Szybsze bicie serca
Wysiedli z taksówki i skierowali się w stronę mostu. Na szczęście przestało padać, ale szaro-granatowe chmury nadal przysłaniały chylące się ku zachodowi słońce. Ponura pogoda idealnie wpasowywała się w klimat rejonu, w którym się znaleźli. Surowo wyglądające łuki mostu nie zachęcały swoim wyglądem do eksploracji. Z pozoru miejsce wyglądało na opustoszałe, ale gdy zbliżyli się do budowli, dostrzegli ruch. Pod osłoną zacienionych stropów, grupka podrostków malowała intensywnie jakieś bazgroły na jednej ze ścian. Ich twórczość nie była jedyną. Większość ceglanej powierzchni upstrzona była najróżniejszymi graffiti, które odrobinę ożywiały monotonność brunatnych ścian przęseł.
– Przyjemna okolica – rzucił John, rozglądając się dookoła.
– Owszem – odparł Holmes poważnym tonem. Blondyn nie był pewien czy powiedział to serio, czy załapał ironię, więc nie odezwał się ponownie, obserwując bacznie okolicę. Minęli dwóch owiniętych w koce bezdomnych. Nieufne spojrzenie Watsona spoczęło na jednym z nich, gdy sylwetka ukryta pod brązowym materiałem poruszyła się i osobnik wydał z siebie niewyraźne mruknięcie. Skupiony na nim blondyn, nie spojrzał pod nogi i potknął się o pustą butelkę, która poturlała się pod ścianę z głośnym brzdękiem. Brunet zerknął na niego przez ramię, nie zwalniając kroku.
– Dokąd idziemy? – zapytał, zrównując się z Sherlockiem, gdyż nie chciał zostawać w tyle.
– Do mojego informatora – odrzekł zwięźle.
Kilka metrów dalej, dostrzegli siedzącego na drewnianej skrzynce starszego mężczyznę.
– Dzień dobry, Lordzie Huxley – odezwał się Holmes, uśmiechając się lekko.
– Witaj, Sherlocku! – przywitał się, wyraźnie uradowany ze spotkania.
– Jak się pan miewa?
– Nie narzekam. Choć muszę przyznać, że niedawno skończyły mi się cygara.
– Zapamiętam – rzekł miłym tonem. – Mój przyjaciel John. – Wskazał ręką stojącego obok chłopaka.
– Och, bardzo mi miło. – Mężczyzna kiwnął głową, uśmiechając się szeroko. Zmarszczki na jego okrągłej twarzy pogłębiły się, gdy w przejęciu przymrużył stalowoszare oczy. – Znaleźliśmy go – dodał, zwracając się do Sherlocka.
– Nie wątpiłem, że się wam uda – odparł z zadowoleniem brunet.
– Zaszył się tam. – Wskazał palcem oddalone o kilkadziesiąt metrów miejsce.
– Wpadnę za parę dni z pudełkiem Ashtonów – rzucił w odpowiedzi młodzieniec. Huxley, wyraźnie zadowolony ze swojego osiągnięcia i szykującej się za nie nagrody, wygiął usta w małym uśmiechu. Sherlock zwrócił spojrzenie na Johna. W szaro-niebieskich oczach skrzyła się ekscytacja. Nie czekając na dalszą reakcję mężczyzny, czym prędzej ruszył we wskazanym kierunku.
– Nie wygląda przyjaźnie. Lepiej na siebie uważajcie! – zawołał jeszcze lord, zanim zdążyli się oddalić.
Holmes kiwnął w podziękowaniu głową i podążył wraz ze swoim towarzyszem w głąb pogrążonych w półmroku podziemi mostu.
– Prawdziwy lord? – odezwał się John, gdy odeszli na wystarczającą odległość.
Holmes rzucił mu rozbawione spojrzenie.
– Oczywiście, że nie – odrzekł z półuśmiechem na ustach. – Huxley był kiedyś ogrodnikiem u jednego z członków Izby Lordów, stąd ten pseudonim. Chociaż z jego zamiłowaniem do drogich rzeczy, idealnie by pasował do tego towarzystwa.
– Jasne – mruknął cicho, zażenowany swoją naiwnością.
Nim zdążył ponownie się odezwać, Holmes zatrzymał się nagle i jednym ruchem złapał go za rękaw, pociągając na pobliską ścianę.
– Co...? – zaczął zaskoczony blondyn, ale korepetytor momentalnie mu przerwał, uciszając go dłonią, która wylądowała wprost na wargach osłupiałego chłopaka.
– To on – wyszeptał brunet, zabierając rękę z emanującej zdziwieniem twarzy przyjaciela. Ostrożnie wychylili się zza rogu, aby przyjrzeć się ukrytemu w półmroku mężczyźnie.
– Co robimy? – zapytał prawie bezgłośnie Watson, kiedy Holmes się do niego odwrócił. Szaro-niebieskie oczy przesunęły się po sylwetce towarzysza, zatrzymując się w okolicy paska spodni. Młodszy chłopak wyciągnął rękę, sięgając za plecy Johna. Blondyn znieruchomiał, nie spodziewając się nagłego ruchu ze strony swojego korepetytora. Lodowata ściana tuż za nim i będące niebezpiecznie blisko ciało bruneta wywołały mimowolny dreszcz. Wilgotne powietrze zdawało się zgęstnieć, gdy palce Sherlocka musnęły spięte mięśnie grzbietowe skryte pod błękitną koszulką. Nim Watson się spostrzegł, Holmes trzymał w dłoni browninga.
– Mam nadzieję, że potrafisz go używać? – Ciepły oddech owiał skórę tuż przy uchu blondyna. Przez głęboki głos „detektywa" miał wrażenie, że odczuwa wibracje w żołądku.
– Wiem, gdzie trzeba nacisnąć – szepnął z energetycznym błyskiem w oczach. Adrenalina zaczęła krążyć w żyłach, przyśpieszając bicie serca. John nigdy nie wyobrażał sobie, że mógłby znaleźć się w takiej sytuacji. Powinien być przerażony, ale wcale nie czuł strachu. Wręcz przeciwnie. Rozpierała go energia do działania. „To istne szaleństwo" – pomyślał, wpatrując się w przyjaciela. Figlarnie sterczące loki nadawały mu zawadiackiego, lekko dzikiego wyrazu. Źrenice rozszerzyły się, sprawiając, że spojrzenie Holmesa wydawało się intensywniejsze i bardziej pociągające. Idealnie kształtne usta wygięły się zadziornie. John gapił się na niego przez kilka sekund w kompletnym bezruchu. Dopiero po chwili, złapał się na tym, że Holmes coś do niego szepcze.
– ... już wie. – Wcisnął pistolet w dłoń blondyna. – Gotowy?
Watson uniósł lekko brwi, zastanawiając się co przed momentem powiedział Holmes, ale jednocześnie zacisnął palce na rękojeści i kiwnął twierdząco.
Gęstniejącą atmosferę przerwał metaliczny dźwięk, dochodzący zza rogu.
Brunet od razu zerknął w miejsce, gdzie przed paroma minutami siedział Golem. Koc leżał samotnie na ziemi, a w końcu wylotu z ceglanego tunelu mignęła wysoka sylwetka.
– Niech to! – syknął, zerkając na Johna. – Ucieka.
Niewiele myśląc, popędzili za poszukiwanym. Niebotycznie długie kroki, jakie stawiał Dzundza, nie ułatwiały w dogonieniu go.
– Tam – rzucił John, dostrzegając kształt znikający za rogiem. Odwrócił się, ale biegnący niedawno za nim Holmes zniknął. – Sherlocku? – Obrócił się dookoła, rozglądając nerwowo. – Sherlocku! – Jego głos rozszedł się w półmroku, odbijając się cichutkim echem od ciemnych ścian. Złapał mocniej za broń, przełykając w podenerwowaniu ślinę. Po chwili wyczekiwania na jakiś znak ze strony Holmesa, postanowił wrócić się w nadziei, że napotka gdzieś przyjaciela. Świadomość, iż w pobliżu kreci się śmiertelnie niebezpieczny morderca, a Sherlock nie ma jak się obronić, napędzała go, oddalając lęk o własne życie.
***
Widział jak John pędzi przed siebie, pchany adrenaliną. Mija go, po czym oddala się z każdym kolejnym krokiem. On natomiast wytracał prędkość, próbując złapać dech. Przeliczył swoje nadwątlone jeszcze siły i, chcąc nie chcąc, musiał przystanąć. Oparł się ręką o ścianę, starając się wyrównać oddech. Mięśnie i płuca nie współpracowały jednak należycie. Brakowało mu tchu. Skrzywił się, gdy do kłującego bólu w klatce piersiowej, dołączyła też rwąca kostka.
Spojrzał w dal, ale po Johnie nie było już śladu. „Powinienem przewidzieć jak to się skończy" – westchnął w myślach. Był na siebie zły. Przez ograniczenia organizmu stracił szansę na złapanie sprawcy, a do tego rozdzielił się z Watsonem. „Totalna porażka" – pomyślał w rozgoryczeniu. Gdyby nie przypominający o sobie ból, kopnąłby z wściekłości leżącą pod nogami puszkę. Odetchnął głęboko czując, że szum w uszach spowodowany wysiłkiem ustępuje. Wtedy też usłyszał czyjeś kroki. Chciał odwrócić się w stronę skąd doszły go dźwięki, lecz nie zdążył. Olbrzymie dłonie wylądowały na jego twarzy, zasłaniając całkowicie usta i nos. W przytomności umysłu, odchylił się do tyłu, na chwilę uwalniając się ze śmiercionośnych objęć i krzyknął najgłośniej jak potrafił:
– John!!!
Nim zdołał zrobić coś więcej, dłonie mężczyzny znowu przywarły mocno do jego ust. Szarpnął gwałtownie do przodu, ale stalowy chwyt przestępcy unieruchomił go, pozbawiając tlenu i możliwości ucieczki.
~~~~~~
Wreszcie się udało, a nie było łatwo. Coś nie mogłam sklecić tego rozdziału, ale w końcu wena postanowiła powrócić na moment (gdzieś tak koło pierwszej w nocy xD). Dziękuję za wszystkie motywujące komentarze. <3
Śmiało piszcie co sądzicie, Kochani. Wasze komentarze to dla mnie najlepsza nagroda. ;3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top