Uśmiechnij się

Watson wpatrywał się w naszykowane dla niego miejsce do spania, cały czas niezbyt przekonany czy powinien zostawać na noc. Obawiał się reakcji Sherlocka na ostatnie wydarzenia i nie chciał roztrząsać swoich problemów, przekonany, że powinien uporać się z nimi samodzielnie. Pragnął po prostu zapomnieć choć na chwilę. Wiedział, że to samolubne, ale potrzebował odciąć się na moment od przeszłości. Na szczęście jego korepetytor jak dotąd nie poruszył drażliwego tematu. John zaczął zastanawiać się czemu, ale przyjaciel skutecznie odwrócił jego uwagę od problemów.

– Może w końcu dokończymy rozdział ósmy? – zapytał Holmes, wyrywając go z zamyślenia.

Kapitan spojrzał na podręcznik od chemii, który korepetytor trzymał w ręku, krzywiąc się z dezaprobatą.

– Chcesz się teraz uczyć?

– Ostatnio nie mieliśmy za dużo okazji i jesteś w tyle z programem – stwierdził, siadając przy biurku.

– Jezuuu – jęknął. – Nie masz litości. Nie nadaję się dziś na naukę – mruknął, opierając się z rezygnacją o blat biurka.

– Jak chcesz. – Sherlock zamknął książkę, spoglądając w ciemnoniebieskie tęczówki swojego gościa. – Jakieś inne propozycje?

Na twarzy Johna momentalnie pojawił się łobuzerski uśmiech.

***

Godziny mijały im na dobrej zabawie i rozmowie, głównie o najbardziej fascynujących śledztwach, jakie przyszły detektyw doradczy katalogował z pasją.

John na moment zapomniał o przykrych zdarzeniach, wsłuchując się z uwagą w opowieści Holmesa.

– Nie wierzę, że rozczłonkowywał ciała i spuszczał je w kiblu – wybełkotał blondyn, przeżuwając kolejny kawałek maślanej bułeczki.

– Tak było. Mało efektywny sposób na pozbycie się ciał, ale muszę przyznać, że oryginalny – skwitował Sherlock, przekręcając stronę w swoim notatniku.

– Taa – prychnął kapitan, kończąc trzecią bułeczkę. – Musisz spróbować, bo zjem ci wszystkie – dodał, sięgając po kolejną, ale tym razem podstawił ją pod nos przyjaciela.

– Nie jestem głodny – mruknął Holmes, ignorując machającego mu przed nosem świeżym wypiekiem młodzieńca.

– O nie! Musisz coś jeść, bo w końcu dostaniesz anemii – oznajmił lekarskim tonem, uparcie wpychając mu bułkę do ręki.

– Nie zachowuj się jak moja matka – westchnął ze znużeniem, odsuwając się od niego jak najdalej mógł.

– Nie zamierzam – rzucił z chytrym uśmieszkiem John, odkładając książki i notatnik Holmesa na nocną szafkę. – Mam swoje metody – dodał zdecydowanym tonem. Bez namysłu zeskoczył z łóżka i ruszył do biurka. Następnie wyciągnął paczkę papierosów, które brunet ukrywał w szufladzie i czmychnął na balkon.

– Liczę do trzech! Inaczej pożegnaj się z fajkami! – zawołał, wyciągając rękę z paczką za balustradę.

– Nie waż się! – Wściekły Sherlock poderwał się z łóżka i w mgnieniu oka stanął przy wejściu na balkon.

– Ani kroku – zagroził John, przesuwając paczkę, jak najdalej mógł od zasięgu Holmesa. – Oddam ci je, jak zjesz bułkę.

Wyższy nastolatek spiorunował go wzrokiem.

– Jeden.

Bladoróżowe usta Holmesa zacisnęły się w irytacji, tworząc cienką linię.

– Dwa.

John z determinacją trzymał paczkę w powietrzu, bacznie obserwując przyjaciela. Holmes rzucił mu krótkie spojrzenie spod przymrużonych powiek, po czym gwałtownie zakręcił się na pięcie i zniknął za zasłoną. Po chwili wyłonił się ponownie z nadgryzioną bułeczką, trzymaną w prawej dłoni.

– Zadowolony? – syknął, przeżuwając mały kęs. Musiał przyznać z niechęcią w duchu, że naprawdę były dobre.

– Masz zjeść całą – zadecydował blondyn, uśmiechając się zwycięsko. Młodszy chłopak zmarszczył złowrogo brwi. – Jedz – ponaglił go kapitan.

Bułeczka szybko zniknęła po kilku gryzach, a zadowolony Watson odłożył papierosy z powrotem do szuflady, zgodnie z umową.

– Naprawdę powinieneś rzucić – stwierdził, siadając ponownie na łóżku. Obrażony Sherlock, chwycił za książkę z nocnej szafki, nie racząc go nawet spojrzeniem. – To dla twojego dobra.

– Sam decyduję, co jest dla mnie dobre, a co nie – fuknął i zatopił wzrok w kartkach, udając, że jest zajęty czytaniem o technikach kryminalnych.

– Jasne, ale czasem warto posłuchać kogoś starszego i mądrzejszego – odrzekł z czającym się na ustach półuśmiechem.

Naburmuszona mina Holmesa złagodniała odrobinę, kiedy przyjrzał się on dokładniej swojemu rozmówcy.

– Mądrzejszego? – Uniósł lekko brwi. – Wiek nie świadczy o mądrości – skomentował, wywołując tym większy uśmiech Watsona.

– No tak, przecież jestem tylko głupim kapitanem szkolnej drużyny rugby – rzucił, spoglądając na skupionego na nim przyjaciela.

– Nieprawda.

– Czyli jednak nie jestem głupi?

– Chodziło mi o to, że jesteś też moim przyjacielem.

John patrzył na niego przez moment w milczeniu, po czym wybuchnął śmiechem.

– Od razu mi lepiej – zachichotał, zauważając kątem oka, że Sherlock również się uśmiechnął. – W takim razie, jako twój przyjaciel i osobisty lekarz zalecam jeszcze jedną bułeczkę – dorzucił.

Niebieskie oczy błyszczały wesoło i Holmes nie potrafił oderwać od nich spojrzenia.

– Tylko dureń kłóciłby się ze swoim lekarzem – odezwał się z półuśmieszkiem Sherlock, samemu dziwiąc się, czemu tak łatwo uległ namowie kapitana.

W tym samym czasie, do drzwi zapukała pani Holmes, wychylając się zza framugi.

– Dobrze się bawicie, chłopcy? – zapytała, zaglądając do pokoju.

– Błagam, mamo. Możesz nas nie szpiegować?

– Wcale was nie szpieguję. Chciałam powiedzieć, że zostawiłam kubek z nową szczoteczką i dwa ręczniki dla Johna na pralce, w łazience. Jakbyś czegoś potrzebował, mów śmiało – oznajmiła, uśmiechnąwszy się ciepło.

– Bardzo dziękuję, proszę pani. – John odwzajemnił uśmiech.

– Tylko nie siedźcie długo, bo jutro szkoła – dorzuciła, ignorując przewracającego oczami syna.

– Oczywiście – odparł z rozbawieniem Watson, zerknąwszy na bruneta.

– Traktuje mnie, jakbym miał pięć lat – fuknął Sherlock, kiedy kobieta zniknęła za drzwiami.

– Ciesz się, że się o ciebie martwi – odrzekł poważniej, a w szafirowych oczach na moment zagościł cień melancholii. – Mam nadzieję, że pożyczysz mi jakieś ubranie do spania, bo nie chcę paradować w samych gatkach i natknąć się tak na twoją mamę w korytarzu. – Pośpiesznie zmienił temat.

Brunet podniósł się z łóżka i podszedł do szafy. John dołączył do niego, przyglądając się półkom pełnym ciuchów.

Holmes, po kilkunastu sekundach przeglądania zawartości szafy, wyciągnął luźne, bawełniane spodnie i szary T–shirt.

– To powinno pasować. – Wręczył ubranie Johnowi, który z zastanowieniem zaczął przyglądać się szarej koszulce.

– Czy to nie mój T–shirt?

– Cóż... – Holmes wzruszył ramionami, zerkając na gościa przelotnie. – Na to wygląda.

– Zapomniałeś mi go oddać, czy planowałeś, że wpadnę na noc? – zapytał, przymrużając oczy i próbując się nie roześmiać, kiedy jego rozmówca starał się zachować obojętny wyraz twarzy, mimo zakłopotania.

– To było do przewidzenia – odchrząknął brunet, uciekając wzrokiem w przestrzeń za Johnem.

– Jestem aż tak przewidywalny? – John zbliżył się do niego, tak że dzieliło ich kilkanaście centymetrów.

Brunet, jakby odzyskawszy pewność siebie, spojrzał mu w oczy.

– Nie do końca – odpowiedział prawie szeptem.

Watson uśmiechnął się minimalnie w odpowiedzi, oblizując dyskretnie usta.

– To dobrze – rzucił, po czym odwrócił się i szybko wyszedł z pokoju.

Holmes zamrugał lekko skonfundowany sytuacją, która miała miejsce kilka chwil wcześniej. Serce wciąż niebezpiecznie szybko biło, podnosząc mu ciśnienie i sprawiając, że czuł jak ciepło rozchodzi się po całym jego ciele. Przybywanie blisko Johna różniło się od przybywania w pobliżu innych ludzi. Kapitan szkolnej drużyny potrafił wywołać u niego irytację, która ulatywała jednak po jednym spojrzeniu jego szafirowych oczu i rozczulającym uśmiechu. Był w stanie sprawić, że wirujące myśli, zatrzymywały się na moment, gdy zatapiał się w tęczówkach koloru niezbadanego oceanu. Umiał spowodować, że nie czuł się odludkiem, tylko kimś... sobą.

Uśmiechnął się, siadając na łóżku i wpatrując się w uchylone drzwi swojego pokoju, za którymi kilka minut temu zniknął John.

~~~~~~

Fluff! *sypie brokatem i kwiatkami* Cukier i tęcza zawitały na 27 Montague Street.

Wybaczcie, że nic konkretnego na razie się nie dzieje, ale trzeba czasem momentu wytchnienia... i słodyczy. ;3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top