Kac Vegas z bandą Sherlocka -One Shot

ROZDZIAŁ DEDYKUJĘ PEWNEMU GENIUSZOWI. JESTEŚ GENIUSZEM. MAM NADZIEJE, ŻE SIĘ NIE ZAWIEDZIESZ.

-Sherlock. Dlaczego my właściwie tam idziemy?- John zapytał Sherlocka, siedzącego obok niego.

-Eksperyment- loczek wyglądał przez okno. Jego przyjaciel nie wiedział jak ma to interpretować.

-W Vegas? Czy tobie już dostatecznie odbiło?!- John podniósł głos. Byli już po kilku godzinnej podróży samolotem, wiec raczej nie było opcji powrotu. Dziwne, że Watson wcześniej nie zadał tego pytania. Był po prostu zbyt zdziwiony tą całą wycieczką.

-Nie odbiło mi. Vegas jest idealnym miejscem na mój eksperyment- powiedział jak gdyby nigdy nic. Lekarz pokręcił głową z niedowierzaniem.

-Jakby coś, to nie chciałbym obudzić się z tygrysem w pokoju- powiedział pół żartem pół serio.

-On był w łazience, Johnie Watsonie- do rozmowy wtrącił się brat jego przyjaciela.

-Mycrofta także musiałeś wziąć?- obydwaj kierują wzrok na starszego Holmesa.

-A coś nie pasuje panu, doktorze?- Mycroft popatrzył na niego z góry.

-Nie, tylko jestem nieco zdziwiony...- podrapał się po głowie.

-Może pani spróbować nas nie zabić?!- krzyknął Greg Lestarde na Panią Hudson, która prowadziła samochód.

-Jak coś to krzyknę kiedy macie wyskakiwać!- ostro skręciła, przez co wszystkich wbiła w siedzenie. John jak i Mycroft byli nieco... przerażeni.

-A właściwie dlaczego ty jedziesz z nami, Greg?- zaczął John, próbując myśleć o czymś innym, niż o możliwym wypadku.

-Sherlock zaproponował, a ja nie jestem z tych co odmawiają darmowych wakacji!- wszyscy, włącznie z panią Hudson, spojrzeli na Sherlocka. Ten zamknął się w swoim pałacu umysłu.

-A Molly i Anderson?- dziewczyna nieśmiało się uśmiechnęła, a Anderson posłał tylko lekarzowi groźne spojrzenie- Sherlock?- wyrwał mężczyznę z zamyśleń. Ten patrzył na niego, nie wiedząc o co mu chodzi- dlaczego sprowadziłeś tu nas wszystkich? Włącznie z postaciami drugo i trzecioplanowymi?

-Aby było zabawniej- uśmiechnął się pierwszy raz od wylotu z Londynu. Przyjaciel wytrzeszczył tylko oczy w niezrozumieniu, ale już nie drążył tego tematu.

Po około 2 godzinach dotarli do hotelu. Niezłego hotelu. Zaprowadzono ich do wielkiego apartamentu, który miał jeszcze 2 osobne pokoje. Jeden dla Molly i Pani Hudson, a drugi dla reszty. Po szybkim rozpakowaniu wszyscy siedzieli już w jakby salonie, głównym pomieszczeniu.

-Jestem przygotowany na to aby zapłacić za cały hotel- westchnął Myke.

-Dlaczego?- zapytał zdziwiony Greg.

-Ponieważ, przyjacielu, jak znam Sherlocka, a znam go bardzo dobrze, rozwali go w przeciągu weekendu- zaczął machać parasolką.

-A właściwie na ile tu zostajemy?- zadała pytanie Molly.

-3 dni- odpowiedział jej ostro Anderson. Sherlock kilka minut później klasnął w dłonie, zwracając na siebie uwagę.

-Wychodzimy na miasto. Johnie, zabierz proszę laptop. Użyjemy go do ważnych rzeczy- uśmiechnął się szeroko, przez co wszyscy byli przerażeni. Boże, co on wymyślił? Ale cóż, nikt nie protestował. Wszyscy wyszli za nim. Co się działo później to już w ogóle inna historia...

*

-John... John... gdzie jesteś...?- blondyn usłyszał głos przyjaciela. Jęknął i przewrócił się na plecy. Był cały poobijany i nie tylko.

-Sherlock... zabiję Cię... Tym razem na serio...- odrzekł cichym ale i wkurzonym tonem. Minęło kilka dobrych chwil, aż zmusił się do siedzenia.

Rozejrzał się po pokoju. Szyba wybita, łóżko rozwalone, na telewizorze... napis. "Miss me?" I żółta buźka.

-Sherlock... Sherlock...- wstał na nogi i zataczając się podszedł do niego. Kopnął go w żebra, aby wstał. Ten jednak zwinął się w kłębek- Holmes! Do cholery, wstawaj!- krzyknął, słysząc w głowie dzwonienie.

-Już wstaje, wstaje- powiedział, ale nie on. Watson odwrócił się. Pod ścianą właśnie próbował się podnieść Mycroft, podtrzymując się nią. Milczał kilka sekund, rozglądając się. Widać było, że jest zdziwiony i przerażony- Co tu się stało?- spojrzał na sufit. Jego oczom ukazała się jakaś Zielona substancja, która spadła na jego twarz. Gdyby nie ból głowy John zacząłby się śmiać. Ale wyręczyła go Pani Hudson

Leżała przy drzwiach łazienkowych i śmiała się z członka rządu. Mycroft przetarł sobie twarz ze zniecierpliwieniem. Nie miał pojęcia co się w ogóle stało.

-Gdzie Molly? I Anderson?- zapytała starsza Pani. John rozejrzał się. Faktycznie, nie było ich. Poszedł pospiesznym krokiem do jej pokoju. Odetchnął z ulgą, widząc leżącą na łóżku dziewczynę. Zamknął cicho drzwi,nie chcąc jej obudzić i wrócił do reszty.

-Pójdę zobaczyć jak wygląda łazienka- westchnął Myke i tak zrobił. Gdy otworzył drzwi, krzyknął i od razu je zamknął- Jakbyście nie wiedzieli gdzie jest Anderson...- zaczął.

-Nic mu nie jest?- zapytał Sherlock, wstając w końcu na równe nogi, podpierając się o Johna, przez co ten posłał mu wrogie spojrzenie. Shezza je zignorował.

-Tak jakby...- wielki brat przeczesalł włosy ręką.

-Co masz na myśli?- John się martwił.

-Pamiętacie jak mówiliśmy o tygrysie?- Blondyn przybrał przerażoną minę.

-Nie mów...

-Spokojnie nie ma z nim tygrysa- odetchnął z ulgą- jest krokodyl.

-Co...?- podbiegł do wielkiego brata. Zajrzał do środka- Kurde!- od razu się cofnął, widząc krokodyla i Andersona, który jak gdyby nigdy nic spał- ja tam nie wchodzę! Niech sobie to zwierzę zje Andersona- odszedł.

-I tak nikt go nie lubi- powiedziała Pani Hudson.

-Ejejej...- zwrócił wszystkich uwagę Mycroft.

-Nikt po niego nie pójdzie- odrzekł Sherlock.

-Nie o to chodzi- podwinął rękaw- dlaczego mam na ramieniu "Charlotte"?!- faktycznie. Na jego ramieniu był tatuaż z napisem "Charlotte".- O Boże... co tu się wczoraj działo?- Zapytał już przerażony.

-Ej. Ci... Słyszycie?- zmienił temat Sherlock. Wszyscy automatycznie zamilkli.

-Dziecko?- zdziwił się John i poszedł w kierunku hałasu, do szafy. Otworzył ją, a tam Leżało w wózku na prawdę dziecko! John wziął je na ręce.

-Rose? Nawet ja nie wiem jak ona się tu znalazła...- rzekł loczek, patrząc na małego człowieka.

-To nie jest Rose. Nie mam pojęcia kogo to dziecko- John nie był zachwycony.

-Wiec co zrobimy?

-Zaczekamy na jego rodzica- powiedział.

-Ej, czy ktoś nie zauważył ze kogoś tu brakuje?- wtrącił się Mycroft.

-Molly śpi... Anderson u krokodyla i niech tam zostanie...- odpowiedziała starsza pani- na moją piękną furę! Gregory!- wszyscy popatrzeli po sobie.

-Gavin zniknął- stwierdził fakt młodszy Holmes.

-On nie ma na imię Gavin...- westchnął John, trzymając dziecko wciąż na rękach.

-Gucio?

-Nie, ech, nie ważne. Skupmy się w ogóle gdzie on je...- nie dokończył, bo usłyszeli jakiś dzwonek. Zaczął się powtarzać. Powiadomienia.

Pani Hudson podeszła do łóżka i spod niego wyjęła laptop Watsona. Wszyscy Podeszli do kobiety. Na blogu Johna było zarówno mnóstwo wpisów jak i komentarzy. Zobaczyli najstarszy wpis z ostatniego dnia.

"Zaczynamy zabawę! Kto z fangirls chce dołączyć?! ;)"
JW

-Są jakieś zdjęcia?- zapytał Mycroft, a reszta pokręciła głową.

-Musimy znaleźć Grega. Bóg jeden wie, gdzie on jest...- John podrapał się po karku.

-Przyjacielu, Bóg...- Sherlock zamilkł, gdy dostał kopniaka w łydkę.- Au!- zmarszczył brwi.

-To nie jest na to pora- skarcił go lekarz. Dał dziecko Pani Hudson- Musimy znaleźć Lestrada. Ktoś coś pamięta z wczoraj?- każdy pokręcił głową- obawiam się, że... Moriarty tu był.

-Dlaczego masz takie...- pokazał mu telewizor z napisem- Cóż... obawy jak najbardziej prawdopodobne.

-Może to jego sprawka?- zapytał gość z rządu.

-Mówiąc szczerze, nie mam pojęcia...- westchnął loczek. Doktor przejął laptop i zaczął sprawdzać ostatnie posty.

-Może dzięki tym wpisom się czegoś dowiemy- mruknął pod nosem i zaczął je czytać.

"Sherlock gdy był mały obrzygał się, a potem zjadł to! Stwierdził że to oszczędzanie jedzenia! Teraz tez to zrobił #mojbratjestidiotą"
Misiek

Wszyscy spojrzeli na niego.

-No co? Nie wiedziałem co robię! Sherlock zresztą też!- Zaśmiał się szczerze, a jego brat wywrócił oczami.

-Post został napisany w jakimś zaułku. Może Greg tam leży?- zapytał z nadzieją John.

-Trzeba się przekonać- loczek wstał, a Mycroft i John razem z nim.

-Powinna pani tutaj zostać, pani Hudson - Mycroft spojrzał na kobietę.

-O nie! Nie zostawcie mnie tut...- drzwi się otworzyły od jednego z pokoju.

-Co tu się dzieje?- zapytała Molly, wchodząc do środka.

-Molly! Zostań proszę tutaj z dzieckiem i nie wchodź do łazienki. Idziemy szukać Gucia.- Uśmiechnął się Sherlock.

-Co? Jakiego Gucia?- Pani Hudson dała dziecko Molly- to Rose?- zapytała uśmiechając się do niego.

-Nie. Nie mamy pojęcia czyje jest...- odrzekł z prawdą John, idąc z przyjacielem i jego bratem do wyjścia.

-Spokojnie, skarbie. Wszystko ci później wyjaśnię...- usłyszeli jeszcze głos Hudson i wyszli.

Złapali pierwsza taksówkę i podali kierowcy adres. John przeglądał inne wpisy.

"Ale mnie wkurza już szpital... cały czas tylko "jestem chory/chora" "proszę zrobić coś z tym doktorze!" Już rzygam tym... co ja Bóg jestem, że mam ratować ludzi?!"
JW

John spojrzał na to przerażony. Jeśli ktoś ze szpitala to przeczyta, to go wywalą...

"Witaj skarbie...! Co u ciebie? Mam nadzieje, że nie jest ci zimno! Jak wrócę, dam Ci do towarzystwa jakieś kciuki albo co lub kto się nawinie. Tęsknię, moja głowo w lodówce!"
SH

Doktor zaczął się śmiać i przeczytał to na głos.

-Nie wiedziałem bracie, że jesteś taki troskliwy!- Odrzekł Mycroft. Młodszy Holmes burknął coś pod nosem. Minęła chwila, aż wyszli. Watson zapłacił taksówkarzowi. Ruszyli w stronę tego zaułku. Szli w milczeniu. Jedyny odgłos jaki było słychać, to stukająca parasolka Myka.

Sherlock nie wytrzymał i zabrał mu ją, po czym ją złamał i wrzucił do najbliższego kontenera na śmieci.

-Sherlock!- krzyknął jednocześnie John i Mycroft. Zignorował ich i ruszył przed siebie.

-Jest rozdrażniony...- blondyn bronił swojego przyjaciela.

-Później się z nim z tym rozprawie- powiedział ostro i ruszył za nim. Towarzysz pokręcił głową z niedowieżeniem i podążył za nimi.

-Co do...- nie dokończył John, bo mu przerwano.

-Nie ładnie się tak wyrażać, John- boy- powiedział Jim, leżąc roztargany pod murem. Sherlock podał mu rękę, a ten ją przyjął i wstał. Otrzepał się.

-Co ty tu robisz?- Zapytał oskarżycielsko John.

-To długa historia...- zaśpiewał wesoło.

-Obgadamy to później- Mycroft zabrał laptop i sprawdził kolejne posty- Skoro nie ma tu Grega, to gdzie on jest?

"Nasz kochany Shezza... pewnego dnia ukradł szminkę naszej matce i się nią pomalował twierdząc, że to eksperyment mający na celu sprawdzić jak bardzo może się wcielić w płeć przeciwną. Może Johnlock to prawda? O.o"
MH

Gdy Jim na to spojrzał szczerze się zaśmiał.

-Nie sądziłem, Sherly, że...

-Nic nie mów.- odrzekł ostro Sherlock- gdzie został wysłany?

-W jakimś fastfoodzie- powiedziała Pani Hudson, która dotychczas milczała- jedziemy tam!- wykrzyknęła i ruszyła szybkim krokiem w drogę powrotną.

-Niezły ma napęd ta starsza pani!- zaśmiał się Moriarty. Reszta nadążyła za nią. Jadąc na miejsce tym razem Moriarty przeglądał posty.

"Paczajcie jaka Rose jest uloczaaaa... tak się ciesze, ze ja zrobiłem! Gdy ją robiłem także się cieszyłem!"
JW

-Johnny... no nie wiedziałem, że tak lubisz się tym chwalić!- zachichotał Jim.

-Ani słowa. Powiedz lepiej co ty tu robisz- warknął.

-Zobaczyłem wasze ciekawe posty i stwierdziłem, że zabawa nie może mnie ominąć!- zagwizdał.

-Pamiętasz chociaż coś z tego?- Zapytał Mycroft.

-Nie- pokręcił głową- nic a nic! Ale to znaczy, że Zabawa była przednia!- wszyscy oprócz niego westchnęli.

Jechali jeszcze kilka minut, gdy w końcu dotarli. Ich oczom ukazała się jakaś zabita dechami knajpka. Weszli do środka. Znaczy pisząc weszli do środka, mam na myśli, że John wyważył drzwi.

-Stójcie- do ich uszu dobiegł jakiś głos- John?- Mary podbiegła do męża i go uścisnęła- co ty tu robisz?!

-Mógłbym zapytać cie o to samo. Z kim zostawiłaś Rose?- John był nieźle zaskoczony.

-Z rodzicami Sherlocka. Ucieszyli się, ale nie ważne...- usłyszeli huk.

-Stać!- Znowu ktoś krzyczy- jeśli chcecie jeszcze pożyć, nie ruszajcie się!- z ukrycia wychodzą jacyś mężczyźni. Celują do nich z broni- gdzie jest Puszek?!

-Jaki puszek?! Mary, co ty tu znowu robiłaś?!- Watson uniósł ręce do góry.

-Chciałam im wytłumaczyć sytuacje...- szepnęła.

-Gdzie Puszek?!- krzyknął jeden z facetów, przykładając lufę do głowy Mycrofta.

-Jaki Puszek? Nic nie wiemy!- Zaczął się bronić.

-Puszek to krokodyl...- wytłumaczyła Mary.

-Oo... w hotelu. Możecie go sobie zabrać ale nic innego nie ruszajcie- Sherlock podał im klucze. Wszyscy patrzeli na niego jak na wariata, ale nic nie powiedzieli.

-Kim jesteście?- wtrącił się ponownie starszy Holmes.

-To... moja rodzina. Moja mafia!- rozpłakała się starsza kobieta. Nikt nie wiedział co na to powiedzieć.

-Pani Hudson?- Zapytał jeden z gości, a ona pokiwała głową- Pani Hudson! Wygląda pani wspaniale!- Wszyscy inni zaczęli przytulać kobietę. Prawili jej mile słowa i pytali co u niej.

-Nie mamy całego tygodnia- wywrócił oczami Jim.

-Tak, tak. Chłopcy... wiecie może gdzie jest Greg Lestrade? Taki mężczyzna- zabrała laptop i pokazała im jego zdjęcie. Zaprzeczyli, jednak jeden wykrzyknął:

-Ja wiem! Jest pod tym adresem!- zapisał coś na kawałku serwetki, która była pod ręką i podał kobiecie.

-Jeju, dziękuję chłopcy, ale musimy już iść! Tęsknię!- Uśmiechnęła się szeroko kobieta i została pociągnięta przez Mary do wyjścia.

-My także!- potwierdzili.

Mary odebrała laptop. Znalazła kolejny post.

"Siemaaaa! Fanklub przejmuje blog!"
A

Wywróciła oczami, czytając kolejne wpisy.

"Eloo! Zgadnijcie kto jest na imprezie z Holmesami! Idioci, gnijcie u siebie!"
A

"Mafia jakaś właśnie dołączyła! Zazdrośćcie frajerzy!"
A

"Jaki zajefajny krokodyl! Ciekawe co będzie gdy zamknę go w kiblu!"
A

-Nie rozumiem...- Mary zmarszczyła brwi, ale już o nic nie pytała. Może później się dowie czegoś o Puszku w kiblu.

Z racji iż podany adres nie był daleko, udali się tam na piechotę. Mary, John, Sherlock, Mycroft, Jim, Pani Hudson szli obok siebie.

-Eeeeeeee...- John nie wiedział co powiedzieć, gdy stanęli przed klubem. Weszli do środka i cześć z nich od razu tego pożałowała. Oczywiście tylko część, bo na pewno nie Jim i Pani Hudson, która się ucieszyła.

-Striptiz? No, no, no...- zacmokał Moriarty, rozglądając się w około.

-Tańczyłam tutaj! Jeju, jak mi brakuje tamtych czasów...- ucieszyła się starsza pani.

-Mary, zostań z nią tu proszę, bo zaraz będzie chciała do nich powrócić- powiedział John. Mary się zgodziła i została przy wyjściu, gdy Jim, Shelrock, Mycroft i John poszli szukać Lestrada. Nie zajęło to dużo czasu, gdy Zobaczyli mężczyznę siedzącego i rozmawiającego z jakąś ubrana kobieta. Podeszli do niego. Mycroft złapał go za rękaw i odciągnął.

-Ej! Już prawie miałem jej numer!- Krzyknął poruszony.

-Co ty tu robisz?!- Zdziwił się John.

-Obudziłem się tutaj- wzruszył ramionami- o, część żono Johna- uśmiechnął się. Kobieta mu zawtórowała i wszyscy razem udali się do najbliższego metra.

Pół godziny później byli w hotelu. Anderson leżał związany pod ścianą, a krokodyla już nie było. Zabrali go. W sumie szkoda, że nie zdążył go zjeść, ale trudno. Molly rozmawiała z jakąś kobietą, która trzymała tamto dziecko na rękach.

-Mykuś!- uśmiechnęła się. Podeszła do niego i pocałowała go mocno w usta. Był zaskoczony, a Sherlock myślał... w sumie wtedy przestał. Nie miał pojęcia co ma o tym myśleć. Zresztą nie tylko on.

-Eeeeeeee... czy my się znamy?- zapytał starszy Holmes bardzo... i to bardzo zaskoczony.

-Nie żartuj! Charlotte!- zaśmiała się, głaszcząc dziecko po głowie.

-Charlotte?!- spojrzał na tatuaż- przepraszam. Na prawdę przepraszam, ale zaszła straszliwa pomyłka! Ja nie...- dziewczyna patrzyła na niego, kiwając głową.

-Rozumiem, pierwszy raz się spotkaliśmy, a ty zrobiłeś sobie tatuaż z moim imieniem i chciałeś mi się oświadczyć. Widać, że byłeś lekko... na haju- zaśmiała się- ale zabranie mi dziecka, twierdząc że jest twoje to lekka przesada- uśmiechnęła się.

-Bardzo mi przykro. Nie wiem co się stało...- Był bardzo zawstydzony i czerwony.

-Dobrze, dobrze- pocałowała go w policzek i ruszyła do wyjścia.- Jakbyś chciał to powtórzyć to mój numer masz w gaciach!- krzyknęła i szybko wyszła. Chwilę panowała cisza, aż wszyscy się zaśmiali. Oprócz rzecz jasna Mycrofta.

-No, no, gratuluję! Nie sądziłem, że kiedyś uda ci się poderwać jakakolwiek kobietę! Czy nawet faceta!- Moriarty poklepał go po plecach.

-Ja również!- Zaśmiał się Greg. Anderson coś tam krzyczał, ale nikt go nie słuchał.

-Chyba powinniśmy wracać- zaproponowała Mary.

-To prawda. Ale... jeszcze musimy coś napisać- John złapał za laptop i każdy coś wpisał.

"Zostawili mnie z obcym dzieckiem! I Andersonem i krokodylem w łazience obok! Było fajnie."
Molly

"Jak ja Tęskniłam za tym miejscem! Pozdrawiam was moi chłopacy z mafii! Za tydzień się widzimy?"
P.H.

"Mycroft znalazł sobie kobietę....!!!!! Możemy tylko się za nią modlić. W imię rozumu, inteligencji i braku małego Mycrofta!"
SH

"Mój brat nie jest śmieszny. Za ty był, kiedy wywalił się w wieku 7 lat na prostej drodze, lądując w odchodach. #zemstazaparasolkę"
MH

"Wsgisqguqshqsnqshiqxbiqxnkxjlxojnjxankmaxm"
A

"Hej, Noelle, jeśli to czytasz to ja jestem tym facetem z klubu. Odezwij się :*"
GL

"Będziemy tęsknić Las Vegas. A ty za nami...?"
JM

"Szkoda, że Anderson nie został zeżarty. Może następnym razem się uda!"
MW

"Ten eksperyment udowodnił nam wiele. Np. To, że Anderson jest chyba nieśmiertelny, a Mycroft naćpany, ale jednak, umie poderwać! Lol."
JW

-Sherlocku, właściwie co nam dałeś?- zapytał przyjaciel loczka.

-Szczerze?- wszyscy pokiwali głową- nic. Zrobiliście to wszystko na trzeźwo. Jedynie usunąłem wam te wspomnienia!- uśmiechnął się szeroko i wyszedł.

***
Hejjjjjj!!!!
Jeszcze raz dziękuję pewnemu geniuszowi za pomysł i trochę pomocy w pisaniu tego ^.^
Osobiście mam beke, ale nie wiem jak Wy XD
Napiszcie w komach czy się podobało i do usłyszenia! :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top