Zastępstwo

Cała drużyna rugby siedziała na ławeczkach przy stadionie. Ciepłe wiosenne słońce umilało rozmowę na świeżym powietrzu, świecąc jasno nad budynkiem szkoły.

– Coś taki przybity? – zapytał Bill, spoglądając na Watsona, który błądził wzrokiem po ziemi.

– Szkoda gadać – bąknął John, wciąż wpatrując się w trawę pod butami.

– Omówiłem wszystko z Nicole, mamy już bilety do kina. Rozmawiałeś z Sarą? – dodał.

– Jeszcze nie – westchnął, udeptując niesforne źdźbło, sterczące obok nogi od ławki.

– Koniecznie musisz z nią dzisiaj pogadać – stwierdził szatyn.

– Taa – mruknął, wstając z ławki. – Spotkamy się pod klasą – oznajmił obojętnym tonem, po czym skierował się do wejścia szkoły.

– John ostatnio jest jakiś nieswój, nie? – rzucił Tom, gdy blondyn zniknął z pola widzenia.

– No, trochę. – Frank podrapał się w głowę, przysiadając na krawędzi oparcia.

– Może ma problemy rodzinne? – zasugerował Bill.

– A ja wam mówię, że to przez tego Holmesa. Od kiedy zaczął łazić na te korki z chemii, przestał z nami gadać. Znika gdzieś non stop, jest nerwowy. Jak nic, to wina tego stukniętego kolesia.

– No co ty, powiedziałby nam, gdyby coś było nie tak – odparł Frank. – A przynajmniej mam taką nadzieję – mruknął cicho pod nosem.

– Trzeba chłopaka odstresować – oznajmił Bill, zeskakując z ławki.

***

Watson zlokalizował Sarę, która stała z dwiema koleżankami pod salą od matematyki. Wziął głęboki wdech i ruszył w ich kierunku. W połowie drogi, dziewczyna dostrzegała go i posłała mu miły uśmiech.

– Hej – odezwał się, dotarłszy do celu.

– Cześć, John.

Koleżanki Sary przysłuchiwały się im, wymieniając między sobą porozumiewawcze spojrzenia.

– Tak się zastanawiałem, czy może nie chciałabyś pójść ze mną do kina? – zaczął, skupiając wzrok na szarych oczach dziewczyny. Sara uśmiechnęła się radośnie.

– Tak, bardzo chętnie. Nicole mi mówiła, że to będzie taka podwójna randka – odparła, odruchowo poprawiając kosmyk kasztanowych włosów za uchem.

– No tak. To super. W takim razie, widzimy się jutro, koło osiemnastej, pod kinem. Będę czekał przed wejściem, ok? – zapytał. Sara przytaknęła.

– Dobrze. Do zobaczenia, John. – Uśmiechnęła się ucieszona z propozycji chłopaka.

– Pa. – John zerknął przez ramię na wciąż wpatrzoną w niego dziewczynę i uśmiechnął się, zadowolony z obrotu spraw. „Wreszcie. Może tym razem się uda" – pomyślał, kierując się pod salę.

***

Następny dzień od samego rana zaczął się niefortunnie. John miał już wyjść z domu, żeby zdążyć do szkoły, kiedy w przedpokoju zatrzymał go telefon. Zawrócił spod drzwi i podniósł słuchawkę.

– Halo?

– Hej, John. Słuchaj, nie będzie mnie dzisiaj w szkole i na nasze rendez-vous też nie wpadnę. – Usłyszał po drugiej stronie głos Billa.

– Co? Jak to nie przyjdziesz? – zapytał, przyciskając słuchawkę do ucha.

– Kurde, wierz mi stary, wolałbym spędzić ten dzień inaczej, ale jakbym się ulotnił z domu, to matka by mnie ukatrupiła. Muszę jechać na wsiowe zadupie. Uwaga, cytuję mojego ojca: Przed tobą mnóstwo randek, a osiemdziesiąte piąte urodziny prababci będą tylko raz.

– Nie no, rozumiem. Tylko co ja teraz zrobię z biletami? Sara nastawiła się na tę podwójną randkę.

– Znajdź kogoś na moje miejsce.

– A co z Nicole?

– Dzwoniłem do niej. Umówimy się kiedy indziej.

– Czyli mam skombinować kogoś na wasze miejsca. Świetnie.

– Nie martw się. Coś wymyślisz – rzucił z rozbawieniem.

– Frank nie może, bo ma te swoje lekcje tańca. Tom ma już plany ze swoją dziewczyną. Chris też. Henry mówił coś, że ma jakąś sprawę na mieście.

– A Mike?

– Zakuwa do sprawdzianu z biologii.

– Hmmm, to może ten twój korepetytor?

– Sherlock? Szczerze mówiąc, nie wiem czy kogoś ma.

– No to zapytaj. Może się zgodzi.

– Dobra. Aleś mnie wystawił – mruknął.

– Oj tam, dasz sobie radę – roześmiał się.

– Miłego rodzinnego obiadku – rzucił z sarkazmem blondyn.

– Dzięki, Casanovo.

Watson w odpowiedzi parsknął śmiechem.

– Trzymaj się – rzucił na pożegnanie i odłożył słuchawkę. Zarzucił plecak na ramię, zerkając na zegar w holu. „Kurde, spóźnię się" – przemknęło mu przez głowę, kiedy zamykał w pośpiechu drzwi wejściowe. Gdy tylko schował klucze do kieszeni, ruszył biegiem najkrótszą, sprawdzoną trasą do szkoły.

***

Holmes siedział na parapecie, mając za nic zakaz przesiadywania na parapetach, ustanowiony od czasu wybicia przez jednego z uczniów szyby plecakiem. Oparty o ścianę, czytał książkę o technikach kryminalnych. W pewnym momencie zaczął odczuwać nieodparte wrażenie, że ktoś się mu przygląda, ale zajęty lekturą, nie zamierzał zwracać na to uwagi. Dopiero, gdy osobnik odezwał się znajomym głosem, oderwał wzrok od książki.

– Cześć, co tam czytasz? – zapytał Watson, zerkając mu przez ramię na trzymaną na kolanach książkę.

– Cześć, John. – Przekręcił głowę w bok, żeby lepiej na niego spojrzeć. – Chwilowo czytam o mechanoskopii.

Blondyn uniósł brwi w niezrozumieniu.

– Ok. Udam, że wiem o czym mówisz, żeby nie wyjść na głupka – odparł rozbawionym tonem.

– Wiesz, że to mówiąc i tak na niego wyszedłeś? – stwierdził Holmes, zamykając książkę. John uśmiechnął się, powstrzymując się przed roześmianiem. Mimochodem zerknął na tytuł, aby chociaż zorientować się w tematyce.

– Dzięki, mistrzu finezji – rzucił, sadowiąc się obok Holmesa. Brunet podciągnął nogi do klatki piersiowej, żeby zrobić więcej miejsca Johnowi, który jak tylko zajął wygodną pozycję, zwrócił się do niego.

– Jeszcze raz dzięki za zaproszenie na obiad. Było fajnie – zaczął z wesołą miną.

– Nie ma za co, John. Jesteś nad wyraz uprzejmy, ale domyślam się, że mój brat odstawił jakąś scenę.

– No cóż, muszę przyznać, że jest trochę dziwny.

– Proponował ci pieniądze za donoszenie na mnie?

– Taa – westchnął, darując sobie pytanie czy Mycroft proponował to komuś wcześniej i oparł się o szybę.

– Zgodziłeś się?

– Co? – Wyprostował się gwałtownie. – Nie, oczywiście, że nie – dodał błyskawicznie, kręcąc przecząco głową. Holmes westchnął przeciągle, odchylając się do tyłu i opierając głowę o zimną ścianę.

– Szkoda. Przydałyby ci się dodatkowe środki finansowe. – Zerknął na wpatrzonego w niego Watsona, którego wyraz twarzy sugerował, że zamierza zaprzeczyć, ale zanim zdążył się odezwać, Holmes kontynuował:

– No i moglibyśmy trochę powkręcać Mycrofta. – Wygiął usta w szelmowskim uśmiechu. Blondyn zachichotał pod nosem, po czym przysunął się odrobinę w jego stronę. Widać było, że waha się nad czymś, ale po chwili krótkiej ciszy, w końcu podjął w myślach decyzję.

– Mam pytanie. – Odezwał się, spoglądając w szaro-niebieskie oczy chłopaka, wpatrujące się z oczekiwaniem w jego osobę. – Bo... Czy – ponownie się zawahał. – Czy poszedłbyś ze mną na randkę? – wydusił w końcu, ale od razu przeklął w myślach, widząc zdziwiony wyraz twarzy bruneta.

– Ja z tobą? – wypalił Holmes, nie będąc w stanie powstrzymać zaskoczenia.

– Tak, to znaczy nie – zaśmiał się nerwowo. – To będzie taka podwójna randka. Ja idę z Sarą, a ty, jeśli się zgodzisz, możesz zaprosić jakąś dziewczynę. Chyba, że już jakąś masz.

– Nie, nie mam.

– No to super. Już myślałem, że ta szatynka, która chodzi z tobą do klasy to twoja dziewczyna. – Pytający wzrok Holmesa sprawił, że John kontynuował wyjaśnienia: – Kitka, zabawne, kolorowe sweterki, gdzieś tego wzrostu – dodał, wizualizując ilość centymetrów gestem ręki.

– Molly? To tylko koleżanka.

– Ok. Skoro nie jesteście razem, to w takim razie może ją zaprosisz? – zaproponował.

– Czemu?

– Potrzebujesz kogoś do pary, a zdawało mi się, że się jej podobasz, no i ty chyba ją lubisz, nie?

– Powiedzmy, że tak.

– No, więc to by było dobre rozwiązanie.

Holmes popatrzył na niego z zastanowieniem.

– John, ja... - zaczął po kilku sekundach ciszy.

– Proszę, Sherlocku – przerwał mu błagalnym tonem. – Zgódź się.

Holmes nie potrafił oprzeć się błękitnym tęczówkom i niewinnej minie blondyna. Normalnie bez wahania by odmówił, ale Watson miał wyjątkowy dar przekonywania, który potrafił zniwelować opór bruneta.

– Dobra. Niech ci będzie. Zapytam Molly – odrzekł, udając nonszalancki ton.

– Świetnie! – Autentyczna radość wypisana na twarzy blondyna, uświadczyła Holmesa w przekonaniu o prawidłowości swojej decyzji.

– A co się robi na podwójnej randce? – zapytał dla pewności.

– Sądzę, że to co na normalnej – odparł z rozbawieniem John.

– Czyli co? – dodał z poważną miną.

– No, razem miło spędza się czas. – Skonstruował uproszczoną wersję definicji "randka".

– Czyli to co zazwyczaj robimy, kiedy się spotykamy – stwierdził po chwili spokojnej kalkulacji Sherlock.

– Tak. To znaczy nie! – John przejechał ręką po blond włosach. – To coś innego. – Przymarszczone w skupieniu połączonym z niezrozumieniem brwi bruneta, dały Johnowi do zrozumienia, że lepiej zakończyć ten temat. – Nieważne – westchnął. – Spotkamy się pod kinem przy Upton Street, koło osiemnastej. – Zeskoczył z parapetu i położył dłoń na kolanie Holmesa. – Mam nadzieję, że mnie nie wystawisz?

– Przecież się zgodziłem – mruknął, próbując udawać znudzonego, choć wizja spędzenia czasu z Johnem, w odmiennych warunkach niż przy zadaniach z chemii, w czterech ścianach, wzbudziła w nim iskierkę zainteresowania.

John przewrócił oczami i poklepał Sherlocka po kolanie.

– To do zobaczenia – rzucił, po chwili znikając w tłumie dzieciaków, idących do klas na kolejne lekcje.

~~~~~~

Przepraszam, że chwilowo nie odpisuję na Wasze komentarze (albo odpisuję z opóźnieniem). Doskwiera mi brak czasu, ale zapewniam, że czytam wszystkie i sprawiają mi one mnóstwo radości oraz motywują do dalszego pisania. Bardzo Wam za nie dziękuję. ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top