Rozdział 1 - Nowa sprawa

                                                  Sherlock: Nawiedzony hotel


Przeciągłe westchnięcie rozeszło się po pokoju.

- Nuda... nuda, nuda, nuuuuda! - powiedział brunet, osunąwszy się na swoim fotelu. Stukot klawiatury laptopa ustał. John zerknął na wyciągniętego na swoim siedzisku, w pozycji pół leżącej, współlokatora.

- Sprawdzałeś wiadomości? Może jest coś nowego? - powiedział John.

- Nic nie ma. Sprawdzałem minutę i 12 sekund temu - odparł, zerkając na wyświetlacz komórki.

- A te maile, które przyszły dzisiaj? Kilka z nich na pewno się nadaje - rzucił w nadziei, że Holmes zainteresuję się choć trochę. Sherlock podciągnął się z pozycji zmarnowanej dętki i obrócił w stronę Johna.

- To same niewarte uwagi banały, John. Potrzebuję czegoś ambitniejszego niż uświadamiania ludzi o ich zmarnowanych związkach czy szukania zaginionych kotów. - Energicznie podniósł się z fotela i stanął obok Johna, uderzając pięścią w blat stołu. - Mój mózg dłużej nie zniesie tego zastoju.

- Na boga, Sherlock! Nasz stół nie zniesie takiego zachowania - powiedział, przesuwając kubek z herbatą dalej od pola rażenia.

- Stół?! Świetnie. Przejmujesz się starym meblem, gdy mój geniusz marnuje się w tych czterech ścianach - odparł z wyrzutem.

- Gdyby twój geniusz był mniej wybredny to nie zanudzałby się teraz na śmierć, przy okazji demolując mieszkanie - dodał John z wymownym spojrzeniem. Sherlock skrzywił się.

- Dobra, niech będzie - rzucił i szybkim ruchem przyciągnął do siebie laptop Johna.

- Tak się składa, że z niego korzystam - zasugerował, ale nie spotkał się ze zrozumieniem.

- Piszesz bloga. To może poczekać - odparł, spoglądając na ekran i klikając szybko po klawiaturze. Watson przewrócił tylko oczami.

- Nie. Nie. Trywialne. Okropnie nudne... - Komentarz do nadesłanych maili nie sugerował końca sherlockowych boleści. - To nie ma sensu - jęknął histerycznie, zerkając na Johna.

- Nie może być aż tak źle. Daj mi to - rzekł spokojnie. Sherlock ze zrezygnowaniem przysunął laptopa prawowitemu właścicielowi.
- Co my tu mamy - mruknął pod nosem Watson, klikając na pierwszego maila. - Zaginiony rodowy klejnot... Brzmi ciekawie - odparł spoglądając na Sherlocka, który przechadzał się po pokoju w tą i z powrotem. Ten prychnął w odpowiedzi, cały czas krążąc.
- Może nie ma żadnego zabójstwa, ale to nie oznacza, że będzie nudno - dodał John.

- Rodzina Milstonów wcale nie została okradziona. Ma spore kłopoty finansowe i chcąc polepszyć swoją sytuację materialną, upozorowali włamanie, aby uzyskać niemałe odszkodowanie z ubezpieczenia - wyrecytował na jednym wdechu.

- Acha. - John kliknął na następną wiadomość. - Pani Grant podejrzewa męża o zdradę i prosi o pomoc w potwierdzeniu swoich przypuszczeń - powiedział, zerkając na kroczącego przez pokój bruneta.
- Dobra, to raczej odpada - dodał, widząc ponurą minę Holmesa.
John zjechał niżej kursorem omijając sprawy zdrad i zatrzymał na przedostatnim mailu.
- Hmmm... Zabójstwo w nawiedzonym hotelu - powiedział po jego przejrzeniu. Sherlock przystanął w końcu i oparłszy się o blat stołu, przebieg wzrokiem po nadesłanym tekście.
- I co o tym sądzisz? - dodał, odwracając głowę w stronę stojącego nad nim Sherlocka.

- Nie wygląda na bardzo skomplikowaną sprawę - rzucił po namyśle.

- Nie możesz zakładać, że pójdzie tak łatwo. Zresztą nie wszystkie śledztwa muszą być na wybitnym poziomie. Przestępcy nie są tak genialni jak ty - odrzekł i dodał ciszej: - I całe szczęście.

- Niestety - burknął Holmes.

- A jeszcze do tego, to nawiedzony hotel. Duchy i te sprawy, może być interesująco. - John uśmiechnął się, ale Sherlock nie podzielał jego zapału.

- Duchy nie istnieją, John. To tylko chwyt marketingowy dla przyciągnięcia większej ilości naiwnych klientów - powiedział prostując się i wyciągając komórkę z kieszeni spodni.

- Nie możesz być pewien, że duchów nie ma. - John twardo obstawał przy swoim.

- Nie ma żadnych wiarygodnych dowodów na ich istnienie - odparł, wkręcając się coraz bardziej w rozmowę.

- Nie ma również dowodów na to, że to tylko wymysły. Jest mnóstwo relacji świadków, którzy mieli styczność ze zjawami... - zaczął Watson.

- Też coś! Ludzka wyobraźnia w sytuacjach stresowych może spowodować równie absurdalne halucynacje co pod wypływem środków psychotropowych. Nie zdziwiłbym się, gdyby spora grupa miała spotkania trzeciego stopnia po ich zażyciu. Zresztą większość z nich z pewnością chciała zobaczyć ducha, więc interpretowała wszystkie obrazy i dźwięki bardzo subiektywnie. Wiarygodność zeznań ludzi, którzy byli pod wpływem silnych emocji nie budzi mojej aprobaty.

- Ale są na świecie rzeczy, których nie można racjonalnie wyjaśnić i definitywnie wykluczyć - odrzekł John, niezrażony sceptycyzmem przyjaciela.

- Są rzeczy na które nie znaleziono jeszcze odpowiedzi, ale to nie oznacza, że nie można ich wyjaśnić. W średniowieczu bano się zaćmienia słońca, bo sądzono, że to kara boża. Kiedyś surrealistyczna była wizja przemieszczania się człowieka w powietrzu... Mnóstwo rzeczy zostało odkryte i opisane, a stare przesądy obalone. Zakładając istnienie życia po śmierci, musimy przyjąć również, że jest coś poza naszym światem. - Sherlock paplał szybko, wpadając w swój słowotok.
- Jakkolwiek to nazywają w różnych religiach, niebo, piekło. Nieistotne. - Machnął ręką. - Łączy się to ze sferą emocjonalną, a nauka i wiara nigdy nie szły ze sobą w parze.

- No dobra, uparty ośle. Ustalmy, że duchy prawdopodobnie nie istnieją, ale nie można tego w zupełności potwierdzić, z braku wiarygodnych dowodów - odezwał się John, zdając sobie sprawę, iż dalsza dyskusja nie ma sensu.
- Wracając do sprawy. Nadaje się czy nie? - spytał szybo, aby zmienić temat.

- Hotel na obrzeżach Bempton... W takim razie czeka nas mała wycieczka - odparł i wystukał coś w komórce.
- Bilety załatwione. Szykuj się John, za 20 minut musimy być na Kings Cross - dodał, odwracając się na pięcie w stronę swojej sypialni.

- Co? Jak to? Chcesz teraz jechać do Bempton? - John poderwał się z krzesła, zamykając laptopa.

- Nie ma na co czekać. Im szybciej się tam znajdziemy, tym prędzej będziemy mogli zająć się sprawą - uciął, wchodząc do sypialni.

John stał na środku salonu z lekko uniesionymi brwiami w wyrazie zdziwienia.
- Ale jest siódma wieczorem. - Stwierdzenie to odbiło się pustym echem od drzwi sypialni.
Watson wziął laptopa pod pachę i udał się do swojego pokoju. Już z góry słyszał odgłosy miotającego się energicznie współlokatora. Jakiś brzęk, sugerował utratę kolejnego elementu zastawy lub przyborów laboratoryjnych. Otworzył szafę i wyciągnął z niej średniej wielkości walizkę. Schematycznie zaczął pakować do niej najpotrzebniejsze rzeczy.

- John! Pośpiesz się! - rozległ się zniecierpliwiony głos z dołu.

- Zaraz! - odpowiedział, domykając walizkę.

Odgłos kroków na schodach sygnalizował nadejście Watsona. Sherlock wypadł z łazienki, ubrany już w płaszcz i gotowy do wyjścia.

- Rusz się, John! - rzucił, popychając go w stronę drzwi.

- Ale nie wiem czy wszystko... - Sherlock przerwał mu momentalnie, łapiąc swoją walizkę, uszykowaną przy drzwiach.

- Tak, mamy wszystko, oprócz czasu.

John złapał kurtkę i już znalazł się na schodach, popędzany przez Holmesa.
Dźwięk zamykanych z impetem drzwi od mieszkania, obudził czujność pani Hudson. Sherlock zbiegł szybko po schodach i wypadł przed budynek, w celu złapania taksówki. John znacznie wolniej zszedł na dół i natknął się na stojącą w holu panią Hudson.

- Wychodzicie gdzieś? - spytała, przyglądając się walizce Johna.

- Tak. Mamy sprawę w Bempton. Nie będzie nas dzień albo dwa - odpowiedział, uśmiechając się.

- Do Bempton? To kawał drogi. Jest już późno, nie lepiej pojechać jutro rano. - Twarz pani Hudson przybrała zatroskany wyraz.

- Tak bym wolał, ale Sherlock uparł się, że wyruszamy natychmiast - westchnął John, wychylając się przez próg, aby sprawdzić czy Holmes jeszcze tam stoi. Ten zniecierpliwiony, dudnił nerwowo palcami w obudowę komórki.

- W takim razie, dam wam coś do jedzenia na drogę. - John podziękował, zapewniając, żeby się nie fatygowała, ale ona poszła już do kuchni, obmyślając co by naszykować.

- John! Taksówka! - Sherlock nie czekając ani chwili był już w samochodzie.

- Do widzenia, pani Hudson! - powiedział Watson i szybkim krokiem podążył do pojazdu.

- Ależ John! Poczekajcie! Zrobiłam wam... - Na korytarzu już nikogo nie było. Po taksówce również nie było ani śladu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top