Okropna? pogoda

John spoglądał z niedowierzaniem na ekran telefonu, po raz trzeci czytając wiadomość od Sherlocka.

„Co to ma znaczyć?" – przeszło mu przez myśl.

- Wszystko w porządku? – Pytanie przechodzącej obok pielęgniarki wyrwało go z zamyślenia.

- Tak, tak – rzucił szybko, odrywając w końcu wzrok od komórki. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.

- Podrzucić cię? Jadę do babci, Baker Street jest po drodze. – Spojrzała na okna, po których strużkami spływały krople deszczu.

- Dziękuję, bardzo chętnie bym skorzystał – zerknął na trzymany w dłoni telefon – ale czekam na kogoś.

- Rozumiem – odparła lekko zawiedzionym tonem. – W takim razie, do jutra.

- Do jutra – odrzekł Watson, wciąż zastanawiając się nad znaczeniem smsa.

„Co on znowu kombinuje?" – W głowie przelatywały mu możliwe scenariusze. Zaprzątnięty myślami, usiadł na krześle w poczekalni, ściskając komórkę w dłoni. W końcu skapitulował w próbie odgadnięcia prawdziwego powodu smsa i wystukał odpowiedź.

***

Holmes siedział w taksówce, spoglądając na przesuwające się za szybą budynki. Minęło kilka minut od wysłania smsa, a żadna odpowiedź nie przychodziła. Z jednej strony było to niepokojące, z drugiej zaś dawało mu czas na wymyślenie jakiejś logicznej i wiarygodnej odpowiedzi.

„John na pewno będzie zadawał pytania. To przecież podejrzane. Ja nie robię takich rzeczy. Nie powinienem robić. Co mnie podkusiło? Teraz muszę jakoś z tego wybrnąć. Coś wymyślić, może jednak udam, że mamy sprawę?... Nie, szczerość. Miałem być z nim szczery." Oparł głowę o zimną szybę, spoglądając na zamazany deszczowy krajobraz.

Wzdrygnął się, kiedy poczuł wibrującą w kieszeni komórkę. Przełknął ślinę, naciskając na nową wiadomość od Johna. Na ekranie widniało tylko jedno słowo.

'Czekam.'

Brunet wpatrywał się w komórkę, spodziewając się kolejnych smsów, ale oprócz zaskakująco krótkiej odpowiedzi, nie przyszły żadne nowe zapytania. Nic w proteście, ani dezaprobacie dla dość banalnego wyjaśnienia, które wysłał Johnowi. Odetchnął z ulgą, na powrót opierając głowę o szybę. „Może jednak to nie był aż tak zły pomysł?"

***

Blondyn podszedł do przeszklonych drzwi, aby lepiej widzieć podjazd i ulicę.

„Zobaczymy co się stanie. Najwyżej później go zapytam o co tu chodzi" – pomyślał.

Wypatrując taksówki z charakterystycznym pasażerem, coraz bardziej ogarniała go ciekawość. Holmes był nieprzewidywalny i Watson musiał przyznać w duchu, że uwielbiał to uczucie niepewności, a może raczej zaskoczenia, które towarzyszyło im przy rozwiązywaniu spraw, ale także i w codziennym życiu. Nigdy nie mógł być pewny czy Holmes będzie eksperymentował na materii organicznej, czy może zastanie go leżącego na kanapie i milczącego przez kilka następnych godzin. Czy będzie musiał wietrzyć mieszkanie z powodu obrzydliwych eksperymentalnych wyziewów, czy dla odmiany opatulać się dodatkowym kocem, siedząc razem przed kominkiem, bo okna zastąpiono mało szczelnymi deskami.

Mimowolnie uśmiechnął się na wspomnienie Sherlocka owiniętego w kokon z koców.

Cokolwiek miał oznaczać tamten sms, John był pewien jednego. Życie z Holmesem nie mogło być nudne.

***

Przez całą drogę rozmyślał nad tym jak powinien się zachować. Nic błyskotliwego nie przyszło mu jednak do głowy. „Powinienem być szczery... i miły. Ale nie przesadnie. Umiarkowanie miły."

Auto zatrzymało się przed budynkiem szpitala. Holmes otworzył drzwi, informując uprzednio kierowcę, żeby zaczekał. Deszcz nieustępliwie powiększał kałuże na chodnikach i wspomagany przez wiatr, uprzykrzał pieszym przemieszczanie się po uliczkach zatłoczonych od parasoli i ukrywających pod nimi ich właścicieli.

Detektyw rozłożył parasol i mocno zacisnął dłoń na rączce. Przeszedł przez ulicę i zmierzał do głównego wejścia, gdy dostrzegł Watsona, wypatrującego go przez oszklone drzwi. Przyśpieszył kroku, sprawnie omijając zbierającą się w nierównościach chodnika wodę.

John zauważył zbliżającego się przyjaciela i wyszedł mu naprzeciw. Ruchome drzwi płynnie rozsunęły się i blondyn poczuł chłodny powiew wiatru. „Okropna pogoda" – pomyślał, stawiając kołnierz kurtki.

Kilka kroków i Holmes również znalazł się pod zadaszonym wejściem do szpitala.

- John – odezwał się jako pierwszy, stając przed doktorem.

- Sherlock. – Blondyn lekko zmarszczył brwi, uważnie się mu przyglądając.

- Twój parasol – odparł, wręczając go Watsonowi.

- Dzięki – rzucił, próbując rozszyfrować stoickie oblicze Sherlocka.

- A gdzie twój? – dodał po chwili dziwnej ciszy.

Holmes na moment zatracił się w swoim pałacu myśli, co John bez trudu zauważył. Nieobecny wzrok bruneta i zbyt długa przerwa między pytaniem, a odpowiedzią dobitnie na to wskazywały.

- Wziąłem tylko jeden – odezwał się, powróciwszy myślami do rzeczywistości.

Blondyn zerknął na snujących się w tle ludzi i skrzywił się. Sherlock nie był w stanie powiedzieć czy z powodu jego odpowiedzi czy ponurej pogody i perspektywy wyjścia spod suchego zadaszenia.

- Taksówka czeka po drugiej stronie – dodał brunet, wskazując na czarny samochód w oddali.

John zerknął na trzymany parasol, a potem na przyjaciela.

- Pani Hudson ma więcej niż jedną parasolkę, mogłeś pożyczyć – odparł, ale widząc milczącego niepokojąco Holmesa, który znowu przetwarzał coś w głowie, dodał:

- Dobra. Jakoś się zmieścimy.

Mówiąc to, przysunął się do detektywa i skierował czaszę parasola nad ich głowy.

- Chodź, licznik leci.

Brunet rzucił mu krótkie spojrzenie i ruszyli synchronicznie do taksówki. Ramię w ramię przedarli się przez spieszących do szpitala ludzi, mimowolnie przybliżając się do siebie. Sherlock od razu zaobserwował, że przebywanie z Johnem w takiej odległości jest... korzystne. Zarówno z przyczyn praktycznych jak i emocjonalnych. Sztywny uchwyt na rączce parasola dał mu do zrozumienia, że Watson nie podziela jego zdania.

„To bez sensu" – stwierdził w myślach. W tym samym momencie pojawiła się przed nimi rozpromieniona brunetka, która bez żadnych ostrzeżeń rzuciła się z uściskiem na Johna.

- Johnny!

Blondyn o mały włos nie przewrócił się na Sherlocka pod wpływem ciężaru kobiety uwieszonej na jego szyi.

- Co za przypadek! To chyba już dziesięć lat albo i więcej. Ale ten czas leci – odezwała się radośnie.

- Julie – odparł, siląc się na uśmiech. – Tak, trochę czasu minęło.

- Co tam u ciebie? – zapytała, zerkając na stojącego przy Johnie bruneta. Watson prawie zapomniałby o detektywie, gdyby nie jego namacalna obecność, objawiająca się subtelnym uciskiem ramienia na ramię.

- Dobrze. Wracam do normalnego życia – odparł lakonicznie i uśmiechnął się półgębkiem na myśl, że musi przedefiniować znaczenie słowa „normalne".

- Och, słyszałam. Okropność. – Machnęła ekspresyjnie rękami, łapiąc Watsona za ramię, jakby w geście pocieszenia.

- Taa, zdarza się.

- A to kto? – zmieniła temat, widocznie zainteresowana, stojącym przy boku Johna, mężczyzną.

Zanim blondyn zdążył się odezwać, Sherlock wysunął się do przodu, częściowo zasłaniając swoją osobą doktora.

- Sherlock Holmes, przyjaciel Johna, jego współlokator i partner – odpowiedział.

~~~~~~

Zamiast "Korepetycji" kolejny rozdział tego oto "dzieła", wen tak sobie zażyczył, a z nim się nie dyskutuje.

Mam nadzieję, że się Wam podobało. Wyrażajcie Wasze opinie, sugestie, uwagi, co tam chcecie. x3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top