do rodziców. Całe życie poświęcili, by ratować innych. Jako chirurdzy mieli mocno napięte grafiki, których nie potrafili przestawić w taki sposób, by mieć czas dla jedynego syna. Jayden otwarcie mówił, że ich kocha, jednak niewiele osób wiedziało, że nie czuł z nimi takiej więzi, jak udawał. Uważałam, że tym samym próbował też przekonać siebie. Poza tym nie lubił wywlekać rodzinnych spraw na światło dzienne. Zarówno Tessa, jak i Winston uważali, że pieniędzmi mogli zapełnić pustkę w sercu syna, ale nie do końca właśnie tak miały się sprawy. Dopiero kiedy rodzice Dylana dowiedzieli się, że jego dziewczyna urodziła dziecko i oddała je do samodzielnego wychowania ich synowi, dotarło do nich, jak bardzo źle spisali się w roli, jaką powinni pełnić. Wydawać się mogło, że cała trójka dostała nową szansę na to, by stać się dobrymi rodzicami. 

– Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty? – zaproponował Jayden. Widziałam, że padał z nóg, więc odparłam:

– Nie trzeba. Może ty chcesz coś do picia?

– Najchętniej to wypiłbym butelkę whisky – wyznał, wzdychając męczeńsko – ale leżąca w pokoju obok istotka skutecznie wybija mi ten pomysł z głowy. – Cicho się zaśmiałam. Mimo upływu lat i tego, co go spotkało, Jayden nadal potrafił mnie rozśmieszyć samym swoim stylem bycia. – A jak się trzyma Jack? – zmienił nagle temat, przez co spoważniałam.

– Nie pamięta tego, co się wczoraj działo – odpowiedziałam szczerze. – Ale jest w porządku, dzwonił do mnie w południe. 

Wczoraj, gdy wróciłam do domu, zadzwoniłam do Dylana, ponieważ potrzebowałam się zwierzyć. Co prawda nie podałam szczegółów, takich jak treść mojej rozmowy z Williamsem, jednak w wielkim skrócie poznał tę historię. Powiedziałam też blondynowi o spotkaniu z Zachem, Rosaline i Williamem, ale wolałam nie mówić o tym przez telefon. To w głównej mierze dlatego dziś zawitałam w rezydencji Jaydenów. No, i dlatego, że Dylan koniecznie chciał, bym spędziła czas z moim chrześniakiem. 

– No to teraz, jak już formalności mamy z głowy, opowiedz mi o tym, o czym nie wolno mówić na głos przy innych. – Rozłożył się wygodniej w fotelu. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego on podchodził do sprawy Darkness tak zlewczo, gdzie mnie na samą myśl o tym ściskał się żołądek. 

Więc opowiedziałam. I tym razem też spotkało mnie zaskoczenie, bo Dylan nawet raz mi nie przerwał. Co prawda na jego twarzy malowała się cała paleta emocji, jednak zdecydował się dać mi skończyć mówić. Kiedy wspomniałam o Tonym, zobaczyłam w jego oczach błysk tęsknoty za starym przyjacielem, z którym nie miał już żadnego kontaktu. Ostatecznie skinął głową i gdy miał już się odezwać po skończonej przeze mnie historii, z salonu usłyszeliśmy głos Nicka.

– Sympatycznie z jego strony, że pozwolił ci skończyć – stwierdził Dylan, podnosząc się z kanapy. – Chodź, Vi. 

Weszliśmy do salonu, gdzie dwulatek bawił się pluszakiem dinozaurem. Z kuchni dobiegał nas pyszny aromat spaghetti, które mama Jayden robiła dziś na obiad. Mimo wszystko uwagę skupiłam na chłopczyku, który, kiedy mnie zobaczył, posłał mi najcudowniejszy uśmiech świata.

– Vivi – zagaworzył wesoło. Dylan odetchnął z ulgą. 

– Często po drzemkach jest naburmuszony, dobrze go widzieć w dobrym humorze – wyjaśnił mi.

– To trochę jak ty, kiedy cię budziłam z twoich drzemek w młodości – zauważyłam z rozbawieniem. – Bawisz się swoim dinozaurem? – zagaiłam do chłopca, kucając obok. Nick skinął głową, nie przerywając czynności.

– Zjemy obiadek? – zapytał radosnym głosem Dylan synka. Ten pokręcił przecząco głową. Spojrzałam na Jaydena, który wydął wargę. – Oj, no weź, Nicky. Trzeba jeść, już pora. – Synek się do niego wyszczerzył. – Lubisz denerwować tatę, co? – Chłopiec zachichotał i popatrzył na mnie. Podał mi mini autko dodge challengera. – No i ciotkę chyba też – burknął do siebie, widząc całą sytuację.

– Będą z nim kłopoty, mówię ci. – Uśmiechnęłam się pokazując, że to mnie nie ruszyło.

– Już są – prychnął z rozbawieniem. – No dobra, mały. Będziemy jeść. 

– Dobra – wymamrotał Nick i zostawił zabawkę. Podniósł się, po czym podreptał do kuchni.

– Widzisz, jak śmiga? Ja go nauczyłem. – Dylan aż promieniał dumą.

– Uwielbiam cię w roli ojca. – Uśmiechnął się do mnie ze wzruszeniem i mocno objął. 

– Potem porozmawiamy o tych wszystkich problemach, jakie na ciebie spadły, kochanie – wymamrotał w moje włosy. – Teraz spędźmy po prostu trochę czasu razem. Jak rodzina.

I przez te wszystkie lata to się nie zmieniło. Byliśmy rodziną.

***

Kiedy wróciłam do domu, byłam niesamowicie zmęczona, więc jęknęłam, gdy wreszcie weszłam do wanny pełnej gorącej wody i piany. Przymknęłam na moment powieki, wsłuchując się w ciszę domu. W drodze powrotnej porozmawiałam przez telefon z Caroline, a także Peterem, Kelly i Jackiem, ale teraz, kiedy wreszcie odpoczywałam, poczułam cień samotności kłębiący się w moim sercu. 

Czasem zdarzało mi się czuć masę emocji na raz i właśnie ten moment teraz nadszedł. Wzięłam trzy głębokie wdechy, by się wyciszyć. Byłam sama w wielkim domu, w którym kiedyś działo się tak wiele. Nie mówiłam o tym głośno, ale czasem zazdrościłam Williamowi i Ross czy nawet Dylanowi, że mieli kogoś, kogo mogli pokochać. Cieszyłam się ich szczęściem, oczywiście, ale wiedziałam, że samotność uzależniała. Tylko osoby, które były samotne, rozumiały te chwile, gdzie uciekały od obecności innych, by mieć ten czas dla siebie, a jednocześnie nie chciały zostawać same. To podłe przyzwyczajenie, którego próbowałam się pozbyć. 

Po moim policzku potoczyła się łza na myśl o wspomnieniach. Szybko ją starłam, ponieważ nie chciałam sobie pozwolić na chwilę słabości. Zerknęłam na telefon, który położyłam na pralce, ale po niego nie sięgnęłam. Ja i Elijah byliśmy skończonym tematem. Podobnie jak moja historia z Thomasem. 

Po czasie, kiedy woda stała się zbyt zimna, wytarłam ciało puchowym ręcznikiem i założyłam satynową piżamę. Moje kroki roznosiły się echem po domu, kiedy schodziłam do salonu. Przygnębiający odgłos dudnił w uszach. Wyjęłam butelkę wina z barku i sięgnęłam po kieliszek na wysokiej nóżce z jednej z kuchennych szafek. Miałam już otworzyć alkohol, kiedy zobaczyłam na blacie moją torbę. Przypomniałam sobie o notesie taty. Westchnęłam i wyciągnęłam go na wierzch. Chwilę się zastanawiałam czy to właściwe go przeczytać, jednak potrzebowałam teraz taty tak bardzo, że postanowiłam zaryzykować. Wróciłam do przerwanego wątku:

Nazwaliśmy ją Veronica. Naciskałem na to imię, ponieważ oznacza ,,przynoszącą zwycięstwo", a ja poczułem się najszczęśliwszą osobą na świecie, kiedy przyszła na świat. Jak zwycięzca. Eveline zamierzała nazwać ją Katherine, ale do mnie to imię nie przemawiało. Mała Ronnie nie wyglądała w żadnym aspekcie na Kat.

Już nie mogę się doczekać, kiedy zabierzemy ją do domu. Mam nadzieję, że będzie małą kopią mnie, choć nie przyznam tego Eve. Dawno nie widziałem jej tak szczęśliwej i nie mogę jej tego zepsuć. 

Nostalgicznie się uśmiechnęłam i oparłam przedramionami o blat. Wtedy mój uśmiech zgasł. Przekartkowałam zeszyt do daty, która nagle wpadła mi do głowy. Przełknęłam ciężko ślinę, kiedy dotarłam do okresu, kiedy zmarła babcia i tego, co działo się potem:

Eve bardzo ciężko znosi śmierć mamy. Jest mi przykro, bo nie mogę jej pomóc. Szef nie pozwala mi wziąć wolnego, a jeśli się sprzeciwię, to stracę pracę. Nie mogę teraz tak ryzykować. Eveline nie pracuje, nie jest w stanie. Veronica też ciężko to znosi. Widzę, że schudła i ma blade policzki. Brakuje mi jej radosnego uśmiechu.

Może to brzmi głupio, ale czasem cieszę się, że nie ma mnie w domu. Nie widzę ich cierpienia, jest lżej. To egoistyczne, ale dzięki temu nie mam ochoty rzucić tej pracy w cholerę. To chyba jedyna motywacja, czemu wciąż tam jestem, choć te papiery mnie zabijają. Gdyby nie moja cierpliwość, spłonęłyby w piecu. 

Postanowiłam sprawdzić jeszcze jeden zapisek nim zamknęłam zeszyt. Ten z dnia, kiedy tata wreszcie poznał prawdę o mamie.

To było najgorsze, co w życiu zobaczyłem. Mojażona wrzeszczała na nasze dziecko. Wrzeszczała. Pouczała ją, co źle robiła, aprzecież była jeszcze młoda. Przerażenie w jej oczach ścisnęło mój żołądek. Wpierwszej chwili zaparło mi dech w piersi, tak byłem sparaliżowany. Czy to trwałodłużej? Czy to jednorazowa sytuacja? Zaproponowałem Eve, by wyszła się przejść,odetchnąć. Pocieszyłem w tym czasie Veronicę. Starłem jej łzy z policzków imocno objąłem. Całując jej czubek głowy obiecałem sobie, że nigdy więcej niepozwolę sobie jej zawieźć. Obiecałem też sobie, że nigdy więcej nikt nie będziena nią wrzeszczał. 

Kiedy Eveline wróciła do domu, zaprosiłem ją do gabinetu. Musieliśmy porozmawiać o tym, co zobaczyłem. Podejrzewałem, że to nie był pierwszy raz, ale miałem nadzieję. Zadawałem jej wiele pytań, ale praktycznie nie wyrzuciła z siebie ani słowa. Jej twarz nie zdradzała żadnej emocji, więc nie wiedziałem, czy żałowała. A potem, kiedy zapanowała cisza, powiedziała mi, że odchodzi. Że wyjeżdża za granicę. Że gardzi tym miastem i ludźmi i wszystko kojarzy jej się z mamą. Rozumiałem to. Powiedziałem, żeby wróciła, jeśli poczuje się lepiej, bo tutaj też był jej dom. Nie odpowiedziała. Patrzyła na mnie pustym wzrokiem i po chwili wyszła. Nigdy nie wróciła.

W chwili, gdy trzasnęły za nią drzwi, rozpłakałem się jak dziecko. Żona, którą kochałem, zostawiała mnie i wyjeżdżała. Córka, która była moim całym światem, znosiła w domu psychiczne cierpienie i nawet mi o niczym nie powiedziała. To bolało tak bardzo, że straciłem poczucie czasu. Dopiero po pół godzinie wyszedłem z gabinetu. Mojej żony już nie było, a Vi siedziała na kanapie i plotła bransoletkę, co zawsze ją uspakajało. Miała ogromny talent.

Spytałem jej, gdzie jest mama. Powiedziała, że wyszła z walizką i nie odezwała się nawet słowem. Potem obróciła jasne oczy, moje oczy, na mnie i spytała, czy mama wróci do domu. A ja nie wiedziałem, co jej powiedzieć. Sam nie znałem odpowiedzi na to pytanie. Postanowiłem nie odpowiadać. Usiadłem obok niej i mocno ją przytuliłem. Obiecałem jej, że będę częściej w domu. Że będę jej najlepszym przyjacielem. Że zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa. I choć wyrzucałem z siebie słowa pod wpływem chwili, nie żałowałem żadnego z nich.

Ronnie płakała mi w ramię. Nie była już malutka,znała prawdę. Głaskałem ją po drżących plecach. W duchu dziękowałem Bogu, żenie uniosła głowy, by na mnie spojrzeć. Nie chciałem, żeby zobaczyła moichwłasnych łez, których nie potrafiłem pohamować. 

Zamknęłam zeszyt i wzięłam drżący oddech. Czułam w oczach łzy, którym nie dałam wypłynąć. Wiedziałam, że ojciec się starał. Zawsze to doceniałam. Nalałam sobie wina, postanowiłam spędzić ten wieczór razem z nim. Musiałam uspokoić myśli i duszę.

Siedząc na kanapie z lampką wina, w zwyczajnym szlafroku i bez makijażu, zaczęłam rozmyślać. Sporo przeszłam z moją mamą, jednak ostatecznie widziałam, że żałowała. Kiedy to się działo, była w rozsypce. Może ciąża ją załamała. W końcu straciła swoją matkę w niedalekim odstępie czasu, musiała czuć się samotna, bezradna. I reakcja taty. Nie sądziłam, by Simon Gryffin czuł się tak źle, by płakał. Przecież nigdy nie widziałam, żeby płakał. Był moim bohaterem. Zawsze mnie pocieszał. Obejmował mnie przed złem tego świata i próbował odgonić mrok, żeby mnie uszczęśliwić. A jednak nie zawsze był tak silny jak pokazywał.

Wtedy rozbrzmiał dźwięk mojego telefonu. Uniosłam kącik ust, widząc na wyświetlaczu imię Regana.

– Hej, Vi, nie przeszkadzam? – Usłyszałam jego wesoły głos.

– Nie, pewnie, że nie. A co tam? – Odchrząknęłam, gdy zdałam sobie sprawę, że mój ton brzmiał melancholijnie.

– Chciałem cię poinformować o imprezie niespodziance dla Williama. Niedługo jego urodziny. 

– Faktycznie, dwunasty lipca. – Jak mogłam o tym zapomnieć?

– Brawo, jeszcze pamiętasz – rzucił żartobliwie. – Tak czy siak, będzie impreza zamknięta w moim lokalu.

– Twoim lokalu? – Moje oczy zamieniły się w dziesięciocentówki.

– No nie mów, że ci nie mówiłem – prychnął oburzony. – Drugs to już przeżytek, stara. Otworzyłem własny bar. Nazwałem go Gold. Trochę od mojego pseudonimu, trochę dlatego, że to miejsce jest zajebiste. Mówiąc skromnie, oczywiście.

– A William mi mówił, że dorabiasz jako taksówkarz.

– Tylko dla ekipy. No i raczej jeżdżę za darmo – usprawiedliwił się łagodnie. – Wciąż przewożę stare rzeczy z Drugs, które szef pozwolił mi zabrać. Ma w planach spore zmiany co do lokalu. 

– Jestem pod wrażeniem, Regan. – Uśmiechnęłam się.

– Takie słowa od takiej persony to dla mnie zaszczyt – odpowiedział wesoło. – Tak czy inaczej, byłoby bardzo miło, gdybyś na dniach przyjechała. Adres prześlę ci sms–em.

– Na pewno przyjadę – zapewniłam go. – I oczywiście pomogę z niespodzianką.

– Cieszę się, że się rozumiemy. – Znów się uśmiechnęłam. Cały Golden. – Tylko ani słowa Willowi. No i Ross. Od kiedy są małżeństwem, to nie mają żadnych sekretów jedno przed drugim. Masakra.

– Zobaczymy, jak ty się będziesz zachowywał, gdy się ożenisz. 

– Do tego nie dojdzie. – Wiedziałam, że się uśmiecha. – Ja zawsze będę piękny, młody i wolny. – W tle u niego usłyszałam jakieś hałasy. – Dobra, kochanie, będę kończyć. Wołają mnie. Jakieś problemy z alkoholem. Jak zwykle zresztą. – Oczami wyobraźni widziałam, jak przewraca oczami.

– Dobrze, dobrze. – Zaśmiałam się. – Do zobaczenia, Regan.

– Do zobaczenia, Ronnie. – Po chwili połączenie zostało zerwane. Zapowiadało się na bardzo produktywne dni.

***

Wcale się nie pomyliłam. 

Następny tydzień mijał bardzo szybko. Dni prowadziły się własnym rytmem, któremu próbowałam dotrzymać tempa. Codziennie ktoś mnie odwiedzał lub też ja zostawałam zapraszana do nich. Wyszłam na drinka z dziewczynami, zostałam zaproszona na seans filmowy u Amy wraz z Dylanem i małym Nickiem, a nawet udało mi się spotkać z Kelly i jej narzeczonym w ich własnym mieszkaniu, które niedawno kupili. Przy okazji przekazałam Frighton pozostałą część pieniędzy, a ona obiecała się tym zająć. Oczywiście załatwiłyśmy to, kiedy Christian wyszedł na moment po wino do sklepu nieopodal. Wiedziałam jednak, że jeszcze parę spraw musiałyśmy obgadać jedynie we dwie.

Tak więc, kiedy tego sobotniego ranka zeszłam na dół, z moich ust nie schodził wesoły uśmiech. To miał być tylko i wyłącznie mój dzień. Żadnych odwiedzin, żadnych spotkań i brak potrzeby malowania się, żeby wyjść do ludzi. Po takim ekstrawertycznym czasie jako introwertyczka potrzebowałam takiego oddechu. Dzisiaj zamierzałam posiedzieć w domu i po prostu się relaksować. Wiedziałam, że nic nie było w stanie zniszczyć mojego dobrego humoru. Tego jednego dnia bycie samej mi nie przeszkadzało. 

Włączyłam radio, kiedy przyrządzałam sobie śniadanie. Podrygiwałam do piosenki Tears for Tears, w której to każdy chciał rządzić światem. Wokół unosił się pyszny aromat, a ja zdzierałam sobie gardło do refrenu, stojąc pośrodku kuchni w dużych kapciach z głowami królików, w krótkich spodenkach i topie oraz cienkim różowym szlafroku. 

Wtedy usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Sapnęłam, zmniejszyłam płomień i przede wszystkim ściszyłam muzykę. Miałam nadzieję, że nikt nie pomyślał, że przechodziłam jakiś atak lub coś w tym rodzaju. Nim otworzyłam drzwi, wytarłam dłonie w ręcznik w kuchni i obwiązałam się paskiem od szlafroka, zakrywając przy tym ciało jego połami. Dopiero wtedy powędrowałam do drzwi.

Kiedy przez wizjer zobaczyłam, kto do mnie pukał, niemal od razu otworzyłam i przytuliłam stojącego na progu George'a Lewisa.

– Och. – To była jego jedyna reakcja, nim odwzajemnił gest ze śmiechem i szczerą radością. – A więc mama miała rację. Faktycznie wróciłaś.

– A ty kiedy przyjechałeś? – zapytałam, odsuwając się od niego. Zeskanowałam go spojrzeniem niczym matka, która witała dziecko po dziesięciu latach rozłąki. 

Ale taka była prawda. Kiedyś ja i George się przyjaźniliśmy. Szczególnie mocno się zżyliśmy po odejściu taty. Był codziennie. Służył ciepłym słowem, wsparciem lub po prostu obecnością, bo czasem nie potrzebowałam niczego innego poza tym, by nie być samą. Z czasem nasz kontakt stał się słaby, a później znikomy, jak to też czasem bywało w życiu, jednak zawsze miałam o nim ciepłe wspomnienia, podobnie jak on o mnie. Mogłam go nazwać przyjacielem nawet po tylu latach.

– Parę dni temu – odpowiedział zdawkowo. – Rany, wcale się nie zmieniłaś, a może wręcz wypiękniałaś przez te lata. Anglia wyraźnie ci służy. 

– W zasadzie wpadłem się tylko przywitać. – Przepraszająco się uśmiechnął. – Jadę za chwilę do restauracji. Spotykam się z Liamem.

– Zaraz... nadal jesteście razem? 

– Musimy się kiedyś koniecznie wszyscy spotkać.

– Proponuję kolację w przyszłym tygodniu u nas. Ty, ja i Liam, rodzice i Lulu. Co o tym sądzisz? 

– Pewnie, czemu nie. – Wzruszyłam ramieniem z pogodnym uśmiechem. – Dawno nie rozmawiałam z sąsiadami. Aż głupio mówić, powinnam się od razu przywitać, ale, jak mam być szczera, to pierwszy dzień od dawna, kiedy spędzam czas jedynie w swojej obecności.

– Nic się nie dzieje. – Machnął dłonią, po czym przeczesał nią jasne blond włosy. Wyglądał jak dawny George w swojej białej koszulce i eleganckich spodenkach. – Lecę, miłego odpoczynku, Ronnie.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się. – To do zobaczenia. 

– Do zobaczenia. – Mocno mnie objął. – Liczę, że opowiesz mi o wszystkim, co mnie ominęło, kiedy nie mieliśmy kontaktu – wyznał w moje włosy.

– Oczywiście, George. 

Po jego wyjściu powróciłam do mojej kuchni w samą porę. Bekon zaczynał się przypalać, a może raczej zdążył już przywrzeć do patelni. Mimo to nie wytrąciło mnie to z równowagi. Wciąż miałam dobry humor, szczególnie popijając do śniadania ulubioną kawę i oglądając powtórki Przyjaciół.

Dopiero wieczorem postanowiłam zrobić coś produktywnego. A raczej to los zadecydował za mnie. Kiedy zamiatałam podłogę w salonie, z kuchni, gdzie podłączyłam pod ładowarkę telefon, rozbrzmiał mój irytujący dzwonek, który musiałam w końcu zmienić. Odłożyłam miotłę na bok i przeszłam do kuchni. Nim odczytałam imię na wyświetlaczu, musiałam zmrużyć oczy. Po tych wszystkich latach dalej miałam problem z odczytaniem napisów z bliska. 

– Hej, Regan – rzuciłam, gdy tylko odebrałam.

– Hej, Ronnie – odpowiedział wesoło, a w tle usłyszałam dźwięk głośnej muzyki. – Wpadasz do Gold?

– Teraz? – Uniosłam brwi i odsunęłam na moment komórkę od ucha, by sprawdzić godzinę. Dochodziła siódma.

– No raczej, że tak. – Ton jego głosu był pewny. – Ekipa już przyjechała. Do tego deseru brakuje nam tylko wiśni na czubku, czyli ciebie. Wpadasz? Powiedz, że tak.

– Jestem nieumalowana – wyjaśniłam, jakby to miało stanowić mój niepodważalny argument.

– No i co? Myślisz, że bez makijażu cię nie widzieliśmy? Zresztą, jesteś tak ładna, że i tak go nie potrzebujesz.

– Ale ty mi słodzisz. – Zaśmiałam się, po czym zagryzłam dolną wargę.

– No nie daj się prosić, Vi. – Jego głos stał się bardziej łagodny i przekonujący. – Przyślę kogoś po ciebie, żeby cię podwieźć.

– Daj mi pół godziny. – Skapitulowałam w końcu. Mimo wszystko dalej się uśmiechałam.

– No i świetnie. – Czułam, że i on się uśmiechał. – Pół godziny z zegarkiem w ręku. Do zobaczenia, wisienko. – Z tymi słowami zakończył połączenie. 

Odłożyłam telefon na blat, a potem odniosłam miotłę i szufelkę do składziku pod schodami. Chwilę się zastanawiałam, co na siebie włożyć. W Anglii ubierałam się w dosyć eleganckie ubrania, bo jako prawniczka chciałam reprezentować sobą wysoki poziom, również estetyczny. W Atlantic City nosiłam moje dawne ubrania, które wciąż miałam w szafie, czyli dresy i luźne bluzki. Ani jeden typ, ani drugi nie nadawał się na imprezę w pubie. Musiałam znaleźć jakiś złoty środek.

Po przegrzebaniu szafy sypialnia wyglądała jak po huraganie, a ja siedziałam na puchatym dywanie, zastanawiając się, po co mi było tyle ubrań, skoro żadne nie nadawało się na imprezę. Przez osiem lat mój styl diametralnie się zmienił i wszystkie te króciutkie topy oraz opięte spodnie średnio do mnie przemawiały. Postanowiłam więc sięgnąć rady od kogoś, kto się znał na stylu. Moim pierwszym wyborem był Dylan, który zawsze świetnie się ubierał, jednak zdążył odebrać, a w tle już rozbrzmiał donośny płacz Nicka.

– Ja tam nie wierzę w bunt dwulatka, ale mam teraz diabła tasmańskiego w domu zamiast synka – powiedział tylko.

– Dobra, nie będę ci przeszkadzać. Zadzwonię do Amy. 

Tak też zrobiłam. Connor odebrała po czterech sygnałach, kiedy już zaczęłam tracić nadzieję, że to zrobi. Była lekko zabiegana, bo piekła babeczki na spotkanie sąsiedzkie, które organizowała pani Mahoney. Mimo wszystko znalazła dla mnie chwilę i pomogła znaleźć najlepszą stylizację. 

– Czarne garniturowe spodnie i ta beżowa obcisła bluzka z krótkim rękawkiem i brązowymi guzikami z przodu.

– Jesteś pewna? – dopytywałam, chodząc po pokoju. 

– No pewnie, że tak. – Na moment zamilkła i spytała spokojniej: – Wszystko w porządku? Zwykle nie przywiązujesz uwagi do takich drobnostek.

– Tak, po prostu... – Dotknęłam dłonią czoła. – To miasto tak na mnie działa. – I wcale się nie pomyliłam, kiedy to powiedziałam. Sprawy Darkness już powoli mnie doganiały.

– Jesteś silna, Vi. Tak wiele osiągnęłaś. Nie pozwól, by to miasto cię zjadło – powiedziała kojącym tonem głosu. – Kiedy wracasz do Europy?

– W połowie sierpnia – odpowiedziałam niemal od razu. Tę decyzję podjęłam leżąc w wannie, kiedy przygniotła mnie chwila słabości.

– Dobrze.

– Przepraszam, że tak się zachowuję – sapnęłam, kręcąc głową. – Wszystko się dziś dzieje w pośpiechu, Regan zadzwonił pół godziny temu i...

Moją wypowiedź przerwał dzwonek do drzwi. Jęknęłam, zdając sobie sprawę, że wciąż byłam niepomalowana i miałam na sobie domowe ubrania. Całe szczęście, że chociaż głowę wcześniej umyłam. To miałam załatwione.

– Wszystko w porządku, rozumiem. – Usłyszałam w odpowiedzi.

– Jeszcze raz przepraszam, ale muszę kończyć – poinformowałam ją.

– Jasne, słońce.

– Miłego spotkania sąsiedzkiego.

– A tobie miłego wypadu. I pamiętaj, cokolwiek założysz, i tak będziesz wyglądać cudnie.

– Dziękuję. – Szeroko się uśmiechnęłam. Wtedy dzwonek jeszcze raz się powtórzył. 

Kiedy zakończyłyśmy połączenie, od razu wyprułam na dół, żeby otworzyć drzwi. Niemal zleciałam ze schodów, ale w ostatniej chwili złapałam równowagę. Cholera, sukces. Znów poczułam się jak ta nastoletnia Ronnie, która nie bała się głupot. Ta prawie dwudziestosześcioletnia ja, mimo wszystko, była podobna do siedemnastoletniej Vi, którą kiedyś byłam.

– Potrzebuję jeszcze piętnastu minut, żeby... – Urwałam w połowie zdania, kiedy zobaczyłam, kto stał na progu.

– W porządku. Zaczekam. – W tym uśmiechu, jaki mi posłał, odnalazłam przebłysk dawnego Thomasa Frightona.

***

Witam was serdecznie po długiej nieobecności! 

Liczę, że rozdział się wam spodobał. Starałam się w nim oddać więcej emocji niż akcji, ale spokojnie, akcji też będzie sporo!

 W następnym podzieje się więcej, bo wszyscy wiemy, kto wrócił ;)

Do następnego xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top