... Do łóżka
Uwaga: W tekście znajdują się sceny o charakterze erotycznym.
~~~~~~
Monotonny sygnał oczekiwania na połączenie ustąpił miejsca kobiecemu głosowi.
- Witaj, Sherlocku. - Cukierkowy ton z jakim to wypowiedziała, kontrastował z podłym uśmieszkiem jaki malował się na jej ustach.
- Z kim rozmawiam? - zapytał zdezorientowany.
- Och, nie poznałeś? Julie Woods. - Po krótkiej chwili ciszy dodała: - Była dziewczyna Johna, a może wkrótce aktualna.
Sherlock usiadł ciężko w fotelu, nie mogąc pojąć co się dzieje.
- Gdzie John? - rzucił oschle, starając się opanować nerwy.
- Poszedł do łazienki. Przekazać mu coś? - odparła z udawaną uprzejmością.
- Nie - odrzekł szybko. Poczuł jak pulsujący ból głowy nasila się, a żołądek dopada skurcz.
- Powiem, że dzwoniłeś. Choć nie wiem czy John będzie chciał z tobą rozmawiać. Wyglądał na przybitego, gdy przyjechałam po niego do pubu. Nie wiem co się stało, ale nie upiłby się bez powodu. Zawsze miał skłonność do topienia smutku w alkoholu. Ale bez obaw, zajmę się nim odpowiednio. Niedługo zapomni o wszystkich swoich zmartwieniach, no i o tobie. Na pewno nie wróci na noc. Poprosił mnie, żebym go przenocowała, ale mam ciekawsze plany co do naszego wspólnego wieczoru. A sądząc po jego zachowaniu, jestem przekonana, że będzie zachwycony, kiedy wylądujemy razem w łóżku, a ja ulżę jego spiętym mięśniom.
Holmes zacisnął mocniej palce na telefonie. Zawsze wiedział co powiedzieć, miał jakąś ciętą ripostę, ostatnie zdanie, lecz tym razem go zatkało. Rozluźnił uścisk na komórce, dopiero gdy plastik boleśnie zaczął wbijać się mu w opuszki palców.
- Miłej zabawy - rzucił, ostatkiem sił panując nad drżącym głosem. Rozłączył się, nie chcąc dłużej słuchać okropnego tonu Julie. Wyobraźnia również postanowiła obrócić się przeciwko niemu, podsuwając obrazy Woods lubieżnie dotykającej Watsona. Nie miał pojęcia co się z nim działo. Nigdy chyba nie czuł się tak skołowanym i zrozpaczonym jednocześnie. Te nielogiczne odczucia opanowały jego ciało, wywołując niekontrolowane drżenie rąk. Rzucił komórką o podłogę, słysząc wciąż w głowie mdląco-słodki głosik Julie: Wyglądał na przybitego... Zajmę się nim... Będzie zachwycony... Zapomni... o tobie. Złapał się za włosy i pociągnął mocno, pragnąc żeby zamilkł. Dziko miotał się po pokoju, nie wiedząc co ze sobą począć. „Dlaczego?"- powtarzał to pytanie w myślach jak mantrę.
***
Z uśmiechem odłożyła telefon na miejsce i dumnym krokiem weszła do salonu. Watson wywlekł się z łazienki, rozglądając się po wnętrzu odrobinę bardziej przytomnym wzorkiem.
Doczłapał do kanapy i opadł na nią z westchnięciem ulgi. Stanowczo przesadził z ilością procentów i będzie długo odczuwał skutki uboczne, które powoli zaczynały dawać o sobie znać.
- Chcesz coś do picia? - zapytała Julie, pochylając się nad nim. Watson otworzył oczy, które samoistnie zamykały się z powodu zbyt dużego stężenia alkoholu we krwi.
- Nie - mruknął, spoglądając zamglonym wzrokiem na kobietę, wiszącą nad nim jak sęp nad padliną. Woods oparła ręce na zagłówku kanapy, po bokach głowy Johna i przybliżyła się do niego. Zanim zdążył zareagować, już siedziała mu na kolanach i gładziła dłonią wokół guzików koszuli.
- Juliee - wychrypiał, starając się poskładać w myślach logiczne zdanie odnośnie jej zachowania, co nie było łatwym zadaniem, kiedy w głowie znowu zaczynało mu wirować. - Musze jusz iść - dokończył, łapiąc ją za rękę i tym samym powstrzymując przed rozpinaniem kolejnych guzików.
- Johnny, rozluźnij się - wymruczała mu do ucha, a następnie przygryzła jego płatek, sugestywnie poruszając biodrami. - Zajmę się tobą, skarbie.
Blondyn westchnął cicho, gdy zaczęła całować jego szyję i ponownie rozpinać koszulę. Palce przejechały po nagim torsie, zatrzymując się na pasku od spodni. Watson przymknął powieki, gdy dotarła do jego wyraźnie ożywionego członka. Ciepły oddech muskał delikatną skórę, i John poczuł przechodzący po plecach dreszcz. Zacisnął palce na ciemnych włosach, zamykając całkowicie oczy.
- O tak, Johnny - westchnęła, pocierając go przez materiał bokserek. Watson mruknął coś niewyraźnie pod nosem i zacisnął mocniej palce na lekko falowanych włosach Julie. - Dobrze ci, prawda? - mruknęła, przejeżdżają językiem po uwięzionym za bawełnianą tkaniną penisie.
Z ust Watsona wyrwało się westchnięcie połączone z wyjęczanym słowem. Julie powtórzyła czynność, wywołując wyraźniejszą reakcję blondyna.
- Sherl... mmyhh Sherlock - wysapał, odchylając głowę do tyłu. Przez mocno zaciśnięte powieki, nie był w stanie dostrzec zszokowanego wyrazu twarzy Woods, gdy doszły do niej jego mamrotane coraz głośniej wyrazy. A było to głównie jedno imię.
Odsunęła się gwałtownie, zapominając o wplątanych w jej włosy palcach doktora.
- Ała! - wydarła się, odpychając rękę Watsona, który wyrwał się z transu, spoglądając w zaskoczeniu na siedząca na podłodze brunetkę, masującą się po głowie.
Dopiero po chwili doszło do niego co się stało i pośpiesznie zaczął zapinać spodnie.
- Co to miało być!? - wykrzyczała wściekle Julie. - Powiedziałeś „Sherlock"?! Myślałeś o nim?!
John przełknął ślinę, zabierając się za guziki koszuli.
- Musze iść - odparł, podnosząc się nieporadnie z kanapy.
- Zostawiasz mnie tak po prostu?! Po tym co się stało?
- Musze do domu - wymamrotał, nie będąc pewnym czy było to bardziej skierowane do niej czy do własnego sumienia. „Jak mogłem wyobrazić sobie Sherlocka w takiej sytuacji? Boże, chciałem tego. Jezu, co jest ze mną nie tak?" - pomyślał, kierując się do przedpokoju.
- John! Nie możesz odejść! - zawołała za nim zdesperowanym tonem. Blondyn złapał za kurtkę i czym prędzej opuścił mieszkanie. Słyszał jeszcze rzucającą wściekle obelgami w stosunku do jego osoby Woods, ale niewiele go to obchodziło. Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Dotrzeć na Baker Street i zobaczyć się z Holmesem. Musiał wyjaśnić swoje zachowanie, przeprosić go. Wypadł przed budynek, w duchu przeklinając, że nie ma takich zdolności do zatrzymywania taksówek jak jego przyjaciel. Ale los postanowił się do niego uśmiechnąć i zza rogu wyjechał charakterystyczny, czarny samochód. John wtoczył się na jezdnię, tuż przed autem.
- Jezu! Chce pan zginąć!? - krzyknął przerażony kierowca przez otwartą szybę, w ostatnim momencie wyhamowując przed Watsonem.
- Na dwa dwa jeden Baker Street - wydusił z siebie jak najbardziej wyraźnie potrafił, wpakowując się do środka pojazdu.
Kierowca obrzucił go zszokowanym spojrzeniem, po chwili marszcząc z dezaprobatą brwi.
- Pijany wariat - mruknął pod nosem, ale zdeterminowana mina Watsona przekonała go do podjęcia się kursu. - Jak sobie pan życzy - dodał głośniej, odwracając się do kierunku jazdy.
***
Cisza w mieszkaniu rozsadzała mu głowę. Był zbyt wycieńczony psychicznie, żeby dojść do swojej sypialni, więc położył się na kanapie. Minuty upływały, a on gapił się w sufit, nie umiejąc racjonalnie wyjaśnić tego co wydarzyło się przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny. W myślach zadawał sobie mnożące się pytania, nie znajdując na nie żadnych odpowiedzi. John okazał się być najcięższą układanką jaką przyszło mu poskładać. Czym dłużej wpatrywał się w jednolitą przestrzeń bez jakiegokolwiek rezultatu, tym bardziej tracił nadzieję, że będzie w stanie tego dokonać.
W pewnym momencie, z rozmyślania wyrwał go odgłos kroków. Znajomych kroków.
„John?"
***
Chwiejąc się niezgrabnie, pokonał schody i wdrapał się na górę.
- Cholera - jęknął pod nosem, wpadając na szafkę w przedpokoju i o mały włos nie strącając wazonu z kwiatami, który pani Hudson postawiła tam - jak sama stwierdziła - dla ocieplenia wystroju. Złapał chyboczącą się ceramikę i ostrożnie odstawił na miejsce. Niestety, nie obyło się bez wywołania rumoru. „Brawo" - skarcił się w myślach, wchodząc do salonu. Zatrzymał się w połowie drogi, dostrzegając śpiącego na kanapie Holmesa. Wziął głęboki wdech i po cichu - a przynajmniej starając się nie wpaść już na żaden mebel - podszedł do bruneta. Roztrzepane loki układały się na poduszce, tworząc artystyczny nieład. Powędrował wzrokiem na twarz przyjaciela. Jego spokojne oblicze sprawiło, że od razu poczuł się lepiej, choć cały czas nie czuł się stabilnie na nogach. Dlatego też dla zachowania równowagi postanowił usiąść na ławie, nie przerywając obserwowania Sherlocka. Przysunął się na krawędź ławy i wyciągnął rękę. Delikatnie odgarnął kosmyk włosów z czoła współlokatora. Nie umiał się powstrzymać przed kolejnym muśnięciem jedwabistych loków Holmesa. Powoli gładził palcami ciemne pasma, uśmiechając się mimowolnie.
***
Starał się wyrównać oddech, słysząc jak John rozbija się po przedpokoju, a potem wkracza do salonu. Nie miał pojęcia jak powinien się zachować i pierwszą myślą, która wpadła mu do głowy było udawanie, że śpi. Chciał zyskać na czasie, zanim nie wymyśli co powiedzieć Johnowi, jakie pytania zadać, a jakie lepiej przemilczeć. Usłyszał skrzypnięcie ławy, świadczące o tym, że Watson na niej przysiadł. Moment później, poczuł lekkie muśnięcie na skórze. W pierwszym odruchu pomyślał, że ma omamy, ale subtelny dotyk powtórzył się, a on z całych sił próbował zachować spokój. John przejechał dłonią powoli po jego włosach raz. Dwa razy. Trzy. Holmes miał wrażenie, że to wszystko to sen, i gdy tylko otworzy oczy, Watson zniknie. Ale to nie mógł być sen. Żadna mara nie pachniała alkoholem zmieszanym z wodą kolońską, a jej oddech nie łaskotałby policzka, wywołując dreszcz przebiegający po całym ciele bruneta. Zebrał się jednak na odwagę i uchylił powieki, zerkając na blondyna.
- John? - odezwał się, sprawiając, że zaskoczony przyjaciel odsunął się gwałtownie, upadając przez to do tyłu i boleśnie przydzwaniając w ławę. - John - wyrwało mu się z troską w głosie.
- Nic mi nie jest - wymamrotał doktor, rozmasowując prawy bark. Detektyw podniósł się z kanapy, przyglądając się mu uważnie. Lekko już otrzeźwiał, ale i tak nie prezentował się wyjściowo. Po ocenie stanu upojenia, jego uwagę przykuły bordowe ślady na szyi blondyna. Bez wątpienia pozostałości po pocałunkach byłej Watsona. Zacisnął usta w wąską linię, z zawahaniem zjeżdżając wzrokiem niżej po sylwetce przyjaciela.
- Powinieneś się przespać - odezwał się w końcu, stwierdzając z ulgą, że Julie nie doszła za daleko w swoim planie.
- Dobsze mi tu - mruknął pod nosem, nie wysilając się, aby podnieść głowę, opadającą mu na pierś.
- Nie możesz spać na podłodze. Pani Hudson dostałaby zawału, gdyby znalazła cię w takim stanie - dodał, podnosząc się z kanapy.
- Aaaa tam. - Machnął ręką, opierając się plecami o ławę.
Holmes westchnął ze zrezygnowaniem i pochylił się nad przyjacielem.
- Chodź, idziemy do łóżka - oznajmił, chwytając Johna pod ramiona i próbując podnieść. Watson mruknął coś niewyraźnie, ale w końcu stanął na nogi. Spojrzał na bruneta i uśmiechnął się z lekko zamyślonym wyrazem twarzy. Próba zrobienia dwóch kroków skończyła się, uwieszeniem się na szyi Holmesa. Watson złapał się mocno materiału szlafroka okalającego plecy współlokatora. Całe szczęście, detektyw stał dość stabilnie, więc nie polecieli do tyłu. Nie puszczając blondyna, zaczął powoli przemieszczać się w stronę sypialni. Watson oparł głowę na ramieniu bruneta, przysuwając twarz niebezpiecznie blisko jego szyi. Ciepły oddech owiewał bladą skórę, sprawiając że Sherlock przyśpieszył kroku, ciągnąć Johna ze sobą i starając się zachować opanowany wyraz twarzy.
- Praszam, Sherl - wymamrotał w zagłębienie szyi detektywa. Holmes wzdrygnął się, ale poważny ton jego głosu nie zdradzał, że przyśpieszyło mu tętno.
- Za co? - zapytał.
- Pszepraszam, sze cie zostawiłem - mruknął, przybliżając usta do porcelanowej skóry. - Nie powinienem wychozić.
- Porozmawiamy jak wytrzeźwiejesz - stwierdził Holmes, kontynuując wędrówkę do pokoju. Przełknął ślinę, odliczając w głowie pozostałe do jego sypialni metry. Uznał, że John nie jest w stanie wspiąć się po kolejnych schodach do swojego pokoju, więc najlepszą opcją będzie doprowadzenie go do własnego łóżka.
- Powinienem... - kontynuował uparcie Watson.
- Jedyne co teraz powinieneś, to iść... - urwał, zastygając w miejscu i wstrzymując oddech. Usta Johna przylgnęły do jego szyi, tuż obok tętnicy szyjnej, transportującej coraz szybciej krążącą krew do narządów. Ciepłe wargi poruszyły się nieznacznie, wywołując dreszcz, który przebiegł po ciele detektywa. - ... do łóżka - dokończył po chwili, odrobinę niepewnym tonem.
Czy Watson go pocałował, czy to całkowicie przypadkowy incydent spowodowany brakiem koordynacji ruchowej i umysłowej doktora? Nie był pewien jak potraktować niespodziewane zdarzenie, więc nie zdecydował się więcej odezwać. Poprawił chwyt, żeby lepiej podtrzymywać Johna i ruszył na miękkich nogach w obranym kierunku, próbując nie myśleć o opierającym się na nim przyjacielu i przyjemnym cieple jakie od niego emanowało.
Dotarli w końcu do sypialni i Holmes z wysiłkiem dociągnął Johna do krawędzi łóżka.
- Kładziemy się, John - polecił, nakierowując wciąż uwieszonego na nim przyjaciela na materac. John wcale nie ułatwiał manewrów, najwyraźniej nie mając ochoty odrywać się od torsu detektywa. Podtrzymując go jedną ręką, brunet próbował odsunąć kołdrę drugą. Za trzecim razem w końcu się udało i blondyn z odgłosem niezadowolenia opadł na prześcieradło, nie zabierając jednak rąk z barków współlokatora. Holmes zawisł nad nim, ulegając sile ciążenia i silnemu uchwytowi przyjaciela. - Puść, John - odezwał się, ale nie zabrzmiało to na tyle stanowczo jakby chciał.
Niebieskie tęczówki zdawały się przybrać barwę ciemnego szafiru, błyszcząc w popołudniowym świetle, wpadającym przez okno, a rozszerzone źrenice utkwione w jego postaci sprawiły, że na moment zatracił się w głębokim spojrzeniu doktora. Gdyby nie przypływ senności, powodujący że powieki Johna mimowolnie zaczęły mu opadać, wpatrywałby się w oczy przyjaciela jeszcze przez kolejnych paręnaście sekund. Ręce Watsona osunęły się z ramion Holmesa, który mógł się wreszcie wyprostować. Odetchnął głęboko, po czym ściągnął mu buty i przykrył kołdrą.
- Sherl - wymamrotał, ale oprócz tego nic więcej nie wydostało się z lekko uchylonych ust blondyna, którego całkowicie pochłonął sen. Holmes zaciągnął zasłony i zerknął jeszcze raz na śpiącego przyjaciela, nim przymknął drzwi i udał się do salonu, aby uspokoić szybko bijące serce.
~~~~~~
Zaszalałam. Chyba będę potępiona. xD
Mam nadzieję, że się Wam podobało. Piszcie śmiało co sądzicie. ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top