Rysa na szkle
John odwrócił się, ale po Julie nie było śladu. Będąc jeszcze w lekkim szoku, ponownie spojrzał na Holmesa, który wydawał się z każdą kolejną sekundą ciszy coraz bledszy.
– Mogłeś mnie ostrzec. Zapytać – westchnął głośno, przejeżdżając ręką po włosach. – Nie byłem gotowy. Nie możesz... Jezu – jęknął i wziął duży wdech, żeby opanować szalejące tętno.
– John – zaczął niepewnie detektyw, ale Watson uciął wypowiedź podniesieniem ręki.
– Nic nie mów – rzucił, między głębokimi oddechami. Zakręcił się na pięcie i ruszył w stronę wejścia na salę. Holmes zastygł w bezruchu, a walące w piersi serce ścisnął skurcz, gdy blondyn odwrócił się w kierunku sali. „Wszystko zepsułem" – przemknęło mu w myślach, kiedy patrzył jak postać przyjaciela oddala się. Zrobiło mu się słabo. „Czy tak właśnie czuje się człowiek z zawałem? – pomyślał, kiedy poczuł ból w klatce piersiowej, a obraz blondyna rozmył się niespodziewanie, zastąpiony białymi plamami. Oparł się o szatniową ladę, starając się wyrównać oddech.
– Wszystko w porządku, proszę pana? – zapytał z zaniepokojeniem szatniarz.
– Tak – wydusił po chwili, próbując wyprostować się znad lady.
***
Watson szybkim krokiem przemaszerował przez połowę sali, aż dotarł do brunetki, wciąż próbującej zetrzeć pozostałości szampana z sukienki.
– Nie wiem co mu powiedziałaś, ale nie waż się więcej go obrażać – warknął. Zdziwiona Julie zesztywniała pod wpływem lodowatego spojrzenia. – Widziałaś, więc mam nadzieję, że to wreszcie da ci do myślenia i dasz sobie spokój. Nie wrócę do ciebie. Zrozumiałaś? – dodał stanowczym tonem.
– O czym ty mówisz? – wykrztusiła zszokowanym głosem.
– Och, daruj sobie. Przecież wszystko widziałaś – odrzekł coraz bardziej zirytowany.
– Co niby widziałam? – zapytała, odsuwając się od niego.
– No jak my... – John przerwał zdanie w połowie, kiedy w głowie zaświtała mu nagle dość absurdalna myśl. „Nieee... to niemożliwe" – pomyślał. „Kiedy wszystkie inne ewentualności zawodzą, cokolwiek pozostaje, nieważne jak nieprawdopodobne, musi być prawdziwe." – przypomniał sobie słowa Sherlocka.
Julie wpatrywała się w Watsona z lekkim przerażeniem.
– John? – odezwała się cicho, bojąc się tym razem wypowiedzieć na głos swoich myśli, które oscylowały wokół złego wpływu Holmesa na stan emocjonalny i psychikę Watsona.
Doktor bez słowa skierował się z powrotem do wyjścia. Gdy dotarł do szatni, zorientował się że Holmesa już tam nie było.
***
Taksówka podjechała pod kamienicę przy Baker Street. Holmes wysiadł z auta i wyciągnął z kieszeni klucze. Ręce drżały mu, przez co dopiero za drugim razem trafił w zamek. Pośpiesznie pokonał schody i wpadł do salonu. Zdjął płaszcz, który rzucił na kanapę. Cholerny „transport" nadal odmawiał posłuszeństwa. „Po co mi to było? Miłość jest jak piach w instrumencie. Zaburza pracę organizmu. Niszczy logikę."
Rozpiął marynarkę, czując że robi mu się duszno. Wszedł do łazienki i stanął przy umywalce. Letnia woda szumiała cicho, kiedy mył ręce. Przejechał wilgotną dłonią po włosach, burząc misternie ułożoną fryzurę.
„Nie mogę stracić Johna" – pomyślał, spoglądając na swoje odbicie. Z dostojnego wyglądu nie pozostało za wiele. Roztrzepana czupryna, żałosne spojrzenie i rozpięta do połowy koszula, nadawały mu dramatycznego wyrazu. „Muszę to naprawić."
***
Watson siedział w taksówce, pisząc smsa do detektywa.
'Jesteś w domu?'
Z niecierpliwością wpatrywał się w ekran, czekając na odpowiedź, która nadeszła stanowczo za późno jak na standardy Sherlocka.
'Tak. SH'
'To dobrze. Jadę. Będę za jakieś 10 minut.' – Odpisał, odetchnąwszy na wieść, że Holmes nie postanowił wybyć gdzieś w bliżej nieokreślone miejsce.
Schował telefon do kieszeni i pogrążył się w rozmyślaniach.
„Sherlock mnie pocałował." – Odetchnął głęboko, wciąż nie mogą w to uwierzyć. „Pytanie tylko dlaczego? Czy dla uwiarygodnienia udawanego związku? Twierdzi, że Julie wszystko widziała. Ona za to wyglądała, jakby nie miała pojęcia o co mi chodzi. Czyżby mnie okłamał? A może to Julie kłamie? Ale po co?"
– Boże, czy to zawsze musi być takie skomplikowane? – jęknął pod nosem. „Co mam zrobić?"
Oparł się ze zmęczeniem o zagłówek, próbując wymyślić plan działania.
***
John wchodził po schodach, kiedy do jego uszu dopłynęła melancholijna melodia, będąca wytworem zręcznych rąk współlokatora. Otworzył drzwi i wkroczył do pogrążonego w półmroku salonu. Uliczne światła tańczyły po pomieszczeniu, wpadając przez niezasłonięte okna. Holmes stał przy jednym z nich, pogrążony w tworzeniu kolejnych taktów utworu. Watson w milczeniu zdjął kurtkę i usiadł w swoim fotelu. Po krótkiej chwili muzyka ucichła, a pomieszczenie wypełniła elektryzująca cisza, przerywana jedynie tłumionymi odgłosami ulicy. Detektyw odłożył powoli skrzypce na stół i odwrócił się do doktora. Wpatrywali się w siebie przez moment, aż w końcu Holmes się odezwał:
– Nie musisz dłużej martwić się Julie.
Watson uniósł brwi zaskoczony stwierdzeniem przyjaciela.
– Od przyszłego tygodnia przenoszą ją do innego szpitala, w innym mieście. Zdaje się, że do Manchesteru – dodał, siadając w swoim fotelu.
– Jak to? – zapytał zdziwiony.
– Rozmawiałem z Mycroftem. Wszystkim się zajmie – wyjaśnił, poprawiając podwinięte mankiety koszuli.
– Czekaj. Poprosiłeś Mycrofta o pomoc?
– Nie poprosiłem, tylko poleciłem mu rozwiązanie tego problemu.
– A on tak bezinteresownie się zgodził? – Posłał brunetowi spojrzenie w stylu: Nie ma mowy, że wciśniesz mi ten kit.
– Powiedzmy, że będziemy musieli poświęcić chwilę na sprawę rozwiązłego ministra, w celu – jak to się wyraził Mycroft – zapobieżenia skandalowi na skalę międzynarodową.
Watson uśmiechnął się półgębkiem na widok zdegustowanej miny przyjaciela. Po czym w głowie zaświtała mu pewna myśl.
– Czyli chcesz mi powiedzieć, że już dawno mogłeś pozbyć się Julie i wcale nie musieliśmy odgrywać tej całej szopki?
Holmes wyprostował się sztywno w fotelu, na moment uciekając wzrokiem w kierunku kominka.
– Włączenie w to Mycrofta było ostatecznością.
– A co niby skłoniło cię do tak drastycznego kroku? – zapytał, przymrużając wymownie oczy.
Detektyw spojrzał na niego poważnym wzrokiem.
– Julie jest zbyt uparta i głupia, żeby uwierzyć w udawany związek. Nawet pocałunek nie zdołał jej przekonać, a dalsze czynności w tym kierunku, jak sam stwierdziłeś, są nieakceptowalne. Co do dzisiejszego incydentu, John, postąpiłem pochopnie i nie powinienem zachować się w ten sposób. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
Blondyn nie wiedział co powiedzieć, w ciszy patrząc na przyjaciela.
– Nie – wykrztusił w końcu. – Oczywiście, że nie.
– W takim razie, kończymy z udawaniem pary, tak? – zapytał brunet. Jego intensywne spojrzenie skupione na twarzy współlokatora, zdawało się pozbawione emocji.
– Ummm, tak. Skoro problem jest rozwiązany – odparł Watson, przyglądając się towarzyszowi. Niewzruszone oblicze detektywa, nie ułatwiało odgadnięcia jego myśli.
„Dobra. Koniec udawania. Zostawiamy ten temat" – stwierdził doktor, w duchu obawiając się poruszyć kwestii niejasności i wątpliwości, jakie ogarnęły go po pocałunku przyjaciela.
~~~~~~~
Jestem okrutna, wiem... ale nie mogło być zbyt pięknie, bo byłoby nudno, prawda? ;)
(Nie ma to jak pomylić ff i opublikować rozdział nie do tego co trzeba. ^^" Ech, chyba czas pójść spać. xD)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top