Zgoda?


– John! – Bill machnął ręką, żeby Watson dojrzał go w tłumie dzieciaków, idących do piętrowego budynku szkoły. – Tutaj!

Blondyn podszedł do grupki chłopaków ze swojej drużyny, stojących przy murku, oddzielającym teren placówki od ulicy.

– Opowiadaj, jak tam randka? – zapytał z ciekawością Bill.

– Randka? – odparł zaskoczonym tonem John.

– No chyba się z nią w końcu umówiłeś?

– Aaa, mówisz o Sarze. Nie, nie miałem jeszcze okazji.

Chłopaki popatrzyli po sobie z konsternacją.

– A niby o kim innym? – rzucił Bill, przyglądając się mu podejrzliwym wzrokiem. Watson zaczął modlić się w myślach, żeby odpuścił temat, przy okazji klnąc na siebie za głupotę swojej wypowiedzi.

„Brawo, John. A niby o kogo mógł pytać? Przecież nie o Holmesa" – zaśmiał się w duchu. Mimowolnie od razu przypomniał mu się widok bruneta na tle rozgwieżdżonego nieba, a potem nietypowy kolor oczu, intensywnie wpatrzonych w jego postać, kiedy stali w ciemnej uliczce, czekając aż radiowóz przejedzie dalej. Długie palce Sherlocka owinięte wokół jego dłoni. „Stop" – pomyślał. Jeśli miał być szczery, to dawno nie był tak blisko z żadną dziewczyną jak tamtego wieczoru z Holmesem. „Jesteś żałosny" – stwierdził w myślach, starając się skupić na tym co mówili do niego koledzy.

– Stary, musisz się ogarnąć, bo ktoś sprzątnie ci ją sprzed nosa – dorzucił Frank, popijając napój z puszki.

– Taa – mruknął.

– Henry chce z tobą pogadać na długiej przerwie – odparł Bill.

– Nie wiem czy ja chcę z nim gadać – odrzekł Watson.

– Chyba planuje cię przeprosić za tamto. Daruj mu. W końcu jesteśmy drużyną, nie? – Poklepał Johna po ramieniu. – Musimy trzymać się razem.

– Dobra. Niech ci będzie – westchnął blondyn.

Dzwonek na lekcję przerwał dalszą konwersację, zmuszając uczniów do udania się na zajęcia.

***

Dźwięk dzwonka brzęczał mu jeszcze przez chwilę w uszach, kiedy przedzierał się przez tłum dzieciaków śpieszących się na lekcje. Z ulgą dotarł do drzwi i wszedł do środka. Słońce oświetlało brzoskwiniowe ściany sali, nadając im intensywniejszej barwy. Przy równie ustawionych ławkach powoli zaczęli sadowić się uczniowie. Holmes minął kolejnych pięć rzędów, siadając dopiero w ostatniej ławce, przy oknie.

– Cześć. – Nieśmiały, dziewczęcy głos zakłócił mu rozmyślanie na temat korepetycji Johna, a dokładniej miejsca w jakim powinni się uczyć. Jego dom odpadał, przynajmniej dopóki rodzinka nie odpuści zbierania informacji o jego przystosowywaniu społecznym. Biblioteka na dłuższą metę nie była dobrym rozwiązaniem, więc zostało mieszkanie Watsona.

„W ostateczności możemy spotykać się na Baker Street" – pomyślał.

– Hej, Sherlocku – powtórzyła odrobinę głośniej, posyłając mu mały uśmiech.

Brunet zamrugał, przekręcając głowę w bok, skąd dobiegło powitanie.

– Molly, nie zauważyłem cię – rzucił, spoglądając na dziewczynę analitycznym wzrokiem.

„Nic nowego. Nigdy mnie nie zauważasz" – westchnęła w myślach, odwracając spojrzenie, gdy tylko poczuła na policzkach wypieki. Nie mogła nic na to poradzić. Szaro-niebieskie oczy bruneta wpatrzone w jej osobę, wywoływały u niej niekontrolowany rumieniec.

– Co ci się stało? – odezwała się ponownie, opanowawszy przypływ gorąca.

– Nic takiego.

– No, no, Holmes. Ładnie cię mój brat urządził. – Do sali weszła grupka uczniów, a wśród nich Sally, która spoglądając z pogardą na bruneta, stanęła koło jego ławki.

Chłopak rzucił jej spojrzenie spod przymarszczonych odrobinę brwi.

– Masz szczęście, że Watson cię obronił. Inaczej nie skończyłoby się na plasterku.

Molly z niepokojem przyglądała się scenie, zbierając siły, żeby odezwać się i powiedzieć wreszcie Donovan kilka adekwatnych słów. Nim jednak zdążyła otworzyć usta, Sherlock odezwał się pozbawionym emocji tonem.

– Sądząc po twoich kolanach dorabiasz sobie jako szkolna sprzątaczka, a  Anderson intensywnie ci w tym pomaga.

Sally przybrała oburzony wyraz twarzy. Anderson z przerażoną miną spojrzał na swoją dziewczynę, siedzącą obok niego.

– Dupek. – Lily nie czekając na jego wyjaśnienia, dała mu z liścia prosto w twarz.

– Kochanie, to nieprawda. On kłamie – starał się ją udobruchać błagalnym głosem, rozmasowując obolały policzek. Niestety, nic to nie dało. Dziewczyna poderwała się, ze wściekłością odsuwając krzesło.

– Ladacznica – burknęła jeszcze w stronę Sally i przesiadła się w drugi koniec klasy.

Donovan zacisnęła pieści ze złości. Jej mina niepodważalnie świadczyła o rosnącym gniewie, mieszającym się z poczuciem upokorzenia. Po klasie rozszedł się chichot i uczniowie zaczęli szeptać między sobą o nowej sensacji.

– Ty popieprzony... – zaczęła.

– Panno Donovan! Co to za słownictwo? – Rozległ się głos nauczycielki, która akurat wkroczyła do pomieszczenia.

– Przepraszam, pani Turner – mruknęła ze skwaszoną miną, rzucając Holmesowi pełne nienawiści spojrzenie.

– Siadajcie – zwróciła się do rozgadanej młodzieży.

***

Na długiej przerwie John wraz z Billem i Frankiem poszli na stołówkę, gdzie mieli spotkać się z resztą drużyny i Henrym. Chłopaki siedzieli już przy swoim stoliku, rozmawiając o ostatnim meczu.

– John – zaczął brunet. – Głupio wyszło z tym Holmesem. Ale wierz mi, sprowokował mnie. Inaczej nic bym mu nie zrobił.

John zmarszczył groźnie brwi. Henry widząc, że nie przekonał kapitana, dodał:

– Jeśli chcesz, to mogę obiecać, że będę się od niego trzymał z daleka. Przepraszam, serio. Poniosło mnie. – Uśmiechnął się minimalnie i wyciągnął rękę na zgodę. Blondyn z poważnym wyrazem twarzy, zmierzył go wzrokiem i po chwili pełnej wyczekiwania ciszy, pochwycił dłoń kolegi.

– Dasz mu spokój, jasne? – odezwał się, ściskając w mocnym uścisku rękę bruneta.

– Jasne, John. Nie ma sprawy – potwierdził z uśmiechem.

Mina Watsona złagodniała i w końcu puścił dłoń kumpla. Reszta chłopaków z radością przyjęła ich pogodzenie.

– No nareszcie, koniec dąsów, miłe panie – skwitował Pete i wszyscy wybuchli śmiechem.

***

– Watson? Ten Watson? – zapytała ze zdziwieniem Molly, gdy tylko wyszli na przerwę.

Holmes popatrzył na nią z politowaniem.

– Nie wiem ilu Watsonów znasz?

– Matko, chodzi mi o Johna Watsona kapitana szkolnej drużyny rugby – wyjaśniła z przejęciem.

– Tak – mruknął.

– Serio? Jak to się stało?

– Molly, daj spokój. – Przyśpieszył kroku, ale dziewczyna nie odpuszczała.

– Kiedy to się stało?

– W sobotę.

Przystanęła, jakby właśnie sobie coś uświadomiła.

– Byłeś na imprezie?

– Wszyscy byli – odparł, przypominając sobie jak John mówił, że każdy ze szkoły tam będzie.

– Nie wszyscy – westchnęła smutno. – Myślałam, że nie chodzisz na takie rzeczy.

– Bo nie chodzę. To drugi i ostatni raz – burknął, siadając na parapecie. Hooper usiadła obok, z niepokojem miętosząc końcówkę swetra w kolorowe kwiatki.

– Dziwne, że Watson stanął w twojej obronie – powiedziała, zerkając na wpatrzonego w okno bruneta.

– Dlaczego? Bo jestem świrem, którego można skopać i nikt nawet nie pomyśli, żeby mi pomóc, tak? – Chłodne spojrzenie chłopaka, wywołało u niej ciarki.

– Nie! Oczywiście, że nie. Nie o to mi chodziło – zaczęła nerwowo Molly. – Po prostu to kumple z drużyny, więc to dość nietypowe, że Watson wyłamał się z drużynowej solidarności i ci pomógł – dodała, pragnąc cofnąć wcześniejsze, niefortunne zdanie.

– John nie jest taki jak inni – mruknął pod nosem.

– Chwila, to wy się znacie? – zapytała z zaskoczeniem.

– Niby po czym wnioskujesz?

– Chodzimy do jednej klasy już od roku, a dopiero dwa miesiące temu zapamiętałeś jak się nazywam.

– Co z tego? – fuknął, odwracając wzrok w stronę okna.

– Musisz go znać skoro mówisz o nim „John", a nie „ten chłopak" czy choćby „Watson".

Holmes westchnął przeciągle, powoli zaczynając irytować się rozmową.

– Udzielam mu korepetycji z chemii – oznajmił, wpatrzony w przejeżdżające ulicą samochody.

– Och. – Tylko tyle była w stanie powiedzieć, czując kompletne zaskoczenie.

***

Henry stanął wraz z kumplami przy szafkach i spojrzał w kierunku sali, z której wyszedł Holmes.

– Tak po prostu mu odpuścisz? – zapytał jeden z kolegów z klasy.

Henry rzucił mu złowieszcze spojrzenie, po czym uśmiechnął się półgębkiem.

– John nie musi się dowiedzieć. Ten świr dostanie za swoje.

***

Po skończonych lekcjach, John usiadł na ławce przed szkołą i czekał aż kolejna grupka uczniów opuści budynek. „Holmes powinien zaraz wyjść" – pomyślał, wpatrzony w wejście do szkoły.

Chwilę później, jak tylko pierwsza fala dzieciaków wylała się ze środka, z budynku wyłoniła się znajoma sylwetka. Watson podniósł się z ławki i skierował się w kierunku bruneta. Miał już zawołać, ale zauważył, że obok niego idzie jakaś dziewczyna. Brązowe włosy, zebrane w kucyk, kołysały się lekko na wietrze. Dziewczyna cały czas wpatrzona w Holmesa, uśmiechała się nieśmiało. John obserwował jak nerwowo obciąga rękaw płaszcza, kiedy przystanęli na chwilę. Nie rozmawiali długo. Brunet z niewzruszonym wyrazem twarzy pożegnał się z nią i zaczął iść w obranym kierunku. Gdy tylko szatynka zniknęła w tłumie uczniów, Watson przyśpieszył kroku, żeby dogonić swojego korepetytora.

– Sherlock! – zawołał za nim. Holmes odwrócił się na dźwięk znajomego głosu. – Hej!

– Cześć, John.

– Jak tam? – rzucił, spoglądając na plaster nad okiem.

– Dobrze – odparł krótko.

– Pomyślałem, że skoro nie wyszło nam z tymi korkami w sobotę, to miałbyś dziś chwilę i moglibyśmy się pouczyć. Co ty na to? – zapytał. Holmes nie mógł odmówić. Nie kiedy Watson wpatrywał się w niego proszącym spojrzeniem.

– Znajdę chwilę – odpowiedział, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – Idziemy do ciebie?

– Co? Nie!... To znaczy, nie możemy do mnie, bo... – „Myśl, John. Myśl" – ... siostra ma grypę. Mógłbyś się zarazić. – Dumny z wymyślonej na poczekaniu wymówki, czekał na reakcję bruneta.

– Do mnie też nie możemy – stwierdził, darując sobie pokrętne tłumaczenia.

– To co? Masz jakiś pomysł?

Holmes stał w milczeniu przez moment, najwyraźniej rozważając coś w głowie.

– Jeśli pani Hudson się zgodzi, możemy pójść na Baker Street.

– Super. – Blondyn odetchnął w duchu. „Oby się zgodziła" – pomyślał.

~~~~~~

Rozdział w sumie o niczym. =_= Ale i na taki w końcu musiała nadejść pora.

Mam nadzieję, że ujdzie. Jak są jakieś błędy, to przepraszam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top