Rozdział 12 - Wiadomość
Przestąpił próg pokoju i zatrzymał się zobaczywszy sprzątającą ze stołu gospodynię. W pomieszczeniu oprócz niej nikogo nie było.
– Pani Hudson? – odezwał się, bacznie się jej przyglądając i analizując każdy skrawek jej ubrania i ciała. Kobieta podskoczyła, o mały włos nie wypuszczając z rąk bandażu, który miała właśnie schować do apteczki.
– Matko, Sherlocku! – Machnęła rękami, łapiąc się za serce. – Nie skradaj się tak, bo dostanę zawału.
– Przepraszam, myślałem że... zrobi pani herbaty, skoro już wróciłem. To był ciężki dzień – dokończył, odkładając parasolkę. Pani Hudson nic nie powiedziała, zerkając na nią wymownie.
– Siadaj, kochany – nakazała, wskazując sofę w salonie, po czym powędrowała do kuchni. Sherlock usiadł, wciąż uważnie ją obserwując. Nie zauważył jednak żadnych obrażeń.
– Dobrze się pani czuje? – zapytał mimo wszystko.
– Tak – rzuciła z kuchni. – Ach, to – dodała, wskazując wzrokiem apteczkę, gdy wróciła do salonu. – Potrzebowałam jej dla kuriera – oznajmiła, stawiając na stole tacę z ciasteczkami i dzbanuszkiem herbaty. Holmes przybrał zaintrygowany wyraz twarzy i oparł się wygodniej o miękkie poduszki.
– Biedaczek, chciał mi pomóc i zaciął się w rękę przy rozpakowywaniu paczek – dodała, nalewając herbaty.
– Zamówiła pani nowe doniczki – stwierdził zanim zdążyła znowu się odezwać.
– Tak, przyda się mała renowacja – odparła, spoglądając na detektywa, który podniósł z podłogi kawałek foli bąbelkowej.
– Ziemia ogrodowa w przedpokoju – wyjaśnił, zerkając na uśmiechającą się panią Hudson.
– Zawsze czujny – odrzekła radośnie, przysuwając talerzyk z ciastkami w stronę bruneta.
– Jak wyglądał ten kurier? – zapytał, upiwszy łyk z filiżanki.
– Całkiem zwyczajnie. Ciemna kurtka i spodnie, chyba granatowe. Czapka z daszkiem, gdzieś twojego wzrostu, krótkie, blond włosy, ziemista cera. Na oko miał z trzydzieści pięć lat.
– Żadnych znaków charakterystycznych?
– Nie. Ale czemu w ogóle pytasz? Co się dzieje?
– To tak dla pewności, ale proszę się nie martwić. Zrobię wszystko, żeby była pani bezpieczna.
– Och, wiem, kochany – powiedziała z troską, kładąc rękę na jego ramieniu.
– Moriarty nie odpuści, dopóki nie osiągnie celu, więc do czasu aż nie wyeliminuje problemu, dobrze by było, gdyby pani wyjechała. – Pani Hudson spojrzała na niego z dezaprobatą.
– Mam cię zostawić? – zapytała z wyrzutem.
– Tylko na trochę. Będę lepiej myślał, wiedząc, że nic pani nie grozi – wyznał, spoglądając do swojej filiżanki.
– Naprawdę jest aż tak źle? – zapytała zasmuconym głosem. Holmes milczał chwilę, nie odrywając wzroku od beżowej tafli napoju.
– Proszę to potraktować jak urlop. Zasłużyła sobie pani – dodał z minimalnym uśmiechem. Gospodyni odwzajemniła uśmiech, mimo wciąż zatroskanego wyrazu twarzy.
– Może trochę świeżego powietrza dobrze mi zrobi, ale nie każ mi wdychać go za długo.
– Postaram się, żeby się pani nie przeinhalowała – odparł, odstawiając filiżankę na stół. – Pójdę już – dodał, podnosząc się z sofy.
– Weź na później – odparła, wciskając mu w ręce talerzyk z ciastkami. Detektyw przyjął oferowane smakołyki i wyszedł szybkim krokiem z mieszkania.
Chwilę później był w swoim salonie. Gdy tylko wszedł do środka, dopadło go nieodparte wrażenie, że coś jest nie tak. Rozejrzał się po wnętrzu. Na kominku, obok czaszki, leżał mały, czarny pendrive z doklejoną żółtą karteczką, na której napisano drukowanymi literami: OBEJRZYJ MNIE.
Przyjrzał się mu uważnie obracając w palcach, po czym włączył laptop i kliknął na zapisany na pendrive'ie plik video. Na ekranie pojawiła się uśmiechnięta twarz Moriarty'ego.
„– Witaj. Tęskniłeś za mną, Sherlocku? – zaczął, przekręcając głowę w bok i spoglądając w kamerę pozornie smutnym wzrokiem. – Mam nadzieję, że tak. Byłbym rozczarowany, gdybyś znalazł sobie kogoś kto by mnie godnie zastąpił... Chwila powiedziałem zastąpił? – Roześmiał się, poprawiając się na obrotowym krześle. – Ja jestem nie do zastąpienia. Ci wszyscy żałośni pseudokryminaliści, którzy sądzą, że nikt ich nie złapie. Jakie to irytujące. Świat pełen imbecyli. Co ty byś beze mnie zrobił wśród tych głupich szaraczków? – Obrócił się na krześle o 360 stopni. – Zabić nudę, wybić się ponad to. – Machnął ręką, wskazując otoczenie dookoła niego. – Nie mogę osobiście zapewnić ci rozrywki, ale wydelegowałem do tego mojego najlepszego człowieka. Sebastian jest pragmatyczny, ale śmiertelnie skuteczny. – Uśmiechnął się półgębkiem. – Można by rzec, twój odpowiednik Johna. Zawsze wierny i lojalny. Musiałem sobie takiego sprawić. – Zachichotał. – Pewnie zdziwił cię mój rzekomy powrót z zaświatów, ale przecież obiecałem ci coś, pamiętasz? I zamierzam dotrzymać słowa. Nawet śmierć mnie nie powstrzyma. – Przysunął się do kamery, a obrotowe kółka pisnęły na beżowej wykładzinie. – Odciąłeś łeb hydrze, ale na jego miejsce wyrosną kolejne. Nie wygrasz z tym, Sherlocku. Nie powstrzymasz przeznaczenia, a jestem nim ja. Masz do wyboru jedynie dwie opcje. Przegrać z honorem w stylu tych żałosnych, literackich herosów albo ulec słabościom i własnym pragnieniom, ciągnąc na dno wszystkich, którzy ci pomogą. Tak czy siak przegrasz, a ja będę czekać na ciebie w piekle, mój drogi – dodał z mrocznym uśmiechem."
Film zakończył się. Holmes wpatrywał się jeszcze przez moment w ekran, próbując pozbierać myśli.
„Najpierw trzeba przeanalizować dokładnie pomieszczenie, w którym nagrywał film, odgłosy w tle, jego strój..." – zaczął układać w głowie plan.
Przez kilka następnych godzin odtwarzał video, próbując wychwycić z niego jakąś wskazówkę. Niestety na próżno. Szaro-niebieska ściana i używane obrotowe krzesło niczego nie zdradzały. W tle nie słychać było żadnego niepożądanego dźwięku, jakby pokój był specjalnie wyciszony. Detektyw podniósł się z fotela, mierzwiąc nerwowo włosy. W uszach wciąż dudnił mu głos Moriarty'ego.
„Przegrać z honorem... ulec słabościom... tak czy siak przegrasz... Przegrasz."
– Nie, nie... Nie! – jęknął, łapiąc się za głowę. – Musi być jakieś wyjście – wymamrotał pod nosem. – Trzeba powstrzymać Morana – dodał, zerkając na zegarek. – 39 godzin.
***
Świst w uszach, suchość w gardle. Duszne, gęste od dymu powietrze. Wkoło rozchodzące się krzyki.
– Watson, tracimy go! – John spojrzał w dół. Klęczał przy zakrwawionym żołnierzu. Urwana ręka, zwisała bezwładnie na kawałku skóry, a z podbrzusza sączyła się krew. Jego ręce automatycznie przeciskały gazę do rany, próbując zatamować krwotok. Ktoś pociągnął go za ramię.
- On już nie żyje. Jesteś potrzebny tam. – Kolejny żołnierz wskazał ręką na zadymioną przestrzeń. – Chodź! – zwołał, aby przekrzyczeć hałas wystrzałów. Watson puścił przemoczoną gazę, zerkając na swoje pobrudzone ręce.
– Szybko! – usłyszał za plecami. Chwycił torbę ze sprzętem medycznym i karabin, po czym popędził za towarzyszem, który chwilę później zniknął mu z oczu w czarnym dymie. Wstrzymał oddech, gdy poczuł palące gryzienie w gardle i przymknął oczy. Kilka chwil w oparach zdawało się wiecznością. Wreszcie zobaczył światło, przebijające się przez kłęby dymu. Zbawienna jasność okazała się tylko pozornym ukojeniem. Świat, który się mu ukazał był gorszy od jakichkolwiek ciemności. Świstające w powietrzu kule, wrzaski i wybuchy. Wszystko zlewało się w jedną całość. Ktoś krzyknął: Padnij! i John poczuł jak uderza w niego powiew gorącego powietrza. Upadł na ziemię. Gdy przestało mu piszczeć w uszach, podniósł się i pobiegł w stronę wijącego się z bólu kolegi, który nie miał tyle szczęścia co on.
– Boli – jęczał, zaciskając ręce na mundurze.
– Wszystko będzie dobrze – odezwał się Watson, sprawdzając stan żołnierza.
– John – wychrypiał. Dygoczące palce złapały za nadgarstek Johna, który próbował zabandażować obficie krwawiącą ranę na lewym boku. Blondyn uniósł wzrok i spojrzał w oczy towarzysza broni.
– Boję się – wyszeptał ranny coraz słabszym głosem.
– Będzie dobrze, Bill. Wyjdziesz z tego.
– Nie chce... u-umierać.
– Nie umrzesz, obiecuję. – Ścisnął dłoń kolegi, w pokrzepiającym geście i dokończył bandażowanie. Udało mu się zaciągnąć go w stronę reszty oddziału, gdzie umieszczono go w samochodzie, pełniącym funkcje karetki.
Kiedy streszczał skale obrażeń drugiemu lekarzowi, usłyszał ciche wołanie:
– John... John – znał ten głos. Odwrócił się i ujrzał stojącą za nim Mary. Była blada, a na policzku miała zaschniętą krew. Jej puste oczy wpatrywały się w niego, sprawiając, że przeszedł mu po ciele dreszcz. Wszystko wokół ucichło. Nie był już na polu bitwy, ale w ponurym, ciemnym, szpitalnym korytarzu.
– Mary – odezwał się niepewnie, patrząc na nieruchomą postać, która niespodziewanie uniosła rękę z wycelowanym w niego pistoletem. – Mary? – cofnął się o krok. Dźwięk wystrzału rozszedł się echem po korytarzu. Watson poczuł pulsujący ból w barku. Upadł na zimną posadzkę. Świat mu zawirował. Blade światło jarzeniówek rozmyło się w obraz ciepłego słońca. Przymrużył oczy i jęknął cicho, próbując się podnieść.
– John. – Usłyszał charakterystyczny głos tuż obok siebie. Przekręcił głowę w prawo i zobaczył leżącego obok bruneta. – Przepraszam – odezwał się cicho Holmes, a z ust pociekła mu strużka krwi. Watson poderwał się z ziemi.
– Sherlock? Co...? – urwał, patrząc na powiększającą się szkarłatną kałużę.
– Żegnaj, John – wyszeptał, łamiącym się głosem.
– Nie. – Klęknął obok przyjaciela, wzrokiem szukając przyczyny krwawienia. – Zostań ze mną. Słyszysz mnie?
„Skąd ta krew?" – przemknęło mu w myślach.
– Nie zamykaj oczu. Sherlock! Nie, proszę. – Poczuł, że uścisk palców przyjaciela, owiniętych wokół jego własnych zanika. – Nie rób mi tego! Sherlock!
~~~
John poderwał się z kanapy, do pozycji siedzącej. Kropelki potu spływały mu powoli po czole. Wyrównał oddech, zamykając oczy i odliczając do pięciu.
– Matko, aleś mnie wystraszył. – Watson wzdrygnął się, spoglądając na stojącą przy kanapie siostrę.
– Harry – westchnął z wyczuwalną w głosie ulgą.
„To tylko głupi sen" – dodał w myślach.
– Przepraszam, obudziłem cię? – zapytał, spuszczając nogi na miękki dywan i robiąc miejsce dla Harriet.
– Nie, przyszłam do kuchni napić się. Wody – dodała dla pewności. – Też chcesz? – spytała, przyglądając się mu uważnie.
– Tak. – Blondyn przejechał ręką po włosach i oparł głowę o zagłówek.
– Co ci się śniło? – zapytała, wręczając mu szklankę z wodą.
– Nie pamiętam – odrzekł, pragnąc w duchu, żeby to było prawdą. Znów zapowiadał się nawrót męczących koszmarów.
– Krzyczałeś przez sen jego imię – odparła, siadając obok brata.
„Boże, naprawdę krzyczałem przez sen?" – westchnął w myślach.
Harry rzuciła mu pytające spojrzenie. John milczał, popijając wodę małymi łyczkami.
– Nie byłam dobrą siostrą, John. Wiem to, ale wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć? – Szturchnęła go łokciem w bok. – Póki jestem trzeźwa, nikomu nie wypaplam.
John westchnął tylko, zerkając na szczerzącą się do niego Harry.
– To skomplikowane – odrzekł, nadal niezdecydowany czy chce z nią o tym rozmawiać.
– Zamieniam się w słuch – rzuciła, siadając skrzyżnie na kanapie, twarzą do brata.
– Mam koszmary. Głównie wspomnienia wojenne, ale po jego skoku zdarzały mi się sny, gdzie widzę jak skacze z dachu albo leży zakrwawiony na chodniku. Teraz po śmierci Mary, znowu mam chore wizje martwej żony i najlepszego przyjaciela – zawahał się, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zamilkł, spoglądając na koc, który okrywał mu kolana.
– Naprawdę ci na nim zależy – stwierdziła, przybierając zamyślony wyraz twarzy. – A skoro tak jest, to czemu torturujesz się zamiast się z nim pogodzić? Szkoda życia na kłótnie, Johnny. Wiem co mówię.
John popatrzył na Harry z lekkim zdziwieniem.
„Chyba ma rację. Obwiniałem go za śmierć Mary, tak naprawdę winiąc samego siebie, a przecież i tak bym jej nie uratował. Straciłem żonę, ale nie stracę najlepszego przyjaciela" – stwierdził w myślach.
– Nawrzeszczałem na niego, że śmierć Mary to jego wina – mruknął, odstawiając szklankę na ławę.
– A była jego?
– Nie – westchnął cicho.
– Więc nie wiem na co czekasz, głupku – rzuciła, mierzwiąc mu włosy na czubku głowy.
– Jutro do niego pojadę – odparł, rzucając w nią poduszką. – Idź spać – dodał, wreszcie się uśmiechając. Harriet podniosła poduszkę, która sturlała się na podłogę i zrewanżowała się bratu rzutem prosto w twarz.
– Dobranoc, mój mały braciszku – zachichotała i uciekła do sypialni, zanim kolejna poduszka dosięgła celu.
~~~~~~
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Komentujcie, kochani! ;)
Matko, jeszcze trzy godziny i ostatni odcinek. <palpitacja serca>
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top