Rozdział 24 - Czerwona plama
Puste oczy przez chwilę wpatrywały się w przestrzeń przed nimi, po czym ciało osunęło się z głuchym łoskotem na podłogę.
John wciągnął mocno powietrze, uspokajając oddech i opuścił SIG'a. Przerażony Ramshing miotał się po podłodze, więc Watson podszedł do niego i złapał za ramiona, próbując uspokoić.
- Już dobrze. Nic panu nie grozi. Już wszystko w porządku.
- On... on... - bełkotał Ramshing.
- On nie żyje. Jest pan bezpieczny. Proszę oddychać spokojnie. Wdech. Wydech. – Doktor demonstracyjnie wykonał ruch ręką w górę i dół, po czym spojrzał na Sherlocka. Ten przyglądał się ciału Edwarda. Doktor podniósł się z klęku, zostawiając siedzącego na podłodze właściciela hotelu i podszedł do detektywa, który spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko. Watson skrzywił się i machnął ekspresyjnie dłonią, wskazując trupa.
- Jesteś kompletnie szalony. – Brunet przymrużył odrobinę oczy, ale ich wyraz się nie zmienił. Emanowały radością, zadowoleniem, może nawet rozbawieniem.
„Jezu, jak on może uważać, że to jest zabawna sytuacja. Przecież o mało co nie zginął" – westchnął w myślach doktor.
- Ale żyję, John – odezwał się, jakby czytając mu w myślach.
- To było cholernie niebezpieczne. A co jakbym spudłował albo nie zdążył?
- Jesteś dobrym strzelcem.
- Tak, ale...
„Ufam ci" - pomyślał detektyw, a na jego twarzy znów pojawił się mały uśmiech.
- Nie zginę z moim niezawodnym blogerem.
John wpatrywał się w niego bez słowa. Sherlock nie mówił komplementów. Nie chwalił. A jeżeli już robił wyjątek, to bardzo rzadko. Dwa w ciągu jednego dnia, to chyba nowy rekord.
„To jedna z najmilszych rzeczy jaką kiedykolwiek mi powiedział" – przemknęło Watsonowi przez myśl. Holmes cały czas potrafił go zadziwić. Mina doktora złagodniała.
- Trzeba zadzwonić po policję – stwierdził, zerkając na ciało.
- Są już na miejscu – odparł Sherlock, podchodząc do okna. Przed dom podjechał czarny ford komisarza.
- Matko, znów zabiłem człowieka – westchnął pod nosem John, czując, że całe napięcie towarzyszące akcji zaczyna z niego uchodzić.
- Daj pistolet.
- Po co? – Watson wyciągnął rękę z SIG'iem, ale cofnął ją, obdarzając detektywa pytającym spojrzeniem.
- Przyjmijmy wersję, że to ja strzelałem. Mojej reputacji to nie zaszkodzi.
- Sherlocku, nie. Nie musisz. Zresztą mamy świadka.
- Mało przydatnego. – Spojrzał na trzęsącego się wciąż Ramshinga. - Jest w szoku. Ciężko będzie wydobyć od niego zeznania. – Holmes chwycił pistolet i przetarł rękojeść rękawem płaszcza, po czym schował go do kieszeni.
***
Chwilę wcześniej
Martin zaparkował auto przed hotelem.
- Sprawdź górę, ja wezmę dół – zakomenderował, wysiadając z samochodu. Tom wszedł już do środka, a Smith zatrzymał się na tarasie. Jego uwagę przykuły otwarte drzwi małego budynku, stojącego nieopodal. Pełnił on rolę komórki. Komisarz zawrócił i udał się w jego stronę. Zajrzał do wnętrza. Narzędzia ogrodnicze, worki z nawozem i korą oraz inne rupiecie, nie dawały żadnej wskazówki. Natomiast dostrzegł coś na ścieżce. Dwa wąskie ślady biegły od komórki w stronę hotelu i urywały się na wyłożonym kostką podjeździe. Nagle rozległ się stłumiony huk. Pogłos dźwięku niesiony przez wiatr, był ledwie słyszalny. Smith uniósł wzrok, spoglądając w kierunku z którego zdawał się dochodzić odgłos. Nad łąkami wzbiło się stado ptaków. Najwyraźniej spłoszone niespodziewanym dźwiękiem.
Czarne myśli przemknęły przez głowę komisarza.
– O nie – jęknął. Nie czekał ani chwili i wpadł do holu. Zawołał Toma, który zbiegł zaraz na dół.
- Słyszałeś? To chyba był huk wystrzału. – Tom przytaknął tylko i obaj popędzili do samochodu.
- Skąd dochodził? – zapytał Collins, zamykając drzwi auta.
- Od strony łąk. – Martin przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zaburczał. – Stara chata. To może być tam.
Smith wdepnął gaz i ford pomknął drogą w obranym kierunku.
***
Sherlock przyglądał się ciału leżącemu bezwładnie na podłodze. Przy głowie utworzyła się spora kałuża krwi.
- Sherlocku, naprawdę nie... - zaczął John, ale detektyw uciął jego wypowiedź stanowczym podniesieniem ręki.
- Ustalone.
Usłyszeli ruch na dole, a moment później w drzwiach ukazał się komisarz w bojowej postawie, z wycelowanym przed siebie pistoletem. Dostrzegłszy ich i Ramshinga rozluźnił się nieco i schował broń do kabury. Jego wzrok powędrował do ciała Welscha.
- Nic wam nie jest? – zapytał dla pewności.
- Nie, z nami wszystko w porządku, ale on chyba potrzebuje pomocy – oznajmił John, wskazując skinięciem głowy na skurczonego pod ścianą Edgara.
W progu pojawił się Tom, który rozejrzał się po pokoju.
- Wezwę ekipę – odparł Tom, zatrzymując wzrok na nieboszczyku.
- Najpierw wezwij karetkę i zabierz Ramshinga do samochodu – zakomenderował Martin.
Collins wziął pod rękę bladego jak ścianę właściciela hotelu i sprowadził ostrożnie na dół. Kiedy zostali w pokoju sami, komisarz zwrócił się do Holmesa.
- Jak to się stało?
- Samoobrona. Benett chciał zabić nas i Ramshinga, więc musieliśmy się bronić.
- Trzeba będzie sporządzić raport – westchnął Martin, po czym dodał, spoglądając na Johna:
- Kto strzelał?
- Ja – odparł bez wahania Holmes. Komisarz podszedł do ciała i nachylił się, w celu przyjrzenia się ranie.
- Wiem, że nie uważa mnie pan za inteligentnego, ale nie jestem aż tak ślepy – odezwał się Smith, prostując się i zerkając w kierunku detektywa.
- Nie wiem o czym pan mówi – odezwał się Sherlock, perfekcyjnie udając zdziwienie.
Martin spojrzał na Watsona, który starał się zachować neutralną minę.
- Jestem panom ogromnie wdzięczny, gdyby nie wy doszłoby do tragedii – stwierdził niespodziewanie Smith. Zerknął jeszcze raz na trupa. – Panów tutaj nie było. Jasne?
John nie ukrywał zdziwienia, natomiast Sherlock przyjął oświadczenie ze stoickim spokojem, jakby spodziewając się takiego obrotu sprawy.
- Dziękujemy, komisarzu – odrzekł miłym tonem detektyw.
- To ja dziękuję. Proszę się pośpieszyć zanim przyjedzie pogotowie i cała reszta – dodał Smith.
Holmes nie czekał ani chwili i wyszedł szybkim krokiem z pokoju. John nie wiedząc za bardzo co powiedzieć, podziękował i szybko udał się za przyjacielem.
Po opuszczeniu budynku, zabrali rowery i poszli z powrotem przez łąki, w stronę hotelu. Za plecami słyszeli dźwięki syren, a migające w oddali światła radiowozów oświetliły okolicę. Prowadząc rowery obok siebie, szli przez chwilę w milczeniu. W końcu Sherlock patrząc przed siebie, zapytał:
- Głodny?
Watson spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko.
- Sądzisz, że strzelanie do ludzi zaostrza mi apetyt?
- Niegrzecznie odpowiadać pytaniem na pytanie – rzucił Holmes, po czym zerknął na Johna i dodał:
- Tak sądzę, ale żeby mieć pewność, musiałbym mieć więcej materiału do porównania.
- Chwilowo nie planuję kolejnych postrzałów, ale z chęcią coś zjem – odparł blondyn.
~~~~~~~~
Koniec wątku kryminalnego. ;)
Dziękuję za wszelkie przejawy aktywności. Szczególnie za komentarze, bo jak wiadomo, to najcenniejsza nagroda dla autora.
Komentujcie więc śmiało!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top