Rozdział 13 - Trudne decyzje
Sherlock siedział na podłodze zawalonej papierami i gorączkowo przerzucał je z jednej strony na drugą, usiłując znaleźć coś przydatnego.
– Sherlocku, jakiś człowiek czeka na dole. – Do salonu zajrzała pani Hudson. W tym samym czasie komórka detektywa zawibrowała, oznajmiając nadejście wiadomości.
'Musimy porozmawiać. Samochód czeka. M'
Holmes westchnął tylko i podniósł się, zrzucając z irytacją kartki z kolan. Chwycił płaszcz i szalik, leżące na kanapie i zszedł szybkim krokiem na dół.
Auto ruszyło w wyznaczonym kierunku. Brunet oparty o szybę, obracał w palcach czarny pendrive. Z zamyślenia wyrwał go głos kierowcy.
– Jesteśmy na miejscu.
Wysiadł i udał się do budynku. W progu czekał na niego Mycroft.
– Cieszę się , że nie musiałem ściągać cię tu na siłę.
– Czego chcesz? – Sięgnął do kieszeni spodni. – Tego? – Położył pendrive na biurku.
– Też. Ale głównie chciałem porozmawiać o wynikach „Kaina".
– Zabawne, że tak nazwałeś tę misję. Powinienem doszukiwać się w tym czegoś więcej?
– Nie kpij, Sherlocku. To nie czas na nasze przepychanki.
– Masz rację. Mam o wiele ważniejsze rzeczy do roboty niż tkwienie tu i kłócenie się z tobą.
– W takim razie, przejdźmy do rzeczy – zaczął Mycroft, siadając w fotelu. Sherlock zajął miejsce naprzeciwko. – Informacje okazały się ślepym tropem. Nie znaleźliśmy ciała, a nasz informator z Rumunii zniknął bez śladu.
– Czyli cały czas jest o krok przed nami – mruknął pod nosem brunet i złączył dłonie w geście skupienia.
– Sprawdzamy ślad brukselski.
– Nie sądzę, żeby to coś dało. Jeżeli żyje, to nie ma sensu szukać go na kontynencie.
– Musimy sprawdzić oba scenariusze. Nie możemy pozwolić sobie na błędne założenia.
– Moran jest bardziej istotny w tej chwili. Jeżeli nie znajdziemy go za – zerknął na zegarek – trzydzieści siedem godzin...
– Tak, wiem. Ucierpi Harriet Watson.
– Właśnie, więc nie będę tracił cennego czasu. Informuj mnie o postępach. – Detektyw wstał i skierował się do wyjścia.
– Nie skończyłem, Sherlocku – chłodny ton Mycrofta zatrzymał go tuż przed drzwiami. – Moran jest istotnym elementem planu, jeśli zrobisz coś nierozsądnego, wszystko zepsujesz.
– Nierozsądnego? Ja? – parsknął z kpiącym uśmiechem.
– Tylko on może nas do niego doprowadzić.
– I sądzisz, że nagle ci powie? Jakoś nie mogliście wyciągnąć z niego nic przez pół roku.
– W tym rzecz, drogi bracie. Nie powie nam, ale nie musi. Wystarczy, że nam pokaże. A żeby to osiągnąć musisz grać w jego grę. A co najważniejsze, musisz przegrać.
– Mam przegrać? – zapytał z niedowierzaniem.
– Tylko wtedy dowiemy się czy Moriarty żyje. Nie przegapi zakończenia rozgrywki – stwierdził starszy z Holmesów.
Sherlock wrócił na miejsce i oparł się o fotel.
– Każesz mi przegrać? Nie mogę przegrać! – Brunet uniósł ręce w dramatycznym geście i zaczął krążyć po pokoju.
– Uspokój się. To jedyne wyjście. Gdyby było inne, to bym nie proponował tego. Czasem trzeba przegrać, żeby później móc triumfować.
– Mówisz o sobie, prawda? Bo ja nie widzę w tym planie miejsca na mój triumf. Mam narazić siostrę Johna i... wiesz, że następny będzie...
– Doktor Watson, tak. Ale tu nie chodzi o osobiste porachunki. To znacznie poważniejsza sprawa, o znaczeniu państwowym, drogi bracie. A w takim wypadku, pewne poświęcenia są konieczne. – Mycroft podniósł się z fotela i podszedł do biurka. – Nie da się wygrać wojny nie tracąc żołnierzy – dodał, chowając pendrive do szuflady. Detektyw obserwował go z rosnącym zdenerwowaniem.
– Poświęciłem wystarczająco wiele, bracie – burknął.
– Jeśli chcesz to zakończyć, musimy współpracować – oznajmił starszy Holmes, podchodząc do brata.
Sherlock spojrzał mu w oczy i po chwili ciszy jaka zapadła w pokoju, wyciągnął rękę do Mycrofta.
– Zgoda, ale przegram na moich warunkach.
– Tylko nie zrób nic głupiego, braciszku – rzucił zanim brunet zamknął za sobą drzwi.
***
Holmes minął zaparkowany samochód, którym przyjechał.
– Panie Holmes, mam pana odwieźć – zawołał za nim kierowca.
– Nie trzeba. Przejdę się – odparł detektyw, ignorując jęczącego coś jeszcze mężczyznę.
Idąc oświetloną lampami i sklepowymi neonami ulicą, wyjął z kieszeni płaszcza portfel i sprawdził jego zawartość. Uśmiechnął się pod nosem i schował go z powrotem. Poprawił szalik i przyśpieszył kroku. Po piętnastu minutach skręcił z głównej drogi w małą uliczkę. Ceglaste mury budynków po bokach, ciągły się aż do nieoświetlonego podwórka. Sherlock minął starą huśtawkę i odrapaną ławkę, oddalając się od świateł dochodzących z ulicy. Mimo ciemności, bez trudu znalazł interesujące go drzwi. Metalowa płyta skrzypnęła przeciągle i Holmes wszedł do niewielkiego budynku, stojącego w głębi podwórka. Po paru metrach całkowita ciemność zaczęła się rozpraszać. Pojedyncze oświetlenie, przytwierdzone do ściany, wskazywało drogę w głąb kamienicy. Brunet przeszedł korytarzem kilka metrów, aż dotarł do kolejnych metalowych drzwi. Zapukał trzy razy, po czym odczekał trzy sekundy i zapukał jeszcze dwa razy. Chwilę później usłyszał kroki po drugiej stronie i chrupnięcie zamka. Otworzył mu rudy jegomość, z widocznym na prawej ręce tatuażem w kształcie pająka. Groźnie zmarszczone brwi i uważne spojrzenie zielonych oczu, w kiepskim oświetleniu przypominających raczej czarne, błyszczące punkty, zniknęły gdy mężczyzna przyjrzał się detektywowi.
– Shezza! – odezwał się, odsuwając się i robiąc w drzwiach miejsce dla Holmesa. – Dawno się nie widzieliśmy – dodał z uśmiechem. – Wchodź.
Sherlock bez słowa przekroczył próg. Pomieszczenie wyglądało jak bardzo skromne biuro. Biurko pod ścianą, po drugiej stronie sofa i stolik, a przy wejściu drewniana szafa.
– Dobrze wyglądasz – rzucił gospodarz, wskazując miejsce na sofie.
– Ty też – mruknął Holmes, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu i nie spoglądając nawet na mężczyznę.
– Siadaj – dodał rudzielec, widząc że detektyw stoi wciąż na środku pokoju.
– Nie mam czasu.
– Czyli to co zwykle? – zapytał mężczyzna, kierując się do szafy.
Holmes przytaknął, sięgając po portfel.
– Proszę. Zawsze najlepszy towar – odparł, wyjmując z sejfu w szafie torebeczkę z białym proszkiem i wręczając ją Sherlockowi. Ten wyjął z portfela plik banknotów i zaczął odliczać powoli odpowiednią sumę. Rudzielec przyglądał się mu uważnie, śledząc wzrokiem każdy banknot.
– Mam coś specjalnego dla tak dobrego klienta. Nowość. Jeszcze świeżutka. Ponoć daje niezłego kopa. To co?
Holmes oderwał wzrok od banknotów i spojrzał na dilera.
– Biorę – rzucił krótko. Mężczyzna wrócił z drugą porcją zapakowaną w torebkę.
– Interesy z tobą to czysta przyjemność – odrzekł, wyciągając rękę po pieniądze. – Gdyby to był ktoś inny to bym milczał, ale... to za dużo – dodał, przeliczając sumę.
– Znasz tego człowieka? – Detektyw wyjął z kieszeni zdjęcie i pokazał dilerowi. Na fotografii widniał Moran. Rudzielec cofnął rękę z wręczonymi pieniędzmi.
– Nawet gdybym go znał, to i tak nic nie powiem.
– Muszę go znaleźć. – Holmes wyciągnął kolejne funty z portfela.
– Na twoim miejscu bym go nie szukał – odrzekł ściszonym głosem, chowając zapłatę do kieszeni.
– Nie mam wyjścia. Wiesz gdzie go znajdę?
– To on znajduje ludzi, a wtedy... – urwał, robiąc wymowny znak ręką.
– Dlatego ja muszę znaleźć go pierwszy.
– Nie chcę być na jego liście. Lepiej już idź. Nie pomogę. Nie moja liga.
– Jesteś pewien? – Machnął mu portfelem przed twarzą.
– Jestem. A teraz wyjdź – odezwał się zdenerwowanym tonem.
Holmes wyjął z kieszeni torebkę z „nowością" i podniósł do światła żarówki.
– Jak sądzisz, Yard się tym zainteresuje? Bo ja myślę, że będą zachwyceni.
– Nie zrobisz mi tego – jęknął diler.
– Wiesz, że zrobię – odrzekł chłodno, a na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. – To gdzie go znajdę?
Rudzielec zacisnął szczękę i wypuścił wściekle powietrze z ust, po czym podszedł do biurka i napisał coś na karteczce, którą wręczył Holmesowi.
– Tam będą wiedzieć więcej – wyszeptał.
– Interesy z tobą to czysta przyjemność – odparł Sherlock, chowając kartkę do kieszeni.
***
Poranne słońce wdzierało się do salonu. John przeciągnął się na kanapie i odwrócił twarzą do oparcia. Nie wyspał się zbyt dobrze, rozmyślając nad koszmarem, biednym Mike'iem i przyszłą rozmową z Holmesem.
– Dzień dobry, braciszku! – zaświergotała Harry z kuchni, w międzyczasie stukając już naczyniami. – Chcesz jajecznicę czy kanapki? – zapytała, będąc wyraźnie w dobrym humorze.
John mruknął coś niewyraźnie w poduszkę, licząc na to, że siostra da mu jeszcze chwilę pospać.
Niestety, przeliczył się.
– Ooo, Johnny. Wstawaj! Chyba nie chcesz gnić tam przez cały dzień? – Włączyła czajnik i zabrała się za smażenie jajek. – Dzisiaj jest ważny dzień. Masz iść do Sherlocka i w końcu się z nim pogodzić – nadawała dalej, niespeszona brakiem jakiejkolwiek reakcji ze strony blondyna. – Mam nadzieję, że jak już to zrobisz, to zaprosisz go na obiad, bo chciałabym go bliżej poznać. Zawsze o nim gadasz, a ja wolałabym mieć własne zdanie na jego temat. Choć w jakimś stopniu to już mam. Nieważne. Grunt, że jest prawdziwy – zaśmiała się, mieszając jajecznicę na patelce. – Nie tak jak twój wyimaginowany przyjaciel z dzieciństwa. Jak on miał na imię? Czekaj, niech sobie przypomnę...
– Harry – jęknął John. – Miałem wtedy sześć lat.
– Prawie siedem, braciszku – odparła, nakładając jajecznicę na talerze. – Bob, nieee... Ben?
– Bill – bąknął Watson, podnosząc się z kanapy.
– No właśnie. Billy. Wiedziałam, że coś na „B" – rzuciła rozbawionym tonem, stawiając talerze na stole. Blondyn bez słowa usiadł do śniadania i zatopił widelec w jajecznicy.
– Coś taki skwaszony? – zapytała, zanim porcja smażonych jajek zatkała ją na chwilę.
– Martwię się.
– O co?
– O ciebie – odparł cicho, grzebiąc w swojej porcji. – O Sherlocka, o wszystko. Ostatnio tak wiele się wydarzyło...
– Za dużo od siebie wymagasz. Zawsze ci powtarzałam, że świata nie zbawisz, a co ma być to będzie. Śmierć Mary to był nieszczęśliwy wypadek. Nikt nie mógł temu zapobiec. Nie powinieneś w żaden sposób się za to obwiniać. Takie rzeczy się zdarzają.
John przełknął ślinę i zacisnął mocniej palce na widelcu.
– Tak, masz rację – prawie wyszeptał, wlepiając wzrok w talerz.
– Nie smakuje ci? – odezwała się z pełną buzią.
– Nie, bardzo dobre. Po prostu nie mam apetytu – odpowiedział, odsuwając od siebie talerz.
– Muszę odwiedzić Mike'a – mruknął pod nosem.
– Mike'a? A kto to? – Harry od razu podchwyciła nowy temat. Watson przeklął w myślach, uświadamiając sobie, że nie powinien o nim wspominać.
– Mike Stamford, kolega ze studiów – rzucił krótko.
– Aaaa, Mike'y. Co tam u niego?
„Boże, Harry, a co cię to obchodzi?" – pomyślał.
– Dobrze. To znaczy miał wypadek.
– Wypadek? – Wyprostowała się na krześle, nie odrywając spojrzenia od brata.
– Taa, pojadę do szpitala, a potem od razu na Baker Street, do Sherlocka – odrzekł, czując nieposkromioną ciekawość siostry, świdrującej go wzrokiem.
– Dobra, tylko nie zapomnij zaprosić go na obiad.
– Jasne. – Blondyn odetchnął, widząc że Harry odpuściła i skierował się do łazienki. – Tylko nie wychodź nigdzie jak mnie nie będzie, dobrze? – dodał w progu.
– Dlaczego?
– Litości, Harry. Choć raz zrób to o co cię proszę.
– Sądzę, że jesteś mi winien wyjaśnienia. Obiecałeś mi to już wczoraj.
– Tak, wiem. Powiem ci wszystko jak wrócę, zgoda?
„Nie da się dłużej tego przed nią ukrywać" – pomyślał.
– Niech będzie. – Harriet wzruszyła ramionami, udając że nie jest aż tak ciekawa wieści jak w rzeczywistości.
~~~~~~
Mam nadzieję, że moja wersja Harriet przypadła Wam do gustu. ;)
Piszcie co sądzicie.
Co do piosenki w filmiku, to bardzo dobrze się do niej pisało. x3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top