13. Kobiety wolą blondynki

John nie do końca wiedział co spowodowało tak zły humor u jego przyjaciela. Oczywiście, mógłby wskazać moment w którym Sherlock zaczął zachowywać się raczej dziwnie... cóż, dziwnie inaczej, niż zwykle, ale cała ta sytuacja nadal miała niewiele sensu. 

Zaczęło się, gdy po prostu, jak co dzień, siedzieli w pokoju. Sherlock kpił z zapamiętywania wizerunków kolejnych monarchiń. John dobrze pamiętał, że to musiało być wtedy, bo nic już dawno nie wprawiło go w tak dobry nastrój, jak bzdury, które wygadywał brunet. Na nic zdało się tłumaczenie, że Królowa Wiktoria i Królowa Elżbieta... a właściwie Wiktoria i obie Elżbiety to nie ta sama osoba. John wiedział, że na nic się zda jego tłumaczenie, ale prowadzenie tej dyskusji było po prostu zbyt zabawne żeby przestać. 

- Zobacz - powiedział wskazując na podręcznik do historii. - Ta w ogromnym kołnierzu to Elżbieta pierwsza. No proszę cię, zapamiętujesz twarze przypadkowych osób w sekundę, a jej nie możesz?

To niesamowicie szybko sprowokowało Sherlocka do odpowiedzi.

- Oczywiście, że mogę, po prostu jest to dla mnie całkowicie nieistotne.

Zadziwiające jak długo potrafili się w ten sposób droczyć. Tego typu dyskusje nigdy nie prowadziły przecież do jakiegokolwiek konsensusu. Zwykle miały po prostu na celu zabić czas i poprawić im obu humor. 

- Poczekaj aż dojdziemy do Margaret Thatcher.

Słysząc to Sherlock zatrzasnął książkę dramatycznym ruchem dłoni. - Kolejna królowa?!

John o mało nie popłakał się ze śmiechu, jednak powstrzymał i łzy i (częściowo) śmiech, aby nie zirytować bruneta tym razem na poważnie. Zamiast tego wstał i ponownie otworzył leżący na biurku podręcznik cierpliwie szukając odpowiedniej strony.

- Thatcher to nie królowa, głupku. Bardziej czarownica. - Parsknął pod nosem. - Hm.. No ale zobacz. Jak kiedyś już zostaniesz tym wielkim detektywem i jakiś super mądry zabójca schowa dowód w sprawie w posągu na przykład Królowej Wiktorii... - John mówił wolno patrząc, jak obraz ten rozkwitał w umyśle jego przyjaciela - a ty nie będziesz wiedział która to. Co wtedy?

- Idiotyczna myśl. - Sherlock odpowiedział szybko, chociaż po jego minie widać było, że naprawdę analizuję tę możliwość.

- Wcale nie. - Blondyn oparł się o biurko przyglądając się uważnie. - Pomyśl, co wtedy zrobisz?

- Zapytam ciebie, to oczywiste. 

Dla Sherlocka to rzeczywiście było aż tak proste. Miał odpowiedź nawet na tę abstrakcyjną, wytworzoną w ciągu sekundy myśl. To w pewnym stopniu dlatego John tak lubił marnować całe dnie na takich rozmowach, które z jednej strony dość głupiutkie, nadal były odkrywcze. Nie w znaczeniu naukowym, nie rozmawiali o tak poważnych sprawach jak Mycroft z Gregiem. Były odkrywcze bo John nie mógł wyjść z podziwu jak dużo nowych szczegółów i niuansów zauważał w swoim przyjacielu. Każda taka wymiana zdań dawała mu kolejne miliard obserwacji, a to przecież Sherlock był tym bardziej analitycznym umysłem...

- Oczywiście, że zapytasz mnie. 

To był moment w którym Irene wpadła do pokoju jakby znikąd. John dokładnie zapamiętał również ten moment, bo właśnie gdy dziewczyna wpadała bez zapowiedzi, on zastanawiał się dlaczego Sherlock zdawał się rumienić. Cóż, nie rumienić, to by było niemożliwe, ale z tak bliskiej odległości John mógł łatwo zauważyć lekko różowy odcień na twarzy przyjaciela.

Cel jej wizyty nie był istotny, a z resztą była w pokoju tylko przez sekundę, ale jak to zwykle Irene, skupiła całą uwagę tylko i wyłącznie na sobie. Dlatego też gdy wyszła trudno było wrócić do poprzedniego stanu i wątku w dyskusji. 

Od tego dnia Sherlock był jakiś inny. Chodził naburmuszony, nie chciał wyjaśnić co było nie tak i tym razem naprawdę nie miał ochoty na naukę historii... czy właściwie czegokolwiek. To nie tak, że podobna sytuacja nigdy w przeciągu tych kilku miesięcy im się nie zdarzyła, po prostu zwykle John potrafił lub przynajmniej się starał załagodzić sytuację. Tym razem jednak tego nie robił. Zły nastrój Sherlocka zbiegł się w czasie z nieodpisującą na wiadomości Harry i niezbyt udanymi rozmowami z mamą. Kumulacja tego wszystkiego sprawiła, że John był zbyt zmęczony żeby cierpliwie podchodzić do naburmuszonego przyjaciela.

Siedzieli tak już kilka dni, nie odzywając się do siebie. Sherlock przez większość czasy skulony do nieludzkiej pozycji leżał i oglądał Doktora House na telefonie. 

Gdy jeszcze rozmawiali, przed cichymi dniami i tym wszystkim, Sherlock oczywiście wyjaśnił Johnowi, że on nie ogląda House'a bo to idiotyczne, tylko po prostu... puszcza go w tle gdy myśli. 

John nie uwierzył mu nawet na sekundę.

Więc teraz gdy brunet absolutnie nie oglądał House'a, John siedział w ciszy na łóżku robiąc notatki z biologii. I oczywiście ten moment wybrała sobie Molly, żeby bardzo cichutko zapukać do drzwi ich pokoju. Wiedziała, że obaj są w środku, w końcu nie widziała ich nigdzie indziej przez cały dzień, więc nie czekając weszła do środka.

Sherlock tylko zatrzymał odcinek ale nie ruszył się ani nic nie powiedział, spojrzał na nią wciąż naburmuszony. John też milczał, ale uśmiechnął się uprzejmie, więc dziewczyna weszła dalej w głąb pokoju. Szybko dość niezręcznie zaczęła przyglądać się bałaganowi pozostawionemu na biurku Holmesa.

- Przyszłam tylko sprawdzić co u was. - Powiedziała, jednak i to spotkało się z milczeniem. - No i chciałam powiedzieć, że mamy kota.

To w końcu sprawiło, że John zmarszczył brwi i już miał zadać pytanie, ale Sherlock szybko go uprzedził.

- Jacy my? - To nie było pytanie, które John chciał zadać, ale nadal było bardzo słuszne.

- Cóż, ja i Irene. Znalazłyśmy go przy wejściu i Irene wzięła go do internatu i nadal nikt go nie zauważył. No ale wam chciałam powiedzieć bo-

- Czekaj - przerwał jej Holmes, znów nie dając dojść do głosu Johnowi. - To dlatego Irene wzięła mój płaszcz. Nadal mi go nie oddała... I wy po prostu... się nim opiekujecie.

- Mhm. - Molly pokiwała głową twierdząco.

- Nie, to niemożliwe.

Sherlock wyglądał na zmartwionego. Prawdopodobnie dlatego, że coś nie szło po jego myśli, lub bardziej, coś nie działo się według jego oczekiwań. To oczywiście nie miało wielkiego znaczenia, że Irene i Molly jakimś wspaniałym cudem znalazły wspólny język, ale w obecnej sytuacji Sherlock był znudzony i w złym humorze. To oznaczało, że chciał zająć swój umysł czymkolwiek i wybrał akurat to - fakt, że nie przewidział takiego obrotu zdarzeń.

- Co cię tak dziwi? - Przewrócił oczami John, widocznie zirytowany.

- Ty i Irene? Po to wzięła mój płaszcz? - Sherlock całkowicie zignorował przyjaciela.

- Idź po ten cholerny płaszcz jak się tak nim przejąłeś. - Spróbował jeszcze raz John.

- Dogadujecie się? Przecież ona się tak szybko nudzi, a ty... - Sherlock ugryzł się w język przed powiedzeniem czegoś bardzo niemiłego jak "a ty jesteś raczej nudna". 

W tym momencie John stracił cierpliwość. Po części dlatego, że był bardzo niegrzecznie ignorowany, a po części dlatego, że Sherlock wydawał się bardzo przejęty Irene i jej zachowaniem. Na samym początku jego nauki w Sherrinford John rzeczywiście myślał, że ta dwójka była parą, jednak oboje temu zaprzeczyli. Wciąż jednak Irene dawała o sobie znać w ich życiu w najbardziej irytujący sposób. Bardzo szybko udawało jej się skupić na sobie uwagę Sherlocka, co doprowadzało Johna do białej gorączki.

- Dobra, sam pójdę po ten płaszcz. - Fuknął zirytowany, rzucając książkę do biologii na łóżko. Wziął tylko telefon i wyszedł zatrzaskując z impetem drzwi.


Początkowo John nie miał zamiaru rzeczywiście iść do 44 - pokoju Irene. Chciał się poszwędać po korytarzach, może zajrzeć do Grega, albo Mike'a, albo iść do biblioteki. Każda z tych opcji jednak wydawała się bezsensowna. Nie miał ochoty na naukę, a w tym przypadku rozmowa z którymkolwiek z kolegów niewiele by dała, tym bardziej, że nie męczył go jedynie Sherlock, ale też masa innych problemów. W końcu chcąc nie chcąc trafił do skrzydła przeznaczonego dla dziewczyn i stwierdził, że będzie idiotycznie wyglądał, jeśli wróci do pokoju bez płaszcza.

Zapukał do drzwi i po chwili usłyszał czyjś głos, najprawdopodobniej mówiący mu, żeby śmiało wchodził. Nie była to Irene i tego John był pewny zanim w ogóle nacisnął na klamkę. Ten głos był wyższy i bardziej radosny i całkowicie nieznajomy.

Blondyn zajrzał nieśmiało do pokoju nie do końca wchodząc do środka. Zastanawiając się, czy czasem nie pomylił pięter. 

Na początku nie zobaczył w pomieszczeniu nikogo, dopiero gdy jego wzrok zawędrował w dół zauważył drobną postać siedzącą na podłodze. Miała jasne kręcone włosy i tak szeroki uśmiech, że Johnowi aż zrobiło się głupio, że on sam był w tak złym nastroju.
Dziewczyna siedziała otoczona stertą ubrań i wyraźnie była w trakcie układania ich w półkach.

- Ja... Szukam Irene.

- Oo, to powodzenia, trudno ją kiedykolwiek złapać. - Blondynka pokręciła głową ze śmiechem. - Ale jak chcesz, to możesz poczekać, jak to coś ważnego.

John się zawahał. Rzeczywiście nie było to najgorsze wyjście. Ominąłby niezręczne rozmowy ze Stamfordem i godzinny spacer po internacie zanim zdecydowałby się wrócić do pokoju. No i był trochę ciekawy, a trochę zaalarmowany, że nie znał wcześniej współlokatorki Irene. Cóż, technicznie rzecz biorąc nadal jej nie znał. Postanowił to jednak zmienić.

- W sumie to mogę poczekać.  - Odetchnął i wszedł do środka. - Jestem John. - Powiedział i podał rękę wciąż siedzącej na podłodze dziewczynie.

Ta wstała i przeskoczyła stertę świeżo wypranych i wysuszonych ubrań. Wytarła dłonie o tył ciemnych jeansów po czym podeszła bliżej. 

- Mary. Stosunkowo nowa współlokatorka Irene.

- Nowa? Wybacz, ale ja niewiele wiem...

Słysząc to dziewczyna machnęła ręką.

- Nie przejmuj się. Chodziło mi tylko o to, że przecież jeszcze nie tak dawno temu Kate tu mieszkała. - Powiedziała, jednak po chwili zorientowała się, że John absolutnie nie wie o czym mowa. - Oh... Okej, ty jesteś nowy, tak?

John zmieszał się i po sprawdzeniu, że na łóżko Irene jest puste, usiadł na nim ostrożnie. Mary natomiast wskoczyła na swoje.

- Nie tak całkiem nowy, ale nie mam pojęcia kim jest Kate, no i dopiero od bardzo niedawna wiem, kim jest Mary. 

Słysząc to dziewczyna uśmiechnęła się ciepło.

- Pomyślałabym, że jesteś chłopakiem Irene, ale no wiesz...

John nie wiedział. Zmarszczył brwi i przekrzywił głowę, ale jednocześnie mały uśmieszek błąkał się na jego twarzy.

- No co, nie nadawałbym się? Ani trochę? - Zażartował. - Mam wiele ukrytych zalet.

Nie tylko usta Mary się śmiały, ale także oczy. Przechyliła się do tyłu nie powstrzymując rozbawienia.

- Nie wątpię, ale nie jesteś w jej typie.

John ani trochę nie był tym faktem zmartwiony, jednak chciał ciągnąć te wygłupy dalej.

- No nie... A mama mi mówiła, że kobiety wolą blondynów. - Powiedział sztucznie zawiedziony.

Na moment udało mu się zapomnieć z jakim napięciem, złością i trzaśnięciem drzwi wyszedł z pokoju jeszcze kilkanaście minut temu. Zapomniał o odruchu, żeby sprawdzić wiadomości od Harry, zapomniał, że Sherlock prawdopodobnie obrażał w tamtej chwili Molly w najlepsze. John dostosował się szybko do sytuacji w jakiej się znalazł. Z resztą, zawsze to potrafił, więc i teraz przybrał pozę rozbawionego i flirciarskiego. Właściwie nie było to trudne, Mary ułatwiała mu zadanie prowadząc przyjemną i luźną rozmowę. Z każdą chwilą w Johnie było mniej udawanego luzu, a więcej prawdziwego zrelaksowania, które tak mu było wtedy potrzebne.

- Nie mówię, że nie. - Odpowiedziała dziewczyna. - Ale Irene woli dziewczyny.

- Co? 

- Nie miej takiej miny! To nie tajemnica.

- Mówisz serio?

- Pytasz serio? Myślałam, że ty nie... - Mary nie dokończyła, jednak sugestia była jasna.

- Co? Nie, nie. My nic... Irene to tylko znajoma. Znajoma mojego współlokatora. - John zaśmiał się zdając sobie sprawę jak idiotycznie to brzmi. - Nieważne. 

- Masz racje, lepiej mi powiedz, czemu się chowałeś do tej pory?

- Nie chowałem się! To ja ciebie nigdy nie widziałem ani na stołówce, ani na boisku, nigdzie.

- Wolę wychodzić poza internat. No wiesz, do miasta albo gdzieś dalej. - Mary powiedziała przekornie, na co Johnowi aż powrócił błysk w oczach. - Ale jak mnie wydasz komukolwiek... to już nie żyjesz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top