8. Radium, polonium
Maria Curie nieustępliwie świdrowała wzrokiem klasę. Tak przynajmniej zawsze wydawało się Molly, która miała zwyczaj przychodzić wcześnie, zajmować miejsce i przyglądać się wszystkiemu. Wyjmowała notatki i podręczniki, przygotowywała szalki Petriego i inne rzeczy, które mogły być akurat tego dnia potrzebne, po czym siadała i jedynie Maria Curie zawsze burzyła jej ten spokój. Ciemne oczy z czarno-białej fotografii zdawały się widzieć wszystko, odkrywać sekrety i obnażać. Oczywiście, było to niemożliwe, ale i tak wprawiało Molly o dreszcze.
Molly w ogóle nie przeszkadzało wstawanie wcześnie. Po kilku miesiącach takich praktyk nie potrzebowała już nawet budzika. Po prostu tak się zdarzało, że wstawała o piątej, bardzo cicho wykonywała wszystkie poranne czynności i wychodziła. Bezdźwięczne ubieranie się opanowała do perfekcji i zawsze wiążąc żółte tenisówki słyszała jeszcze ciche, rytmiczne oddechy śpiącej spokojnie Janine.
Cisza na korytarzach była cudowna. Echem odbijały się nawet szmery wydawane przez podeszwy butów pocierające dywan. Molly mogła czuć się w takich momentach naprawdę sobą. Stworzyła swój mały, codzienny rytuał, coś o czym nikt nie wiedział, bo właściwie nie było o czym wiedzieć. Tylko, że dla niej ta błahostka była bardzo ważna. Nikt nie szedł za nią, nikt nie komentował, nikt nie wymagał by była bardziej otwarta, mniej sztywna, mocniej umalowana. Była tylko ona w pracowni chemicznej, jakby to było jej własne miejsce. Mogła ustawiać słoiczki w ładnych rządkach, czyścić przyrządy do destylacji, a nikt tego nie zauważał, bo nikt nie przejmował się takimi szczegółami. Tak samo robiła przed zajęciami z biologii. Wyjątkowo spodobało jej się studiowanie eksponatów zatopionych w formalinie, ale też przyglądała się rybkom pływającym w akwarium w rogu sali.
Jedyny raz, gdy ktoś ją widział przesiadującą w szkole przed czasem, był wtedy, gdy Sherlock zakradł się by "pożyczyć" jednego gupika do eksperymentu. Molly była niesamowicie wdzięczna losowi, że weszła do sali w odpowiednim momencie, bo kilka sekund później Sherlock pewnie ulotniłby się z rybką, której nigdy nie miał zamiaru zwrócić.
"Co robisz?"
"O, cześć Molly, ja właśnie..." podwinął rękawy koszuli i zanurzył rękę aż po łokieć w wodzie "pożyczam coś" odpowiedział jakby nigdy nic.
Po kilku chwilach wyciągnął niebiesko pomarańczowe stworzenie.
"Sherlock! Odłóż go." Spanikowana Molly chwyciła go za nadgarstek i wrzuciła gupika z powrotem do akwarium. "Oszalałeś?"
On tylko przewrócił oczami.
"Niektóre eksperymenty wymagają poświęceń."
Jednak dziewczyna była nieustępliwa i potem już zawsze sprawdzała, czy rano nadal pływają wszystkie rybki.
Zwykle mijało pół godziny, zanim reszta osób wstała, ubrała się, zjadła i w końcu niechętnie dotarła do klasy. Tym razem było podobnie. Ławki z tyłu zaczęły być zajmowane jako pierwsze, bo oczywiście nikt nie chciał siedzieć przy biurku nauczyciela. Molly to za bardzo nie przeszkadzało, nie była wybredna, chociaż zawsze najbardziej lubiła siedzieć przy oknie, skąd był bardzo dobry widok na plac szkolny. Sherlock prawie wcale nie chodził na pierwsze godziny i właśnie tam przesiadywał, doskonale widoczny dla nauczycieli i właściwie dla każdego, kto tylko zechciał spojrzeć. Nic sobie z tego nie robił, a nauczyciele nie mogli narzekać, bo gdy już przychodził na francuski dwa razy na semestr, to zdawał wszystko tak idealnie, że trudno byłoby wymagać czegoś więcej.
Sherlock zwykle rozsiadał się pod drzewem, z plecami opartymi o pień i dłońmi złożonymi pod brodą, doskonale świadomy tego, że każdy może go zobaczyć, i kontemplował w ten sposób, porządkował pałac pamięci, a czasami komponował, odtwarzając w głowie muzykę. To wszystko aż do drugiego dzwonka, gdy zwykle litował się nad cierpliwością starszego brata oraz całego grona pedagogicznego i szedł pobyć na lekcjach, bo uczeniem się nie można było tego nazwać.
Było tak dosłownie co dzień - pomijając te gorsze okresy gdy Sherlock znikał, Mycroftowi z nerwów nieznacznie trzęsły się ręce i nikt nigdy tego nie komentował - więc Molly była niesamowicie zdziwiona widząc bruneta wchodzącego do klasy swoim nonszalanckim krokiem przed pierwszą lekcją. Wszedł jako ostatni, zamykając za sobą drzwi i rozejrzał się. Obok dziewczyny było wolne miejsce - w innych salach uczniowie siedzieli pojedynczo, ale w pracowniach takich jak ta, ławki zastępowały stanowiska, przy których oprócz robienia notatek, można było także swobodnie pracować. Można by, gdyby pan Telford nie był tak niesamowicie leniwy, że jedynie dyktowanie notatek było w zasięgu jego możliwości.
Sherlock jednak minął Molly i podszedł do Sally będącej w najbardziej oddalonym od biurka punkcie, na co dziewczyna zareagowała ogromnym zdziwieniem, jednak szybko przemieniła je w jakiś rodzaj pogardy.
- Co? - Odpowiedziała.
Siedząca daleko Molly została niezauważona i mogła dalej przyglądać się konfrontacji. Zawsze tak było, była niewidzialna i nieistotna. Przez to dużo wiedziała, bo nikomu nie przyszłoby do głowy, że Molly się liczy i że słucha.
- Wiedziałem, że twój zasób słownictwa jest ubogi, ale nie, że aż tak.
Donovan nawet nie drgnęła, niewzruszona wlepiała swoje ciemne, duże oczy w Sherlocka. On natomiast wyprostował się i zmrużył powieki.
- Przesiądź się.
- Co? Nie. - Parsknęła.
- Przesiądź się. - Powtórzył cierpliwie, a po chwili, jakby z nożem na karku wydusił - Proszę.
- Nie. Ma. Mowy. Dziwaku. - Wycedziła przez zęby z chytrym uśmieszkiem jeszcze nie wiedząc co ją czeka.
Sherlock wziął wdech, coś w jego oczach się zmieniło, jakby błysnęło i czym zaczął mówić:
- Nie umyłaś włosów po nocnych... przygodach na męskim skrzydle, a suchy szampon da się wyczuć na kilometr. No i oczywiście, Anderson też nim pachnie. Wiesz, chciałbym wytłumaczyć Johnowi jak doszedłem do tej prostej konkluzji, ale przecież nie zrobię tego, jeśli usiądziemy z przodu. Jeszcze profesor mógłby nas usłyszeć i miałabyś niemałe kłopoty. - Uniósł brwi, niesamowicie z siebie zadowolony.
Sally bywała uparta i zawzięta. Absolutnie nie chciała wierzyć w inteligencje Sherlocka, mimo, że ten udowadniał ją na każdym kroku. Nie lubili się do tego stopnia, że Greg musiał planować wyjścia i imprezy uwzględniając jedno albo drugie z nich, nigdy naraz. Za każdym razem gdy byli w jednym pomieszczeniu przez dłuższą chwilę, zaczynała się burza. Ale nie taka, która złamie kilka drzew, wystraszy dzieci i zaleje ścieżki. Nie, to byłoby do zniesienia. Oni natomiast wywoływali napięcia elektryczne, które wisiały i wisiały nad głowami wszystkich i choć żadnych piorunów zwykle nie było, to i tak zła pogoda psuła humory obecnych akurat osób.
- Jesteś nienormalny. - Właśnie dlatego Sherlock nie lubił Sally.
- Jesteś nudna. - Właśnie dlatego Sally nie lubiła Sherlocka.
Nie, właściwie nie lubiła go, bo był inny. Zawsze był inny i skoro nie potrafił tego zmienić, zaczął akcentować to z ogromną siłą. Od początku pobytu w tej szkole chciał sprawiać wrażenie. Bo dopóki sprawiał wrażenie, nikogo nie interesowała prawda i on sam czuł się mniej dotknięty obelgami. Obrażali wcielenie, a nie prawdziwą osobę.
Dziewczyna w końcu agresywnym szarpnięciem zabrała swoją torbę i przeniosła się do ławki pod oknem, rzucając wcześniej morderczym spojrzeniem.
Sherlock wiedział jednak, że wcale nie było ono "mordercze", nie mogło być. Sally go irytowała i była niegrzeczna, ale na pewno nie była psychopatką. A szkoda.
Molly odkąd wstała nie widziała jeszcze Johna. Właściwie nie rozglądała się za nim i gdyby nie fakt, że najwyraźniej dogaduje się z Sherlockiem, pewnie nie wiedziałaby o jego istnieniu. Oboje nie byli raczej "w swoim typie" ani jeśli chodzi o związki, ani, co ważniejsze, nawet jeśli chodzi o przyjaźnie. Czasami tak bywa, że dwie osoby mają o czym rozmawiać, są podobne i dzielą poglądy, ale po prostu coś nie wychodzi, dwa puzzle z tego samego zestawu, jednak z dwóch różnych brzegów. Po prostu nie będą obok siebie.
Ale Sherlock wspomniał Sally o Johnie. Oczywiście blefował z tą całą rozmową o dedukcji, ale zdawał się rzeczywiście na niego czekać. usiadł na wysokim krzesełku i od razu obrócił tak, by plecami opierać się o ścianę. Z założonymi rękami obserwował klasę. Chłopcy rechotali między sobą, dziewczyny szybko spisywały zaległe notatki jedna od drugiej nie zważając na oczy Sherlocka wślizgujące się w każdy kąt. Molly odwróciła wzrok, Sally na początku nie zauważyła, ale gdy już to się stało, posłała mu środkowy palec z drugiego końca sali, a Maria Curie, która wlepiała oczy w każdego kto na nią spojrzał pozostała niewzruszona, aż Sherlock się ugiął i mrugnął. Głupie złudzenie optyczne.
Drugie krzesło pozostało puste, aż spóźniony pan Telford wszedł niespiesznie do klasy prowadząc za sobą Johna. Z jęknięciem położył swoją obładowaną książkami torbę na biurku i jakby przez chwile przybrał maskę 'dobrego profesora, który za swoimi wychowankami pójdzie w ogień'. Sherlock od razu to zauważył i był zdegustowany. Marny kamuflaż; uśmiech przyklejony do zmęczonej twarzy, ale wciąż te same wzdychania i chrząknięcia przy najmniejszym wysiłku.
No tak, nowy uczeń. Oczywiście Telford miał w nosie co pomyśli o nim konkretnie John, ale sama idea odświeżenia wizerunku była oczywista. Sherlock chciał przewrócić oczami z zażenowania. Ludzie są tacy oczywiści, nawet się nie starają, po prostu eksponują się ujawniając całą swoją głupotę.
- Dzień dobry klaso. Wybaczcie, od rana jest dużo spraw, dużo zamieszania, no nie da się po prostu... - Westchnął jak staruszek, choć z pewnością takowym nie był. Sherlock oszacował jego wiek na około 52 lata i nie chciało mu się kraść dowodu, żeby to zweryfikować.
John nie usiadł, grzecznie czekając na reakcje profesora, chociaż jego mina nie wyrażała tej grzeczności. Lekko zmarszczone brwi i nos, subtelnie przechylona głowa. Nikt by nie zauważył, ale Sherlock to nie nikt. Od razu wyczytał zażenowanie, rozbawienie i czyste "On taki jest zawsze?" prosto z jego oczu.
"Niestety" odpowiedział Holmes jedynie poruszeniem ramion.
"Będzie zabawa" wyraził sarkastycznie John jedynie oblizując wargi.
Mogliby tak bez końca komunikować się mikroskopijnymi gestami. Profesor wyciągał swoje notatki jedna po drugiej, jakby specjalnie przeciągając proces, żeby tylko nie musieć uczyć. Podrapał się po łysiejącej głowie. Wyjął długopis. Zajrzał w końcówkę jakby mógł sprawdzić, czy w środku jest tusz. Oczywiście nie mógł, ale minuty mijały. Wyjął kolejne dwa długopisy.
I ołówek.
Po co ja tu w ogóle przyszedłem - myślał Sherlock. Przecież wiedział, że tak będzie. Zawsze tak było. Bezczynność doprowadzała go do szewskiej pasji. Czytanie o rzeczach, które już znał nudziło go niesamowicie, przepisywanie podręcznika było głupotą. Mógł robić cokolwiek, a zamiast tego metaforycznie walił głową w mur i bliski był niemetaforycznego walenia głową o ławkę.
John odkaszlnął, ale nie przyciągnęło to uwagi Telforda ani na moment. Zbyt zaabsorbowany swoją bezdenną torbą nie zważał na chłopaka stojącego nadal przy biurku, z dłońmi złączonymi za plecami. Sherlock jednak zwrócił uwagę. Oderwał się na chwilę od swoich myśli zakrawających o sadyzm i spojrzał na Johna, który zaskakująco korzystnie wyglądał w niebieskim mundurku. Właściwie Sherlock nie zdążył się rano przyjrzeć, bo dość szybko się rozdzielili. John musiał iść przed lekcjami do dyrekcji. Teraz natomiast uśmiechał się porozumiewawczo spod tablicy "no to sobie postoję".
"Wiesz, że możesz siąść?"
"Wiem."
"Nie zrobisz tego?" Sherlock zapytał uniesieniem brwi. Był pewny odpowiedzi i to go rozbawiło.
"Nie."
Molly patrzyła na tę wymianę "zdań" i choć nie miała pojęcia czego dotyczyła i jak to w ogóle możliwe, żeby się tak rozumieć, musiała zauważyć, że to niecodziennie. Sherlock zawsze był znudzony i podirytowany, o wiele bardziej niż tego dnia. I nie porozumiewał się tak chętnie... nawet werbalnie. I nie przychodził na pierwszą lekcję i nie zerkał co jakiś czas na Telforda, miał w nosie Telforda, a dziś jakby wszystko go troszkę obchodziło. Sherlock się nie uśmiechał. Na pewno nie bez złowieszczego podtekstu jak na przykład opis ciekawej zbrodni w gazecie.
To było dla Molly nieco bolesne. Przez ogrom czasu starała się zrozumieć Sherlocka, zaprzyjaźnić się z nim, pomagać mu, ale z marnym skutkiem. Oczywiście, Sherlock doceniał jej starania, na swój pokręcony i zimny sposób i dziewczyna myślała, że tak po prostu jest i to nie podlega zmianie. A tym czasem zjawia się John i choć Molly bardzo nie chce, żeby to brzmiało tak, jak to brzmi, to musi przyznać, że John zmienia Sherlocka w przeciągu weekendu. Oczywiście nie zmienia go całkowicie, Sherlock nadal jest okropny dla Sally i znudzony światem, po prostu... po prostu patrzy na Watsona i się uśmiecha, a Molly bardzo chce być rozsądna.No i na dodatek biedny John nawet nie ma pojęcia o swojej cudownej mocy. Nie znał Sherlocka wcześniej, więc dla niego tak było zawsze, takiego Sherlocka będzie pamiętał. Takiego, który ma zarezerwowany uśmiech na nazwisko Watson.
- A tak, John. - Powiedział jęczącym głosem profesor, jakby ziewał. - Nie wiem czy wiecie, ale mamy nowego ucznia. - Sherlock z trudem powstrzymał parsknięcie. - John Watson będzie od dziś się z wami uczył chemii. Mam nadzieję, że... Holmes? - Telford nagle zbity z tropu brzmiał prawie jak ktoś zaskoczony. Prawie, bo jednak brak sił do wyrażania emocji wygrał. - Co ty robisz u mnie na lekcji? No patrzcie wszyscy. Trochę jakbyśmy mieli dwóch nowych uczniów. - Uśmiechnął się pod nosem i pokiwał głową.
Nikt się nie zaśmiał, ale to za bardzo nie dotknęło nauczyciela. Przecież tak było za każdym razem.
John w końcu odszedł od biurka i przeszedł przez salę z plecakiem zarzuconym na jedno ramię, a w końcu usiadł obok Sherlocka. Jego nogi nie dotykały podłogi, gdy usadowił się na krześle. Sherlock nie dał po sobie poznać, że zauważył, ale bardzo niewielki uśmieszek przemknął przez jego twarz.
Sherlock zawsze siadał sam. Po prostu tak było, niepisana zasada, której nie miał zamiaru kwestionować. Nikt nie chciał się do niego przysiadać, oprócz Molly, ale jej nigdy nie udało się zebrać na odwagę. A teraz pojawia się John i zdaje się pasować idealnie we wszystkie miejsca, w których Sherlock zawsze był sam.
Molly w końcu odwróciła się w stronę tablicy, chociaż Telford jeszcze guzdrał się ze swoimi rzeczami i nieprędko miał zamiar zaczynać. Nad nim nadal wisiała Maria Curie pilnując porządku klasy. Może to on ją tu powiesił, specjalnie, żeby móc spokojnie sprawdzać zawartość tuszu w swoich długopisach? Ktokolwiek podważyłby ten pomysł, z pewnością nie znał profesora i jego osobliwych pomysłów. Wzrok dziewczyny przeniósł się z fotografii, na całkiem nieobdrapaną ścianę w kolorze ecru, a w końcu na białą tablicę, z resztkami zapisanych obliczeń stechiometrycznych jeszcze z piątku. Na samym dole napisane było coś jeszcze. Albo narysowane - Molly nie mogła być tego pewna, natomiast wiedziała, że to nie może być część wzoru na tlenek glinu plus żelazo.
- Zetrę tablicę. - Wymamrotała i podeszła bliżej.
Profesor tylko się uśmiechnął. Musiał mieć dobre zdanie o Molly. Zawsze punktualna, zawsze przygotowana. Jeśli w ogóle miał zdanie na czyjkolwiek temat w tej szkole. A raczej nie sprawiał takiego wrażenia. Był całkowicie obojętny wobec wszystkich, tak boleśnie bezstronny jak chyba żaden nauczyciel nigdy.
Wzięła do ręki suchą jak wiór gąbkę i zaczęła wolno pocierać, aż flamastry z cichym piskiem zaczęły znikać. W końcu odważyła się spojrzeć w prawy róg tablicy i wyczytać to, co ją tak dziwnie zaintrygowało.
Nie było jednak nic do czytania, no chyba, że ktoś zna język odciśniętej czerwonej szminki, ale niestety nie ona.
Sherlock. Na pewno. To była wiadomość do Sherlocka. Usta odbite na białej, połyskującej powierzchni. Dziewczyna lekko dotknęła śladu opuszkami palców, nie do końca wiedząc co ma zrobić. Ale, pomyślała Molly, jeśli ONA tu była, to musiała wiedzieć, że Sherlock przyjdzie na chemię. I musiała się zakraść wczoraj wieczorem. Sprytne. Tylko po co? I czy Sherlock w ogóle zauważył? On zauważał wszystko co ważne i choć to był niezaprzeczalny fakt, Molly zaczynała wątpić, bo Sherlock był teraz bardzo zajęty słuchaniem jakiejś zabawnej opowieści wychodzącej z ust Johna Watsona i to wydawało się w tamtym momencie ważne.
//Hejo wszystkim x
Chcę tylko tak napomknąć, że naszła mnie jakaś faza turboperfekcji, tylko, że oczywiście nadal trzyma mnie moje lenistwo, a ta mieszanka jest koszmarna. Piszę beznadziejne rozdziały (z lenistwa) a potem je czytam i absolutnie nie mam zamiaru publikować, bo nie jest perfekcyjnie, więc poprawiam, ale znów nie idealnie... i tak dalej, i tak dalej, koło się zamyka. Mam straszną ochotę tłumaczyć się z każdego napisanego słowa, ale to absurdalne, skoro wciąż piszę, więc zamiast tego po prostu przeproszę was raz, w tym momencie, za tę zbrodnię na sztuce jaką jest pisanie. [nikt nie czytał, nikt nie betował przed publikacją, ja chcę już po prostu wrzucić ten rozdział i uspokoić sumienie uhhh]
AHHHH, a w ogóle w Sherlockowym fandomie dzieje się tak dużo (wowz, nie ma nowych odcinków, a fandom żyje! I jestem mega ciekawa, czy śledzicie co się dzieję na twitterze, tumblrze itp, bo zawsze jak przychodzę z nowym rozdziałem (raz na rok) to mam ochotę omówić to wSZYSTKO.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top