Ostatnia szansa

John wyszedł z sali z niepocieszoną miną.

- No i co? - spytał Mike, kiedy blondyn do niego podszedł. Chłopak machnął zrezygnowanie ręką.

- Powiedziała, że muszę podnieść średnią ocen, żeby myśleć o uniwerku.

- Przecież masz dobrą.

-Ale musi być wyższa. Matmy nie poprawię, bo nie dam rady. Historia odpada. Zostaje tylko chemia. Muszę dostać na koniec szóstkę.

- No, to nie będzie takie proste. Jestem niezły z chemii. W sumie, ty też ją całkiem ogarniasz, ale żeby dostać u niej szóstkę, trzeba być geniuszem.

- Wiem - mruknął zrezygnowanym tonem.

- Może jakieś korki? - podrzucił pomysł Stamford.

- Nie stać mnie na korepetytora - odparł coraz bardziej przybity.

- A kto powiedział, że musisz płacić jakiemuś drogiemu kolesiowi po studiach. Znam kogoś kto wie więcej niż niejeden z dyplomem.

Johnowi od razu poprawił się humor. Z nadzieją w oczach spojrzał na uśmiechniętą triumfalnie twarz kolegi.

- Serio? Kto to?

- Spotkałem go na kółku chemicznym. Chyba jest rok niżej od nas, ale przerabia materiał ze studiów.

- Materiał ze studiów? No to musi mieć łeb.

- Czekaj jak on się nazywał. Jakoś tak dziwnie... A mam! Sherlock Holmes.

- Sherlock Holmes - powtórzył pod nosem John. - Mam nadzieję, że się zgodzi, bo jest moją ostatnią szansą.

- Będę trzymał kciuki, choć muszę cię ostrzec. On jest trochę dziwny.

- Co to znaczy dziwny?

- Wiesz, widziałem go tylko dwa razy. A jeśli chodzi o rozmowę, to zamieniłem z nim dwa zdania. Nie jest bardzo społeczny. Chemiczka wywaliła go z kółka, bo przez jego eksperyment musieli gasić ławkę.

- Matko, wysadził coś na lekcji? - Stamford przytaknął.

- Mnie wtedy nie było, więc powtarzam tylko to co słyszałem, ale raczej to prawda.

- Czyli lepiej jej nie mówić, kto będzie mnie uczył - zaśmiał się Watson.

- No co ty, wtedy zyskasz w jej oczach na sto procent - zawtórował mu Mike.

***

John popytał znajomych, aż w końcu udało mu się ustalić jak wygląda i kiedy kończy zajęcia Sherlock Holmes.

Burza ciemnych loków, smukła sylwetka i nienaganna biała koszula, wsadzona w czarne jeansy. „Tak to na pewno on" - pomyślał John i podszedł do chłopaka, który układał książki do swojej szafki.

- Hej - odezwał się, opierając się ręką o jedną z szafek. Brunet zerknął na niego kątem oka, ale nie zaprzestał czynności.

- Ty jesteś Sherlock Holmes? - Szaro-niebieskie oczy przejechały szybko po sylwetce Watsona.

- Tak - mruknął pod nosem, zamykając szafkę.

- Super. Jestem John Watson. Chodzę do...

- Możesz się streścić? Nie mam czasu na głupoty - przerwał mu chłodnym tonem. John zapowietrzył się przez chwilę, zaskoczony reakcją bruneta. „No tak, Mike mówił, że nie jest towarzyski."

- Jesteś dobry z chemii, prawda?

- Jeżeli dobry w twoim słowniku oznacza, że przekraczam poziomem ten durny program, to tak jestem dobry.

John uniósł brwi w zdziwieniu. W pierwszym odruchu chciał się roześmiać, ale widząc kamienną twarz chłopaka, powstrzymał się. „Jezu, on to mówił na poważnie?"

- Eeemm, no to świetnie się składa, bo ja mam pewien problem z chemią. To znaczy ze średnią ocen. Muszę dostać szóstkę z chemii, żeby móc złożyć papiery na studia medyczne. Dlatego chciałem cię poprosić, czy nie zechciałbyś mnie trochę poduczyć? Takie małe korki. Oczywiście, jakoś ci to wynagrodzę. Nie mam za dużo kasy, ale trochę odłożyłem na wakacje.

Sherlock spojrzał na niego z góry i nie chodziło o to, że był wyższy o głowę od Johna, ale jego wzrok sprawił, że Watson poczuł się wbity w ziemię.

- Nie - odparł krótko i wyminął Johna, idąc korytarzem w obranym kierunku. Blondyn przez moment stał w miejscu, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że został kompletnie olany. „O nie, nie poddam się tak łatwo, ty próżny dupku!" - przemknęło mu przez głowę.

- Hej, poczekaj! - krzyknął za Holmesem, po czym podbiegł do niego, zrównując się z wciąż idącym brunetem.

- Może chcesz, żebym załatwił ci bilety na mecz? Najlepsze miejsca - zaproponował, idąc obok Sherlocka.

- Nie lubię rugby - odparł zwięźle, nawet na niego nie spoglądając.

- Dobra, niech ci będzie. Zrobię co chcesz, tylko się zgódź. To moja jedyna szansa. Moje marzenie. Nie chcę go zaprzepaścić z powodu głupiej oceny i ważniaka, który myśli, że jest lepszy od innych i dlatego może ich poniżać.

Sherlock przystanął i spojrzał na Johna przenikliwym wzrokiem. Watson zorientowawszy się co właśnie powiedział, przeklął w myślach. Ich spojrzenia się spotkały. John nie miał pojęcia czego się spodziewać po swoim rozmówcy. Czy zaraz dostanie w nos, czy usłyszy jakąś niewybredną wiązankę epitetów? Ale na pewno nie spodziewał się takich słów:

- Powtórz jak się nazywasz.

- John Watson - odpowiedział z lekkim zawahaniem. „Czyżby chciał polecieć na skargę?"

- Piątek, osiemnasta, pod biblioteką - rzucił, przyglądając się Johnowi, po czym nie czekając na reakcję Watsona, oddalił się, znikając w tłumie dzieciaków, kręcących się po korytarzu.

John stał w osłupieniu, wpatrując się w postać Sherlocka zwinnie manewrującą między uczniami, aż zniknęła za rogiem. „Czyli się zgodził... Zgodził się!"

- Tak! - Podskoczył z radości. Kilku chłopaków stojących obok, obrzuciło go nieprzychylnymi spojrzeniami. John uśmiechnął się głupio i skierował do klasy. „No dobra, tylko jak ja wytrzymam naukę z tym dziwakiem?" - pomyślał, kiedy wchodził do sali.

~~~~~~

Witam wszystkich czytelników.
Wrzuciłam ten rozdział w ramach rozeznania, czy jest warto dalej coś tworzyć w tym kierunku. Mam nadzieję, że wyrazicie Wasze opinie w komentarzach. Będę wdzięczna. ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top