Rozdział 11 - Złamane serce
– Dałem jej czas, by się mogła nawrócić, a ona nie chce odwrócić się od swojej rozpusty – przeczytał na głos, z trzymanej w ręku Biblii.
– Co to może oznaczać? – zapytał Greg. Holmes zamknął książkę i przejechał palcem po wytłaczanych złotych literach. W głowie uruchomiła mu się lawina informacji. Z całej tej plątaniny pozostawił kilka danych.
„Rozpusta – nałóg, nierząd."
...to właśnie o niego chodzi... – przypomniał sobie słowa Morana.
„Wszystko dotyczy Johna" – stwierdził w myślach. Złączył ręce pod brodą i zaczął chodzić w tę i z powrotem po hotelowym pokoju.
„Osoby związane z Johnem: Martha Louise Hudson – była? alkoholiczka.
Molly Hooper – brak nałogów. Wykreślić.
Mary Morstan – nie żyje. Wykreślić.
Harriet Watson – alkoholiczka, dwa razy na odwyku, brak danych o dalszej kuracji i skutkach.
Irene Adler... Wykreślić."
Przystanął w końcu, spoglądając zamyślonym wzrokiem na ścianę przed sobą.
– John, gdzie jest teraz twoja siostra? – odezwał się niespodziewanie, zwracając się do opartego o framugę doktora.
– Chyba jeszcze w Londynie. Miała załatwić tu jakieś sprawy i wyjechać za parę tygodni do Birmingham. Zatrzymała się w Kings. – Spojrzał zaniepokojonym wzrokiem na Sherlocka, który pisał coś na telefonie pożyczonym od Lestrade'a. – Coś jej grozi? – zapytał zdenerwowanym tonem.
– Na dziewięćdziesiąt dwa procent jest kolejnym celem – odparł Holmes, oddając komórkę Gregowi.
– Jadę do niej – rzucił Watson i wybiegł z pokoju.
– John, zaczekaj! – krzyknął Sherlock i pobiegł za przyjacielem.
***
– Nie powinieneś tam jechać – powiedział, chwytając Johna za ramię. Blondyn wyrwał rękę, posyłając mu zdeterminowane spojrzenie.
– To moja siostra! – Ruszył w prawo, z dala od stojących przed wejściem radiowozów, aby móc złapać taksówkę.
– John. – Holmes przekroczył standardowy limit przestrzeni osobistej, stając tuż przed Watsonem. – Ludzie Mycrofta już tam jadą. – John przymarszczył czoło, spoglądając w szaro-niebieskie oczy.
– Już raz zawiedli, nie zamierzam pozwolić, żeby to znowu się stało. – Bezskutecznie ponowił próbę zatrzymania taksówki.
– Dobrze – westchnął brunet, a następnie mocą tajemniczego przyciągania – jak kiedyś stwierdził John – zatrzymał taksówkę, jadącą z naprzeciwka. Odwrócił się do doktora, zdziwionego jego nagłą zmianą zdania. – Jedziemy?
Watson skinął głową i wsiadł do auta, przesuwając się w bok, aby zrobić miejsce dla Holmesa. Detektyw podał adres i kierowca ruszył.
John wyciągnął z kieszeni kurtki komórkę i wybrał numer do Harry.
„Boże, żeby tylko nic jej nie było" – przemknęło mu w myślach, gdy monotonny sygnał nieodebranego połączenia dźwięczał mu w uszach.
Droga dłużyła się strasznie. Siedzieli w milczeniu, wpatrując się w krajobraz za oknami. John nadal nie potrafił pozbierać myśli. To wszystko działo się zbyt szybko. Wszechobecna śmierć i nieszczęście. Za dużo. Stanowczo za dużo. Pragnął tylko obudzić się z koszmaru. Znów móc przytulić Mary, zobaczyć Sholto, nie martwić się o Mike'a i spojrzeć w przenikliwe oczy Sherlocka, bez ucisku w żołądku.
– Jesteśmy – odezwał się kierowca, wyrywając blondyna z zamyślenia.
***
Watson wbiegł szybko na górę, kierując się do wskazanego przez recepcjonistę pokoju. Zapukał gwałtownie do drzwi. Po chwili klamka drgnęła i otworzyła mu zdziwiona siostra.
– Dzięki Bogu, nic ci nie jest – wypalił, mocno ją przytulając. Brakowało mu tego od czasu pogrzebu. Znów poczuć w ramionach bliską mu osobę. Odetchnął z ulgą, trzymając ją jeszcze przez moment w uścisku. Harry będącą w rosnącym szoku, zerknęła przez ramię brata i zobaczyła stojącego na korytarzu mężczyznę.
– Hej, John. Co się stało? – zapytała.
– Nic, po prostu cieszę się, że jesteś.
– Eeemm, to dość nowe wyznanie z twojej strony – stwierdziła, kiedy w końcu ją puścił.
– Taa – mruknął, nie chcąc mówić jej prawdy, aby nie wpadła w panikę. Na szczęście, Harry nie dopytywała się o powód wylewnego zachowania brata, uznając, że to skutek przeżywania żałoby. Do tego jej uwagę całkowicie przyciągnął jegomość, ukrywający się w cieniu hotelowego korytarza.
– To on? – zwróciła się do Johna, który dopiero teraz przypomniał sobie o obecności Holmesa. – Słynny Sherlock Holmes, nareszcie się spotykamy – powiedziała z ekscytacją.
Detektyw przestąpił próg, zerkając w milczeniu na Johna.
– Witam, pani Watson – odezwał się, spoglądając na siostrę blondyna. Od razu zauważył podobieństwo. To samo harde spojrzenie i kształt ust. Nos mniejszy, pucułowate policzki, krótkie, farbowane na jasny blond włosy.
– Myślałam, że poznam cię na pogrzebie, ale cię nie wiedziałam – zaczęła niespodziewanie.
– Stałem z tyłu – odrzekł spokojnie, zerkając na Johna.
– Powinieneś wspierać mojego brata, szczególnie po tym jaki numer mu wykręciłeś. Czasem się dziwię, że ci wybaczył. Ja bym zepchnęła cię z tego dachu jeszcze raz.
– Harry! – Ton głosu Watsona, sprawił, że kobieta uniosła ręce w obronnym geście.
– Dobrze już, nie będę o tym wspominać. Wiem, że to był dla ciebie trudny czas – rzuciła do brata. – Gdybyś go wtedy widział, wyglądał gorzej niż teraz – dodała, zwracając się w stronę Sherlocka.
– Wiem – mruknął cicho.
– Gdyby nie spotkał Mary, stoczyłby się tak samo jak ja. No, ale teraz ma ciebie, więc chyba nie powinnam się martwić? – spojrzała pytająco na Holmesa, który przełknął ślinę.
– Harry! – John znowu próbował ją uciszyć, ale nie wyglądało, żeby zaprzestała wypowiadania swoich szczerych myśli.
– Johnny ma złote serce, ale jest niesamowicie uparty. Szczerze mówiąc, bałam się, że nie otrząśnie się po tym twoim wyskoku. Mam nadzieję, że teraz nie planujesz ponownie złamać serca mojemu bratu, bo jeżeli...
– Och, na litość boską, zamknij się! – wykrzyczał, zaciskając nerwowo pięści.
– No co? Jestem twoją straszą siostrą. Muszę wiedzieć, że oddaję cię w dobre ręce.
– Nie jestem psem, żebyś mnie komukolwiek oddawała! Sam sobie świetnie radzę i nie potrzebuję niczyjej pomocy.
– A ty jak zwykle swoje. Usiądźmy przy stole jak cywilizowani ludzie i porozmawiajmy na spokojnie. Mam tyle pytań do Sherlocka. Mogę ci mówić po imieniu, prawda? – wytrajkotała, ignorując piorunujące ją spojrzenie brata.
– Sherlock już wychodzi – syknął blondyn, marszcząc brwi. Szaro-niebieskie oczy przez moment spotkały się z jego rozdrażnionym spojrzeniem.
– Tak, muszę już iść – powiedział, odrywając wzrok od doktora. – Gdybyś czegoś chciała, zadzwoń. John ma numer.
– Jak to? Przecież dopiero przyszedłeś. – Niepocieszona przejechała wzrokiem z posępnej twarzy Holmesa na swojego brata. – Chwila, już rozumiem. Wy się pokłóciliście, tak? Dlatego, cuchnie od ciebie piwem i masz tą swoją wkurzoną minę – dodała, patrząc na Johna.
– O co poszło? Znowu coś zrobiłeś Johnowi? – zapytała, zerkając na Sherlocka i marszcząc przy tym groźnie brwi, upodabniając się przez to do brata.
– Harry, to nie twoja sprawa – burknął blondyn. – Pakuj się, jedziesz do mnie – dodał, siadając ciężko na niepościelonym łóżku.
– Do ciebie? Naprawdę, Johnny? Teraz to mi nie wciśniesz kitu, że nic się nie stało – stwierdziła, krzyżując ręce na piersi, w geście buntu.
– Muszę być pewny, że jesteś bezpieczna. Po tym co stało się Mary i... Proszę, nie utrudniaj tego – odezwał się zmęczonym głosem i potarł ręką twarz.
– Dobrze. Pojadę. Ale kiedyś musisz mi powiedzieć – odparła, kierując się w stronę szafy. Kiedy Harry zajęła się pakowaniem rzeczy, Sherlock podszedł do Watsona.
– To nie jest dobry pomysł, John – odezwał się, siadając obok.
– A masz lepszy? – rzucił zrezygnowanym tonem.
– Mycroft zawiezie ją w bezpieczniejsze miejsce.
– Nie zamierzam zaufać twojemu bratu.
– A mnie? – zapytał cicho.
John zerknął na niego, po czym odwrócił wzrok, wpatrując się w drewnianą podłogę.
– A mam podstawy? Ciągle mnie okłamujesz. Nie mówisz prawdy. Byłbyś w stanie być ze mną szczery, bez względu na wszystko?
– John, pewne okoliczność wymagają...
– No właśnie. Daruj sobie. – Machnął ręką w geście rezygnacji.
– Jeżeli zabierzesz ją do siebie, ani ona ani ty nie będziecie bezpieczni – powrócił do tematu.
– To moja siostra, muszę ją chronić. Tak jak powinienem chronić Mary.
– Narażając swoje życie nie pomożesz siostrze. Dlaczego nie pozwolisz mi się tym zająć?
– Bo za bardzo mi zależy. Bo się przejmuję. Bo się troszczę. Bo nie chcę, żeby ktoś podejmował decyzje za moimi plecami.
– Troska zaburza ogląd sytuacji. To słabość.
John parsknął pustym śmiechem.
– Jasne.
– No, jestem gotowa – odezwała się Harry, kładąc walizkę na łóżku, tuż za bratem.
– Świetnie. Idziemy – odparł Watson bez entuzjazmu i ruszył do drzwi.
– Sherlock też jedzie? – zapytała, kiedy wyszli na korytarz.
– Nie – rzucił krótko, nie patrząc na Holmesa.
– Mam kilka spraw do załatwienia – odparł brunet. – Do widzenia, Harry. John. – Skinął głową na pożegnanie i szybko zszedł po schodach, do wyjścia.
– O co wam poszło? – zapytała, gdy detektyw zniknął im z oczu.
– Proszę, nie teraz.
– Obaj wyglądacie na przybitych.
– Daj to. – Wyrwał jej walizkę z ręki i ruszył przed siebie. – To był ciężki dzień. Chcę mieć chwilę spokoju, więc nie pytaj już o nic. Dobrze?
Harry pokiwała głową, woląc nie denerwować bardziej brata, który wyglądał jakby był na skraju wytrzymałości. Blondyn westchnął pod nosem i wyszedł przed budynek. Harriet zatrzymała taksówkę i moment później auto zniknęło za rogiem.
Holmes obserwował wszystko, stojąc w cieniu, oparty o ścianę sąsiedniej kamienicy. Miał ochotę zapalić, ale nie miał już papierosów. Oparł głowę o zimne cegły i zamknął oczy.
„Za wcześnie. 45 godzin." – W myśli o śledztwie znowu wtargnął John. „Sprzeczne dane. John się przejmuje. Czemu? Przecież nie chce mnie znać. Jest za dobry, pomocny. Tak, to przez jego charakter. Złamałem mu serce? John się przejął, ale nie sądziłem, że aż tak. Zależało mu wtedy? Zniszczyłem to..." – Odepchnął się od ściany i wolnym krokiem ruszył przed siebie.
***
Taksówka zatrzymała się przed budynkiem. John zaprowadził Harry do środka.
– Jeśli chcesz, możesz wziąć moją sypialnię – stwierdził, gdy weszli do salonu.
– No co ty, nie będę ci zabierać łóżka – odparła, patrząc uważnie na brata.
– To nie problem. Zresztą, ja i tak nie mogę tam spać.
– Braciszku – Harry objęła go od tyłu i położyła głowę na jego ramieniu. – Nie możesz się zadręczać. Życie nie będzie na ciebie czekać. – Czując, że John spiął się, dodała: – Bardzo mi przykro. Jakoś to przetrwamy. – Oderwała się od blondyna i chwyciła walizkę, stojącą przy ścianie. – Idę się rozpakować. Jak będziesz chciał pogadać, to chwilowo jestem wolna – rzuciła z uśmiechem. John odwzajemnił uśmiech minimalnym wykrzywieniem ust. Poszedł do kuchni i wstawił wodę. Oparł się o kuchenny blat, wpatrując się w tworzące się bąbelki, widoczne przez przezroczysty plastik w czajniku.
„Troska to słabość" – brzmiało mu w głowie. „Sherlock naprawdę tak myśli? Przecież robił rzeczy, które temu przeczą. Uratował mnie nie raz, zastrzelił Magnussena." – John pokręcił głową. Miał dość kłębiących się myśli. „Muszę odpocząć" – stwierdził w myślach. Zrobił herbatę i z kubkiem parującego napoju w ręku, wrócił do salonu. Sięgnął po koc z oparcia kanapy i zarzucił na siebie, układając się wygodnie. Gorąca herbata i ciepło okrycia, sprawiły, że niedługo potem zasnął.
***
Holmes wyciągnął klucze z kieszeni i otworzył drzwi, po czym wszedł do holu. W pomieszczeniu unosił się zapach męskich perfum.
„Ktoś nieznajomy odwiedził panią Hudson" – stwierdził w myślach. „To tylko 8 procent, ale..."
Przystanął w korytarzu. Na podłodze dostrzegł kilka kropel krwi. „Jeszcze świeża."
Zacisnął rękę na parasolu, który spoczywał w koszu, przy wejściu. Po cichu podszedł do drzwi mieszkania gospodyni.
„Nie mogłem się pomylić. Nie mogłem" – powtarzał w myślach. Ostrożnie je uchylił i wsunął się do środka, kiedy dobiegły go odgłosy z salonu.
~~~~~~
W oczekiwaniu na kolejny odcinek, wrzucam następny rozdział. ;)
Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Komentujcie! ;3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top