Przyjęcie cz. 2

John ochlapał twarz, po czym zakręcił zimną wodę, lecącą małym strumieniem do kwadratowej umywalki. Julie nie ułatwiała sytuacji. Wiedział, że robi to z pełną premedytacją.

Popatrzył na swoje odbicie w wielkim lustrze, zajmującym połowę ściany.

„Dobra – westchnął w myślach. – Mleko się rozlało. Jeśli chcę się jej pozbyć, to muszę się postarać... Tylko co niby mam zrobić?" – Zrezygnowane spojrzenie mówiło wszystko. John był między młotem a kowadłem.

***

Wyszedł z łazienki, próbując ułożyć w głowie chociaż zalążek planu. W tym zamyśleniu nie zauważył korpulentnego mężczyzny w starszym wieku, z siwą, elegancko przystrzyżoną brodą, przez co wpadł na niego.

– O przepraszam, pana – spojrzał na twarz mężczyzny. – Ordynatora – dodał, zorientowawszy się z kim ma do czynienia.

– Nic się nie stało, doktorze Watson – odparł spokojnym tonem profesor, przyglądając się blondynowi.

– Pan mnie kojarzy? – zapytał ze zdziwieniem.

– Oczywiście, przecież czytam gazety – odpowiedział, uśmiechając się lekko.

– No tak.

– Zdaje się, że chciał pan porozmawiać ze mną o pracy na chirurgii, tak?

– Skąd pan wie? – Zmarszczył brwi, próbując przeanalizować możliwe opcje. „Oby nie od Julie" – jęknął w myślach.

– Pan Holmes mi powiedział.

– Sherlock?

– Porozmawialiśmy sobie chwilkę. Muszę przyznać, że pan Holmes bardzo skrupulatnie przedstawił mi pana kandydaturę.

– Och. – John nie za bardzo wiedział co ma odpowiedzieć. – Mam nadzieję, że w pozytywnym świetle – zaśmiał się, starając się ukryć zdenerwowanie w głosie.

– Zdecydowanie w pozytywnym. – Popatrzył z poważnym wyrazem twarzy na rozmówcę i zmarszczył lekko gęste brwi. – Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale gratuluję, doktorze Watson. Ma pan wielkie szczęście, że dzieli pan życie z takim człowiekiem.

– Dziękuję – wydukał zaskoczony. – Tak, ma pan rację. Jestem szczęściarzem – dodał z niepewnym uśmiechem.

– Co do pracy, proszę wpaść do mnie w tygodniu. Ustalimy szczegóły – oznajmił.

– Oczywiście, dziękuję – powiedział, próbując otrząsnąć się z szoku. Profesor skinął na do widzenia i oddalił się w stronę sali. Watson za to stał w miejscu, przetwarzając ostatnie kilka minut.

„Co tu się przed chwilą wydarzyło, do cholery?!"

– John, tutaj jesteś. – Miły uśmiech Katy zmienił się w zaniepokojony grymas. – Stało się coś? – zapytała, widząc że Watson spogląda na nią nieobecnym wzrokiem.

– Co? – przełknął ślinę, spoglądając jej w końcu w oczy. – A niee, wszystko w porządku – odchrząknął.

– Napijemy się czegoś? – spytała z zachęcającym uśmiechem.

– Jasne – odrzekł i skierowali się do baru.

Po dwóch szkockich, John rozluźnił się nieco. Towarzystwo Katy było bardzo przyjemne i przez moment zapomniał o całej tej farsie jaką mieli odegrać z Holmesem.

„Właśnie, gdzie jest Sherlock?" – przeszło mu przez myśl, gdy odstawił pustą szklankę na blat baru.

Rozejrzał się wkoło, ale nie dostrzegł detektywa. Wyciągnął, więc komórkę i napisał smsa.

'Gdzie jesteś?'

Odpowiedź przyszła niemal od razu.

'Trzeci balkon od lewej. SH'

Watson przeprosił Katy i udał się na poszukiwania przyjaciela. Kiedy dotarł do wejścia na wyznaczony balkon, odsunął zaciągnięte złote kotary i wyszedł na zewnątrz. Od razu poczuł na skórze chłodne, wieczorne powietrze, które sprawiło, że przeszedł po nim dreszcz. Jego współlokator stał oparty o barierkę i spoglądał na błyszczące światła miasta i majaczące między ciemnymi chmurami gwiazdy.

– Jezu, chcesz się przeziębić? – To było pierwsze zdanie jakie rzucił do detektywa, gdy stanął obok niego. Po czym przybliżył się do bruneta i pociągnął nosem. – Paliłeś?

Holmes zwrócił głowę w jego stronę. Znajdowali się bardzo blisko siebie, na tyle żeby Watson mógł dostrzec w półmroku minimalne drgniecie kącika ust detektywa.

– Każdy ma swój sposób na stres – mruknął, odwracając wzrok na rozciągający się przed nimi miejski krajobraz. Watson westchnął ze zrezygnowaniem.

– Ty też się stresujesz? – zapytał, opierając się o kamienną balustradę.

– Stres to normalna reakcja organizmu na czynniki zewnętrzne. Umiarkowany stres pomaga w radzeniu sobie z adaptacją do warunków, przez co umożliwia rozwój psychiczny – odpowiedział, jakby cytował encyklopedię, po czym zerknął na Johna. – Tak – dodał cicho. Watson ledwo usłyszał jego odpowiedź, przez szumiący wiatr, który zdawał się wzmagać, wywołując kolejne dreszcze na skórze doktora.

– Coś ty powiedziałeś Hinztowi? – Zmienił temat, wpatrując się pytającym wzrokiem w przyjaciela.

– Prawdę, w większości – odparł spokojnie brunet, zapatrzony w migające światła na szczycie wieżowca, stojącego w oddali.

John zmarszczył brwi. „Prawdę?" – zapytał sam siebie w myślach, przybierając skupiony wyraz twarzy.

– Czyli co?

Z wyczekiwaniem, nie spuszczał oczu z detektywa.

– Powiedziałem mu, że jesteś świetnym specjalistą i byłby durniem, gdyby cię nie zatrudnił.

Watson posłał mu spojrzenie oznaczające niewypowiedziane "czyżby?", ale widząc, że nie wyciągnie od przyjaciela nic więcej, stwierdził, iż nie będzie drążył tematu.

– W każdym razie zadziałało.

– To dobrze.

–Dziękuję. Jesteś geniuszem – odparł w końcu. Brunet uśmiechnął się niepostrzeżenie.

– Nie ma sprawy.

Wiatr stawał się coraz silniejszy. John wzdrygnął się, kiedy kolejny lodowaty podmuch owiał mu twarz.

– Chodźmy do środka, bo czuję, że zaraz odmrożę sobie tyłek – rzucił, uśmiechając się półgębkiem. Holmes spojrzał na niego, mrużąc oczy.

– To by była niepowetowana strata – mruknął z małym uśmieszkiem, wprawiając tym samym Watsona w rozbawienie. Doktor wkroczył do pomieszczenia, uśmiechając się jeszcze wesoło po stwierdzeniu detektywa.

***

Dalsza część przyjęcia zdawała się mijać w mniej napiętej atmosferze i nawet umizgi Julie nie stanowiły już tak dużego problemu. John starł się po prostu ignorować ją albo zdawkowo odpowiadać jej w razie konieczności. Dobry humor doktora udzielił się też Holmesowi. Jak zaobserwował John, detektyw uśmiechnął się osiem razy, a były to uśmiechy z kolekcji tych niewymuszonych i szczerych, które pojawiały się sporadycznie w sytuacjach życia codziennego.

Julie jednak nie ustępowała.

– Zatańczymy, John? – zapytała, spoglądając na niego zalotnie spod długich rzęs.

– Nieee, to nie jest dobry pomysł.

– Och, daj spokój, Johnny – jęknęła i złapała go za rękę, żeby podnieść z krzesła.

– Nie umiem tańczyć, Julie. Jeśli chcesz mieć całe palce stóp, radzę ci znaleźć innego partnera do tańca – dodał, opierając się świdrującemu spojrzeniu Julie i jej uściskowi na ramieniu.

– Też coś – fuknęła.

– Zgadzam się z nią, John – odezwał się niespodziewanie detektyw. John rzucił mu pytające spojrzenie, z miną w stylu: "Żartujesz sobie? Mam z nią zatańczyć?".

Holmes, jakby w odpowiedzi na jego nieme pytanie, podniósł się od stołu.

– Każdy potrafi tańczyć, lepiej lub gorzej, ale to kwestia zapamiętania kilku podstawowych kroków.

– Uwierz mi, ja jestem wyjątkiem od reguły – westchnął John, odwracając się do niego.

– Widocznie miałeś nieodpowiednich partnerów, którzy nie potrafili cię dobrze poprowadzić. – Po tych słowach Holmes wyciągnął rękę do Watsona i z małym uśmiechem zapytał: – Zechciałbyś ze mną zatańczyć?

Watson uniósł w chwilowym szoku brwi i wpatrując się wielkimi oczami w bruneta, otworzył usta, ale przez dobre parę sekund żaden dźwięk się z nich nie wydobył.

Czuł na sobie intensywne spojrzenie Julie, wyczekujące Katy, ale najgorsze, a może raczej najbardziej paraliżujące były szaro-niebieskie oczy Holmesa, który z malującym się na twarzy spokojem, czekał z wyciągniętą ręką na jego reakcję.

– Ja nie jestem... – urwał, wpatrując się w magnetyczne spojrzenie przyjaciela. Spojrzenie, w którym zdawało mu się, że dostrzegł cień niepewności. Ręka Holmesa drgnęła minimalnie, jakby chciał ją opuścić, ale zamiast tego nachylił się w jego stronę, i gdy dzieliło ich zaledwie parę centymetrów, wyszeptał:

– Jacky skiśnie z zazdrości.

John z początku miał wrażenie, że zaraz zabraknie mu powietrza, gdy twarz współlokatora znalazła się tuż tuż, ale po słowach Holmesa, nerwy puściły i wybuchł głośnym śmiechem. Detektyw wyprostował się i zwrócił dłoń w stronę doktora. Rzut oka w stronę wyczekujących w napięciu dziewczyn i decyzja została podjęta. Watson chwycił dłoń przyjaciela i dał się poprowadzić na parkiet.

Kilka innych par bujało się w takt kończącej się właśnie piosenki.

– Teraz na pewno będą gadać – zaśmiał się nerwowo blondyn, gdy stanęli obok tańczących ludzi, rzucających im ukradkowe spojrzenia.

– I tak już gadają – odpowiedział Sherlock, kładąc jedną rękę na plecach doktora, gdzieś na wysokości zakończenia żeber. W drugiej wciąż trzymał dłoń Johna. Poprawił uchwyt i przysunął się do Watsona, który wziął głębszy wdech, zerkając w bok na obserwujących ich gości. Orkiestra zaczęła grać kolejny utwór, tym razem wolniejszy od poprzedniego.

„Idealny" – zaśmiał się w myślach blondyn.

– Daj się poprowadzić, John – wyszeptał detektyw, biorąc prawą rękę Watsona i kierując ją na swoją łopatkę. – Poczuj muzykę – dodał, na powrót kładąc dłoń na plecach przyjaciela. Czuł pod palcami jego napięte mięśnie.

Krok w przód. Krok w bok. Krok w tył.

Watson zawiesił wzrok na błyszczących radośnie oczach Holmesa.

– Widzisz, John. Mówiłem, że potrafisz tańczyć – odezwał się po chwili. Doktor nawet nie zauważył, kiedy przemieścili się w takt muzyki z początku sali, bardziej na środek parkietu.

Rzeczywiście, tańczył i nawet nie podeptał przy tym drogich butów współlokatora, który uśmiechnął się do niego, widząc zdziwienie malujące się w niebieskich tęczówkach. Bardzo szybko jednak ustąpiło ono miejsca zadowoleniu z postępów w szybkim kursie tańca, i Watson odpowiedział mu wesołym uśmiechem. Kolejne wersy piosenki wybrzmiewały po sali, a oni wpatrzeni sobie w oczy, poruszali się płynnie do rytmu. Watson jak zahipnotyzowany spojrzeniem bruneta, nie potrafił oderwać wzroku od oblicza detektywa, który również skupił wzrok na jego niebieskich tęczówkach i rozszerzonych źrenicach.

Długie palce detektywa przesunęły się po materiale johnowej marynarki, wywołując przyjemne ciepło, odrobinę bliżej kręgosłupa. Nagle w pomieszczeniu zrobiło się znacznie cieplej, a przynajmniej tak wydawało się Johnowi. Zacisnął palce na barku bruneta. Wyraz twarzy Sherlocka był mieszanką spokoju, zadowolenia i czegoś jeszcze. Czegoś co niestety było dla Watsona tajemniczą zagadką. Łagodne dźwięki wypełniały przestrzeń, a z każdym następnym krokiem dystans między lokatorami Baker Street zmniejszał się. John zamknął oczy i na moment zapomniał, że jest w sali pełnej ludzi. Odgłosy dochodzące z boków, zdawały się strasznie odległe. Napięcie w mięśniach odrobinę puściło za sprawą emanującego pomiędzy nimi ciepła.

Holmes zjechał wzrokiem na usta doktora. Muzyka w tle i bliskość Watsona były głównymi elementami na jakie zwracały uwagę zmysły bruneta. Mózg bombardowany doznaniami, starał się uporządkować wszystkie odczucia i odpowiednio je sklasyfikować. Jednakże, czym dłużej ciemnoniebieskie oczy Johna skupione były na jego twarzy, tym ciężej było mu się skoncentrować.

– Dobrze ci idzie – mruknął, zmuszając umysł do ułożenia logicznego zdania i przybliżając się jeszcze bardziej do przyjaciela. Ich klatki piersiowe dzieliła już tylko odległość kilku centymetrów. Watson spojrzał na idealnie zarysowaną górną wargę detektywa, w momencie gdy ostatnie takty melodii rozeszły się po sali.

Z chwilą ostatniego dźwięku, jaki wydobył się z gitary jednego z muzyków, kończąc tym samym utwór, John jakby obudził się z hipnozy. Odsunął się pośpiesznie od Holmesa na neutralną odległość.

– Muszę się czegoś napić – chrząknął, szybkim krokiem kierując się w stronę uszczuplonej już liczby kieliszków, stojących na stole z przekąskami.

~~~~~~

Udało się. Wprawdzie nie jestem jakoś zachwycona efektem końcowym, ale mogę mieć tylko nadzieję, że Wam się spodoba.

Do jakiej piosenki mogli tańczyć? Jak sądzicie? Ja wybrałam "One" - Eda Sheerana. Dobrze się do niej pisało. ;3

No i wyszło na to, że będzie jeszcze trzecia część. x3


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top