Rozdział 17 - Sentymenty
Czarne szpilki stukały po parkiecie, kiedy się do nich zbliżała.
– Odejdź – nakazała Karlowi, który po chwili zniknął za metalowymi drzwiami, prowadzącymi na salę.
Holmes podniósł głowę, a jego wzrok przejechał po sylwetce kobiety, zatrzymując się na twarzy swojej wybawicielki. Delikatne rysy i blada cera, kontrastowały z bordową, długa do ziemi suknią. Jasne blond włosy opadały na ramiona, skręcając się na końcach w małe spirale.
Kobieta wyciągnęła rękę w jego stronę.
– Miło mi pana poznać, panie Holmes – odezwała się spokojnym tonem, z malującym się na twarzy tajemniczym uśmiechem. Detektyw popatrzył w jej blado niebieskie oczy i chwycił drobną dłoń. Pomogła mu wstać, po czym przyglądając się mu uważnie, wskazała pokój na końcu korytarza.
– Nie będziemy rozmawiać na korytarzu – dodała.
– Jak mogłem być tak ślepy – mruknął pod nosem Holmes. – Przecież powinienem...
– Proszę się nie zadręczać. Większość ludzi nie spodziewa się zobaczyć kobiety w takiej roli. – Widząc, że Sherlock chce coś powiedzieć dorzuciła z uśmiechem. – Oczywiście pan nie jest jak większość.
– Nie jestem w optymalnej formie – odparł brunet, podążając za nią.
– Widzę. – Odwróciła się w jego stronę i przejechała wzrokiem po twarzy, zatrzymując spojrzenie na rozciętej wardze.
– Bardzo pana poturbował?
– Bywało gorzej – odpowiedział, gdy weszli do dużego, przestronnego pokoju. Naprzeciwko można było zobaczyć bawiący się na sali tłum. Zgiełk wyciszały dźwiękoszczelne szyby.
– Przepraszam za nich. Gordon jest bardzo nieufny i porywczy. To nie najlepsze cechy, ale zna się na rzeczy. Dlatego jeszcze tu pracuje. – Wskazała dłonią na fotele i kanapę, stojące obok wielki szyb. –Proszę, niech pan usiądzie.
– Lustra weneckie – mruknął, patrząc się na bawiących się za nimi gości.
– Lubię mieć na wszystko oko – rzuciła, siadając w fotelu. Holmes usiadł na kanapie, rozglądając się po pomieszczeniu.
– Czemu zawdzięczam tę wizytę? – zapytała, nalewając wody do stojących na szklanym stole szklanek.
– Miałem nadzieję, że mi pani pomoże. Szukam Sebastiana Morana. To sprawa osobista.
Kobieta upiła łyk wody i odstawiła szklankę na stół.
– Czemu bym miała pomóc? To może mi zaszkodzić, a pan nie ma mi nic do zaoferowania w zamian, prawda? – Przymrużyła przydymione powieki i poprawiła nogę, eksponując swoje wdzięki, widoczne przez długie rozcięcie z boku sukni. Holmes zerknął w tamtym kierunku, a następnie skupił się na twarzy kobiety.
– Liczyłem na pani dobre serce – odparł uprzejmie.
Jensson uśmiechnęła się zalotnie i zastukała w szklankę złotymi paznokciami.
– Obawiam się, że pan mnie przecenia. Prowadząc taki biznes trzeba wyzbyć się dobroci.
– Można oddzielić pracę od spraw osobistych.
– A co prywatnego łączy mnie z panem albo z Moranem?
– Ze mną nic, ale Moran to prawa ręka Moriarty'ego. Jeśli znajdę Morana, może znajdę też i jego.
– Moriarty? To on w końcu żyje?
– Nie jestem pewien, ale jeżeli tak jest, to będzie żałował, że nie umarł.
– Nie przepadałam za tym typem. Bruździł mi w interesie. Miał w sobie coś odrażającego, szalonego. Nie lubię robić biznesu z osobami takiego pokroju. Bez niego zrobiło się znacznie spokojniej – stwierdziła, po czym popatrzyła na Holmesa z zastanowieniem. – Zadarł pan z bardzo złym człowiekiem, panie Holmes. Jeśli on wrócił, to nie mogę się narażać.
– Chcę tylko dowiedzieć się, gdzie może przebywać Moran. Jeśli go nie złapię, mogą zginąć niewinni ludzie.
– Drodzy panu ludzie?
Sherlock zacisnął usta w wąską linię. Jasno-niebieskie oczy badały każdy jego gest.
– Tak – odezwał się słabym głosem.
Jensson westchnęła, podnosząc się z fotela. Podeszła do wiszącej na ścianie mapy Londynu. Holmes również się podniósł, czekając na jej reakcję.
– Nie zawsze chodzi tylko o pracę, panie Holmes, ale ciężko oddzielić ją od prywatnego życia. – Potarła palcami, błyszczącą na prawym palcu obrączkę. – Proszę mi obiecać, że jak go pan znajdzie, to już niezmartwychwstanie. – Spojrzała na niego szklistymi oczami.
– Obiecuję – odparł brunet, podchodząc bliżej mapy.
– W tym miejscu – wskazała palcem południowe obrzeża miasta – kręci się podejrzany człowiek. Mam nadzieję, że to ten, którego pan szuka.
Sherlock skupił wzrok na mapie, zapamiętując lokalizację.
– Proszę na siebie uważać – dodała łagodnym głosem i przejechała dłoniom po policzku detektywa. Sherlock spiął się pod wpływem dotyku.
– Dziękuję, pani Jensson – odparł, robiąc krok do tyłu. Kobieta obdarowała go małym uśmiechem i odprowadziła do drzwi.
Holmes odetchnął rześkim powietrzem, opuściwszy „Three Crowns". Wyjął z kieszeni telefon i napisał wiadomość do brata, podając miejsce, wskazane przez Jensson. Zawahał się moment zanim nacisnął „wyślij". Zerknął na zegarek. Do spotkania pozostały jeszcze dwie i pół godziny. Musiał się przygotować.
***
Taksówka zajechała pod mieszkanie na Baker Street. Holmes szybkimi krokami, pokonał schody i wkroczył do salonu. Gdy przebrał się w swoje normalne ubranie, usiadł w fotelu z wyrazem skupienia na twarzy. Naprzeciwko niego, w miejscu, w którym powinien siedzieć John, leżał pistolet. Brunet wyciągnął przed siebie ręce. Drżały lekko. Przełknął ślinę, sięgając po broń. Sprawdził czy jest nabita, po czym schował ją za pasek spodni. Zawiązując szalik, rozejrzał się po salonie, zatrzymując dłużej wzrok na swoich skrzypcach i kartce leżącej obok. Zarzucił płaszcz i zbieg po schodach, zostawiając za sobą puste, pogrążone w ciszy mieszkanie.
Kartka zapisana pismem Sherlocka, posłusznie czekała na odczytanie.
John,
Wiem, że nie jestem godny, żeby mianować się dłużej Twoim przyjacielem. Nigdy nie byłem i nie będę, bo ludzie się nie zmieniają. Chcę tylko, żebyś dał sobie pomóc. Mycroft będzie wiedział co robić.
SH
~~~~~~
Nie bijcie za długą przerwę i ciąg dalszy dramatu. Mam nadzieję, że mimo tego się Wam podoba.
Komentarze mile widziane. ^^ Może dadzą mi kopa do napisania dalszego ciągu, bo nie ukrywam, że mam zastój z tym fikiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top