5. Brokatowy, intensywny róż
- Hej, idziesz do Sherlocka?
Molly słysząc znajomy głos przyśpieszyła. Nie czuła potrzeby zacieśniania więzi z Irene, ani rozmowy z nią.
- No czekaj, też przecież tam idę. Molly!? Co ty masz na twarzy?!
- Zostaw mnie.
- Pytam serio, malowałaś się? - Irene zmieniła ton, starając się być trochę milszą.
Dziewczyna tylko kiwnęła głową i zawstydzona spuściła wzrok.
Rzeczywiście, wyglądała niecodziennie. Zupełnie inaczej, niż na obiedzie, choć ubrana była tak samo - w t-shirt z kotem i pasiasty sweter. Na twarzy natomiast teraz miała znaczną ilość podkładu i różu. Tusz sklejał jej rzęsy, a usta wyglądały okropnie nienaturalnie, umazane czerwoną szminką. Makijaż przykrył cały jej wdzięk, a sztuczne rumieńce zastąpiły te prawdziwe, o wiele ładniejsze. Czekała tylko na kpiny ze strony Irene, chciała mieć je za sobą i zaszyć się z powrotem w pokoju, gdzie Janine pewnie zapyta ją, co się stało. Irene wprawdzie nigdy jeszcze nie obraziła dziewczyny, ale Molly widziała, jak ta odnosi się do innych. Chłopców miała za idiotów (mężczyzn zresztą też, czego dowód dawała na każdej lekcji historii, zarzucając nauczyciela fałszywymi komplementami), do dziewczyn zawsze się cudownie uśmiechała, albo je ignorowała - na przykład Molly. No i Sherlock ją lubił. Nie bardzo to przyznawał, ale Irene mu imponowała. Ona i jej głupie, czerwone usta. Wygląda jakby się z takimi urodziła, nigdy ich nie zmywała i absolutnie do niej pasowały.
- Chodź. - Złapała Molly za ramię, jednak ta wyrwała się szybko. - No przecież nic ci nie zrobię, chodź, zmyjemy to. - Wskazała na drzwi do pokoju z którego przed chwilą wyszła.
W końcu udało jej się przekonać dziewczynę.
- Siadaj. - Powiedziała Irene nieco apodyktycznie.
Wyciągnęła z szuflady płyn do demakijażu i waciki, a następnie podeszła do siedzącej na krześle przy biurku Molly.
Przez chwilę po prostu zamaczała płatki w specyfiku i ścierała nadmiar podkładu bez słowa, jednak w końcu się odezwała.
- Nie maluj się dla niego, to głupie.
Molly zacisnęła usta z frustracji, wpatrując się w ogromny plakat Dity Von Teese, który wisiał nad biurkiem.
- A ty? Ty się malujesz...
Irene zaśmiała się, jednak widząc reakcje dziewczyny, przestała.
- Nie dla niego, ani dla nikogo. - Patrzyła jak na waciku zostaje brokatowy, intensywny róż, a na policzkach Molly pojawia się naturalny, o nieco malinowym zabarwieniu.- Robię to dla siebie, jasne?
Chciała dodać, że nie warto starać się dla chłopaka, który dziś na stołówce siedział tak blisko Johna, że blondyn prawie spadł z ławki. Dla chłopaka, który ją wykorzystuje i używa do tego swojego uroku. Dla chłopaka, który jeśli nie jest aseksualny, to na pewno nie gustuje w dziewczynach.
Nie mogła jednak nic takiego powiedzieć. Nie ona. W ustach Irene brzmiałoby to jak podstęp, kłamstwo, chęć odsunięcia Molly od Sherlocka. Żadne tłumaczenie nie zadziałałoby, przez cholerny kontekst.
Pół roku zapraszania Holmesa na obiad i pół roku zatruwania sobie z nim płuc prawie dzień w dzień, a także rzucania aluzji, którymi lubiła go irytować. Przecież sama sobie by nie uwierzyła, że nie ma żadnych korzyści w skłóceniu ich.
A prawda była taka, że Irene było żal Molly. Nie chciała z niej zakpić, tylko cholernie irytowała ją jej nieporadność. Przecież gdyby chciała, mogłaby sobie kogoś znaleźć (jakby to było wyznacznikiem szczęścia...). Zanim Greg zaczął "potajemnie" spotykać się z Mycroftem, jasno było widać, że w jakiś sposób podoba mu się Hooper. Co prawda był zajęty, ale nie jedyny. Oczywiście, chłopcy oglądali się za Irene i to jej wysyłali anonimowe kartki walentynkowe, ale jeśli chodziło o umawianie się, to częściej proponowali to Molly. Ona jednak zdawała się nie zauważać nikogo, poza Sherlockiem. Jak oświecić ją, że nie potrzebuje wielkiego pana Holmesa, żeby być szczęśliwą? Jak oświecić ją, że nie potrzebuje nikogo, absolutnie nikogo, żeby tak było?
- Szminka nie zastąpi ci pewności siebie. - Zaczęła i od razu zorientowała się, że zrobiła to w zły sposób.
- Nic nie wiesz o mojej pewności siebie. - Molly odpowiedziała cicho, ale stanowczo.
Chciała wyjść, podniosła się z krzesła i skierowała w stronę drzwi. Irene jednak była szybsza. Oparła się o drzwi i trzymała klamkę.
- Możesz się odczepić?
- Boże, Molly...
- Przepuść mnie. - Cichy głosik był nieustępliwy.
- Dlaczego musisz być taka uparta?! Nic wielkiego nie powiedziałam, a ty już uciekasz.
Wzrok Irene przeszywał Molly.
- Mogę wyjść?
- Nie. - Adler ucięła szybko. - I mówisz tak strasznie cicho, że zaraz oszaleję. Krzyknij na mnie, albo coś. Cholera no!
- Nie muszę krzyczeć, powinno ci wystarczyć, że zapytałam.
- Dziewczyno, pytasz mnie, czy możesz wyjść z pokoju w którym cię zamknęłam. Czy ty się słyszysz? Możesz mnie odepchnąć i wyjść, ale tego nie robisz, tylko dyskutujesz ze mną tym swoim cienkim głosikiem. - Irene warknęła z frustracji.
Molly była niemożliwa. Była sprzecznością. Irytującą sprzecznością nie do wytrzymania. Robiła głupie rzeczy i zachowywała się jak spłoszone zwierzę, choć wcale nie musiała, a z drugiej strony była uparta i nie dawała sobie pomóc. Irene chciała to zmienić. Choć nawet nie była tego świadoma. Po prostu przesuwała granicę trzymając dziewczynę w pokoju jeszcze sekundę i sekundę dłużej. Może w końcu się zdenerwuje, wygarnie jej i wyjdzie. Nic takiego się jednak nie stało.
Nie działo się przez kilka minut. Obie stały naprzeciw siebie nieustępliwie. Irene nie była pewna, czy dziewczyna zaraz się nie rozpłacze, więc w końcu się odezwała.
- Siadaj.
- Co? - Molly myślała, że się przesłyszała.
- No siadaj i tak nie masz zamiaru iść, więc zmyję ci jeszcze tusz.
Dziewczyna zawahała się, ale ostatecznie wróciła na krzesło. Dobrze wiedziała, że nie może być tak słaba w kontaktach z ludźmi, że musi poprawić się odezwać i postawić na swoim, ale w tamtym momencie siedziała w pokoju, z którego chciała wyjść z dziewczyną, którą nawet nie była pewna, czy lubi. Po prostu została i patrzyła jak Irene uspokaja swój zdenerwowany oddech, cierpliwie wyciąga kolejne waciki i stara się jak najdelikatniej zmyć Molly makijaż.
Tuszu było naprawdę dużo, więc gdy Adler skończyła, miała na biurku stos wykorzystanych płatków kosmetycznych.
- Chwila. - Powiedziała i wyjęła z szuflady arbuzowy błyszczyk. - Masz, jest delikatny. będzie pasował.
Molly patrzyła chwilę nieufnie, ale w końcu podziękowała. Otworzyła opakowanie i rzeczywiście, zapach był bardzo owocowy, a kolor blady. Przez chwilę zastanawiała się kiedy Irene go używała, skoro nigdy nie widziała jej bez czerwonej szminki.
Nałożyła trochę lepkiej pomadki na usta.
- Teraz naprawdę lepiej wyglądasz. Weź go sobie.
Irene sięgnęła po leżącą na łóżku paczkę papierosów i schowała ją w staniku. Rozejrzała się po pokoju czy na pewno wszędzie panuje porządek, a na końcu sprawdziła czy ma w kieszeni telefon.
- Idziemy?
Molly kiwnęła głową i wyszła zaraz za brunetką. Całą drogę do 221 patrzyła jak Adler pewnym krokiem przemierza korytarz. Zawsze przyciągała wzrok. Molly patrzyła i patrzyła i nie mogła rozpracować, co sprawia, że dziewczyna taka jest. Taka przyciągająca wzrok i całkowicie pewna siebie, a nawet się nie starała.
Ciemne włosy lekko poruszały się odbijając od pleców i delikatnie wystających łopatek. A Molly szła rozpracowując, jak w jednej osobie może być tyle wdzięku.
Między jednym, a drugim skrzydłem był hol ze schodami i windą. Czasami wieczorem ktoś pilnował tamtego przejścia, żeby żaden chłopak nie zakradł się na korytarz dziewczyn, ale właściwie odbywało się to bardzo rzadko. Dlatego też Irene szła zupełnie spokojnie nie stresując się możliwymi kłopotami.
- Cześć. - Powiedziała, gdy weszły do 221.
Mycroft siedział przy biurku swojego brata, Greg na jednym łóżku, a na podłodze, oparci o drugie siedzieli John i Sherlock.
Dziewczyna od razu wskoczyła na parapet. Szybkim ruchem dłoni rozszczelniła okno, a potem tą samą dłonią zanurkowała pod materiał bluzki, wyciągając papierosy.
- Hej. - Odezwała się Molly i choć nie chciała, jej wzrok wylądował na brunecie.
Irene powstrzymała się od przywrócenia oczami. Znów patrzyła, jak Hooper rozpływa się na widok chłopaka. Ten widok aż bolał. Biedna Molly. Gdyby ona tak strasznie się w nim nie zadurzyła. Była inteligentna, nawet bardzo, ładna, urocza i czarująca. A on jakby jej to wszystko zabierał samą swoją obecnością.
Molly natomiast nie widziała tego w ten sposób. Sherlock wydawał się być jej przyjacielem. Oczywiście, miał wady i traktował wszystkich dość nieprzyjemnie, ale to był cały on. Z drugiej strony, przecież nie mógł być taki cały czas. Romantyczna strona dziewczyny po prostu nie mogła w to uwierzyć. Każdy człowiek znajduje sobie kogoś, kto sprawia, że świat wydaje się lepszy. Czasami te osoby są wciąż bardzo blisko siebie, ale żadna nie wykona kroku i dwie bratnie dusze czekają w zawieszeniu. Molly chciała wierzyć, że to ona miała być "tym kimś" dla Sherlocka.
- Zjesz jeszcze jedno? - John podsunął brunetowi ciastka.
- O właśnie, nie było was na kolacji. - Wtrąciła Irene.
- Musisz tutaj palić? - Odezwał się Mycroft.
- Taa, Sherlock nie chciał iść. Stwierdził, że nie jest głodny.
- Bo nie byłem.
- A, więc teraz jesteś. No jedz.
- Nie będę marznąć po ciemku, więc tak, muszę. - Dziewczyna odpowiedziała Mycroftowi. - Smallwood tu raczej nie wejdzie, więc... - wzruszyła ramionami.
- Skąd wiesz, że ona u nas dziś jest? - Sherlock zmarszczył brwi i lekko poruszył się, szturchając niechcący Johna.
- Bardzo ładnie zapytałam Turnera, czy to dla mnie sprawdzi.
- I tak po prostu to zrobił?
- Tak, przecież mówię, że ładnie zapytałam. - Powiedziała i powoli wypuściła szary dym ze swoich zabarwionych na czerwono ust.
- A myśmy się tak nabiegali. - Parsknął blondyn. - No, Sherlock, wygląda na to, że dziewczyna cię pokonała.
Irene cały czas, nieśpiesznie delektowała się nikotyną i patrzyła jak dym ucieka przez otwarte okno. Molly natomiast zastanawiała się, jak taka okropna czynność, mogła tak pięknie wyglądać. A wyglądała tak tylko w tamtym momencie i gdy robił to Sherlock.
Dziewczyna widziała już Irene z papierosem. Nie przy wejściu, bo tam nie chodziła, omijając wszystkich palących - nauczycieli i uczniów. Widziała za to czarno-białe zdjęcie na instagramie. Było jeszcze z czasów, gdy Irene i Kate były parą. Brunetka siedziała na krześle tyłem do obiektywu, głowę miała zwróconą do boku tak, że zdjęcie ukazywało jej profil, a w lewej dłoni trzymała papierosa. W tle była tylko jasna ściana i cień drugiej dziewczyny (Kate). Nie był to jednak przypadkowy cień amatorskiego fotografa, a ozdoba dzieła, sylwetka z dłonią na odkrytych plecach Irene.
Molly była pewna, że to był zamysł właśnie jej. Kate raczej nie należała do aż tak kreatywnych osób, a cała stylistyka zdecydowanie pasowała do Adler.
- Możesz już to z łaski swojej zgasić? - Syknął zirytowany Mycroft.
Dziewczyna tylko spojrzała na niego bezceremonialnie i pokiwała głową.
- Nie wyżywaj się na ludziach, tylko pokonaj tę niesamowitą odległość czterech metrów między tobą, a Gregiem i przestań udawać, że nic was nie łączy. Wszyscy w tym pokoju wiedzą, więc już się nie torturuj bracie i daj innym żyć. - Odpowiedział mu jednym tchem Sherlock.
Starszego Holmesa zamurowało. Nie wiedział co odpowiedzieć i czy jest sens się wypierać. Rozejrzał się po pokoju. Irene uniosła kącik ust w zuchwałym uśmiechu, Molly ścisnęła usta i wbiła wzrok w dywan, a John nawet zastygł z lekko otwartą buzią gapiąc się na Sherlocka. Wszyscy czekali na reakcję.
Greg spojrzał na Mycrofta z ulgą. Uśmiechnął się lekko i skinął głową w zapraszającym geście. W końcu chłopak dał się namówić i znalazł wygodne miejsce - siedział oparty na ramieniu Lestrada. Pod warstwą zawstydzenia, tliło się małe szczęście.
Sherlock natomiast był zszokowany, że Myc go posłuchał i wziął na poważnie jego słowa. Oczekiwał zirytowania z jego strony. Chociaż musiał przyznać, że jego brat ostatnio częściej go zaskakiwał. Oczywiście wszystko za sprawą Grega. Sherlock zastanawiał się, jaki stałby się Mycroft bez swojego chłopaka? Do tej pory zamykał się na wszystkich, więc pewnie nadal by tak było.
Niektórzy nie spotykają "tych jedynych" przez całe życie - to logiczne, że musi tak być - myślał brunet. Do tej pory wydawało mu się, że i jego i jego brata to czeka, ale odkąd pojawił się Lestrade, Sherlock zaczął twierdzić, że tylko on nie spotka nigdy bratniej duszy. To nawet korzystnie. Zero rozpraszania się.
//Chciałam jeszcze tylko podziękować komentującym, bo ahhhhhhhhhhhhh piszecie tu takie cudowne rzeczy. Naprawdę. Nawet jak czasami wymyślę coś, cóż, specyficznego. (Zwłoki Marylin wygrały, zdecydowanie.) Po prostu wiedzcie, że cieszę się z każdego komentarza jak wariat. Tooooo... wysyłam dużo miłości każdemu i do następnego.//
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top