A ja będę...

*pisane pod wpływem impulsu. Nie sprawdzone*

Wszystko znowu traci smak. To tak, jakby na obraz wylano rozpuszczalnik. Granice, kontury wszystko się zaciera. Barwy mieszają się ze sobą, tworząc bezkształtną breję. Już po chwili nie jesteś w stanie odtworzyć tego, choćby w pamięci. Bo o chwyceniu pędzla i doprowadzeniu pejzażu do względnego porządku nie ma mowy. Twoja dłoń jest zbyt wiotka, a drewienko z włosiem zbyt ciężkie. Gdy tylko próbujesz je pochwycić, ono w niewiadomy sposób wyślizguje się z rąk i spada na brudne panele. Co masz zamiar zrobić? A raczej, co możesz zrobić? W obu wypadkach odpowiedź jest taka sama – trwać. Choćbyś całą wieczność skazany był na obraz rozmyty nie możesz, raczej nie chcesz, oderwać od niego oczu. Malunek jest Twój. Ty do niego należysz. Nawet, jeśli łzy przysłaniają Ci widzenie to nie zmienia tego, że wolisz poddać się sentymentom i cierpieniu, a  ono jest niewyobrażalne...

- Niewiele się ich zachowało. 

Lee Taemin, wyrwany z zadumy, przeniósł półprzytomny wzrok na Jeonghan'a. Chłopak wiedział o młodszym tylko tyle, że przed dniem sądu uczył się w liceum plastycznym. Uwielbiał sztukę. Dlatego też, chętnie wymykał się z bezpiecznych tuneli do pobliskiego muzeum sztuki. Oczywiście przyłapano go już za pierwszym razem. Chodzą słuchy, że naczelnik stacji wściekł się niezmiernie. Mimo to, młodzieniec o buzi anioła, jakoś go ubłagał. Ba, jakiś sobie znanym sposobem, przekonał starszego mężczyznę, że będzie on dobrym uczniem dla Vernona - jedynego stalkera mieszkającego na ich stacji. Jako, że była to najbliższa społeczność dla Teminowej rodzinki, do której dostać się mogli podziemnym tunelem prosto ze swego bunkra, często z nimi współpracowali, czy też handlowali. Właśnie był tu, wraz ze swoim eommą, który obecnie przeczesywał drugie piętro w towarzystwie "nauczyciela" Jeonghan'a. 

Co prawda Lee znał koreańczyka od dzisiejszego poranka, lecz ten był strasznie gadatliwy. Chłopak nie mógł dać wiary, gdy naczelnik stacji mówił o nim "cichy", "spokojny", "zamknięty w sobie" czy "śmiertelnie poważny". Być może diametralna zmiana zachowania chłopca wynikała z drastycznej zmiany towarzystwa? Być może Jeonghan nie uważał ludzi, z którymi mieszkał, za godnych słuchania jego głosu? A może po prostu i tak nikt go nie słuchał. 

- Wiesz, jeszcze przed zagładą, nawet w tym stanie, wart byłby miliony! Uznano by go za dzieło jakiegoś szalonego abstrakcjonisty! Chociaż... - tu chłopiec zawiesił głos na chwilę. - chociaż mi po prostu jest przykro, wiedzieć wybitne dzieło sztuki w takim stanie. 

Taemin nie miał pojęcia, dlaczego Jeonghan nazywał tę breję "wybitnym dziełem sztuki". Być może przed pożogą nim była, lecz teraz nie byli nawet w stanie dojść do tego, kto był jej autorem. 

- Myślisz, że powinniśmy poszukać hyung'ów?

Tae nie chciał być niemiły, aczkolwiek nie ukrywajmy - dzieła sztuki, w opłakanym stanie, nie interesowały go jakoś szczególnie a na pewno nie wtedy, gdy był na powierzchni, gdzie w każdej chiwli mogli zostać zaatakowani. W dodatku zdawało mu się, że z ostatnio z Kibum'em widział się wieki temu. Sam nie wiedział, czy tęskni, czy po prostu coś mu nie gra. On wolał wierzyć, że było to spowodowane tym, iż nie czuł się zbyt komfortowo przy gadatliwym Jeonghan'ie. Chłopak nie pasował do tego świata a już na pewno nie pasował do powierzchni. Był zbyt delikatny, zbyt wrażliwy. Interesował się tym, co nie obchodziło włodarzy Starego Świata a te insekty, w które się przeistoczyli, nawet o tym nie słyszały.

- To chyba nie jest najlepszy pomysł - artsyta, bo tak Taemin zwykł go nazywać, zamyślił się. - Vernon zawsze się denerwował, gdy robiłem coś, czego nie kazał.

Drugi z chłopców przygryzł wargę. Był pewien, że stało się coś niedobrego...

- Zostań tu więc. Pozostań w miejscu, które wydaje ci się znajome. Czekaj na cud, pławiąc się w złudnym poczuciu bezpieczeństwa. Bądź, jak cała reszta, kryjąca się pod ziemią. - Młodszy rozdziawił usta i przypatrywał się mówiącemu z mało mądrym wyrazem twarzy - Pragniesz wrócić na powierzchnię? Chcesz, byśmy kiedyś stanęli na miejscu, o które walczyliśmy przez tysiąclecia? Wszyscy tego pragną, ale nie wszyscy mają odwagę, by zrobić cokolwiek. Skoro jesteś jednym z nich, wracaj pod ziemię, wracaj do swojej nory.

Po tych słowach Lee ruszył do schodów. Był pewien, że nie skończy jak wszyscy z jego gatunku. Żeby uchronić się przed tym losem musiał wstać i iść. Tylko, czy Jeonghan również ma na to odwagę? A może jednak pomylił się co do niego? Być może chłopakowi wcale nie zależało na niczym innym, prócz taplania się w okruchach starego świata?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top