Lęki i słabości
John zbiegł po schodach, prawie przewracając się o własne nogi. Dopiero przy drzwiach uświadomił sobie, że nie wziął kurtki, a temperatura na zewnątrz nie była odpowiednia do paradowania w samej koszuli. Oparł czoło o zimne deski, starając się uspokoić oddech.
– John? Dobrze się czujesz? – Usłyszał za plecami głos pani Hudson, która pojawiła się w holu.
– Tak – westchnął bez przekonania, zwracając się w jej stronę.
Kobieta przyjrzała się mu uważnie i zmarszczyła w zmartwieniu brwi.
– Nie wyglądasz – powiedziała bez owijania w bawełnę. – Chodzi o Sherlocka? Pokłóciliście się? – zapytała, podchodząc bliżej.
– Nie. To znaczy, nie wiem. Naprawdę, nie mam ochoty o tym rozmawiać.
– Ale na herbatkę wejdziesz, prawda?
Watson westchnął z rezygnacją, widząc lekko uśmiechającą się właścicielkę mieszkania. Stwierdził w myślach, że to lepsza opcja niż wyjście na zewnątrz. Powrót na górę nie wchodził w grę.
Usiadł przy stole, nerwowo skubiąc róg serwetki leżącej po środku blatu.
– Jeżeli to przez moją poranną wizytę, to przepraszam – przerwała ciszę, stawiając filiżankę przed blondynem.
– Nie, to nie pani wina – odparł od razu, napotkawszy jej przenikliwe spojrzenie.
– Sherlock nie uznaje instytucji małżeństwa, ale myślę, że można by było go przekonać – dodała z ciepłym uśmiechem. – Dla ciebie zrobi wszystko.
Watson miał ochotę rzucić filiżanką o ścianę.
– Ile razy mam pani powtarzać?! Nie jestem gejem, a Sherlock nie jest moim chłopakiem! – wydarł się, wymachując przy tym rękami.
– A to co pisali w gazecie, no i zdjęcie? Całowaliście się – odezwała się niepewnie.
– Udawaliśmy, rozumie pani!? Udawaliśmy! – Ton jego głosu wcale nie złagodniał. – Sherlock mnie pocałował, a potem ja jego, ale to nic nie znaczy! – Walnął pięścią w stół na tyle mocno, że filiżanki aż podskoczyły na spodeczkach. Wściekłość jaka go ogarnęła zaczęła ulatywać, gdy spojrzał w przerażone oczy pani Hudson. – Boże, przepraszam – powiedział spokojniej, zażenowany swoim napadem złości. – Ja... przepraszam – jęknął, chowając twarz w dłoniach.
Kobieta podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. Strach w jej oczach, zmienił się we współczucie.
– Rozmowa to najlepsze rozwiązanie, mój drogi chłopcze – odezwała się z troską w głosie. Blondyn opuścił bezradnie ręce wzdłuż tułowia i zerknął na nią z malującym się na twarzy wyczerpaniem.
– Nie wiem jak. Co mam mu powiedzieć? – westchnął i opadł na krzesło.
– Prawdę – odparła ze spokojem, siadając obok.
John zawiesił wzrok na bursztynowej tafli herbaty.
– Prawdę – wymamrotał pod nosem.
***
Holmes chyba nigdy nie czuł się tak skołowany. Zachowanie Johna było niczym grom z jasnego nieba. Niewymuszony, gwałtowny pocałunek, zdawał się być wytworem umysłu, a nie sytuacją, która chwilę temu miała miejsce. Kilka głębokich wdechów i mógł stanąć z powrotem na nogi. Ale czuł, że nie jest jeszcze w stanie przejść przez salon. Oparł się o ścianę, próbując poukładać szalejące myśli. Nie mógł się jednak skupić, mając wciąż w pamięci stanowczy nacisk ust przyjaciela, po którym wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu dreszcz, dotyk palców we włosach, zaciskających się na lokach, gdy Watson pogłębił pocałunek i spojrzenie ciemnych jak morze w czasie sztormu oczu, wyrażających tak wiele emocji, że nie sposób było ich rozpoznać. Zresztą, Holmes i tak nie umiałby tego dokonać, mając problem z określeniem swoich uczuć, a co dopiero wewnętrznych odczuć przyjaciela.
Po chwili, kiedy już przyśpieszone tętno wróciło do normy, postanowił przemieścić się na kanapę, ale w połowie drogi zatrzymał go głos Johna, dochodzący z dołu.
„Nie wyszedł?" – Zaskoczony przystanął, wsłuchując się w wykrzykiwane słowa.
– Nie jestem gejem, a Sherlock nie jest moim chłopakiem! – Przełknął ślinę, prawie wstrzymując oddech, aby słyszeć wyraźniej wypowiedź blondyna. – Udawaliśmy, rozumie pani!? Udawaliśmy! – Bez trudu dało się usłyszeć narastającą w głosie współlokatora frustrację. Brunet zacisnął usta w wąską linię. – Sherlock mnie pocałował, a potem ja jego, ale to nic nie znaczy! – Brakło mu tchu, jakby nagle zapomniał jak się oddycha. „Nie rozumiem. Po co to zrobił?" – przemknęło mu przez myśl. Złapał się za włosy, mierzwiąc je nerwowo. „Czemu? Czy wróci? Zostawi mnie?" – Pytania mnożyły się bezlitośnie, nie dając szans na znalezienie odpowiedzi. Nie mógł tego znieść. Musiał znaleźć sposób, żeby je uciszyć. Wspomóc umysł, aby mógł wszystko pojąć. Szybkim krokiem skierował się do sypialni. Wysunął dolną szufladę i jednym ruchem wyrzucił jej zawartość na podłogę. Odgiął spód szuflady, pod którym ukazało się drugie dno. Wyjął kilka strzykawek i torebeczkę z narkotykiem ukryte na dnie. Usiadł na łóżku, wpatrując się w trzymane w rękach przedmioty. Wiedział, że nie powinien, ale nie mógł inaczej. Przygotował porcję i podwinął rękaw szlafroka.
***
Herbata wirowała w filiżance jeszcze parę sekund, po tym jak pani Hudson wyjęła łyżeczkę, którą wymieszała cukier. Blondyn milczał, wpatrując się w swój napój zamyślonym wzrokiem.
„Powinienem tam wrócić i wszystko wyjaśnić" – stwierdził w myślach. Niestety, najpierw musiał odpowiedzieć sobie na pytania: czemu pocałował swojego najlepszego przyjaciela?, czemu śnił o nim w erotycznym kontekście?, czemu był zazdrosny o jakąś anonimową dziewczynę z Internetu?, czemu dotyk Holmesa wywoływał u niego przyśpieszone bicie serca?, a co gorsza czemu pragnął znowu poczuć jego bliskość?, jednocześnie panicznie bojąc się odrzucenia i społecznego potępienia.
Przypomniał sobie słowa, które wypowiedział do Katy. „Bo widzisz, ja nie jestem gejem. To... Sherlock jest wyjątkowy." Mówił szczerze. Nigdy nie interesowali go mężczyźni, nie licząc zażyłości z majorem Sholto, w czasie pobytu w wojsku. Ale to były specyficzne okoliczności, odskocznia od samotności i śmierci czyhającej na nich każdego dnia. Nie mógł tego porównywać z tym co łączyło go z detektywem. Chciał zamknąć tamten okres swojego życia. Chociaż czym dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej w oczy kuła go niepodważalna prawidłowość. Po powrocie z Afganistanu został sam. Bez pracy, znajomych, perspektyw, za to z psychosomatycznym bólem nogi i blizną po kuli na lewym barku. Najgorsze było jednak poczucie, że nic nie zmieni jego beznadziejnego położenia, a ta myśl napędzała tylko narastające zrezygnowanie. Stał się wyprutym z chęci do życia wrakiem człowieka, i gdyby nie spotkał ekscentrycznego detektywa-konsultanta, mogłoby się to skończyć bardzo źle. Sherlock sprawił, że jego życie nabrało kolorów. Dostarczył tak potrzebnej dawki adrenaliny, której brakowało mu po opuszczeniu armii. Dał dom, bo musiał przyznać, że mieszkanie na Baker Street, traktował właśnie w tej kategorii. Miejsce, gdzie po trudach dnia mógł zasiąść przy kominku z kubkiem herbaty i bliską mu osobą. Nie był już sam. Mógł zaufać Holmesowi i wiedział, że może na nim polegać. Znalazł najlepszego przyjaciela. A może kogoś więcej? Wciąż zaprzeczał, kiedy insynuowano, że łączą go z Holmesem romantyczne relacje. Bo przecież nie łączyły, ale ostatnie wydarzenia podziałały na niego jak kubeł zimnej wody. Zawsze starał się być takim, jakim chcieli go widzieć inni. Holmes pokazał mu, że nie trzeba ulegać presji społeczeństwa. Ale czy był gotów stawić czoła swoim lękom? Mętlik w jego głowie narastał coraz bardziej. Musiał ochłonąć. Wyjść i przemyśleć wszystko w spokoju, nie będąc obserwowanym przez czujne i jednocześnie denerwujące spojrzenie pani Hudson.
Wstał od stołu, dziękując gospodyni za herbatę, po czym wyszedł z jej mieszkania. Stanął przed schodami i spojrzał w górę. Wziął głęboki wdech i ruszył na piętro.
~~~~~~
Chyba zbliżamy się nieuchronnie do końca... A może nie? Nie mogę się zdecydować. Chcecie, żeby wszystko się już wyjaśniło czy pomęczyć ich jeszcze trochę?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top