Przyjęcie
Watson był zbyt zajęty, żeby zobaczyć sensacyjną wiadomość, która obiegła internet, a przynajmniej Sherlock miał taką nadzieję. Starał się jak mógł, biorąc nawet mniej ciekawe sprawy, aby tylko zająć Watsona czymś co nie musiało wiązać się z przeglądaniem głupich portali plotkarskich, czy fanatycznych stron swoich fanów. Poziom rozmowności współlokatora nie zwiększył się zbytnio, ale przynajmniej nie ulatniał się do swojego pokoju, gdy tylko Holmes pojawiał się w zasięgu wzroku. Jednak przez cały tydzień można było wyczuć, że atmosfera na Baker Street była dosyć napięta.
***
John przyglądał się dwóm koszulom, leżącym na łóżku.
„Która będzie lepsza?" – zadał sobie w myślach pytanie, przenosząc wzrok z jednej na drugą.
– A niech to szlag – jęknął zdenerwowanym tonem. Od przyjęcia dzieliło go już tylko czterdzieści minut.
– Gotowy? – Usłyszał głos współlokatora dochodzący z dołu.
– Daj mi jeszcze chwilę – odpowiedział, po czym opadł na łóżko, obok rozłożonych koszul. „Weź się w garść. Nie będzie tak źle" – zaczął pocieszać się w myślach.
– John? Spóźnimy się. – Burza ciemnych loków wyłoniła się zza uchylonych drzwi.
Detektyw obrzucił szybkim spojrzeniem ubrania i skupił wzrok na Johnie, wyglądającym jak kłębek nerwów. – Wszystko w porządku? – zapytał, przestępując próg.
– Taa, zaraz będę gotowy – westchnął, przeczesując ręką włosy. Holmes przystanął przy łóżku.
– W tej będziesz wyglądać elegancko – odezwał się, wskazując na koszulę w odcieniu grafitu. – Ale ta pasuje ci do oczu – dodał, biorąc do rąk drugą, ciemnogranatową.
Watson popatrzył na niego z lekkim zdziwieniem.
– Tak uważasz? – mruknął, podnosząc się i zerkając na trzymaną przez detektywa koszulę.
– Poczekam na dole – odparł w odpowiedzi brunet, odkładając ubranie na miejsce.
Po krótkiej chwili, Holmes usłyszał kroki na schodach, zwiastujące nadejście Johna.
– Możemy iść – rzucił blondyn, zerkając na siedzącego w swoim fotelu przyjaciela. Holmes musiał przyznać, że w garniturze John prezentował się bardzo dobrze, a ciemnogranatowa koszula idealnie współgrała z całością.
***
Na szczęście, bez problemu złapali taksówkę, co w piątkowy wieczór wcale nie było taką łatwą rzeczą. Auto zajechało pod budynek hotelu, w którym zorganizowano obchody rocznicowe założenia szpitala. Watson dał taksówkarzowi odliczoną sumę i wysiadł z samochodu, zaciągając się rześkim powietrzem. Zerknął na towarzysza, który przyglądał się przechodzącym obok ludziom, zmierzającym zapewne na to samo przyjęcie co oni. John wziął głęboki wdech i ruszył do środka.
Kiedy pozostawili okrycia wierzchnie w szatni, recepcjonista wskazał im salę, w której obywała się uroczystość. Przystanęli przed dużymi drzwiami, zdobionymi złotymi, kwiatowymi wzorami. Popatrzyli na siebie, jakby chcąc się upewnić czy żaden z nich nie zmienił zdania. Dopiero teraz John przyjrzał się uważnie swojemu „partnerowi". Klasyczny czarny garnitur, leżący idealnie, jakby był szyty na zamówienie. „A może rzeczywiście był szyty na zamówienie?" – przeszło mu przez myśl. Jeśli chodziło o ubrania Holmesa, to z pewnością ich wartość wielokrotnie przewyższała tę johnowej garderoby. Same buty z włoskiej skóry, które miał na nogach, kosztowały pewnie tyle co całe odzienie Watsona. Oderwał wzrok od wypastowanych, czarnych oxfordów i powędrował wyżej wzdłuż szwu spodni, aż do dopasowanej marynarki, pod którą Holmes włożył neutralną, białą koszulę. Akcent kolorystyczny stanowiła poszetka, o dziwo łudząco zbliżona odcieniem do koszuli Johna. „Skubaniec. Wiedział, którą wybiorę" – pomyślał blondyn. Rozpięty guzik koszuli, sprawiał, że strój nie wyglądał zbyt wyniośle. Watson mimowolnie oblizał usta w nerwowym odruchu. Mógłby się założyć, że misternie ułożone włosy, lekko połyskujące w świetle kryształowych żyrandoli, były układane przez Sherlocka co najmniej półgodziny, podczas gdy jemu ogarnięcie swojej fryzury zajęło zaledwie parę chwil.
– John? – Głęboki ton głosu detektywa, spowodował, że doktor odwrócił speszony wzrok, zorientowawszy się, iż patrzył na przyjaciela przez dłuższą chwilę.
– Dobra. Chodźmy – odetchnął. Poprawił klapy marynarki i razem z Holmesem wkroczyli do sali.
„No, to do boju" – westchnął w myślach Sherlock, gdy znaleźli się w pełnym ludzi pomieszczeniu. Okrągłe stoliki, przykryte białymi, długimi do ziemi obrusami, ustawione były w jednej części sali. Tuż za nimi mieścił się długi stół z przekąskami i szeregiem kieliszków, wypełnionych szampanem. W przeciwnej części, znajdował się parkiet taneczny i scena z grającą jakiś spokojny, popowy kawałek orkiestrą. Holmes rozejrzał się dookoła, zauważając drugie pomieszczenie z barem, gdzie młody barman serwował kolorowe drinki. John od razu rozpoznał paru znajomych, z którymi się przywitał, przedstawiając im przy okazji Holmesa. Jednak zamiast terminu odnoszącego się do związku, typu „partner", „chłopak" czy chociażby „życiowy towarzysz", Watson używał słowa „przyjaciel". I być może wcale nie wywołałoby to u Sherlocka poczucia rozżalenia, gdyby ta sytuacja zdarzyła się miesiąc temu. W obecnej jednak chwili, było to jak kubeł zimnej wody, przypominający mu, że przyjaźń Johna to największa bliskość jaką może mieć. Rzecz jasna był za nią wdzięczny, ale czym dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej odnosił wrażenie, że zaczyna mu nie wystarczać. Myśl, że Watson mógłby pewnego dnia oznajmić, iż wyprowadza się, bo poznał kobietę swojego życia, zamierza wziąć z nią ślub i mieć gromadkę dzieci, napawała go niepokojem, który narastał z każdym kolejnym dniem „udawanego związku".
Na horyzoncie mignęła im Julie, idąca pod rękę z opalonym facetem, którego wyżelowane blond włosy, błyszczały już na odległość. Rzuciła przelotne spojrzenie Watsonowi, z niepokojącym uśmieszkiem, wędrującym po krwisto czerwonych ustach.
– John! – Przyjemnie znajomy głos, oddalił na chwilę ponurą wizję spotkania z byłą.
– Hej, Katy – przywitał się z dziewczyną w kremowej sukience.
Katy skierowała spojrzenie zielonych oczu na detektywa.
– Bardzo mi miło. Cieszę się, że w końcu mogę pana poznać, panie Holmes – zwróciła się do niego.
– Wzajemnie. Wystarczy Sherlock – odparł z kurtuazyjnym uśmiechem.
– Chodźcie, zajęłam wam miejsce. Zaraz się zacznie – dodała, ruszając w stronę jednego ze stolików pod oknem.
Po oficjalnej części z przemowami dyrektora i kilku profesorów odnośnie historii szpitala i ostatnich sukcesów oraz poziomu rozwoju, nastąpiła luźniejsza faza przyjęcia, wypełniona dyskusjami przy stolikach na najróżniejsze tematy, konsumpcją przygotowanych dań i popijaniem trunków, a co bardziej spragnionym aktywności pozostawało szaleństwo na parkiecie.
John postanowił chwilowo pozostać w bezpiecznym miejscu przy stole, odgrodzony od reszty sali stroikiem ze świeżych storczyków, stojącym pośrodku stołu. Mimo ukrycia się za kwiatami, miał wrażenie, że wszyscy naokoło rozmawiają o nim i Holmesie, który milcząco dziobał sałatkę na swoim talerzu. Stres przyćmił zmysły doktora, przez co o mały włos nie zakrztusił się szampanem, kiedy tuż za jego plecami pojawiła się Julie.
– Przyszliście jednak – powiedziała, darując sobie zbędne powitanie. Holmes zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
– Ależ oczywiście. Nie mogłem sprawić ci przykrości, szczególnie po tym jak bardzo przejęłaś się naszym życiem towarzyskim. Trupy i seryjni mordercy mogą poczekać kilka godzin – odezwał się detektyw z ironicznym uśmieszkiem.
Julie posłała mu piorunujące spojrzenie, po czym usiadła obok Johna, opróżniającego już drugi kieliszek szampana.
– Denerwujesz się, Johnny? – zapytała przesłodzonym głosikiem, kładąc rękę na udzie Watsona. Blondyn wzdrygnął się pod wpływem dotyku, odstawiając pośpiesznie kieliszek, który zachybotał się na białym obrusie.
– Nie, skądże – bąknął, zerkając na dłoń kobiety, znajdującą się zdecydowanie za blisko pewnej części ciała.
– Widziałam profesora Hinzta. To ordynator chirurgii. Bardzo miły człowiek, za pewne przychylnie spojrzałby na twoją kandydaturę – kontynuowała, nie zabierając dłoni z jego uda. – Słyszałam tylko, że ma bardzo konserwatywne podejście – dodała z udawanym przejęciem. – Nie wiem jak zareaguje – rzuciła złowrogie spojrzenie brunetowi – na twojego chłopaka.
– Zdaję się, że takie kwestie nie rzutują na wykonywaną przez Johna pracę – wtrącił Holmes, domyślając się powodu, dla którego Watson siedział cały spięty, z miną jak na ścięcie. Długi obrus zasłaniał widok, ale detektyw nie potrzebował naocznych dowodów.
– Muszę was na chwilkę przeprosić. – Blondyn wstał gwałtownie od stołu, zahaczając o widelec, który uderzył w biały talerz z pozostałościami grillowanego łososia, wywołując tym samym głośny brzdęk. John wymamrotał ciche "przepraszam" i oddalił się szybkim krokiem. Oboje odprowadzili go wzrokiem i dopiero, gdy zniknął za rogiem, Julie ponownie się odezwała.
– Nie masz szans. John niedługo pęknie. Najwyraźniej brakuje mu najważniejszego elementu w związku. – Pomalowane usta wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku.
– Zapewniam cię, że ma wszystko – rzucił lodowatym tonem.
– No nie wiem, takie napięcie trzeba rozładować. Wątpię, żebyś dał radę. – Spojrzała wyniośle na detektywa.
„A jeśli ona ma rację? Czy byłbym w stanie?..." – przemknęło mu w głowie. „Nieistotne. To przecież i tak tylko udawany związek. John nigdy nie zechciałby..."
Julie wykrzywiła usta w powiększającym się uśmiechu, spoglądając na milczącego bruneta.
– Nie musicie dłużej udawać – dodała, ostentacyjnie zamieszawszy odrobiną szampana na dnie kieliszka.
– Powinnaś nauczyć się przegrywać – odpowiedział, odwracają wzrok w kierunku stołu z przekąskami. – I lepiej pilnować swoich partnerów – dodał, utkwiwszy spojrzenie w mężczyźnie, z którym przyszła Julie. Rick był ewidentnie zajęty flirtowaniem z dwoma kobietami, wyraźnie rozbawionymi jego rozmową. – Chociaż nie można się mu dziwić. Odstraszasz wszystkich facetów, nawet gejów – dokończył ze złośliwym uśmieszkiem, po czym podniósł się od stołu i udał się w stronę baru.
~~~~~~
Postanowiłam podzielić to na dwie części. Druga w fazie tworzenia. ;)
Komentujcie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top