Rozdział 3 - Morderca

Sherlock wyszedł przed budynek szpitala. Lodowaty wiatr kręcił pojedynczymi płatkami śniegu. Poprawił kołnierz płaszcza i ruszył przed siebie, byle z dala od tego miejsca. W głowie wciąż rozbrzmiewał mu wściekły głos Johna.

– Panie Holmes! – zawołał jakiś mężczyzna w czarnym płaszczu. Teraz dostrzegł stojącą po drugiej stronie ulicy limuzynę. Zacisnął pięści i ruszył w jej kierunku.
Mężczyzna, który go zawołał otworzył tylne drzwi samochodu. Ze środka wyłoniła się sylwetka Mycrofta.

– Musimy porozmawiać, bracie – odezwał się ze stoickim spokojem i wskazał miejsce w aucie.
Sherlock zacisnął mocniej pięści, nie zwracając uwagi, że paznokcie boleśnie wbijają się mu w dłonie.

– Jak mogłeś?! Obiecałeś mi!

– Przykro mi z powodu tego co się stało, ale zapewniam cię, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby ich chronić. – Mycroft wysiadł z samochodu i podszedł do brata, który oparł się o bagażnik.

– Dlaczego ci zaufałem? Przecież zawsze kończy się to tak samo – mruknął pod nosem.

– Sherlocku, to nie miejsce na taką rozmowę. Byłoby lepiej, gdybyś wsiadł do środka.

– Nigdzie z tobą nie jadę. Dorwę go sam.

– Dobrze wiesz, że to nierozsądne.

– Wiesz co, Mycroft. Mam to kompletnie gdzieś. Nie mam nic do stracenia.

– Doprawdy, braciszku? John jest zły, ale mu przejdzie, a wtedy zmienisz zdanie, ale może być już za późno.

– Nie widziałeś go. Nic nie rozumiesz.

– Rozumiem wystarczająco wiele, żeby wiedzieć, że to się może źle skończyć, jeżeli mnie nie wysłuchasz.

– Znowu masz jakiś genialny plan?

– Możemy? – zapytał wskazując wnętrze samochodu. Sherlock wsiadł niechętnie do auta. Starszy z Holmesów usadowił się naprzeciwko. Pojazd ruszył.

– Za tym co stało się Mary stoi prawa ręka Moriarty'ego. Sebastian Moran. – Mycroft otworzył teczkę i podał ją bratu. Sherlock wpatrywał się w zdjęcie mężczyzny w mundurze. Stopień pułkownika. Szrama na lewym oku, krótkie blond włosy. Przebiegł wzrokiem po informacjach zapisanych poniżej.

– Sądziłem, że już go złapaliście? – zapytał spoglądając na brata.

– Dwa miesiące temu uciekł.

Młodszy z Holmesów przymrużył wściekle oczy.

– Nie poinformowałeś mnie.

– Nie było potrzeby. Nasi agenci mieli go na oku, aż do wczoraj. Wtedy zniknął bez śladu.

– Gdybyś mi powiedział... – Mycroft przerwał mu chłodnym tonem.

– To nic by to nie zmieniło.

– Zatrzymaj się.

– Sherlocku...

– Zatrzymaj się! – Brunet złapał za klamkę i pchnął drzwi. Mycroft dał znak kierowcy, żeby stanął. Sherlock nie czekając aż samochód w pełni się zatrzyma, wyskoczył z auta, zabierając ze sobą akta Morana. Starszy z Holmesów pokręcił tylko głową, patrząc na znikającą za rogiem postać Sherlocka.
Brunet szybkim krokiem przemierzał kolejne ulice Londynu. Porywisty wiatr i coraz mocniej padający śnieg nie umilały drogi. Zatrzymał się w końcu, poprawiając uchwyt zmarzniętych palców na teczce, którą przyciskał do piersi. Postanowił złapać taksówkę, która właśnie przejeżdżała w pobliżu.

– Dokąd jedziemy? – zapytał taksówkarz, gdy Holmes wsiadł do środka.

– 221 Baker Street.

***

Gdy tylko przestąpił próg zobaczył zmartwioną panią Hudson, stojącą w holu.

– Matko, co się stało? Wypadliście tak szybko z domu, że nawet nie zdążyłam zapytać. Dzwoniłam do ciebie i Johna, ale żaden z was nie odbierał.

Sherlock odgarnął mokre loki z czoła i westchnął ciężko.

– Źle wyglądasz, kochanie. Zrobię herbaty, a ty mi wszystko opowiesz – stwierdziła, kierując się do kuchni.

– Mary nie żyje – odezwał się zanim pani Hudson zdążyła zrobić kilka kroków. Zszokowana stanęła w miejscu. Kiedy odwróciła się do Holmesa miała przerażoną minę.

– O mój boże – jęknęła, przykładając dłoń do twarzy. Sherlock widząc, że zrobiła się blada zaprowadził ją do kuchni i posadził przy stole. Sam wstawił wodę i opadł na krzesło obok.

– Jak to się stało? – zapytała, kiedy uspokoiła się odrobinę.

– To był... – zawahał się przez chwilę – ... to było zabójstwo na zlecenie Moriarty'ego.

Pani Hudson zbladła jeszcze bardziej.

– A co z Johnem? Gdzie on jest?

Sherlock patrzył w milczeniu przed siebie, zastanawiając się co jej odpowiedzieć. Świst czajnika wyrwał go z zamyślenia.

– Był jeszcze w szpitalu jak wychodziłem – odparł i wstał, żeby zrobić herbaty.

– Nie rozumiem. Zostawiłeś go?

Holmes postawił na stole dwie, napełnione filiżanki i usiadł z powrotem na miejsce.

– Sherlocku?

– Mieliśmy małą sprzeczkę – odpowiedział, wpatrując się w filiżankę.

– Och, to nie wygląda na małą sprzeczkę. Znam was za dobrze, żeby nie zauważyć, że stało się coś złego.

– John bardzo to przeżywa. Musi mieć spokój.

– Musi mieć wsparcie, przyjaciela – odrzekła, spoglądając ciepło na bruneta.

– Obawiam się, że nie jestem już jego przyjacielem – mruknął i upił łyk herbaty.

– Co ty mówisz? To niemożliwe.

– A jednak. Dobitnie mi oświadczył, że nie chce mnie więcej widzieć, i że to wszystko to moja wina. Po części ma rację.

– Na pewno da się to jakoś wyjaśnić. Musicie porozmawiać jak John trochę ochłonie.

– Czy wy wszyscy nie widzicie, że to nie ma sensu!? To musiało się tak skończyć. Nie dotrzymałem obietnicy. Zawiodłem go.

– To nie twoja wina. John przemyśli wszystko i z pewnością się pogodzicie. Musisz dać mu tylko trochę czasu.

Holmes zerknął na starszą panią zrezygnowanym wzrokiem.

– Pójdę na górę. Muszę pomyśleć – rzucił, zostawiając panią Hudson przy stole.

Ten wieczór dłużył się w nieskończoność. Pani Hudson z przejęcia nie mogła zasnąć. Udało jej się to dopiero po pierwszej, przy dźwiękach sonaty nr 1 Bacha*. Muzyka rozbrzmiewała jeszcze przez następne półtorej godziny, aż w końcu ucichła, choć światło w oknach mieszkania numer 221B paliło się do rana.

***

– Sherlocku? Przyniosłam ci śniadanie. – Pani Hudson postawiła tacę z kanapkami i herbatą na kuchennym stole i zajrzała do salonu. Po podłodze walały się różne papiery, a ściana za kanapą pokryta była kolejną ilością dokumentów i karteczkami z widocznymi notatkami detektywa. Twórca bałaganu siedział przy stole, nad teczką zabraną Mycroftowi.
– Pracujesz nad kolejną sprawą? – zapytała, podnosząc z podłogi kilka kartek. – Ach, rozumiem – dodała widząc, że dotyczą Moriarty'ego. Holmes wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w stół. Miał lekko pochyloną głowę. Pani Hudson postanowiła podejść bliżej, bo detektyw nie wykazywał żadnych oznak zainteresowania jej obecnością.
– Jeśli byś czegoś chciał, będę na dole – dodała, kładąc mu rękę na ramieniu w opiekuńczym geście. Sherlock wzdrygnął się i wyprostował na krześle, po czym spojrzał lekko zdezorientowanym wzrokiem na starszą panią. Ta równie zdziwiona jego reakcją przybrała poważny wyraz twarzy.

– O pani Hudson, nie zauważyłem... – zerknął na zegarek – Musiałem się zdrzemnąć.

– Sherlocku, spałeś z otwartymi oczami. Doprowadzisz mnie do zawału.

– Cóż, to nie było moją intencją.

– Domyślam się. Ile czasu spędziłeś nad tymi papierami? Odkąd wróciłeś ze szpitala bez przerwy nad nimi ślęczysz.

– Kilkanaście godzin to nie tak dużo – odpowiedział spokojnym tonem.

– Boże daj mi sił, bo nie wytrzymam – westchnęła pod nosem i złapała bruneta za ramię. – No rusz się do kuchni. Musisz coś zjeść – zakomenderowała.

Stanowcze spojrzenie pani Hudson towarzyszyło Sherlockowi przy spożywaniu naszykowanych kanapek. Brunet zmęczył półtorej kanapki, odkładając resztę na bok.

– Dobrze, że chociaż tyle – westchnęła, sprzątając ze stołu. Salon przeszył dźwięk przychodzącego smsa. Gdy tylko Holmes go odczytał poderwał się z fotela i złapał leżący na kanapie płaszcz.

– Sherlocku?

– Wychodzę! – zawołał, zbiegając po schodach.

~~~~~~

* filmik z muzyką jaką grał Sherlock - Sonata nr 1 Bacha (Fuga) - powyżej ;)

Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba. Piszcie co sądzicie. ^^

Matko, ile ja się namęczyłam, żeby dodać tę część. Wattpad mnie nie kocha. >_<

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top