Ty się ciesz, że...
Ciężkie granatowe chmury zapłakały nad losem Seulu. Ich łzy rozpryskiwały się o pokruszony żelbet i spływały kaskadami do zniszczonych budynkach pozbawionych okien. Smutne jest otwór na okno bez okna, prawda? Zionie z niego pustka, która tylko czeka na nierozważnego wędrowca, aby pochwycić go i omamić widokiem, który się z niej roztacza. Przecież siedząc w takim oknie wcale nie tak trudno zapomnieć o wojnie, o promieniowaniu, o tysiącach pod ziemią i milionach martwych. Przecież to wcale nie musiały być zniszczone budynki, tylko niedokończone osiedle, które już za kilkanaście dni, zostanie ogrzane śmiechem dzieci, bawiących się pomiędzy blokami.
Chłopak, siedzący właśnie w jednym z takich okien, mocniej otulił się płaszczem. Wiedział, że takie myśli są niebezpieczne.
- Powinniśmy już wracać – usłyszał tuż przy swoim uchu, a silne ramiona objęły go w pasie.
- Jeszcze nie – jęknął wydymając policzki.
- Chcesz, żeby Key dał ci szlaban? -
- Niech tylko spróbuje! Jestem już dorosły – prychnął oburzony „dorosły".
- Tak, tak – westchnął straszy. – Chodź, Tae-baby. -
- Ej! Nie mów tak na mnie! – krzyknął, na co jego towarzysz wybuchnął śmiechem, zniekształconym przez filtr maski przeciwgazowej. – Choi Minho, jesteś okropny! -
Starszy pokręcił głową. Zaczął powoli wycofywać się, nie puszczając Taemin'a, jednocześnie unosząc go wyżej tak, że chłopak w końcu stanął na nogach. Puścił go i ruszył w stronę klatki schodowej.
- Jeśli myślisz, że będę cię nosić, to się mylisz. – zawołał na sobą.
- No Minhooo – jęknął przedłużając „o".
- Nie ma mowy! – odkrzyknął Choi.
Lee Taemin, tak właśnie nazywał się młodszy, poprawił swój kaptur i ruszył za wyższym. Odłamki betonu szeleściły pod jego ciężkimi butami. Przebiegł przez futrynę, pozbawioną drzwi, by znaleźć się na klatce schodowej.
- Tae, grzebiesz się – upomniał go straszy, czekający na niego przy schodach.
Rozdzielanie się nigdy nie jest dobrym pomysłem.
Lee prychnął i ruszył w jego stronę. Dopiero teraz się „grzebał". Płaszcz przylegał idealnie do jego smukłej sylwetki, przez co Minho mógł podziwiać jego biodra bujające się z prawej do lewej, z lewej do prawej... Młody dobrze zdawał sobie sprawę ze swoich atutów i umiał je wykorzystywać. Czasami tylko po to, żeby się podroczyć, a czasami by naprawdę sprowokować.
- Coś się stało, Hyung? – zamruczał stając przed nim na tyle blisko, by móc oprzeć dłonie na jego torsie.
Minho dość głośno przełknął ślinę, powtarzając sobie, że to nie jest odpowiednia pora. Obiecał sobie, że gdy tylko wrócą, nauczy gówniarza, czym kończy się takie zachowanie. Po raz setny, jak nie tysięczny. Starszy odwrócił się na pięcie i ruszył w dół schodów. Taemin uśmiechnął się pod nosem. Dobrze wiedział, jak działa na swojego Hyung'a. Ruszył za nim. Zbiegł ze dwa piętra i zatrzymał się, widząc Choi nad ogromną wyrwą w schodach. Nad nią, przy ścianie, była przymocowana gruba lina, a pod nią znajdowała się wąska kładka.
- Idź pierwszy – nakazał starszy.
Chłopak bez słowa go wyminął. Rozpiął swój płaszcz i wyciągnął spod niego linkę ubezpieczającą, przymocowaną do jego uprzęży. Przyczepił ją do liny i mocno szarpnął, aby upewnić się, czy dobrze się trzyma. Przywarł do ściany i ostrożnie zaczął się przesuwać po kładce.
„Spokojnie" powtarzał sobie w głowie. Nie pierwszy raz to robił. Sprzęt ubezpieczający jeszcze nigdy mu się na szczęście nie przydał.
Odetchnął z ulgą, gdy znalazł się po drugiej stronie wyrwy. Odczepił swój sprzęt..
- Już, Minho-hyung! – zawołał radośnie i pomachał mu ręką.
- Widzę. Czekaj tam, cholero. – syknął starszy, przypinając się do liny.
Przejście przez wyrwę poszło Choi znacznie sprawniej. Już po chwili stał przy Taemin'ie, jedną dłonią odpinał sprzęt ubezpieczający, a drugą objął młodszego w pasie. Przyciągając go do siebie. Zawsze był typem księcia na białym koniu. A Taemin był jego małą, puszczalską księżniczką. Upilnowanie go naprawdę nie było łatwe.
- Hyung, przecież widzisz, że nie uciekłem – nie widział jego twarzy, ale mógł przysiąc, że młodszy właśnie oblizywał wargi.
- A kto cię tam wie – mruknął i delikatnie otarł się swoim policzkiem, pokrytym gumą, a skroń Taemin'a.
Namiastka pocałunku, uniemożliwianego przez maski przeciwgazowe.
- Hyuuung – jęknął, przeciągając „u" i prowokująco otarł się biodrem o krocze starszego.
- W domu – mruknął krótko i puścił drobne ciałko chłopaka.
Spokojnie zaczął schodzić po schodach, a Taemin szedł tuż za nim. Dotarli do wyjścia awaryjnego, które prowadziło wprost do Bramy. Minho pośpiesznie podszedł do drzwi, znajdujących się naprzeciw i otworzył je przed młodszym. Ten wskoczył do tunelu i włączył latarkę. Wyższy zamknął za nimi dokładnie drzwi, gdy odwrócił się w stronę korytarza chłopak właśnie ściągnął swoją maskę i odrzucił kaptur. Przeczesał długie, miejscami pozlepiane do potu, rude włosy. Dobrze wiedział, że Choi na niego patrzy. Związał włosy w kucyk i zwilżył usta językiem.
- Hyung, jesteśmy tak jakby w domu – zasygnalizował.
- Widzę, Taeminnie – mruknął Minho.
- W takim razie może... -
- Nie teraz -
- Hyung! – krzyknął oburzony młodszy i tupnął nogą.
- Kibum i Jjong pewnie się niepokoją – westchnął starszy.
- W przerwach w pieprzeniu? – syknął.
- Zazdrościsz? – Minho uniósł brew.
No być nie może! Tae-baby pocisnęło Key-ummę. Szok.
***
- I żyją? – zapytał Jjong, gdy tylko Kibum ułożył się obok niego.
Blondyn popatrzył na niego z politowaniem. Wyciągnął przed siebie dłoń i kolejno zginął palce. Wraz ze zgięciem kciuka, do ich uszu dotarły stłumione jęki.
- Trzeba było kupić dźwiękoszczelne – Jjong skrzywił się i przewrócił oczami. Akurat słuchanie odgłosów rozkoszy, niewydawanych przez Key, nie było tym, co lubił najbardziej.
Jego towarzysz przytulił się do jego ramienia.
- Ty się ciesz, że Taemin jest chłopcem -
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top