2. Klejnoty koronne

- Nie możemy nie wpuścić pierwszoklasistów na mecz, tylko dlatego, że hałasują. To mecz, sport, a nie wyjście do muzeum. - Mówił spokojnie Greg, wisząc głową w dół na jednoosobowym łóżku i odbijając piłeczkę od ściany.

- Jeśli znowu coś się wydarzy, wszelkie wydarzenia zostaną zawieszone, a tego nie chcemy, prawda? - Zaakcentował ostatnie słowo rudawy chłopak, siedzący na krześle obok.

Lestrade uśmiechnął się tylko, obracając kauczuk w dłoni. Pomysł z zakazem wstępu dla młodszych uczniów nie był dobry. No, może był skuteczny, ale szkoła to nie rząd brytyjski i takie zabiegi naprawdę nie były konieczne. Greg wiedział, że upór chłopaka nie będzie trwał długo i jak zwykle rozwiążą sprawę rozmową.

Podniósł się do normalnej pozycji i obserwował, jak piegowaty pochyla się nad notesem i kreśli kolejne słowa, każdą literę opatrując niezbędnymi zawijasami.

- Nie możesz opierać całego życia na żelaznych zasadach.

- Owszem, mogę.

- Taak? - Zaczął zawadiacko chłopak. - Według zasad nie powinniśmy mieć wspólnego pokoju, Mycroft.

- Oh, nie wierzę, że to powiedziałeś. ZAWSZE używasz tego argumentu, bo dobrze wiesz, że jest słuszny i nie mogę nic z tym zrobić.

Holmes nienawidził, gdy wytrącano mu z ręki jedyną broń - żelazne reguły, choć z drugiej strony nie mógł nikogo winić. Sam skapitulował, a właściwie powoli, powoli kapitulował.

Najpierw polubił Grega - co już było ponad jego normy. Zawsze wydawało mu się, że widzi w ludziach tylko wady. Każdy prędzej czy później stawał się po prostu mieszanką różnych przywar, których Mycroft nie chciał poznawać, ani tym bardziej musieć akceptować i znosić. Dlatego mocno się zdziwił, gdy stwierdził, że całkiem dobrze mu się mieszka z Lestradem - chłopakiem o miłym uśmiechu i anielskiej cierpliwości.

Później polubił Grega bardziej. Na tyle bardziej, że sam zaczął wyciągać go np. do kina. (Dla kompromisu najpierw poszli na film o Churchillu, a potem na ten głośny z Liamem Neesonem.) Oczywiście zawsze przy tym dając popis umiejętności aktorskich, zachowując niewzruszoną minę i postawę - choć w duchu cieszył się jak diabli, że Lestrade się tak po prostu zgodził. To nie było nic oczywistego, ale najwidoczniej chłopak akceptował nawet gorzkie uwagi na temat społecznej szkodliwości robienia filmów o gangsterach.

A w końcu polubił Grega tak bardzo, że chodził z nim na wszystkie koncerty rockowych zespołów, które chłopak tak uwielbiał i choć Mycroft niekoniecznie, to każda chwila spędzona razem wydawała mu się na wagę złota.

Dlatego też podczas jednego z festiwali, gdy w krwi buzowała muzyka, a w głowie Lestrada kilka niskoprocentowych piw (których odradzał mu Holmes), pocałowali się. Mycroft musiał przyznać przed samym sobą, choć nie chciał przed Gregiem, że właściwie zainicjował to wszystko. Wiedział, że chłopak następnego dnia nie będzie za wiele pamiętał, więc gdyby coś nie wyszło, zawsze może udawać, że się nic nie stało.

Ale wyszło, a Lestrade, o dziwo, dokładnie pamiętał co zrobił (co zrobili) i przez kilka pierwszych dni zachowywał się tak bezwstydnie uroczo, że Mycroft miał ochotę zasłonić twarz poduszką i zostać na zawsze w swoim łóżku, z którego doskonale było słychać pogwizdywanie Grega.

"Nie powinieneś umierać z powodu kaca?"

"Oj, ktoś chyba wstał lewą nogą. Wczoraj byłeś milszy."

I choć spali w osobnych łóżkach, a uczucie, które zaczęło ich łączyć było nowe, nieznane i bardzo nieśmiałe, było również bardzo w brew zasadom.

Nie chodziło o płeć - oczywiście, że nie, ale o wspólny pokój.

Mieli szczęście, że pewnego razu, gdy Mycroft poszedł do pani dyrektor zanieść listę uczniów na olimpiadę matematyczną, usłyszał on rozmowę między nauczycielami.

"Zachowanie tej Adler jest niedopuszczalne. Przecież ona i ta dziewczyna, która z nią mieszkała... Kate. Ja się naprawdę mocno dziwię, dlaczego obie nie zostały ukarane wyrzuceniem ze szkoły. Samo rozdzielenie ich niewiele da."

Od tamtej pory zaczęli bardzo uważać na swoje zachowanie i słowa. Dwie osoby okazujące sobie uczucia i mieszkające razem, to ryzyko niestosownych zachowań i problem dla szkoły. Bo randkowanie, to jedno, ale bycie ze sobą dzień i noc, to drugie.
Gregowi kompletnie się to nie podobało i przy każdej okazji rzucał aluzjami, które były na tyle bezpieczne, że nikt nie zwracał uwagi, ale na tyle niebezpieczne, że Mycroft dostawał palpitacji.

Pewnego razu, gdy całą grupką przyjaciół Grega (a teraz także Mycrofta) siedzieli pijąc cytrynowe piwo, Janine i Sally zaczęły kłócić się o następną piosenkę, wyrywając sobie z rąk telefon. Lestrade uciszył je wtedy i puścił Stop the World I Wanna Get Off With You. Mycroft nie miał pojęcia, że Greg zapamiętał coś takiego i w momencie, gdy usłyszał TĘ piosenkę, tę konkretną piosenkę, podczas której pomyślał, że pieprzyć wszystko, że musi pocałować tego nieokiełznanego, roześmianego chłopaka, był w szoku. Słyszał ją dopiero drugi raz w życiu i czuł, że serce zaraz roztopi mu skórę. Odnosił wrażenie, że wszyscy, nawet Anderson, zauważyli i już wiedzą.
Wymknął się pod pretekstem zmęczenia i wrócił do 240 - ich pokoju. Chwilę później pojawił się Greg.

"Myślałem, że się ucieszysz."

"Niezbyt dobrze znoszę to całe udawanie, tym bardziej, gdy tego nie ułatwiasz."

Chłopak usiadł obok Mycrofta i patrzył na ich załączone dłonie.

"Przepraszam. Mi to pomaga. No wiesz... czuję się wtedy jakby bliżej."

"Możemy posłuchać tej piosenki tutaj?"

"Jasne, wezmę słuchawki."

Z jednej strony utrzymywanie ich relacji w sekrecie było okropnie męczące, ale z drugiej, wieczorami, gdy już żaden z opiekunów nie krzątał się po pokojach i mogli odpocząć od tego całego udawania, siadali obok siebie, Mycroft zwykle opierał głowę na ramieniu Grega i było idealnie. Czasami siadali na łóżku na przeciwko siebie, Lestrade bardzo cicho scałowywał z chłopaka wszystkie piegi i choć nie robili nic więcej, to było jak pilnie strzeżony skarb, jak klejnoty koronne w Tower of London.


- A wy znowu tutaj. - Przerwał rozmyślania Mycrofta Sherlock, rzucając na łóżko książki. - Chodź John. - Zwrócił się do chłopaka, który siłował się z bagażami na korytarzu. - Nasz pokój jest okupowany przez jakichś chuliganów!

Blondyn szybko wszedł do pokoju i zobaczył dwóch chłopaków. Jeden, w popielatej koszulce i z rozczochranymi włosami stał nad drugim - siedzącym sztywno w białej koszuli.

- Nie słuchaj go. - Lestrade wyszczerzył zęby. - Jestem Greg.

- A ten mniej przyjazny to Mycake, mój brat. - Wtrącił się Sherlock, grzebiąc jednocześnie w telefonie.

- Możesz przestać?! - Warknął chłodno rudzielec. - Jestem Mycroft.

John uśmiechnął się, jednak cały czas zdystansowany do całej sytuacji.

- Okeej, ale co tu właściwie robicie?

Popatrzyli na siebie, jakby niemo ustalając wersję wydarzeń. Sherlock ich jednak wyręczył:

- Przez większość czasu okazują sobie miłość. - Zaakcentował ostatnie słowo, jak obelgę. - A Myc przy okazji obmyśla sposób, jak przejąć władzę nad światem. Tu jest bezpieczniej, bo do mnie nikt nie przychodzi.

- Bo - wtrącił się starszy Holmes - u ciebie można się natknąć na sekcję zwłok węża, albo zatruć się jakimiś oparami. Większości ludzi to przeszkadza.

- No, ale jak widać, wam nie, skoro ciągle tu przychodzicie się migdalić i --

- ANI słowa więcej!

Greg parsknął i stanął obok Johna.

- Oni tak zawsze. - Szepnął konspiracyjnie i szturchnął go w ramię. - Lepiej wezmę Mycrofta, zanim się pozabijają.

John nie wiedział, czy traktować to, jako żart, bo gdy dokładniej rozejrzał się po pokoju, trochę zaniepokoiło go to, co dostrzegł. W ścianach były dziury bardzo przypominające strzały z pistoletu. Na biurku bruneta stała czaszka i wbity nóż myśliwski, a człowiekiem witruwiańskm obklejona była cała jedna ściana.

Co ciekawe, druga strona pokoju, drugie łóżko, biurko i szafka były całkowicie czyste. Jakby Sherlock, mimo swojej chaotyczności, starał się zachować sterylność nieswojej części pokoju. Może to była zasługa jego brata, który postanowił zadbać o część powierzchni, albo Sherlock po prostu, mniej lub bardziej świadomie na kogoś czekał.

- Chodź, musimy ogarnąć kwestię meczu. - Powiedział Greg, całując Mycrofta przelotnie w policzek, na co Sherlock przewrócił oczami.

To zawsze działało i Lestrade o tym wiedział. Nie próbował uspokajać wzburzonych braci, ani tłumaczyć im, że w gruncie rzeczy zachowywali się, jak pięciolatki. Zamiast tego, znalazł niezawodny sposób na złagodzenie nerwów swojego piegowatego chłopaka - po prostu w subtelny sposób dawał mu do zrozumienia, że jest z nim.

Gdyby Sherlock chciał przeanalizować ten sposób, musiałby stwierdzić, że był najlepszy ze wszystkich. Mycroft nie lubił, gdy próbowano go kontrolować, więc żadne "daj spokój" nie miało prawa zadziałać. Tak samo jak wdawanie się w dyskusję z tym mistrzem elokwencji. Mycroft również nie lubił czuć się zależny i chyba obraziłby się na śmierć, gdyby Greg zaczął go bronić przed własnym bratem.

Lestrade z jednej strony był ostoją, do której Mycroft wracał w złe dni, wtulał się i uspokajał słuchając o drobnych przyziemnych rzeczach. Chłopak ratował go z takich sytuacji, jak ta teraz, właśnie swoim spokojem. Jednak z drugiej strony Mycroft nigdy przez nikogo jeszcze nie popełnił tylu głupstw. Oczywiście nadal sumiennie wykonywał swoje obowiązki, zajmował się szkolnymi wydarzeniami (często nawet z pomocą Grega), ale z drugiej strony, wcześniej nie zdarzało mu się wymykać nocą z pokoju tylko po to, żeby w grupie rówieśników posłuchać muzyki.
Nigdy przedtem też nie musiał eskortować pijanego przyjaciela (którego pocałował w przypływie adrenaliny) do internatu w środku nocy.

"Mycroft, nie wierzę, że to zrobiłeś." Wybełkotał Greg, czekając, aż chłopak otworzy drzwi do pokoju.

"Ja też nie. Csiii, pobudzisz wszystkich."

A gdy już zdjęli z siebie pokoncertowe ubrania (Greg po prostu zmienił brudną koszulkę z Pearl Jam, na czystą koszulkę z Pearl Jam) i Myc zdążył zamknąć oczy, szczelnie zawinięty w kołdrę, poczuł czyjeś usta na policzku.

"Dobranoc." Wyszeptał Lestrade i nie tracąc równowagi, wrócił do swojego łóżka.

Greg wyzwalał w chłopaku nieodkryty wachlarz emocji i szaleństw. Gdy kolejny i kolejny raz udowadniał mu, że ryzyko popłaca, a "carpe diem", które tak uporczywie powtarzał, jest słuszne, Mycroft wiedział, że nie może być szczęśliwszy, choć właściwie mógłby. Gdyby mógł lepiej opiekować się bratem.

- Muszę z Sherlockiem porozmawiać o jego nieobecnościach. - Westchnął.

- To nie będzie rozmowa, tylko monolog - odgryzł się młodszy - zrobisz to na obiedzie.

- Nie chodzisz na stołówkę, więc nie próbuj się wykręcać.

- Oczywiście, że chodzę... Pójdę! Ktoś musi zaprowadzić Johna i... - mówił szybko Sherlock - idź już. Przyjdę, tylko już wyjdź. Obaj. - Prawie wypchnął ich z pokoju - Do widzenia. - Zamknął im drzwi przed nosem i odetchnął ciężko.

Zaraz jednak ponownie się ożywił, zmrużył oczy i badawczym wzrokiem zlustrował Johna.

- Masz pytania. - Odezwał się.

- Umm... Właściwie tak. Gdzie jest Mike?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top