Rozdział 10
W dawnych czasach, gdy uważałam Midorimę Shintaro za przyjaciela, wiedziałam o nim wiele. Nie dlatego, że był specjalnie wylewny, o nie. Midorima nigdy nie był specjalnie rozmowny. Ale obserwując go przez lata odkryłam jak wiele można się dowiedzieć przez to czego człowiek nie mówi. Dlatego nigdy nie szukałam prawdy w jego słowach. Szukałam jej w tym co robi. Co przemilcza. Tym co rzekomo go nie obchodzi. Kiedyś to było dla mnie jak druga natura. Automatycznie dostosowywałam się do zmian jego w nastroju, zmian, których nikt inny nie zauważał. A ja widziałam jak unika patrzenia w którąś stronę, jak zaciska cienkie usta w jeszcze węższą kreskę, jak sztywnieją mu dłonie. I po prostu wiedziałam. Takie dostrojenie do kogoś da się uzyskać jedynie przez długie przebywanie w swoim towarzystwie, ciągłe obserwowanie i wnioskowanie.
Kiedyś wydawało mi się, że wiem o Midorimie wszystko, a potem boleśnie przekonałam się, że się myliłam. Z latami powoli zapominałam o pewnych małych rzeczach, które w nim widziałam. Gdy pochylił się w moją stronę z zaskoczeniem zauważyłam, że jego oczy nie są po prostu zielone. Że są w nich małe, złote drobinki, które odbijają światło, stwarzając pozór, że jego oczy są znacznie jaśniejsze niż są w rzeczywistości. I zdałam sobie sprawę, że kiedyś to wiedziałam. Że to nie było dla mnie nic nowego. A jednak czułam się tym zaskoczona. Bo była to jedna z wielu rzeczy, których o nim zapomniałam.
Jednak to jego słowa wprawiły mnie w zaskoczenie. Nie słyszałam by Midorima wypowiedział je kiedykolwiek. I nie ważne jak bardzo zmieniły go ostatnie lata, wątpiłam, że cokolwiek mogło by zmusić Midorimę do powiedzenia czegoś takiego.
Patrzyłam jak samochód Midorimy (czy też zapewne Tanaki) odjeżdża. Podjechał mój kierowca, pomógł mi wsiąść i ruszyliśmy w kierunku biura. Jednak słowa, które powiedział, wciąż odbijały się od krawędzi mojej świadomości i uporczywie wracały. Nie chciałam o tym myśleć. Nie chciałam widzieć w nim człowieka. Emocje są domeną ludzką, a w moich oczach Midorima przestał nim być. Nie mogłam teraz tak po prostu zmienić o nim zdania. Z resztą to pewnie jego zwykłe wyrachowanie. Chce żebym im pomogła (czemu uparli się na mnie wciąż pozostawało wielką niewiadomą). Tylko dlatego to powiedział.
Pokręciłam głową. Nie mogę myśleć o Midorimie. Mam ważniejsze rzeczy do zrobienia.
Możliwość przebicia sobie tętnicy widelcem wydawała się coraz bardziej kusząca. Ale nie po to budowałam w pocie czoła to życie - które napawało mnie dumą, żeby teraz tak po prostu umrzeć. Z drugiej strony Eliot pewnie zaproponowałby jakąś wzruszającą myśl, którą będzie można wygrawerować na moim nagrobku. To by go ucieszyło - jego słowa wyryte w kamieniu.
Eliot mógłby zostać poetą. Nie wiem jak jego zdolności pisarskie, ale zdecydowanie ma odpowiedni sposób bycia by zostać nowym Oscarem Wilde'm.
W końcu zatrzymaliśmy się pod budynkiem, w którym znajdowała się kancelaria i kierowca pomógł mi wysiąść. Koniec błądzenia myślami, czas się skupić na konkretach. Na pracy. Praca znajdowała się w moim planie na życie. Myślenie o Midorimie zdecydowanie nie.
Jadąc windą próbowałam przypomnieć sobie co mówił Jenkins rano. Co jeszcze zostało mi do zrobienia? Jestem pewna, że nie przejrzałam wszystkich dokumentów, które przysłała prokuratura w sprawie... kobiety ze śmieszną grzywką (tak, nie pamiętam jej imienia, widziałam ją raz, była córką kogoś ważnego. Tyle o niej wiem). Z pewnością musiałam też przejrzeć efekty pracy aplikantów... jak zwykle mnie zdenerwują ilością głupich błędów... czy coś jeszcze... nie, chyba....
Drzwi windy otworzyły się i wszystkie myśli, które miałam w głowie, zniknęły. Biuro było puste. Nigdzie nie było widać żywej duszy. Sterty dokumentów i książek, które zazwyczaj pokrywały wszystkie biurka i szafki, zniknęły. Nie było laptopów ani komputerów. Wszystko zniknęło.
W nieprzerwanej nawet szmerem ciszy wpatrywałam się w przestrzeń. Co tu się wydarzyło?
W końcu drzwi windy się zamknęły i ruszyła z powrotem w dół.
To wszystko nie mogło tak po prostu zniknąć. Jak? Wszyscy zostali aresztowani a dowody zabrano? Dowody czego? Aresztowani za co? Z tego co mi wiadomo nie byliśmy zaangażowani w żadną działalność przestępczą. Nigdy nie związałabym swojej przyszłości z tego typu firmą. Po za tym nigdzie nie wisiały żadne taśmy policyjne.
Z drugiej strony taśma policyjna była bardziej elementem zbiorowej wyobraźni co do tego jak wygląda miejsce przestępstwa, niż tego jak rzeczywiście po za tym jeśli ktokolwiek w firmie rzeczywiście popełnił przestępstwo (lub cała firma była organizacją przestępczą) to policja zabrała wszystko. W biurze nie było niczego czego zniszczenie mogło zagrozić ich dochodzeniu.
Tylko że moja kancelaria była jedną z najlepszych w kraju. Nie możliwe żeby tak renomowane miejsce było... no właśnie, czym? Wiedziałam, że często bronimy ludzi winnych (patrz, pan Tanaka), ale to samo w sobie nie jest przestępstwem. Wszyscy zasługują na prawnika, gdy stają przed sądem. Nie żeby ta czystka była sprawą policji musiało by chodzić o... nie wiem... pranie brudnych pieniędzy przez firmę... ale to niemożliwe żeby... w sumie ksiąg nigdy nie widziałam...
Winda ponownie się otworzyła i zmusiłam się do ruchu. Nie mogłam przecież zostać w niej na zawsze. Podjechałam do recepcji i odchrząknęłam.
- Dzień dobry, w czym mogę Pani pomóc? - spytała recepcjonistka z profesjonalnym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Dzień dobry, mam pytanie w sprawi kancelarii z osiemnastego piętra - odpowiedziałam.
Profesjonalny uśmiech zniknął z twarzy. Zastąpiła go wystudiowane "przepraszam, przykro mi, ale.." okraszone trochę smutniejszym uśmiechem.
- Niestety w najbliższym czasie ich tutaj nie będzie. Jeśli była dzisiaj Pani umówiona na spotkanie, to jestem pewna, że w najbliższym czasie się z panią skontaktują, w celu umówienia nowego terminu spotkania - powiedziała.
- Dlaczego?
- Niestety nie mogę udzielać takich informacji - jej wyraz twarzy nie zmienił się ani trochę.
Wspaniale.
- Czy jest tutaj ktoś kto jednak mógłby mi udzielić jakichś informacji? - spytałam przez zaciśnięte zęby.
- Obawiam się, że nie w tej sprawie.
Westchnęłam.
- Pani... - zerknęłam na plakietkę - Takahashi, pracuję w tej kancelarii. Proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy po powrocie ze spotkania z klientem zobaczyłam puste biuro.
- Rozumiem - pokiwała powoli głową a jej twarz straciła jakikolwiek wyraz. Była jak maska. Dziwne, ale mimo tego, że pracuję tu od kilku lat, ją widzę po raz pierwszy. Może jest tu nowa? - Pani nazwisko?
- Shima Ayano.
Zerknęła na ekran obok siebie.
- Za chwilę przyjdzie do nas koleżanka, która wszystko pani wyjaśni.
- Dziękuje bardzo - powiedziałam sztywno.
Co się tutaj dzieje?
Pokręciłam głową.
A mogłam wbić ten widelec w tętnicę... wtedy ta sytuacja nie miałaby miejsca. Mogło być tak pięknie...
Będę za to obwiniać... ich. Wszystko było w porządku, a potem się pojawili. I nagle wszystko się sypie. Nie wiem jak, ale jakoś muszą być z tym powiązani. Po prostu muszą. To jest fizycznie niemożliwe, żeby nie mieli z tym nic wspólnego. Jak już coś idzie w życiu źle to nie pojedynczo.
- Pani Shima? - odwróciłam się. - Zapraszam do mojego biura.
Może chociaż piekło się otworzy i mnie pochłonie?
Nie?
Niech będzie.
Ruszyłam za kobietą w stronę małego korytarza - jedynego, który znajdował się na parterze.
W domu byłam znacznie wcześniej niż zwykle. Co innego miałam zrobić w takiej sytuacji? Kierownictwo firmy zostało aresztowane a reszta pracowników odesłana do domu. Rzeczywiście chodziło o jakieś podejrzane kwoty w księgowości, a może jakieś brakujące kwoty.... zarządca budynku nie był do końca pewien. W każdym razie w najbliższym czasie mogę spodziewać się wizyty policji.
Z całej tej sytuacji wyłaniała się tylko jedna zaleta - fakt, że nie zostałam jeszcze awansowana wyżej uratował mnie przed aresztowaniem. Przyznam, że się tego nie spodziewałam.
Natomiast zostałam bez pracy. Przynajmniej tymczasowo. Musiałam w ekspresowym tempie odświeżyć swoje CV i skontaktować się z kancelariami, które mogłyby mnie chcieć zatrudnić. Obawiałam się tylko jak na moje szanse wpłynie los mojej obecnej kancelarii. To kwestia kilku godzin zanim wszyscy się dowiedzą. Jeśli już nie wiedzą. Nawet jeśli w internecie nikt o tym nie napisał to pewnie w innych firmach już wiedzą. W końcu od nalotu minęły prawie dwie godziny. Takie wieści szybko się rozchodzą.
W ponurym nastroju wkroczyłam do domu. Tu przynajmniej czekała na mnie miła niespodzianka. Ślady wszelkich gości, którzy pojawili się tu wczoraj, zniknęły. Eliot posprzątał salon i kuchnię. Miło z jego strony. Eliot w ogóle ostatnio jest kochany i staje na wysokości zadania. Nawet jeśli to nie jego zadanie. Tylko... no właśnie. Gdzie jest Eliot? Normalnie spodziewałabym się go zastać wyciągniętego na kanapie właśnie w salonie. Ale salon był pusty. Tak samo łazienka i kuchnia. Zazwyczaj Eliot ograniczał się do tych trzech pomieszczeń.
Może wyszedł? Nie miał kluczy, ale... Eliot to Eliot. Ma swoje sposoby. Równie dobrze mógł sobie dorobić klucze, gdy ja nie patrzyłam. Nie wiem jak. Nie pytajcie mnie. To Eliot.
W końcu jednak dotarłam do swojego gabinetu (chyba najrzadziej używanego pomieszczenia w tym domu). I to tam zaszył się Eliot. Siedział w jednym z foteli, pogrążony w lekturze do tego stopnia, że nawet nie zauważył mojej obecności. Dawno nie widziałam Eliota pochłoniętego czymkolwiek do tego stopnia. A już z pewnością nie czytaniem.
To był przyjemny widok. Zazwyczaj Eliot zachowywał się bardziej jak nastolatek niż dorosły. Chciał się bawić. Chciał by impreza nigdy się nie kończyła i ludzie go uwielbiali. I przez większość czasu tak właśnie było. Ale to właśnie takiego Eliota, skupionego, a jednak odprężonego uwielbiałam najbardziej. Spokojnego.
Nie zrozumcie mnie źle. Uwielbiam go bez względu na wszystko. Ale ten Eliot miał w sobie coś niedoścignionego. Coraz rzadziej widywałam tego Eliota.
- Skończysz w końcu mnie podziwiać? - spytał podnosząc wzrok znad książki. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. - Wiem, że zapieram dech w piersiach, ale moja droga, miałaś czas się do tego przyzwyczaić.
Uśmiechnęłam się.
Eliot stał się nieodłącznym elementem przestrzeni, której uważałam za dom.
- Co czytasz? - spytałam. - Nie pamiętam żebym miała tu cokolwiek fascynującego.
- Ranisz moje serce - stwierdził. - Przecież masz tu "Portret Doriana Graya", który dostałaś ode mnie.
- Twoja ulubiona książka - pokiwałam głową.
Mówiłam, Eliot mógłby być poetą.
- Mogę ci poczytać na głos - zaproponował. - Wyglądasz jak ktoś kto potrzebuje odrobiny Oscara Wilde'a w swoim życiu.
Miałam odświeżyć CV i szukać pracy, ale... potrzebowałam chwili spokoju na odsapnięcie. Moje życie zmieniało się coraz bardziej w kierunku, który mi się nie podobał i na ten moment Eliot był chyba jego jedynym stałym elementem.
- Bardzo chętnie - zgodziłam się. - W końcu nie ma niczego czego odrobina Oscara Wilde'a nie byłaby w stanie naprawić, prawda?
Uśmiech na jego twarzy się poszerzył.
- Pamiętasz?
- Oczywiście. Jak mogłabym zapomnieć?
W tamtym momencie Eliot wyglądał tak radośnie...
- Nauczyłem się kochać tajemniczość. Ona jedna chyba może życie nasze uczynić niezwykłym i cudownym - zaczął czytać na głos.
Szukanie pracy mogło poczekać. Każda kolejna katastrofa, która na mnie czekała mogła poczekać. Za to Oscar Wilde i Eliot... to momenty, które na mnie nie poczekają.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top