Rozdział 15 - Samotność

Uwaga! W tekście pojawia się niecenzuralne słownictwo, co prawda w niewielkiej ilości, ale lepiej poinformować. Harry ma niewyparzony język.;)

~~~~~~


Drzwi trzasnęły i Harry dobiegł odgłos kroków.

– John? – zapytała, odrywając się od oglądania serialu.

– Taa – burknął, przechodząc przez pokój. Harriet od razu zauważyła, że samopoczucie brata waha się między wybuchem a rozpaczą.

– Co jest? – Podniosła się i podeszła do Johna, opierającego się o kuchenny blat.

– Nic – odparł ostro.

– Och, daj spokój. Przecież nie jestem ślepa – stwierdziła, przyglądając się mu z uporem.

– Nie mam ochoty o tym rozmawiać – odpowiedział i wyminął ją, kierując się do sypialni.

– Czyli się z nim nie pogodziłeś. O co tym razem poszło?

– To nie twoja sprawa! – warknął, czując gotujące się w nim emocje.

– Weź się opanuj – rzuciła, ale nie miała zamiaru odpuszczać tematu. – Nie musisz się na mnie drzeć. To nie moja wina, że nie potraficie się dogadać.

John westchnął ciężko i oparł się o ścianę.

– Przepraszam – powiedział cicho, po czym dodał głośniej: – Nie pytaj mnie już o niego. To zamknięta sprawa.

– Zamknięta? Nie rozumiem? Coś ty narobił?

– Ja?! To on postanowił być skończonym dupkiem! I wbić mi nóż w samo serce.

Harry zmarszczyła z powagą brwi i skrzywiła się na słowa brata.

– Chcesz powiedzieć, że ci nagadał? – Spojrzała w oczy Johna z siostrzanym zatroskaniem. – Czy zrobił coś gorszego?

– Nie musiał. Jest mistrzem wypowiedzi – mruknął, siadając na kanapie. Harriet zajęła miejsce obok.

– Nie ma co dusić tego w sobie – oznajmiła.

John popatrzył na siedzącą koło niego siostrę i zacisnął dłonie, spoczywające na kolanach. Nie była idealnym powiernikiem sekretów, ale nie miał wyjścia. Z bliskich osób miał tylko ją.

– Znowu się naćpał i wyrzucił mi, że nie chce moich przeprosin, że mnie nie potrzebuje – odezwał się słabym głosem. – Nie sądziłem, że może być aż tak okrutny. Bywał arogancki i nieuprzejmy kiedy mu to pasowało, ale nigdy nie zrobił czegoś takiego.

Harriet wpatrywała się w brata z wyraźnym zaniepokojeniem i zaintrygowaniem.

– Co takiego powiedział?

– Bezceremonialnie przypomniał mi, że moje dziecko nie żyje – prawie wyszeptał, wpatrując się w podłogę. Blondynka podskoczyła na kanapie i zerwała się na równe nogi.

– Co za pieprzony fiut! – wykrzyczała, wymachując ekspresyjnie rękoma. – Już ja mu pokażę. O nie daruję mu tego! Idę tam. Zobaczymy czy przy mnie też będzie taki wygadany – wyklepała z pełną wściekłością.

– Harry, siadaj! Nigdzie nie będziesz szła. – John złapał ją za rękę i pociągnął na kanapę. Kobieta z niezadowoloną miną usiadła z powrotem, wciąż jednak niespokojnie wiercąc się na siedzisku.

– Dlaczego? Powinnam mu wkopać za takie coś. Mam nadzieję, że mu chociaż przyłożyłeś.

– Nie chcę poruszać więcej tego tematu. I zakazuję ci się w to wtrącać – odparł stanowczym tonem.

– Ale przecież...

– Koniec rozmowy, jasne? – Chłodne spojrzenie blondyna wystarczyło, żeby Harriet dała za wygraną.

– Dobra. Jak chcesz, tylko żebyś później nie żałował – rzuciła nonszalancko. – Zrobię ci coś do jedzenia. Może być kurczak z ryżem?

– Nie mamy kurczaka – stwierdził John, próbując głębszymi oddechami uspokoić szalejące serce. Samo wspomnienie chłodnego spojrzenia i pozbawionej emocji twarzy, a do tego echo raniących słów dźwięczące w uszach, powodowały wzrost ciśnienia.

– W ogóle mało co miałeś w lodówce, dlatego kupiłam parę rzeczy.

– Wychodziłaś z domu? – zapytał podniesionym głosem, gdy doszły do niego jej słowa.

– Miałam siedzieć tu cały dzień i umrzeć z głodu? – rzuciła, wyjmując z szafki paczkę ryżu.

– Przecież prosiłem! Do jasnej choler, musisz zawsze robić wszystko po swojemu!?

– Weź, to tylko głupie zakupy. Nie chcesz to nie. Żyj sobie na tym zamawianym żarciu – obruszyła się, rzucając torebkę ryżu z impetem do garnka.

– Nic nie rozumiesz, Harry. – Watson złapał się za głowę, klnąc pod nosem. – Mogłaś zginąć.

– Co? Robienie zakupów nie jest aż tak niebezpieczne, Johnny – rzuciła z rozbawieniem. – Powinnam się zacząć martwić czy to chwilowy kryzys? – dodała poważniej, patrząc na kręcącego się niespokojnie brata.

– Boże, Boże – mamrotał nerwowo. – Powiedziałem, że ci wszystko wytłumaczę, więc lepiej usiądź – odrzekł, wskazując krzesło przy stole. Harry zdziwiona jego zachowaniem, spojrzała niepewnie na wskazany mebel, a potem na blondyna.

– Chyba powinieneś iść do tej swojej terapeutki – stwierdziła, widząc zdenerwowane oblicze Watsona.

– Posłuchaj, śmierć Mary to nie był wypadek. Ktoś ją zabił. Tak samo jak mojego byłego dowódcę, majora Sholto. Próbował też otruć Mike'a, ale zdarzyliśmy na czas. Chociaż i tak jest z nim nie najlepiej. Sherlock – wymówienie tego imienia okazało się być trudniejsze niż mu się zdawało – ustalił, że następnym celem będziesz ty. Dlatego nie możesz...

– Co?! Że co proszę?! Oszalałeś?!

– Harry, uspokój się – odparł, starając się brzmieć spokojnie.

– Celem? Ja? Ktoś chce mnie zabić?! – Harriet nie była w stanie utrzymać się na nogach. Osunęła się na podłogę.

– Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. – Doktor klęknął przy siostrze.

– Gówno będzie! Zabili ci żonę! Matko, załatwili wojskowego, co za problem wykończyć mnie? Jezu, mogłam zginąć kupując tego pieprzonego kurczaka – nadawała histerycznie.

– Harriet, spójrz na mnie. – Chwycił jej twarz w dłonie. – Nie dopuszczę do tego. Nie stracę cię.

Przerażone spojrzenie siostry było kolejnym ciosem w psychikę Watsona.
Ciche „Jak?" wyrwało się z ust blondynki.

– Nie wiem. Ale nic ci się nie stanie. Zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna – powiedział i przyciągnął siostrę do siebie, mocno przytulając. Cichy płacz rozbrzmiał w kuchni. Słone krople moczyły mu koszulę, kiedy głaskał dygoczącą Harriet po plecach. Poczuł, że jemu też po policzku spływa pojedyncza łza.

***

Pani Hudson weszła do salonu. Brunet siedział w fotelu w zamyślonej pozie.

– Chciałam się pożegnać. Samochód już czeka.

– Bardzo dobrze. Do widzenia, pani Hudson – odparł, nie otwierając nawet oczu.

– Uważaj na siebie. Mam złe przeczucia – dodała, nie decydując się na podejście do detektywa.

– Na szczęście to tylko pani przypuszczenia, a nie sprawdzone informacje – rzucił chłodno, spoglądając w końcu na gospodynię.

– Oby – powiedziała cicho. – Nie wiem co planujesz, ale lepiej żebyś miał przy sobie kogoś zaufanego, kogoś kto ci pomoże.

Sherlock zacisnął mocniej usta. W chłodnym spojrzeniu pojawił się cień smutku.

– Poradzę sobie. Zawsze byłem sam i teraz też nikogo nie potrzebuję – odparł, nie spoglądając na starszą panią. Jego wzrok utkwiony był w fotelu stojącym naprzeciwko, który nieubłaganie kojarzył mu się z jedną osobą. Kiedy powrócił myślami do rzeczywistości w pokoju już nikogo nie było. Podszedł do okna. Pani Hudson wsiadała właśnie do auta. Spojrzała w górę i dostrzegła sylwetkę detektywa za szybą.
„Proszę nie zrób niczego głupiego" – westchnęła w myślach. Ze zmartwionym wyrazem twarzy wsiadła do środka. Holmes odprowadził wzrokiem znikający za rogiem samochód, po czym zerknął na zegarek. Podszedł do płaszcza leżącego na kuchennym krześle i wyciągnął z kieszeni karteczkę.

– Czas zakończyć grę – mruknął do siebie, kierując się do sypialni.

~~~~~~

Dramatu ciąg dalszy. Piszcie co sądzicie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top