Rozdział 6 - Wyprawa po dokumenty
Samochód zatrzymał się w wąskiej uliczce. Wysiedli i skierowali się w stronę charakterystycznych, niebieskich drzwi, niewielkiego dwupiętrowego budynku.
Komisariat okazał się małym, dość przytulnym jak na skromne wyposażenie, miejscem. Po przekroczeniu progu, powitał ich pusty hol, migoczące w oddali światło i ściszone, niewyraźne odgłosy, dochodzące z końca poczekalni. Podążyli w tamtym kierunku. Martin zatrzymał się przed wydzielonym z poczekalni, przez szybę i drewniany blat wysokiego biurka, pomieszczeniem. Zapukał, aby zwrócić uwagę siedzącego tam policjanta. Ten zapatrzony w ekran małego telewizorka, nie zorientował się, że ktoś przyszedł. Podskoczył więc na krześle, prawie upuszczając trzymanego w ręku pilota i zrzucając z kolan talerzyk z nadgryzioną kanapką. Martin uśmiechnął się tylko, podnosząc rękę w geście powitania. Sherlock prychnął, wciskając ręce do kieszeni płaszcza. John natomiast oparł się o ścianę, marząc o miękkiej poduszce. Każdy z nich zdawał się być pogrążony we własnym świecie, z którego wyrwał ich lekko piskliwy głos młodego policjanta.
Posterunkowy odgarnął nerwowo włosy z czoła i wyprostował się, poprawiając uniform.
– Dobry wieczór, panie komisarzu.
– Dobry wieczór, Hugh. Coś ciekawego w telewizji? – spytał z uśmiechem.
– Eee... nie, takie tam. Coś się stało? – odpowiedział młody policjant, wyłączając telewizor.
– Przyjechaliśmy obejrzeć dokumentacje sprawy nr 36789, morderstwo w nawiedzonym hotelu.
– Aha – rzucił krótko, biorąc z szuflady klucze i wychodząc z pomieszczenia.
– To jest słynny detektyw Sherlock Holmes, a to jego przyjaciel doktor John Watson. – Przedstawił ich posterunkowemu, który cały czas pytająco się im przyglądał.
– Detektyw–konsultant – poprawił go Holmes.
– Miło mi – powiedział, wyszczerzając się do nich i wyciągając rękę w celu przywitania się. Najpierw z Watsonem, który odwzajemnił gest i obdarzył posterunkowego jednym ze swoich kurtuazyjnych uśmiechów. Potem wyciągnął rękę w stronę Holmesa, ten jednak zignorował go zupełnie i zwrócił się do komisarza.
– Czy możemy wreszcie iść po te akta?
– Tak, oczywiście – odparł Martin, po czym wziął klucze od Hugh, który wrócił do swojego miejsca pracy i zaszył się w papierach leżących na biurku, udając że wnikliwie je przegląda.
Poszli po schodach, do archiwum. Znajdowało się ono na piętrze. Duże pomieszczenie, z mnóstwem szaf i półek, pozapychany stertami papierzysk. W powietrzu unosił się charakterystycznych zapach tuszu i kurzu, jak w starej bibliotece. Na szczęście komisarz wiedział gdzie szukać i po chwili dzierżył w rękach teczkę, z danymi dotyczącymi sprawy nr 36789.
– Proszę bardzo – odparł, podając Sherlockowi akta sprawy. Detektyw przekartkował przekazane dokumenty i odwrócił się w stronę wyjścia.
– Przejrzę to w czasie drogi do Bridlington. Nie ma co tracić czasu – oznajmił, wychodząc z archiwum.
– Ale wynoszenie dokumentacji jest zabronione – powiedział Martin, dość mało stanowczym tonem, a na pewno nie na tyle, żeby powstrzymać Holmesa od realizacji jego zamierzenia. Sherlock popatrzył na komisarza, a potem na teczkę trzymaną w ręku.
– Ach, tak – mruknął, potwierdzając, że przyjął do wiadomości słowa komisarza. Martin chciał już odetchnąć z ulgą, ale chwila triumfu nietrwała długo. Moment po twierdzącym mruknięciu, Sherlock odpiął guzik swojego płaszcza i bezceremonialnie wsadził teczkę pod tweedowy materiał, zapinając guzik z powrotem i pieczołowicie zasłaniając cenny pakunek szalikiem. Zanim komisarz zdążył zaprotestować, zbiegł szybko po schodach i jak cień przemknął przez poczekalnie, do wyjścia.
Martin zagryzł dolną wargę, w wyrazie zestresowania, ale nie odezwał się ani słowem. Spojrzał tylko pytająco na Watsona. Doktor zdążył się przyzwyczaić do takiego zachowania, więc nawet tego nie skomentował. Zrobił tylko minę, w stylu „ Niestety, to normalne", odpowiadając w ten sposób na pytający wzrok Smitha. Martin razem z Johnem podążyli do samochodu, przy którym stał już Holmes, zajęty przeglądaniem zawartości teczki.
– No, nareszcie – burknął pod nosem detektyw i wpakował się na przednie siedzenie.
Ruszyli do Bridlington. Na szczęście droga była pusta i szybko przemieszczali się w obranym kierunku.
Sherlock pochłonięty był analizą danych sprawy, więc w aucie panowała cisza, przerywana jedynie odgłosami samochodowego silnika.
Gdy byli w połowie drogi, Holmes zamknął teczkę, kładąc ją sobie na kolanach. Sygnalizowało to wątpliwą możliwość odezwania się i „głośniejszego myślenia". Nikt jednak nie kwapił się do podjęcia konwersacji. Po kilku minutach gapienia się przez okno, Sherlock sam rozpoczął rozmowę.
– Przesłuchania świadków nie wniosły za wiele. Pan ich przesłuchiwał?
– Kilku, ale byłem obecny przy reszcie – odpowiedział nieśmiało, nie będąc pewnym czy znowu nie dostanie ochrzanu za marnie wykonaną pracę.
– I co pan sądzi? Kto jest kandydatem na mordercę? – ciągnął dalej Holmes, najwyraźniej nudząc się i chcąc zająć czymś głowę.
John przysłuchiwał się rozwijającej się rozmowie z tylnego siedzenia.
„Kto by pomyślał, że Sherlock będzie chciał poznać opinię kogoś tak „przeciętnego", jak pan komisarz?... Dziwne" – pomyślał Watson.
Zaskoczony Martin zerknął na czekającego na odpowiedź detektywa. Jego poważny wyraz twarzy, potwierdzał, iż wcale nie żartował. Komisarz wziął głębszy oddech.
– Moim zdaniem... można wykluczyć gości hotelowych, bo mają dość wiarygodne alibi. Co do obsługi hotelu to już bardziej możliwe, ale być może to ktoś z miasteczka lub przyjezdny. Mamy sporo turystów, którzy przyjeżdżają pooglądać klify. Co prawda teraz jest poza sezonem, więc jest ich mało, ale to ułatwi poszukiwania.
– Ech, z takim podejściem możecie przeszukać pół Anglii, a i tak go nie znajdziecie.
Martin zacisnął mocniej dłonie na kierownicy. Niestety, Holmes miał rację. Za dużo dowodów nie zebrali, a najważniejszy, czyli narzędzie zbrodni, był wciąż nieodnaleziony. Ogarnęło go poczucie wstydu, że nie radzi sobie z taką sprawą. W miasteczku rzadko kiedy działo się coś poważnego, a to morderstwo było jednym z nielicznych, które mogło pozwolić mu zabłysnąć i awansować lub chociaż się wykazać. Teraz, gdy miał szansę, totalnie sobie nie radził, a podstawiony pod ścianą musiał zwrócić się o pomoc. Było to trochę wbrew zasadom, ale skoro Scotland Yard może korzystać z usług detektywa-konsultanta, to on również, usprawiedliwiał się w myślach. Postanowił, że nie może poddać się tak łatwo. Skoro chce być lepszym policjantem, teraz nadarza się okazja, aby to udowodnić i to nie przed byle kim.
– Ma pan rację. Osobiście sądzę, że to ktoś stąd. Miejscowi zauważyliby kręcącego się w okolicy podejrzanego, obcego typa. Pracownica, która widziała ofiarę po raz ostatni, zeznała, że było to około 19:00. Denatka zeszła do holu zapytać się w recepcji o jakąś miłą restaurację w okolicy. Po udzieleniu jej informacji, udała się ponownie do siebie, a około 6:15 następnego dnia, sprzątaczka, która przyszła do pracy, znalazła jej zwłoki w holu. Wstępne oględziny zwłok wykazały, że przyczyną śmierci były rany kłute, a godzinę zgonu określono na między 20 a 22. – Komisarz mówił nieprzerwanie, spoglądając od czasu do czasu na detektywa, który ku jego zaskoczeniu, słuchał cierpliwie jego wypowiedzi.
– Skoro zabójstwa dokonano w tych godzinach, to najbardziej prawdopodobnym jest, że ktoś przyjezdny, nie licząc gości hotelowych, nie pozostałby niezauważony.
– Hmmm... – mruknął Sherlock, wpatrując się przed siebie. – Jeżeli była to zaplanowana zbrodnia, a była, to morderca mógł ukryć się po zapadnięciu zmroku i zakraść niepostrzeżenie do pokoju ofiary. Wejście na pierwsze piętro nie jest jakoś wybitnie trudne, szczególnie kiedy można wspiąć się po rosnącym na ścianie budynku bluszczu. Jednak zgadzam się z panem, to ktoś miejscowy ją zabił.
Martin podbudowany ostatnimi słowami począł mówić dalej.
– Przyjechała na dłużej, bo zarezerwowała pokój na cały tydzień, ale w okolicy nie miała żadnych znajomych.
– Znajomych nie, ale to nie był zwykły urlop.
John ziewnął, przyglądając się niespotykanemu widokowi.
„Może Sherlock też jest zmęczony i dlatego pozwala na wysnuwanie teorii komisarzowi, a może to jakaś gra... Taa, to by pasowało. Biedny komisarz namęczy się, po to tylko żeby na końcu usłyszeć – Źle!"
Dalsza konwersacja została przerwana, gdyż ich oczom ukazał się cel podróży, szpital w Bridlington.
~~~~~~
Zgłębianie tajników śledztwa w toku. ;)
Dziękuję wszystkim czytelnikom za lekturę mojego opowiadania. :3
Będę ogromnie szczęśliwa, jeżeli wyrazicie swoje opinie w komentarzach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top