Rozmowa nocą
Nauka nie szła im zbytnio. Watson nie mógł się skupić z wiadomych względów. Problemy rodzinne i chaos dziejący się w jego głowie po krępującym zachowaniu sprzed kilkudziesięciu minut utrudniały przyswajanie jakiejkolwiek wiedzy. Krążąca wciąż myśl, że mógłby zatracić się w irracjonalnej ciekawości, dokonując rzeczy, która mogła trwale zniszczyć relację, jaką zbudował z Sherlockiem, ścisnęła mu żołądek.
„Boże, czy ja naprawdę bym to zrobił? Przecież ja nie jestem taki... Ja nie..."
Nawet nie zorientował się, kiedy Holmes zmienił temat.
– ... Zamierzam opisać też rodzaje popiołów z cygar, ale trudniej je zdobyć. – Sherlock zamilkł na chwilę, zerkając na stojącego obok kapitana. Odstawił drewnianą skrzynkę z posegregowanymi w szklanych przegródkach kupkami popiołów na blat biurka, zauważywszy zmianę w mimice przyjaciela. Jego rysy wyostrzyły się, a mięśnie szczęki zacisnęły się mimowolnie, prostując wygięte w pozornym zaciekawieniu usta.
John kompletnie pochłonięty swoimi myślami, patrzył pustym wzrokiem przed siebie. Do tych rozmyślań doszedł mu jeszcze jeden problem. Holmes ani razu nie zapytał o Harriet, ani o kłótnie z ojcem. Watson nie był pewien czy to dlatego, że doszedł do wniosku, że John nie chce o tym rozmawiać i powinien być mu za to wdzięczny, czy po prostu miał to gdzieś i problemy blondyna wcale go nie interesowały. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej stawało się jasne, że prawdopodobniejsza jest druga opcja. Starszy chłopak posmutniał na tę myśl, coraz bardziej przekonany, że szczery do bólu Holmes nie darowałby sobie wyciągnięcia na jaw wszystkich informacji, jakie zdążył wydedukować, gdyby w ogóle go to obeszło. Wniosek nasuwał mu się sam. Holmes miał gdzieś, co stało się z Harry i czemu John uciekł z domu.
– Znudziłem cię? – zapytał z poważną miną brunet.
– Co?
– Straciłeś zainteresowanie tym, co mówię.
– Umm, nie... skądże. – John nie miał nawet siły, żeby udawać wesołego.
– Nauczyłem się rozpoznawać pewne symptomy świadczące o tym, że rozmówca przestaje być zainteresowany, a ty całkiem nie umiesz udawać.
– Przepraszam. Zamyśliłem się – westchnął z rezygnacją, ścisnąwszy nasadę nosa. „Zbyt dużo przygnębiających myśli na dziś" – stwierdził w duchu.
– Zjedzmy coś – dodał, aby zmienić temat i sięgnął po jedną z maślanych bułeczek, które doniosła im pani Holmes, na szczęście nie komentując pozostałości puchowej poduszki na dywanie.
– Jak długo zamierzasz się oszukiwać? – Chłodny ton Holmesa nie zapowiadał niczego dobrego.
– Oszukiwać się? – John spiął się momentalnie, czując jak kawałek bułki prawie staje mu w gardle. Bezwiednie zgniótł w palcach nadgryzioną bułeczkę.
– Łudzisz się, że twój ojciec sam z siebie przestanie pić – doprecyzował Sherlock, podchodząc bliżej. – W końcu przestanie się kontrolować i wypije za dużo. Alkohol w połączeniu z zespołem stresu pourazowego twojego ojca stanowi niebezpieczeństwo zarówno dla ciebie, twojej siostry, jak i dla niego samego.
Watson zastygł w bezruchu. Czuł w kościach, że to nieuniknione.
– Pokłóciłeś się z nim znowu, o Harriet jak przypuszczam. Nie jest z nią tak źle, bo w przeciwnym razie nie byłbyś w stanie odprężyć się choć na moment, ale przejawiasz oznaki przygnębienia i nerwowości, co sugeruje, że cały czas coś cię trapi. Zapewne martwisz się o jej zdrowie, ale twoje zachowanie ma też związek z ojcem. Nie pochwala on jej frywolnej postawy, nie akceptuje jej orientacji, dlatego wyprowadziła się z domu. Ale to nie było powodem kłótni z ojcem. Już wcześniej musiał wyrażać swoją dezaprobatę dla jej postępowania, ale nie reagowałeś. Tym razem jednak, miarka się przebrała, więc musi chodzić o coś więcej. O jakiś uraz z przeszłości. – Urwał na kilka sekund, myśląc nad czymś intensywnie. – Wypadek. Chodzi o wypadek, w którym zginęła twoja matka.
John zacisnął pięści. Był świadomy, że Holmes domyśli się wszystkiego, a mimo tego nie potrafił wyjaśnić, czemu ogarnęła go wściekłość. Kumulacja ostatnich przeżyć i kłębiące się w nim emocje wylały się w końcu w niekontrolowanym napadzie gniewu.
– Zamknij się! To nie twój pieprzony interes! – warknął, popychając Sherlocka na ścianę. Zaskoczony jego gwałtowną reakcją brunet, zamarł na moment. Tępy ból rozszedł się po potylicy na skutek spotkania z twardą powierzchnią. Ignorując łupanie w głowie, z niezrozumieniem malujących się w oczach, próbował zanalizować sytuację. „Co powinienem teraz zrobić? Znowu powiedziałem coś nie tak? Mam go przeprosić ? Tylko za co? Może lepiej milczeć?" – Zadawał sobie w myślach pytania, gorączkowo szukając odpowiedzi.
Kapitan odwrócił się od niego, uderzając pięścią w dębową płytę. Wdech i wydech. Musiał się uspokoić. „Boże, co ja robię?" – pomyślał z przerażeniem, gdy fala złości ustąpiła. Zerknął przez ramię na młodszego chłopaka, który stał nieruchomo, obserwując go czujnym spojrzeniem. Ukrył twarz w dłoniach, nie mogąc spojrzeć Holmesowi w oczy.
– Przepraszam – wymamrotał w swoje dłonie.
Holmes odsunął się od ściany i zbliżył na odległość kilku kroków. Niepewnie uniósł rękę, zawieszając ją w połowie drogi do ramienia blondyna. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Nigdy nie potrafił pocieszać. Nie umiał odpowiednio reagować na zmianę emocji. Sfera uczuciowa zawsze była dla niego niekończącym się polem minowym. Rodzice przestali chodzić z nim do specjalistów, gdy skończył jedenaście lat, samemu próbując oswoić go z otaczającym światem i w pewnym sensie im się to udało.
John poczuł na barku delikatne klepnięcie, które powtórzyło się dwa razy i zniknęło jeszcze szybciej niż się pojawiło. Przetarł dłonią twarz, odwracając się do stojącego za nim przyjaciela.
Ciężko mu było odszyfrować, co kłębi się w głowie młodszego chłopaka, który przyglądał mu się z uwagą, wędrując po jego sylwetce, jakby odrobinę zagubionym wzrokiem.
– Przepraszam – powtórzył głośniej John. – Nie powinienem... – urwał, opadając z wszechogarniającą go bezsilnością na łóżko. – To wszystko..., to za dużo – wymamrotał, wspierając głowę na rękach.
Holmes podszedł do niego powoli i usiadł obok, obserwując go w skupieniu. Chwila ciszy przeciągała się, aż blondyn postanowił wreszcie ją przerwać.
– Masz rację. Pokłóciłem się z ojcem. Ma gdzieś, co się dzieje z Harriet. Ale ja nie jestem lepszy – wymamrotał, zebrawszy się na odwagę by wyznać przyjacielowi, co go trapi. – Zostawiłem ją samą. Wyglądała okropnie. Była blada jak ściana, ledwo miała siłę, żeby mi odpowiadać, a ją skrzyczałem – wydusił lekko łamiącym się pod koniec wypowiedzi głosem, wpatrując się w swoje dłonie, pocierające nerwowo o bawełniany materiał spodni. – W momencie, kiedy powinienem być dla niej wsparciem, zachowałem się dokładnie jak on... – Wziął głębszy wdech, zerkając w końcu na przyjaciela. Holmes słuchał z powagą, nie odrywając od niego wzroku. Kapitan nie był w stanie wyczytać, co o tym wszystkim myśli z jego pokerowej miny. – Zawsze robiła wszystko po swojemu, ja nigdy nie miałem tyle odwagi co ona. To moja wina – westchnął. – Gdybym wcześniej zareagował, to może do tego by nie doszło. Nie musiałaby się wyprowadzić i nie wzięłaby tego... – urwał, zaciskając mocno pięści. – Nie sądziłem, że to dla niej takie trudne. – Zamilkł, skupiając wzrok na miękkim dywanie pod stopami.
– To był jej wybór. Nikt jej do niczego nie zmusił. Sami odpowiadamy za konsekwencje naszych czynów.
– Ale powinienem być dla niej wsparciem! Być przy niej, gdy mnie potrzebuje, a nie kłócić się z nią i wytykać, że to przez jej niepokorne zachowanie skończyła w takim stanie. Co ze mnie za brat?
– Dobry – odrzekł spokojnym tonem Sherlock, a jego spojrzenie nabrało łagodnego wyrazu. – Martwisz się o nią, zadręczasz się swoim zachowaniem, zależy ci na niej. Gdybyś był zły, to nie odczuwałbyś poczucia winy – stwierdził. – Które zresztą jest całkowicie niezrozumiałe – dodał po kilku sekundach ciszy.
– Przepraszam, że zawracam ci tym głowę – westchnął, spoglądając w szaroniebieskie oczy. – Chyba czas spać – dodał, podnosząc się z łóżka. – Dobranoc. – Poczłapał do materaca, po czym wsunął się szybko pod kołdrę, odwracając się plecami do łóżka i wciąż siedzącego na nim Holmesa.
– Dobranoc, John. – Usłyszał w odpowiedzi. Szelest pościeli sugerował, że Sherlock również się położył.
***
Zegar tykał cicho, odmierzając kolejne bezsenne minuty. Mimo zmęczenia nie był w stanie usnąć, tkwiąc niczym w letargu. Skrzypnięcie sprężyn i cichy dźwięk otwieranej szuflady wyrwały go z odrętwienia. Uniósł głowę, przekręcając się w stronę hałasu. Rozejrzawszy się po pokoju, spostrzegł, że Holmesa nie ma w łóżku, a balkonowe drzwi są uchylone. Podniósł się, podciągając plączące się nogawki spodni i skierował się na balkon. Nim przeszedł połowę drogi, przeszył go dreszcz, spowodowany zimny powietrzem, wpadającym przez uchylone drzwi. Chwycił za koc leżący na krześle i zarzucił go na ramiona.
Młodszy chłopak stał na balkonie w samej piżamie, opierając się o balustradę. Z żarzącego się papierosa między jego palcami unosił się szary dym, tańcząc w powietrzu pod wpływem chłodnego wiatru.
– Też nie możesz spać? – odezwał się John, podchodząc do niego. Zauważywszy papierosa zmarszczył z dezaprobatą brwi, ale nie skomentował nałogu przyjaciela.
Brunet zerknął na niego przez ramię, wypuszczając z płuc obłoczek dymu.
– Boli mnie głowa – odparł zgodnie z prawdą, choć nie tylko to było przyczyną nocnego popalania.
– Zamarzniesz w tej piżamie – stwierdził kapitan, przejeżdżając wzrokiem po sylwetce chłopaka. Nie zastanawiając się długo, podszedł bliżej i objął Holmesa ramieniem, okrywając go tym samym częścią koca.
Korepetytor znieruchomiał z papierosem przytkniętym do ust, kompletnie nie spodziewając się takiego zachowania. Pod wpływem dotyku na barku prawie zakrztusił się wciągniętym dymem, czując wyraźnie jak po jego wychłodzonym ciele przechodzi dreszcz. Watson był na tyle blisko, że bijące od niego ciepło działało lepiej niż najgrubszy koc.
– Jeszcze raz przepraszam za tamto. – Przerwał ciszę, opierając się jedną ręką o balustradę, drugą zaś cały czas podtrzymując koc na ramionach Sherlocka.
– Nie musisz – wymamrotał, skupiając się na w połowie już wypalonym papierosie.
– Jestem kiepskim bratem, marnym synem i równie beznadziejnym przyjacielem – westchnął.
– Nie jesteś beznadziejny. Dla mnie jesteś... – zawahał się przez moment, szukając odpowiedniego słowa – dobry.
– Dzięki. Niech sobie mówią, co chcą, ale potrafisz być bardzo miły.
– Nie jestem miły, tylko szczery, John.
– Racja – zaśmiał się w odpowiedzi.
Holmes czuł, jak ciało blondyna wibruje pod wpływem krótkiej chwili wesołości. Przysunął się do niego odrobinę, tracąc zainteresowanie wypalającym się papierosem.
Przez kilka chwil wpatrywali się w milczeniu w rozświetlający noc księżyc i błyszczące na granatoworóżowym niebie gwiazdy.
– Może jednak Harry miała rację? Próbując zadowolić wszystkich, tak naprawdę zawodzę każdego. Ale czy jest coś złego w tym, że chcę być lubianym i akceptowanym?
– Obawiam się, John, że pytasz o to niewłaściwą osobę. – Odgasił niedopałek o metalową poręcz.
Watson spuścił wzrok uświadamiając sobie, że Holmes przez całe życie musiał zmagać się z tym, czego on tak bardzo się obawia. Po chwili zadumy, ostrożnie położył dłoń na smukłym nadgarstku korepetytora i lekko zacisnął na nim palce, spoglądając na oświetlaną blaskiem księżyca twarz z pozoru niewyrażającą żadnych emocji. Lecz czym dłużej się jej przypatrywał, tym bardziej był w stanie dostrzec drobne zmiany w napięciu mięśni czy ułożeniu warg.
– Chyba dość tych wysmętniań na dziś? – rzucił, dostrzegając ledwie przebijający się w spojrzeniu przyjaciela smutek. Mięśnie pod jego palcami napięły się odrobinę. Szaroniebieskie oczy zapatrzone w dal na moment się zamknęły.
– Tak, lepiej wracajmy – mruknął cicho brunet, nie patrząc na kapitana. Nim John zdążył zareagować, Sherlock zrzucił z ramion koc i wszedł do środka. Młodzieniec stał jeszcze przez moment samotnie na balkonie, owinąwszy się zwisającym z ramion kocem. Ciepło na palcach, które kilka sekund temu spoczywały na bladej skórze jego towarzysza, uleciało wraz z chłodnym wiatrem w mrok nocy.
Wkroczył do pokoju, szukając wzrokiem przyjaciela. Korepetytor skulił się na łóżku z zamyśloną miną.
– Sherlocku? – Podszedł bliżej, odkładając koc na miejsce.
– Tak?
– To nie miało znaczyć, że bycie innym od reszty jest złe. Przecież każdy jest na swój sposób wyjątkowy. Różnimy się od siebie i to jest w porządku.
– Wiem – odparł cicho, przejeżdżając palcami po nadgarstku w miejscu, gdzie chwilę temu znajdowała się dłoń Watsona.
– Chodzi o to, że... żeby coś osiągnąć trzeba czasem się dostosować. Ludzie potrafią być okrutni, gdy ktoś od nich odstaje.
Holmes zacisnął usta, przyciągając nogi do klatki piersiowej i ukrywając twarz niczym za ochronną barierą.
– Nie jestem pewien, czy potrafiłbym przeciwstawić się zasadom w duchu, których dorastałem, tak jak Harry. Wydawało mi się, że ona nigdy nie przejmowała się tym, co sobie pomyślą inni, ale teraz widzę, jak dużo ją to kosztowało... A ty?
– Co ja? – wymamrotał, zerkając na rozmówcę.
– Przejmujesz się opinią innych?
– Nie jestem kimś, z kim powinieneś o tym rozmawiać, John – odparł mechanicznie.
– Wybacz, nie chciałem...
– Nie interesuję mnie, co ludzie mogą sobie o mnie pomyśleć. To bez znaczenia. Opinia innych osób tylko nas ogranicza – przerwał mu zimnym tonem.
John nie mógł jednak pozbyć się wrażenia, że Sherlock nie jest z nim szczery.
– Ale może mógłbym spróbować nagiąć kilka zasad? Skoro nie zależy ci na opinii innych, a ja muszę nad tym poćwiczyć to, co powiesz na to, żebyśmy jutro urwali się wcześniej ze szkoły i porobili coś ciekawszego? – zapytał, zaskakując propozycją nawet samego siebie.
– A co na to twój ojciec? – Brunet wyprostował nogi, opierając się o wezgłowie.
– Chrzanić to – skwitował pewnym siebie tonem. – Zgadzasz się?
Młodszy chłopak uśmiechnął się minimalnie.
– Wagary? Zawsze.
– Super. Wpadniemy jeszcze przed tym do Harry, okej?
– Nie mam nic przeciwko.
John zadowolony z ostatecznego rezultatu rozmowy, uśmiechnął się szczerze i wrócił na swój materac.
– Dobranoc, Sherlocku – rzucił, naciągając na siebie kołdrę.
– Dobranoc, John.
Tym razem senność ogarnęła go z lekkością, tak jakby jakaś cząstka jego niespokojnej duszy znalazła ukojenie.
~~~~~~
Czytałam Wasze komentarze i rozumiem rozczarowanie brakiem bliższych kontaktów między głównymi bohaterami. Jednak, mam nadzieję, że mimo braku wyczekiwanego pocałunku nie porzucicie tego ff. W ramach zadośćuczynienia rozdział w trybie ekspresowym. ;)
Bardzo cieszy mnie fakt, że wciąż chcecie czytać ten fanfik. Nie potrafię wyrazić radości i wdzięczności za to, że jesteście, Moi Kochani. <3 Dziękuję zarówno tym najwierniejszym czytelnikom, którzy są ze mną od samego początku, jaki i tym nowym. ;)
Odezwała się też moja zaniedbana ostatnimi czasy "artystyczno-plastyczna dusza", dzięki czemu powstał ten oto rysunek, inspirowany powyższym rozdziałem. ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top